Alexander Polonius – „Widziałem oblężenie Warszawy” – recenzja i ocena
Alexander Polonius – „Widziałem oblężenie Warszawy” – recenzja i ocena
Można powiedzieć, że odnalezione dla polskiego czytelnika dzienniki same w sobie są relacją nie tylko z 28 dni walk stolicy we Wrześniu 1939 roku, lecz także ciekawym spojrzeniem na mający się ku końcowi świat. Jednak równie intrygująca jest sama postać autora – kimkolwiek on był.
Tłumaczący dzienniki Marek Przybyłowicz przeprowadził solidne śledztwo dotyczące autora tych zapisków. Ciężko ocenić (śledczy sam powstrzymuje się od kategorycznych stwierdzeń) czy personalia ustalono ponad wszelką wątpliwość, co pewną ostrożność co do wartości zapisków. Cała ta analiza śledcza jest zakończeniem książki – Przybyłowicz mądrze stwierdził, że po zapoznaniu się z losami autora, czytelnikowi należy się wytłumaczenie z czyimi losami się zapoznał. Aczkolwiek, jeśli ktoś nie może się doczekać rozwiązania tej swoistej zagadki, może zacząć lekturę od tego rozdziału. Nie zaburzy to może płynności treści, ale po co zaczynać posiłek od deseru.
Pewną odpowiedzią na to, kim jest Alexander Polonius można odnaleźć w jego zapiskach. To na pewno wykształcony, w miarę młody jak na owe czasy człowiek (ok. 30 lat). Poliglota z wyższym wykształceniem, pochodzący z pewnością z zamożnego domu i jeszcze zamożniejszej rodziny. Ma starszego brata, którego – jako oficera rezerwy – zmobilizowano do pułku, bodajże kawalerii, walczącej w Armii Poznań albo w Armii Pomorze (sądząc ze śledztwa, raczej w tej pierwszej), młodszą siostrę pełną życia i radości, nieco „zakręconego” ojca oraz matkę, której siła ducha nie ogranicza się do organizacji domowego ogniska, ale również do ochotniczej służby na rzecz wojska.
Nasz Polonius zna świat i podróżuje po Europie – poznajemy go w momencie jak tuż przed wojną jedzie z Wielkiej Brytanii do kraju, może na wakacje, może w odwiedziny do rodziny, a może po prostu w czasie wojny chce być blisko rodziny? Obserwuje, jak wygląda Trzecia Rzesza tuż przed wymarszem na podbój świata. Jego relacje są rzeczowe, ale jednocześnie – mimo, że to temat wielokrotnie przedstawiany – szokują.
Jego opisy wojny z Wrzenia 1939 roku nieco trącają naiwnością, patosem czy ckliwością. Widać wyraźnie, że pisze je inteligent ukształtowany w całości przez II Rzeczpospolitą. Człowiek pełen patriotyzmu, miłości do Ojczyzny, ale jednocześnie lekko zaślepiony na realia. Choć nie ukrywa, że Niemcy mają przewagę, wierzy że Polacy dadzą radę w starciu z Hitlerem. Zwłaszcza, że mają silnych sojuszników. O to ostatnie trudno mieć do niego pretensję, chociaż jako człowiek obyty i znający (chyba?...) Wielką Brytanię, nie powinien wykazywać tyle wiary w sojusz.
Mimo tych – momentami dość naiwnych – opisów, z kart dziennika Poloniusa wyjawia się II Rzeczpospolita u schyłku swego istnienia. Oczywiście jest to obraz tych, którzy należą do szeroko rozumianej elity. Widzimy jak funkcjonuje dom zamożnych inteligentów, jakie są relacje pomiędzy nimi a ich służbą (to lepsze określenie, niż pracownicy). Choć wszyscy żyją w kapitalistycznym kraju, elementy paternalistycznej, lekko „feudalnych” stosunków wciąż są widoczne w relacjach między „państwem” a służbą – a jest to układ, w którym pracodawca ma prawa, ale też obowiązki wobec pracobiorcy. Inne niż w dzisiejszym świecie, ale jednak.
Wydaje się, że Polonius wszędzie ma znajomych – w ministerstwach, urzędach, we wojsku. Nie jest to takie niemożliwe – w końcu światek inteligencji w II RP jest raczej mały. Pewien wpływ na jego pozycję może mieć wykonywany przez niego zawód (można się domyślać jaki, ale związany z podróżami). Ale to tylko spekulacje.
Dziennik jest też ciekawym obrazem ludzkich zachowań w sytuacjach krytycznych. Widzimy jak zmienia się postawa warszawiaków od pierwszych dni wojny. Na początku niemal każdy chce wspomóc wojsko, mieć swój udział w walce. Nie załamują ich alarmy przeciwlotnicze czy naloty – bo bronią ich właśni lotnicy. Radzą sobie z problemami aprowizacyjnymi, wspierając się w tym nawzajem. Jednak kolejne wiadomości podminowują te morale. Kolejne klęski, przybywanie uchodźców, odwrót wojska, maszerujący maruderzy, czekanie na sojuszników…
Nikt nie wyobrażał sobie takiej wojny, ludzie (w tym Polonius z rodziną) szukają dla siebie miejsca gdzie indziej. Jednak wojna dociera wszędzie, jej forpocztą są uchodźcy, którzy prowadzą rozbitków z frontu, a ich marsz zamykają wycofujące się w porządku jednostki – niestety coraz mniej liczne. Morale starają się podtrzymać oficerowie, w tym nawet ci wyżsi – sposoby generała Andersa spotykają się z uznaniem ze strony Poloniusa. Kapitulacja stolicy spotyka się z jednej strony z ulgą (koniec koszmaru bombardowań), a z drugiej strony z wściekłością, bezsilnością oraz załamaniem. W ciągu miesiąca załamał się świat dla milionów Polaków – świat, który w takim trudzie budowali przez ostatnie 20 lat.
Ten „zmierzch” symbolizują pobojowiska oraz stopniowy upadek zorganizowanego życia, widziany oczyma przedzierającego się do krajów nadbałtyckich Polonusa. Mówiąc szczerze, ta jego peregrynacja była momentami o wiele bardziej fascynująca niż tytułowe oblężenie Warszawy. Bo opisywał tu swoje własne, czasami przedziwne, doświadczenia. To nie tylko obawa przed aresztowaniem, rozpoznaniem czy głodem i śmiercią. To również walka z bezwzględną biurokracją, bez której pieczątki nikt nie może marzyć o realizacji swoich podróżnych planów.
Dzienniki Poloniusa to nie tyle sucha relacja z oblężonej Warszawy i jej okolic. To raczej świadectwo walki hartu ducha z niewyobrażalnymi przeciwnościami. To świadectwo Polaka, którego świat załamał się w ciągu jednego miesiąca – co z pewnością odcisnęło w nim wielkie piętno. Choć pod kątem merytorycznym Alexander Polonius niewiele wniósł do kwestii militarnych oblężenia Warszawy w 1939 r., to zostawił po sobie niezwykły obraz widziany oczyma jednostki, która chcąc nie chcąc została pionkiem na szachownicy historii.