Rycerze – mit, fantasy, rzeczywistość (cz. 2)

opublikowano: 2006-05-16 18:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Europejska epoka rycerstwa zakończyła się 500 lat temu, lecz w fantasy i w legendach trwa do dziś. Jest coś niezwykle pociągającego w tych mężach, szarżujących na wroga z wyciągniętą kopią, zawsze prawych, honorowych, wielbiących swe damy. Niniejszy esej jest próbą przypomnienia tradycji rycerstwa i tego, jak owe tradycje wywierały wpływ na pisarzy tworzących poematy i powieści fantasy.
REKLAMA

Pierwsza część cyklu

Walka istotą rycerskiego żywota

Wojna była normalnym stanem europejskiego średniowiecza. Nie tylko państwo walczyło z państwem, ale prawo do prywatnych wojen posiadała również szlachta. Wszystko to powodowało konieczność ciągłego doskonalenia umiejętności władania bronią. Młody szlachcic już od najmłodszych lat uczył się jazdy konnej, a służąc jako paź – również etykiety. Jako giermek poznawał sztukę walki, by w przyszłości zostać rycerzem. Przy takim szkoleniu nie ma co się dziwić, że rycerze posiadali bardzo wysokie umiejętności wojskowe. Stanowiły one zresztą jeden z podstawowych wykładników pozycji rycerza. W „La Morte Darthur” Mallory'ego sir Hektor wśród zalet Lancelota wymienia również tę: „Ciebie też najbardziej obawiali się twoi wrogowie, gdy ruszałeś z kopią w bój”. A nieco wcześniej jeszcze wypowiada takie słowa: „[...]byłeś najświetniejszym z rycerzy całego chrześcijańskiego świata i rzec się ośmielę, że ty, który tu spoczywasz, byłeś tym, któremu nikt na tej ziemi pola dotrzymać nie mógł”. Wyraźne więc jest podkreślenie, że to sztuka walki – w znacznej części – czyniła z Lancelota gwiazdę rycerskiego stanu.

Rycerstwo, twórca Sir Frank Dicksee

Według „Chroniques” Jeana Froissarta, po klęsce pod Poitiers wzięty do niewoli król Jan z Francji, podejmowany ucztą przez zwycięskiego Czarnego Księcia, usłyszał z ust zwycięzcy słowa, które zdziwiłyby chyba każdego współczesnego człowieka. Angielski książę stwierdził oto, że król nie powinien przejmować się klęską, gdy wszyscy widzieli, jak walczył na polu bitwy i że w starciu nikt mu nie mógł dorównać. W ustach księcia potwierdzenie umiejętności bojowych i wykazanie indywidualnej przewagi są znacznie ważniejsze, niż wielka klęska armii. Wagę umiejętności bojowych potwierdza również Roland twierdzący, że jeżeli król kocha swoich baronów to właśnie za walkę, za zadawanie potężnych ciosów wrogom. Zdolności w walce to powód do dumy mogący postawić rycerza na równi z królami. Księżniczka Anna Komnena w „Aleksjadzie” opisuje zdarzenie, jak jeden z rycerzy wyruszających na krucjatę i goszczących na bizantyjskim dworze usiadł na cesarskim tronie. Oczywiście zwrócono mu uwagę na niestosowność zachowania, ale rycerz odparł dumnie: „Wiem jedno. Na skrzyżowaniu dróg w kraju, gdzie się urodziłem, znajduje się starożytna świątynia. Tam udają się ci, którzy chcą spotkać się z przeciwnikiem w rycerskim pojedynku [...]. Sam też tam czekałem na godnego przeciwnika - nikt taki się jednak nie pojawił.” Wszyscy podziwiani przez średniowieczną społeczność rycerze, jak Geoffroi de Charny, William Marshal, Boucicaut, Don Pero Nino, Zawisza Czarny, Bertrand du Guesclin czy Jacques de Lalaing są jednocześnie wielkimi wojownikami. Do tej samej grupy należą również rycerze fantasy: Sparhawk, Kalten, Bevier, Ulath, Tynian, Aragorn, Faramir, Brian de Neville-Smythe, Mandorallen.

REKLAMA

Od giermka do rycerza

Nie wszyscy giermkowie, nawet znakomicie władający bronią, otrzymywali pas i rycerskie ostrogi. Na przykład Królestwo Anglii liczyło 1500 rycerzy w chwilach największego rozwoju tej instytucji. Nie każdy bowiem szlachcic musiał być rycerzem, a często zdarzały się wypadki pasowań w wieku podeszłym, jako swego rodzaju nagrody. Wielu również w ogóle nie otrzymywało pasów. Zdarzało się jednak, że sam giermek uznawał się za niegodnego pasowania, póki nie dokonał naprawdę wielkich czynów. Tak było na przykład z Henrym Eamem i Nigelem Loringem w czasie wojny stuletniej między Anglią a Francją. Pierwszy z nich został pasowany po walce pod Skaldą, a drugi po bitwie morskiej pod Sluys. Podobnie postępował inny legendarny wojownik tego czasu, późniejszy konetabl Francji i główny doradca Karola V, Bertrand de Guesclin, którego pasowano dopiero w 1354 roku, gdy udaremnił zasadzkę przygotowaną przez Hugha Calvereya pod Montmauron. Jeszcze jedna sława, Don Pero Nino, zwlekał z przyjęciem ślubów rycerskich aż do dwudziestego ósmego roku życia.

Wielu otrzymywało wszakże ostrogi, gdy jeszcze na to nie zasłużyli lub nieco na wyrost. Sytuacja pierwsza miała zazwyczaj miejsce w rodzinach królewskich i książęcych, a druga - tuż przed bitwą. Czy pamiętacie „Krzyżaków” Sienkiewicza i zdanie o uczynieniu masy giermków pełnymi rycerzami? W innej powieści „Przyłbice i kaptury” główni bohaterowie, Jaksa i Czarny, właśnie na polu grunwaldzkim odbierają swoje pasy i ostrogi. Pasowanie takie miało dwa cele: po pierwsze zwiększało morale całej armii, a po drugie dawało szanse na wykup. Wojna średniowieczna pozwalała bowiem budować majątek w oparciu o jeńców. Gdy rycerz dostał się do niewoli, to zazwyczaj pozwalano jego rodzinie zgromadzić fundusze na jego uwolnienie. Z giermkami czyniono tak rzadziej. No i wreszcie istotny był czynnik materialny, samo pasowanie było bowiem drogie i dla wasala, i dla suzerena, a na polu bitwy znikała konieczność wydatkowania poważnych sum. Niestety, powieści fantasy raczej nie prezentują nam ceremonii związanych z pasowaniem. Rycerze zazwyczaj są już nimi od dawna, często zresztą w tych światach w ogóle nie ma takowych ceremonii, bądź się o nich po prostu nie wspomina.

Charge!

Podstawowym elementem taktyki rycerskiej była szarża. Spośród średniowiecznych bitew naprawdę niewiele armii (m.in. Flamandowie z długimi pikami pod Courtrai w 1302 roku i walczący z olbrzymią przewagą Turcy pod Nikopolis w 1396 roku) było w stanie oprzeć się rycerzom. Także pod Crecy Anglicy przeciwstawili się skutecznie konnym wojownikom, jednakże zajmowali bardzo dobre pozycje na wzniesieniu. W następstwie jazda pancerna nie mogła nabrać rozpędu. Ponadto Anglicy posiadali w swych szeregach nie tylko łuczników i piechotę, ale również oddziały rycerzy, które w działaniach wojennych odegrały istotną rolę. We wszystkich innych wypadkach potworne uderzenie kilkuset koni bezwzględnie rozbijało szeregi obrońców. Dlatego też przeważnie walczące armie słusznie uważały rycerzy za swoją najgroźniejszą broń, a opisujący bitwy kronikarze wspominali często wyłącznie o czynach konnicy, zapominając o reszcie wojska.

REKLAMA

Popatrzmy na szarżę Rohhirimów w bitwie na Polach Pelennoru. Uderzenie sześciu tysięcy ciężkozbrojnych konnych weszło w armię Saurona niczym nóż w masło. Szarżę powstrzymało jedynie to, że orków i Haradrimów była potworna masa, która w końcu swoimi ciałami wstrzymała atak. Jeżeli wojownik konny w pełnej zbroi waży około ośmiuset kilo, to oznaczało, że na armię Mordoru pędziło prawie 5 tysięcy ton (ciężar lekkiego krążownika) znakomicie wyszkolonych, odpowiednio ułożonych do ataku jeźdźców. Potworna siła. Biorąc to pod uwagę, nie ma się co dziwić, że rycerze byli darzeni dużym respektem. Widać go również w powieściach Eddingsa i duetu Weiss - Hickman. Także zakonni rycerze Starego Świata są uznawani za najświetniejszych wojowników. Szczególnie dotyczy to rycerzy Białego Wilka, dla których szarża była jedynym respektowanym rozkazem.

