Edukacja (t)humanistów

opublikowano: 2012-04-18, 12:17
wolna licencja
Piszę ten felieton, a za ścianą mój młodszy brat uczy się do klasówki z biologii. Przez barierę odzielającego nas muru słyszę jak wzorowo wymienia kolejne części składowe szyszki, a za chwilę omówi budowę pantofelka. Ze smutkiem stwierdzam, że dla absolwenta polskiego gimnazjum większym wstydem jest fakt nieznajomości budowy ameby niż nieodróżnianie Chopina od Mozarta.
reklama
„Człowiek witruwiański” Leonarda da Vinci – symbol humanistyki

Zapewne słyszeliście o tym, że w naszym kraju jest za dużo humanistów. Nietrudno nie natknąć się na taką opinię, bo wypływa ona z niemal każdego programu czy audycji, które w jakikolwiek sposób chciałyby podejmować temat bezrobocia wśród młodzieży. I może dałbym się nabrać na statystyki, które potwierdzają, że rynki zalewają absolwenci kulturoznawstwa, politologii, historii i rozmaitych filologii, i tkwił w świętym oburzeniu, że produkujemy za dużo humanistów, gdyby nie refleksja, która ciągle kołacze mi w głowie i zasnąć nie pozwala.

W komedii Stanisława Barei pt. „Poszukiwany, poszukiwana” jeden z bohaterów próbuje ukryć swój „bimbrowy biznes” pod płaszczykiem badań nad ilością cukru w cukrze. Śmieszne i absurdalne? Pewnie tak, ale sam zaczynam zadawać sobie pytanie, ile jest humanisty we współczesnym humaniście. Obserwując programy szkolne i wiedzę wynoszoną przez uczniów z kolejnych szczebli edukacji, o kształceniu humanistycznym zdanie mam coraz gorsze.

Jeśli bowiem założymy, że głównym zadaniem humanistyki jest kształtowanie wrażliwości oraz wiedzy o człowieku i wytworach jego kultury, to zadanie to nie jest wypełniane nawet w stopniu nikłym. Uczniowie polskich szkół są ofiarami pozytywistycznego patrzenia na humanistykę traktowaną jako zbiór faktów i definicji, które muszą wykuć na pamięć, wygłaszając jak każdą zgrabniejszą regułkę matematyczną. Nauczanie muzyki już dawno ograniczono do grania na plastikowym flecie prostym, czyniąc z jego drażniącego skowytu podstawową umiejętność świadczącą o umuzykalnieniu. Cóż z tego, że uczeń kończący edukację szkolną być może nigdy nie usłyszy Straussa, Czajkowskiego będzie uważał za polskiego kompozytora, a motyw z „Groty króla gór” Griega będzie mu się kojarzył wyłącznie z telefonem komórkowym – najważniejsze, że na flecie prostym będzie umiał zagrać „Zielone jabłuszko potoczyło się…”. Plastyka to wcale nie przedmiot o sztuce, pokazujący czym jest piękno obrazu czy rzeźby, lecz ciosanie potworów z masy solnej, udawanie malarzy i tworzenie fikcji, że czegokolwiek na tym przedmiocie jeszcze się uczy.

reklama

Trudno więc mówić o uczniu, który przechodzi taką intelektualną sieczkę, że w istocie jest humanistą. Jest raczej tworem fikcyjnym, odfajkowanym produktem, który do użytku się nie nadaje. Tyle że trudno tę refleksję dostrzec w wypowiedziach nauczycieli przedmiotów humanistycznych. Ostatnie spory o historię pokazują, że dużo bardziej interesuje ich partykularyzm zawodowy niż istotna refleksja nad tym czym humanistyka – jako całość – powinna być.

Bo czy w całej dyskusji na temat historii ktokolwiek zająknął się o potrzebie nauczania filozofii w szkole (uczącej logicznego myślenia nie mniej niż matematyka)? Czy zauważyliście, żeby ktokolwiek z „obrońców historii” upomniał się o rzetelne nauczanie muzyki, plastyki (sztuki), języka polskiego, czy wreszcie – nie będę bał się tego powiedzieć – religii, która jako przedmiot szkolny przybiera coraz bardziej autoironiczne kształty? Nie usłyszałem choćby jednego głosu, który wreszcie wykrzyczałby, że nauczanie WOS-u w oderwaniu od historii bardziej szkodzi niż pomaga i wytwarza w uczniu przekonanie, że wiedza o polityce i społeczeństwie jest czymś oddzielonym od przeszłości i zupełnie z nią niezwiązanym. Dlatego śmieszy mnie debata o historii w szkole, która ogranicza się do wyliczania godzin, jakie dzieci będą musiały spędzić nad tym przedmiotem Wszak nawet jeśli uczeń miałby w programie i 10 godzin historii w tygodniu, o człowieku nie dowie się niczego więcej, bo pozostałe tzw. przedmioty humanistyczne swojej roli nie spełniają.

Cokolwiek więc mówią statystki, stan polskiej humanistyki jest mizerny. Absolwenci studiów humanistycznych to wydmuszki, wioski potiomkinowskie zadowolonych z siebie twórców kolejnych reform. Zapewniam was, drodzy czytelnicy, że humanista, który przejdzie przez polska szkołę, więcej będzie wiedział o pantofelku niż o Arystotelesie, więcej powie o wiązaniach kowalencyjnych niż o mistrzach muzyki barokowej, a gotyk bardziej będzie mu się kojarzył z grą komputerową niż stylem architektonicznym.

Zobacz też:

Redakcja: Roman Sidorski

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone