Artur Wójcik – „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” – recenzja i ocena
Artur Wójcik – „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” – recenzja i ocena

Czytelnicy Histmaga kojarzą zapewne Artura Wójcika z jego aktywności blogerskiej (Sigillum Authenticum) i pisarskiej („Fantazmat Wielkiej Lechii”). Jeśli tak jest, to zapewne już wiedzą, że mogą się spodziewać nie tylko konkretu, ale i pazura. Bo działalność autora wyróżnia szacunek do faktu.
Nie, nie jest to książka dla osób szczególnie wrażliwych. Sposób opowiadania historii przez Wójcika przypomina gawędę przy piwie – ale gawędę prowadzoną przez historyków, nie pasjonatów historii (ważne rozróżnienie!). Ci to dopiero potrafią być rubaszni, przerzucają się ciekawostkami i anegdotami, nie popadając jednak w banał i konfabulację.
Przyznajcie: w jaki sposób lepiej poznawać przeszłość? Na nudnym, technicznym wykładzie, czy raczej dzięki opowieści snutej ze swadą, przepełnionej dygresjami i przepysznymi przykładami? Nie oznacza to oczywiście, że mamy do czynienia z książką wyłącznie dla osób dorosłych i okraszoną dosadnym detalem. To raczej ciekawa i potrzebna forma popularyzacji przeszłości, a zarazem solidnie udokumentowana i kompetentnie wyłożona historia naszej tradycji politycznej.
Autor nie mitologizuje, ale też nie strąca pomników. Raczej cierpliwie i rzetelnie wyjaśnia. Punktem wyjścia jest tu bowiem popkultura i treści, które wlewa w młode umysły. To jest w końcu spory problem, ale i wyzwanie dla wszystkich pragnących zaprowadzić w tych umysłach porządek. Nie broni się więc chłopomania, ale także przeszłość naszych przodków ukazana w krzywym zwierciadle serialu (przede wszystkim jednak komediowego) „1670”. Rolą popkultury powinno więc być inspirowanie i zachęta do poznawania naszych dziejów, a nie przejmowanie narracji i wykoślawianie dorobku pokoleń badaczy. Szkoda, że autor w kilku miejscach nie pociągnął tego tematu i nie uzupełnił go bardziej stanowczym, rozbudowanym komentarzem.
Chciałabym pójść tokiem rozumowania Artura Wójcika. Sarmatyzm to nie megalomania, ale fundament kultury politycznej. Stanowił punkt odniesienia, a nawet – jak podkreśla Wójcik – towar eksportowy. Z czasem jednak z czystej opowieści tworzącej fundamenty wspólnoty zaczęły wyłaniać się przywary. Duma stawała się pychą, wolność – swawolą. To proces naturalny, ale ukazujący dzieje I Rzeczypospolitej jako państwa pełnego sprzeczności. Współczesna krytyka, wydawać by się mogło, staje się krytyką naszej tożsamości. Nie chodzi więc o to, by przyłączać się do chóru oskarżycieli mieniących się moralistami, ani też do apologetów. Idzie o to, by zrozumieć, skąd jesteśmy i dlaczego tacy jesteśmy.
Równie dobrze moglibyśmy – będąc w kontrze do myślicieli oświeceniowych czy propagandy komunistycznej – uczynić z sarmatyzmu markę, pewien ideał wspólnoty i podmiotowości. Z tego wszakże wyrasta potrzeba szacunku do korzeni, ale i rodzaj zobowiązania wobec przyszłych pokoleń. Nie jest i nie może być sarmatyzm prostym epitetem, które ambicje redukuje do nieuzasadnionego poczucia wyższości, a obawy – do kołtunerii. Ale przecież, jak słusznie podkreśla Wójcik, to właśnie sarmatyzm zrodził idee wolności, obywatelskości i tolerancji religijnej.
Gorzej, że samo pojęcie – poza wspomnianymi wyżej najnowszymi mutacjami – zamykamy w filmach Jerzego Hoffmana. Byłoby jednak prościej, a z całą pewnością bardziej na miejscu, gdybyśmy starali się je zrozumieć przez pryzmat Trylogii Henryka Sienkiewicza. Jednak, jak śpiewał Jacek Kaczmarski, „A my, nie z własnej winy, / Aż się przyznawać hadko – / Nie znamy już łaciny / I z polskim nam niełatwo”.
Może więc oskarżamy naszych antenatów (tych genealogicznych, ale bardziej: duchowych) o to, czego nam samym brakuje? To prostsze o tyle, że ich dylematy nie są już naszymi dylematami. Łatwo jest krytykować dowódców, gdy zna się wynik bitwy. Nie to powinniśmy wynosić z lekcji historii.
Trafnie ujmuje to sam autor, gdy pisze, że „wszystkie grzechy Rzeczypospolitej były zakrywane sarmacką kołdrą. Z biegiem czasu stawała się ona coraz krótsza, a próby ukrycia problemów za wyidealizowaną przeszłością uderzały w mesjanistyczne tony o narodzie sarmackim wybranym przez samego Boga (…). Sarmatyzm, zamiast stanowić fundament do budowania silnego państwa, stał się wymówką dla braku reform i koniecznych zmian w państwie. Zakonserwował mentalność, która zamiast dążyć do postępu i modernizacji, utwierdzała szlachtę w przekonaniu o jej wyjątkowości”.
„Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” Artura Wójcika to podróż w głąb polskiej tożsamości. Opowieść o poszukiwaniu idealnego porządku i próbach jego obrony, opowieść o marzeniach i zaprzepaszczonych szansach. A przede wszystkim – to historia unikatowej nie tylko w skali Polski, ale i świata idei, która wciąż stanowi pryzmat do zrozumienia tego, kim jesteśmy. Bardzo dobra, inspirująca lektura.