Inaczej rzecz się miała, gdy zachodziła konieczność spieszenia konnych. Zdarzyło się tak na przykład pod Poitiers, w jednej z najważniejszych bitew wojny stuletniej, w której angielski Czarny Książę zniszczył armię francuskiego Jana Dobrego i wziął do niewoli samego króla. Stało się tak ze względu na łuczników angielskich, którzy otrzymali rozkaz celowania w konie. Ciała koni zabitych na początku walk zablokowały drogę rycerzom następnych rzutów, tak że mogli atakować oni wyłącznie pieszo i w ten sposób stawali się łatwym celem strzelców.

Łuk – skuteczny, ale niehonorowy

Samo strzelectwo uchodziło za coś nierycerskiego. Sam rycerz z całym swoim dobrodziejstwem pancerza i broni nawet nie byłby w stanie użyć kuszy czy łuku i bynajmniej tego nie pragnął. Niemniej były to bronie stosunkowo niedrogie, a mające potworną siłę. Dlatego Innocenty II potępił używanie kusz przeciwko chrześcijanom. Rzecz jasna, niewiele to dało, skoro broń miała wielką skuteczność. Genueńska kusza (Genueńczycy mieli praktycznie monopol na kusznictwo w Europie) działała skutecznie nawet do 300 metrów. Jej wadę wszakże stanowił czas naciągu. By napiąć korbką cięciwę, ręka łucznika musiała przebyć w kolistych ruchach około 100 metrów. Dlatego też kusza nie odegrała nigdy wielkiej roli wśród europejskiego oręża. Natomiast łuk, prostszej konstrukcji, był używany częściej i z powodzeniem. Wielkimi tradycjami mogli się tu poszczycić zwłaszcza Anglicy. Jednak to nie rycerze angielscy, a chłopi władali łukiem. W jednym z prowansalskich chanson de geste czytamy: „Niech będzie przeklęty ten, który pierwszy za łuk w walce chwycił. Bał się on stawić czoła w walce, zbliżyć do przeciwnika się nie ośmielał”. Łuk był więc dla rycerza bronią tchórza.

REKLAMA

Z inną sytuacją mamy do czynienia w światach fantasy. Łuk jest bowiem narodową bronią elfów, a nikt chyba nie oświadczy, że z tej racji elfy są tchórzliwe i pozbawione honoru (być może sądzą tak niektóre krasnoludy). Ale też elfy nie były rycerzami w ludzkim rozumieniu tego słowa. U Eddingsa żaden z głównych bohaterów nie używał broni miotanej. Jedynym wyjątkiem byli giermkowie: Kurik i jego syn Khalad. Wywodzili się oni z niższego stanu i nie obowiązywały ich szlachetne zasady walki. Z drugiej jednak strony w „Belgariadzie” mamy postać Lelldorina z Wildandor. Pochodził on z Asturii, gdzie łuk był bronią narodową. Mimo szlachetnego urodzenia Lelldorin nie należał jednak do rycerstwa, co widać szczególnie porównując go z mieszkańcami Mimbre leżącego obok Asturii. Mimbrańczycy są wręcz archetypem rycerstwa: dzielni, odważni, przestrzegający etykiety i kodeksu, walczący konno i w zbroi. Właśnie z Mimbrańczyków wywodził się obrońca królowej Ce'Nedry, baron Mandorallen.

Harce

Przed średniowieczną bitwą zazwyczaj występowały pojedyncze popisy i pojedynki poszczególnych rycerzy, dla których była to najwspanialsza okazja do zdobycia sławy. Opis takich właśnie harców przed starciem pod Vo Mimbre występuje w pierwszym tomie „Malloreanu”. Również w „Belgariadzie” sir Oltorain i sir Derigen zostają wyzwani przez Mandorallena. Rycerz Ce'Nedry pokonuje obydwu i żąda od nich, by powrócili ze swymi oddziałami do zamków. Zbliżoną sytuację obserwujemy w legendach arturiańskich. Młodziutki władca ma przeciwko sobie kilka wrogich armii, wszystkie udaje mu się pokonać, z wyjątkiem wojsk orkadzkich, gdyż żaden wojownik nie potrafi dorównać królowi Lotowi. Zjawia się wszakże król Pellinor, który zwycięża w pojedynku Lota i armia z Orkadów idzie w rozsypkę. Zwycięstwo nad wodzem jest kluczem do zwycięstwa nad całą armią. Oczywiście nie zawsze. Jak pamiętamy, na Polach Pelennoru w trakcie walk poległ z ręki wspaniałej Eowiny Czarniksiężnik z Angmaru, wódz Nazguli i dowódca armii Saurona. Spowodowało to jednak niewielkie tylko zamieszanie, gdyż jego funkcję przejęli inni oficerowie, co tylko świadczy o dobrej organizacji wojsk Mordoru.

Dragonlance, twórca Todd Lockwood

Pojedynki przed walką miały charakter śmiertelnych gier, w których rycerze popisywali się swoimi umiejętnościami. Ten element w fantasy jednak raczej rzadko występuje. Wróg w fantasy jest bowiem często kimś obcym: strasznym, nieludzkim i totalnie nieprzestrzegającym żadnych reguł. Z takim wrogiem nie było sensu zdawać się na rozwiązania honorowe. W całym „Władcy Pierścieni” istnieje tylko jeden motyw przypominający pod tym względem wojnę europejską, a mianowicie rozmowy Gandalfa z parlamentariuszem Saurona w Ithilien. Zresztą nawet wtedy między obiema stronami widać olbrzymie napięcie. Dość podobną sytuację mamy w legendach arturiańskich.

REKLAMA

Podczas rozmów Artura z Mordredem, mającym zapobiec bitwie, antagoniści nie ufali sobie i na miejsce spotkania przybyli ze zbrojnymi pocztami. Jeden z rycerzy Mordreda wyciągnął przypadkiem miecz, co zinterpretowano jako zerwanie rozmów. Obydwie strony rzuciły się do boju i niemal kompletnie nawzajem wyrżnęły.

Ale Mordred jest jednak człowiekiem, a być może nawet synem Artura, tak więc mogło dojść do dialogu. W powieści Marthy Wells „Żywioł ognia” wrogiem są demony, u Clifforda Simaca w „Tam gdzie mieszka Zły” - ów tytułowy Zły, który ma pod swoimi rozkazami hordy rozmaitych stworów. Książki o Gotreku Gurnissonie opowiadają o walce z chaosem, skavenami, goblinami – z nimi również nie ma układów. U Feista w trylogii opowiadającej o walkach z demoniczną królową na Midkemii, główny bohater Eric von Drekmor wyraźnie mówi, że armia wroga nie stosuje jakichkolwiek zasad. Jeżeli jesteś ranny, to najlepiej udaj trupa, a w dogodnej chwili cicho odpełznij, gdyż wrogowie nie biorą jeńców. Brak ogólnych rozmów nie przeszkadza jednak w krótkich dyplomatycznych pogawędkach pomiędzy dowódcami walczących, lecz one akurat z rycerstwem nie mają wiele wspólnego.

Potyczki indywidualne i osobiste wyzwania miały miejsce również w czasie oblężeń, gdy na jakiś czas zawieszano działania wojenne, by przyjrzeć się walczącym. Czy pamiętacie scenę pojedynku Hektora i Ajasa w „Iliadzie”? Obydwie armie przerwały po prostu walkę i przyglądały się pojedynkowi (nierozstrzygniętemu zresztą – wraz z nadejściem nocy bohaterowie przerwali zażarty bój i rozeszli się, wymieniając podarunki). Podobnie postępowano rzeczywiście w średniowieczu, bowiem celem rycerza było nie tyle zwycięstwo samo w sobie, lecz zwycięstwo w chwale. A gdzież łatwiej o chwałę niż w miejscu, w którym są zwrócone na walczących setki i tysiące oczu. Toteż rycerze rozumieli i szanowali indywidualne wyzwania, a ponadto... cóż, ludzie średniowiecza pasjonowali się pojedynkami tak, jak Rzymianie walkami gladiatorów, a my zawodami sportowymi. Nic więc dziwnego, że pragnęli brać w nich udział, albo przynajmniej oglądać je, i dla nich waga takiego widowiska była porównywalna z losami oblężenia.

REKLAMA

Taktyka i palenie miast

Ogólna taktyka bitwy była prosta: ustawić rycerstwo do szarży i cała naprzód. Rzadko kiedy walki odpowiednio przygotowywano. Logistyka i komenderowanie były dla większości średniowiecznych wodzów obcymi pojęciami. Częściowo wynikało to z samej istoty rycerstwa. Ciężka jazda była niezwykle niesterowna i raz skierowana w jedno miejsce nie dawała się łatwo zawrócić. Zresztą sam hałas uniemożliwiałby usłyszenie takich sygnałów, również znaki wizualne nie zawsze mogły być dostrzegane. Ponadto jedna szarża rycerzy po prostu rozstrzygała bitwę. Jeżeli przełamana została linia obronna, w praktyce było po walkach, a rycerze „wsiadali na głowę” uciekających. W przypadku wyrównania sił starcie toczyło się dłużej, ale w końcu jedna strona uginała się i również mieliśmy zwycięzcę. Sprawdzało się to dobrze, dopóki nie zastosowano specjalnych rodzajów taktyki obronnej, wynikającej z połączenia jazdy, piechoty i łuczników. Przeciwko takiej sile szarża często nie wystarczyła. Stąd też klęski Francuzów w wojnie stuletniej.

Podobne problemy istniały z logistyką. Armia żywiła się płodami regionu (rzadko tworzono specjalne bazy żywnościowe), w którym przebywała. Jednocześnie podstawowa strategia działań polegała na zniszczeniu owych naturalnych elementów logistyki, czyli wsi i miasteczek. Bitwy to zjawisko rzadkie. Crecy i Poitiers - pierwsze duże bitwy lądowe w czasie wojny stuletniej - były jedynie rezultatem łupieżczych wypraw Anglików niszczących substancję gospodarczą Francji. Zresztą nie mieli oni wcale w planie tych bitew staczać, lecz tak się złożyło, że armie francuskie dopędzały uciekających synów Albionu, a wówczas Anglikom udawało się znacznie więcej niż przypuszczali, że jest możliwe.

W fantasy aspekt palenia miast i wiosek ma jednak dość często inne podstawy niż w średniowiecznej rzeczywistości. Zazwyczaj jest tłumaczony nie przyczynami gospodarczymi, lecz po prostu złem i krwiożerczością wroga. Tak dzieje się na przykład w opowieściach o Starym Świecie i walkach z chaosem, z założenia dążącym do zniszczenia wszystkiego. Przeciwnicy Puga i Aruthy u Feista również planują po prostu zniszczenie świata. Tak samo chce zrobić Klael u Eddingsa. Rezultat działań mamy więc taki sam, jak w realnym świecie, ale przyczyny zupełnie inne. Niekiedy siły zła niszczą po prostu dla zastraszenia potencjalnych sprawców oporu. Tak dzieje się na Krynie przy zdobyciu Tarsis. Armie Takhisis dowodzone przez Kitiarę zawierają układ z miejscowym władcą, który, widząc liczebną przewagę smoczej armii, chce poddać miasto. Kitiara, owszem, kapitulację przyjmuje, ale jej żołnierze i tak postanawiają dać Tarsis nauczkę. Nie chcą zniszczyć miasta, gdyż ich władczyni, chociaż zła, nie pragnie zniszczenia, lecz władzy. Podpalenie którejś z dzielnic, zniszczenie kilkudziesięciu budynków i zabicie pewnej ilości ludzi mają po prostu uprzytomnić tubylcom, kto tu rządzi.

cdn.

Trzecia część cyklu

Bibliografia : 1.Jean Flori, Rycerze i rycerstwo w średniowieczu, Poznań 2003. 2.Jean Flori, Rycerstwo w średniowiecznej Francji, Warszawa 1999. 3.Richard Barber, Rycerze i rycerskość, Warszawa 2003. 4.Franciszek Kusiak, Rycerze średniowiecznej Europy łacińskiej, Warszawa 2002.

oraz kilkadziesiąt powieści i opowiadań fantasy, stron internetowych oraz podręczników do gier role playing.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Dariusz Lipiec
Autor nie nadesłał informacji na swój temat.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone