Bitwa o Ankonę z perspektywy kpt. Władysława Drelicharza

opublikowano: 2022-06-10 18:35
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Bitwa o Ankonę stoczona między 18 czerwca a 18 lipca 1944 roku była samodzielną operacją przeprowadzoną przez 2 Korpus Polski. Kpt. Władysław Drelicharz (1913–1944) był dowódcą 2 szwadronu 4 pułku pancernego „Skorpion” 2 Korpusu, uczestnikiem walk w Afryce i we Włoszech. Jak przebiegała bitwa o Ankonę z perspektywy tego wyróżniającego się oficera?
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Marii Radożyckiej-Paoletti „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)”.

Decydująca bitwa o Ankonę rozpoczęła się 17 lipca 1944 r. o świcie bombardowaniem niemieckich pozycji oraz nawałą artyleryjską. Jak powiedziano, w początkowej fazie działań trzy szwadrony Pułku 4. Pancernego, w tym 2. szwadron kpt. Drelicharza, współdziałały ze Zgrupowaniem 5. WBP, któremu przypadł udział w głównym natarciu w pierwszym dniu bitwy o Ankonę. Całością operacji w tym sektorze dowodził dowódca 5. WBP, ppłk dypl. Henryk Piątkowski. Siły niemieckie na tym odcinku oceniane były na mniej więcej trzy bataliony piechoty z 992. i 755. Pułku Grenadierów wsparte artylerią i liczną bronią przeciwpancerną. Liczono się również z możliwością wprowadzenia świeższych odwodów przeciwnika oraz czołgów.

Niemieckie drogowskazy przy wjeździe do Ankony (fot. NAC)

Szwadronom 4. Pułku wypadło działać na niezmiernie ważnym odcinku frontu, gdzie zadaniem polskich jednostek miało być przełamanie obrony niemieckiej na kluczowej pozycji Monte della Crescia (wzgórze 360), obejmującej również kompleks sąsiednich wzgórz: San Paterniano, Santo Stefano i Monte dell’Acqua, oraz pomniejszych wzgórz pośrednich, co otwierało drogę na umocnione, usytuowane na szczycie miasteczko Offagna i umożliwiało podjęcie drugiej fazy działań na Ankonę, czyli manewru okrążającego.Podobnie jak we wstępnej bitwie o Ankonę, poszczególne szwadrony Pułku działały w charakterze wsparcia jednostek piechoty, podporządkowane ich dowódcom. 2. szwadron kpt. Drelicharza współdziałał z 3. Batalionem Strzelców, przydzielonym na czas tych operacji do Zgrupowania Brygady „Wileńskiej”. Wyruszający do tych działań 2. szwadron liczył 14 czołgów sherman oraz 4 lekkie czołgi stuart z pułkowego plutonu rozpoznawczego. Zgrupowanie 3. batalionu pod dowództwem mjr. Zdzisława Czekałowskiego obejmowało ponadto kompanię ckm-ów na carrierach, kompanię moździerzy, pułk artylerii lekkiej i jednostki artylerii przeciwpancernej. Pierwszym i niezmiernie ważnym zadaniem tego zgrupowania było opanowanie grzbietu Santo Stefano, leżącego na prawym skrzydle natarcia 5. WBP, a po jego oczyszczeniu z niedobitków wroga opanowanie sąsiedniego Monte dell’Acqua. Następnie szwadron miał wspierać natarcie 5. WBP na miasteczko Offagna. Jednocześnie zgrupowanie 13. batalionu, wzmocnionego 3. szwadronem czołgów kpt. Dzięciołowskiego, po opanowaniu wzgórza i osiedla San Paterniano miało nacierać na samą główną pozycję Monte della Crescia, zdobyć to wzgórze i umocnić się na nim. Stąd ogniem szwadron miał wspierać natarcie 14. batalionu na miasteczko Offagna. Wreszcie 15. batalion wraz z 1. szwadronem pozostawały początkowo w drugim rzucie, aby w zależności od rozwoju sytuacji udzielić wsparcia na Monte della Crescia lub – w razie zdobycia Monte della Crescia i słabszego oporu Niemców – nacierać dalej z pozostałymi siłami Brygady „Wileńskiej” w kierunku na miasteczko Offagna.

REKLAMA

Podporucznik Jan Bielatowicz, żołnierz-literat 3. Batalionu SK, tymi słowy opisuje przyszły teren walk: „[Batalion] miał przed sobą o kilometr w dole błotnisty strumyk Valentino. Na północ teren pokryty winnicami i polami kukurydzy podnosił się ku pasmu wzgórz, porosłych lasem sosnowym. Na wschodzie, gdzie las się kończył, w przełęcz między wzgórzami wlewała się polna droga. O kilkadziesiąt metrów na zachód od niej stał domek – Casa Sinibaldi. Będzie to prawa granica natarcia batalionu. Przez wzgórze San[to] Stefano biegła poprzeczna droga, osłonięta lasem. Wzdłuż niej ciągnęła się pozycja główna niemiecka, obsadzona przez »Ostbatalion« 993 pułku grenadierów. Odległa była od Valentino o blisko dwa kilometry. Przy drodze wznosiły się okazałe wille i pałace: Frampolli, Villa Galli i Colleggio. Na zachód zagradzały horyzont dwie kopulaste góry: Monte dell’Acqua i Monte della Crescia”.

Rozkaz dowódcy 5. WBP ppłk. Piątkowskiego dla 3. Batalionu SK i współpracujących z nim czołgów kpt. Drelicharza przewidywał: „zdobyć San[to] Stefano, tam zorganizować się obronnie i oczyścić Monte dell’Acqua”, a następnie „współdziałać ogniowo z grzbietu San[to] Stefano z natarciem 5 Brygady Wileńskiej na Offagna – wzg. 294 S[an] Bernardino […]”. Plan natarcia miał być wykonany w dwóch fazach. „W pierwszej fazie dwiema kompaniami wzmocnionymi plutonem czołgów dowódca 3. batalionu zamierzał opanować wschodnią część pozycji przeciwnika, a to: Villa Frampolli, Villa Galli i San[to] Stefano, a w drugiej fazie, również dwiema kompaniami, opanować Colleggio i Monte dell’Acqua. Równocześnie szwadron czołgów, bez plutonu, miał uderzyć zbieżnie wzdłuż wschodniej granicy pasa natarcia na Villa Frampolli, skąd miał likwidować pozycje nieprzyjaciela w kierunku Monte dell’Acqua”, relacjonuje por. Edmund Król, wówczas dowódca 1. kompanii 3. Batalionu SK.

REKLAMA

17 lipca o świcie na zajmującym nas odcinku ofensywa wyszła najpierw na San Paterniano, gdzie Polacy napotkali bardzo silny opór. Rejonu tego broniły oddziały 992. Pułku Grenadierów, umocnione w licznych zabudowaniach. W każdym domu zostały zorganizowane stanowiska bojowe, osłaniane ogniem z sąsiednich budynków. Walki, które tu stoczono, były zatem bardzo zawzięte i tę niewielką osadę zdobyto przy współudziale piechoty i czołgów 3. szwadronu dopiero po dwóch godzinach nieprzerwanych zmagań toczonych niemal o każdą piędź ziemi. Około godz. 8.20 San Paterniano znalazło się w rękach polskich kosztem dużych strat poniesionych przede wszystkim przez 13. Batalion; odparte zostały też niemieckie kontrataki, mające na celu odzyskanie tej pozycji. Kolejnym celem natarcia stało się teraz kluczowe Monte della Crescia.

Ankona po zdobyciu przez żołnierzy 2 Korpusu Polskiego. Widoczny kpt. Anastazy Łukianiec (fot. NAC)

Ponieważ pozostałe siły 13. batalionu zostały zbyt uszczuplone, by podjąć samodzielnie to natarcie, dowódca 5. WBP wprowadził zgodnie z planem oprócz tego pierwszorzutowego batalionu również 15. batalion. Jednocześnie 3. batalion wsparty 2. szwadronem kpt. Drelicharza nacierał na prawym skrzydle na wzgórze Santo Stefano. To, co Dziennik działań 3. Batalionu SK ujmuje zwięźle w kilku słowach: „O godz. 9.55 wyruszyły do natarcia 1. i 2. kompania strzelców i szwadron czołgów, osiągając nakazane przedmioty natarcia i zdobywając m[iejsca] Villa Frampoli, Villa Galli i S[an]to Stefano”, w rzeczywistości stanowiło ciąg czterogodzinnych, nieprzerwanych, zaciętych walk. W natarciu na Santo Stefano szybkie postępy poczynił 3. batalion, opanowując kolejne punkty na tym grzbiecie: Villa Frampoli, następnie Villa Galli i wreszcie po kilku godzinach walki wdzierając się na południowo-wschodnie stoki Santo Stefano mimo braku pomocy czołgów w początkowej fazie tych walk. Wzmacniający go 2. szwadron Drelicharza napotkał bowiem duże trudności w pokonywaniu bagnistej rzeczki Valentino, a później piaszczystego terenu, w którym ugrzęzło aż sześć czołgów; następnie po przekroczeniu rzeczki w innym brodzie natknął się na miny przeciwpancerne, na których wyleciał w powietrze jeden czołg (ppor. Hopki). Dopiero po przezwyciężeniu tych przeszkód shermany zdołały pójść naprzód i wesprzeć walczącą piechotę.

Po zdobyciu południowo-wschodnich stoków Santo Stefano 3. batalion, już z wydatną pomocą czołgów 2. szwadronu, zajął wschodnią część grzbietu, wreszcie – wczesnym popołudniem – opanowane zostało całe wzgórze Santo Stefano. „Pod osłoną ognia artyleryjskiego, moździerzy i ciężkich karabinów maszynowych […] ruszyliśmy do natarcia. Rozpoczęła się pierwsza faza akcji bojowej – opisuje por. Król. – Po szybkim przekroczeniu strumienia Valentino, ruch kompanii w kierunku pozycji nieprzyjaciela został wstrzymany w oczekiwaniu na czołgi. W planie natarcia nie przewidziałem, że czołgi będą miały trudności w przekroczeniu strumienia”. Były to chwile najwyższego napięcia, gdyż zadaniem wspierających czołgów miało być niszczenie silnych niemieckich stanowisk, na których ogień wystawiona była piechota. „Jak się okazało, wybrany bród do przejścia czołgów przez strumień nie nadawał się do jego przekroczenia”.

REKLAMA

Na Santo Stefano czołowo nacierał kpt. Drelicharz ze swoim pocztem i z plutonem ppor. Hopki, mając od zachodu pluton ppor. Białkiewicza, a od wschodu – pluton ppor. Matykiewicza.

„Po trudnym przekroczeniu rzeczki Valentino o stromych, śliskich brzegach – wspomina te walki ppor. Białkiewicz – szwadron ruszył do natarcia. Pagórkowaty teren, poprzerywany jarami, nie pozwolił na pełne rozwinięcie się szwadronu. Kpt. W[ładysław] Drelicharz z pocztem, jak zwykle, na przodzie, obok czołowego 1. plutonu ppor. M[ieczysława] Hopko, natarł wprost na S[anto] Stefano. Pluton ppor. M[ieczysława] Białkiewicza okrążył wzgórze C[olle] Galli i zaatakował S[anto] Stefano od zachodu, podczas gdy pluton pchor. J[erzego] Matykiewicza okrążył S[anto] Stefano od wschodu. Doskonale współpracowała karpacka piechota (stare »szczury tobruckie«), atakując razem z czołgami, utrzymując łączność i wskazując wykryte cele. Czołowy pluton natrafił na miny: czołg ppor. Hopko wyleciał w powietrze na wiązce min, a załoga została ranna. Dowódca szwadronu dołączył do plutonu, ominął zagrożony teren i wsparty silnym ogniem pozostałych plutonów zdobył wraz z piechotą karpacką okrążone czołgami S[anto] Stefano. Niemcy ponieśli duże straty”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marii Radożyckiej-Paoletti „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)” bezpośrednio pod tym linkiem!

Maria Radożycka–Paoletti
„Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej, Wydawnictwo Apostolicum
Rok wydania:
2022
Liczba stron:
520
ISBN:
978-83-8229-427-9
EAN:
9788382294279

Ten tekst jest fragmentem książki Marii Radożyckiej-Paoletti „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)”.

Boje o Santo Stefano były bardzo zacięte. Oddajmy raz jeszcze głos dziejopisowi batalionu, ppor. Bielatowiczowi, który dobrze ukazał ferwor tych walk: „Aby uniknąć ognia zaporowego, trzeba było jednym skokiem przesadzić strumyk. Z pozycji niemieckich i z okien bliżej położonych domów zaterkotały serie karabinów maszynowych. Piechota przeskoczyła już grząski strumyk, ale dłużej musiały forsować go czołgi. Pierwszy bród okazał się nie do przebycia, szwadron skierował się więc ku drugiemu, o pół km na zachód. Piechota, wysunąwszy się kilkaset metrów do przodu, oczekuje na czołgi prawie pół godziny. Te minuty wydają się długie jak wieczność, zwłaszcza że artyleria i moździerze niemieckie zaczynają się odzywać. Padają pierwsi ranni. Na zachodzie, pod Paterniano, wre bitwa Brygady Wileńskiej. Wreszcie czołgi dołączają do piechoty. Działa i karabiny shermanów zdmuchują cele wskazywane im przez piechotę. Palą się stogi i domy. Płonącymi alejami sunie żywiołowo do przodu piechota. Z prawego skrzydła dochodzi nieustający chrzęst gąsienic. […] Czołgi, dostawszy się na skrzydło pozycji niemieckiej, zaczęły ją rolować z flanki, wywołując panikę i chaos. […] Dowódca plutonu niemieckiego, widząc zbliżające się czołgi i piechotę oraz poddający się jego pluton wokół Villa Galli, strzela sobie w skroń. […] Przed Villa Frampolli jeden czołg wylatuje na minie. Jeszcze z lewa i z prawa odstrzeliwują się uciekające grupki Niemców krótkimi seriami. Czołgi posyłają im pożegnalne wiązki pocisków. O godz. 11.55 Villa Frampolli jest w rękach 2. kompanii, a o godz. 12.10 Villa Galli. O godz. 13.05 1. kompania zdobywa San [właśc. Santo – M.R.P.] Stefano. Nieprzyjaciel jest kompletnie zaskoczony […]. Kompanie wkopują się pośpiesznie w zdobyty teren, bowiem na utraconą pozycję kierują już Niemcy ogień ciężkiej artylerii. Żołnierze zlani są potem, wyciśniętym przez trud bitwy i lipcowe włoskie słońce. Kompanie 3. i 4. ruszają do dalszego natarcia [wraz z czołgami 2. szwadronu – M.R.P.], zdobywając Colleggio o godz. 15.20, a po przygotowaniu artyleryjskim o godz. 16.15 Monte dell’Acqua. Patrole 4. kompanii nawiązują o godz. 17.30 na Monte della Crescia łączność z patrolami Brygady Wileńskiej […]. 3. Batalion otworzył 2. Korpusowi jedną z bram Ankony”.

REKLAMA
Żołnierze 2 Korpusu w samochodzie Willys MB na ulicach zniszczonej Ankony (fot. NAC)
REKLAMA

Po zajęciu Santo Stefano i skonsolidowaniu się na nim czołgi wraz z karpacką piechotą zwróciły się na następny cel: Colleggio, stosując tę samą taktykę oskrzydlenia. „Mimo bardzo trudnego dla czołgów terenu (tarasowate, strome pagórki, winnice z poprzeciąganymi między drzewami drutami, zakryte zaroślami jary), Colleggio otoczone zostało ze wszystkich stron i po krótkiej walce zajęte przez piechotę”. W tym czasie inne oddziały Zgrupowania 5. WBP wdarły się już na Monte della Crescia, które w dniu 17 lipca stanowiło najważniejszy przedmiot operacji na tym odcinku. Zostało ono opanowane stopniowo późnym popołudniem w wyniku skoordynowanej akcji wszystkich trzech batalionów strzelców, 13., 15. i 3., oraz współpracujących z nimi szwadronów Pułku 4. Pancernego. 13. batalion, wsparty czołgami 3. szwadronu, pierwszy zajął stopniowo najpierw zachodnie stoki, a następnie całe wzgórze. Jednocześnie 3. Batalion SK wraz z 2. szwadronem po zdobyciu wzgórza Monte dell’Acqua nacierały na kierunku miasteczka Offagna, odciążając siły walczące na Monte della Crescia. Późnym popołudniem 17 lipca wszystkie trzy bataliony walczące na zajmującym nas odcinku nawiązały ze sobą kontakt i zajęły linię ciągłą od Monte della Crescia do Monte dell’Acqua. Dołączył do nich również 14. Batalion 5. WBP. Jednostki piechoty wsparte czołgami 4. Pułku umocniły się na zdobytym terenie, a następnie zajęły również miasteczko Offagna, z którego zagrożeni okrążeniem Niemcy wycofali się w nocy z 17 na 18 lipca.

W tych zawziętych walkach, w których należało staczać boje o każdy pojedynczy dom, folwark czy wkopany punkt oporu; walkach, które tak barwnie opisał Bielatowicz z punktu widzenia piechoty, istotną rolę odegrały, jak powiedzieliśmy, wspierające ją szwadrony polskich czołgów. Piechota ponosiła wielkie ofiary w tych starciach, zmuszona atakować z bliskiej odległości i niekiedy skokami na otwartej przestrzeni pod ogniem broni maszynowej, moździerzy i artylerii, jednakże warunki, w jakich toczyły się starcia, wystawiały na wielkie ryzyko również i te „stalowe fortece”. „Czołg z wielu powodów przypomina swoim życiem i wyglądem potworną trumnę”, zauważa korespondent wojenny Bazarewski. Przekraczanie mulistych i bagnistych rzeczek spowalniało, a nawet wstrzymywało posuwanie się czołgów, co wystawiało je – unieruchomione – na skoncentrowany ogień niemieckiej artylerii, moździerzy i broni przeciwpancernej. Pola minowe i wspomniane wyżej zamaskowane między krzakami i zabudowaniami niemieckie samobieżne działa przeciwpancerne stanowiły śmiertelne pułapki. Niekiedy nawet krok do przodu okazać się mógł fatalny.

REKLAMA

„W czasie walki o Monte della Crescia [ppor. Bolesław] Szejniuk [dowódca czołgu – M.R.P.] wychylił się [swoim czołgiem] zza domu, a stojące na drodze niemieckie działo przeciwpancerne, niewidoczne dla ppor. Szejniuka z powodu krzaków, z odległości 200–300 metrów uderzyło w jego czołg. Pocisk przebił wieżę czołgową na wylot. Ppor. Szejniuk zginął na miejscu”, opisuje epizod z tych walk o. Studziński188. Ponadto, jak wspomniano przy okazji walk o San Biagio, Niemcy już po wycofaniu własnych sił pozostawiali na tyłach ukrytych uzbrojonych dywersantów i „łowców czołgów”, którzy atakowali odosobnionych żołnierzy, a nawet oddziałki oraz pojedyncze czołgi, i przekazywali własnej artylerii informacje o położeniu polskich jednostek. Sytuacja ta powtórzyła się również w czasie walk o Monte della Crescia i sąsiednie wzgórza. Podporucznik Jan Szemraj, wówczas zastępca dowódcy 1. kompanii, już po zdobyciu Santo Stefano odnotował w swoim wojennym dzienniku, że tego rodzaju kryjówki niemieckie odkryto np. pod stogami zżętego zboża. Jak się okazało, pisze Szemraj, „siedzieli pod każdym [stogiem]. Jeden albo dwóch. Niektórzy mieli pancerfausty, inni połączenia telefoniczne, a wszyscy byli uzbrojeni po zęby”. Dodajmy do tego szczególną zaciętość tych walk i obraz wielkiego żołnierskiego wysiłku pancerniaków będzie kompletny: „Kiedy czołgi polskie wdzierały się do ulicy [miasteczka], w domu – teraz rozbitym – siedzieli Niemcy. W sadzie, wokół domu – również. W piwnicy – też. W bunkrach przed bramą – tak samo. Czekali z działkami pancernymi, z karabinami maszynowymi, z miotaczami ognia. […] Czołgi strzelały do utraty tchu. Załoga omdlewała od gazów i gorąca”.

Wielki wysiłek załóg, sukcesy, a także straty czołgów w tym boju podkreśla również asystujący walkom korespondent wojenny, który podpisał się pseudonimem „Jur”: „Skorpiony [2. szwadron Drelicharza – M.R.P.], pokonując nadzwyczajne trudności terenowe, przełamały opór niemiecki i wprowadziły piechotę na przedmiot natarcia. Zapłacili za to jednym zabitym, dwoma rannymi, ale na koncie swym mieli kilkudziesięciu zabitych Niemców, kilkunastu jeńców, kilka dział ppanc i wielką ilość broni maszynowej. […] Koty [3. szwadron kpt. Dzięciołowskiego – M.R.P.] drożej zapłaciły za możność wprowadzenia piechoty na Monte Della Crescia. Zginął dowódca czołowego plutonu wraz z dwoma członkami swej załogi, rannych zostało kilku innych, trzy Koty [czołgi 3. szwadronu] zostały przez npla uszkodzone, mimo to jednak reszta ogniem swych dział zniweczyła wszelki opór broniących się Niemców”.

REKLAMA
Żołnierze 2 Korpusu Polskiego po zajęciu Ankony (fot. NAC)

W czasie bitwy pod Ankoną dawały się jeszcze odczuć niedociągnięcia we współpracy piechoty i czołgów w walce, o czym była już mowa wyżej i do czego później wrócimy, mimo to należy podkreślić, że w boju o Santo Stefano współdziałanie 2. szwadronu kpt. Drelicharza z 3. batalionem strzelców zostało uznane za wzorowe. „Natarcie na San [właśc. Santo – M.R.P.] Stefano obserwował Naczelny Wódz, gen. Sosnkowski, po czym przesłał 3. baonowi podziękowanie, nazywając natarcie najidealniejszą współpracą czołgów i piechoty”, odnotował ppor. Bielatowicz. A dowódca 1. kompanii 3. batalionu, por. Edmund Król, który za te walki otrzyma Krzyż Virtuti Militari, relacjonuje: „Dowódca 5. Brygady Wileńskiej, płk dypl. Henryk Piątkowski, dowódca 3 batalionu – major Zdzisław Czekałowski i dowódca szwadronu czołgów, kapitan Władysław Drelicharz złożyli kompanii gratulacje za skutecznie i w sposób konsekwentny przeprowadzone natarcie i za prawidłową współpracę z bronią pancerną”. Cytowany wyżej por. Jan Szemraj, zastępca dowódcy 1. kompanii, odnotował z dumą: kompanii złożyli gratulacje płk Piątkowski „za wspaniałe przeprowadzenie tak skutecznego manewru i kapitan Drelicharz, dowódca kompanii czołgów – za szczególnie efektywne współdziałanie piechoty z bronią pancerną”. Gdy po przekroczeniu strumienia Valentino czołgi dołączyły do piechoty, opisuje Szemraj, „rozpoczęły prowadzenie ognia do celów, które wskazywaliśmy za pomocą kolorowych pocisków wystrzeliwanych z naszych dwucalowych granatników. Łączność funkcjonowała sprawnie: z batalionem przy pomocy »czterdziestki« i z plutonami przy pomocy »osiemnastek« (są to nasze polowe plecakowe radiostacje nadawczo-odbiorcze), a z czołgami – wspomnianymi już kolorowymi pociskami, a także głosem lub przez umowne uderzanie hełmem w pancerz czołgu”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marii Radożyckiej-Paoletti „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)” bezpośrednio pod tym linkiem!

Maria Radożycka–Paoletti
„Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej, Wydawnictwo Apostolicum
Rok wydania:
2022
Liczba stron:
520
ISBN:
978-83-8229-427-9
EAN:
9788382294279

Ten tekst jest fragmentem książki Marii Radożyckiej-Paoletti „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)”.

Niewątpliwie ważną rolę w tej dobrej wzajemnej współpracy między strzelcami 3. batalionu a szwadronem kpt. Drelicharza odegrał fakt, że Drelicharz, który sam wywodził się z szeregów dawnej Brygady Karpackiej, był ceniony i lubiany wśród żołnierzy 3. Dywizji. „Karpatczycy” mieli zaufanie do niego i do pancernych jego szwadronu; byli świadomi, że w działaniach zadba również o „piechurów”. Dobitnie wyraża to w wojennym reportażu z bitwy o Santo Stefano żołnierz-korespondent Władysław Choma, niegdyś towarzysz broni Drelicharza z walk libijskich Brygady Karpackiej: „Natarcie zakończone. Przeprowadzono je szczęśliwie i pierwszorzędnie. Fachowcy wojskowi zachwycali się zgraniem działania piechoty, artylerii i czołgów. Te ostatnie wykazały bardzo dużą ruchliwość i wielką dbałość o piechotę. Wiadomo, był to szwadron kpt. Dr[elicharza], tego, co jeszcze w Tobruku dobrze wojnę robił (wypad 21 listopada 1941 [r.]), z którego nazwiskiem długo będzie łączona nazwa »Gardzieli« i zdobycie Albanety pod Cassinem. Tu nie mogło być inaczej”. Fakt ten uwypukla również Jan Bielatowicz, nazywając Drelicharza „starym przyjacielem 3. Batalionu”, oraz kapelan Pułku 4. Pancernego, o. Studziński, w swoich wspomnieniach.

REKLAMA
Gen. Harold Alexander dekoruje gen. Bronisława Rakowskiego po bitwie o Ankonę

Jak stwierdza Białkiewicz, bój o Santo Stefano stanowił „jedną z najbardziej udanych bitew 2. szwadronu”: przy stosunkowo niewielkich stratach (jeden zabity i siedmiu rannych oraz tylko jeden uszkodzony czołg) szwadron wykonał swą misję, zadając nieprzyjacielowi niewspółmiernie większe straty i zdobywając wiele sprzętu wojennego, w tym kilka niemieckich i włoskich dział przeciwpancernych198. Zauważmy na marginesie, że jedną z tych „nielicznych” ofiar szwadronu w bojach o Santo Stefano był celowniczy, panc. Konstanty Dec. Służył on w bazie Pułku w kuchni, gdzie w miarę bezpiecznie mógł przetrwać całą kampanię włoską, lecz na własną prośbę został przeniesiony do walk w pierwszej linii. Poległ w wieku 23 lat już w pierwszym boju. Tragiczne świadectwo nieodgadnionych przypadków wojny…

W pierwszym dniu walk o Ankonę Zgrupowanie 5. WBP, w którym walczył kpt. Drelicharz ze swoim szwadronem, osiągnęło zatem wyznaczone cele na jednym z najbardziej newralgicznych odcinków frontu: San Paterniano – Santo Stefano – Monte della Crescia – Offagna. Również pozostałe jednostki 2. Korpusu, walczące w tymże dniu – 17 lipca 1944 r. – w innych sektorach, osiągnęły swe cele. Silne natarcie czołgów 2. Brygady Pancernej, skoncentrowanych w przeddzień bitwy na południe od rzeki Musone w rejonie Santa Margherita – Montoro, kompletnie zaskoczyło Niemców i doprowadziło 17 lipca do opanowania kluczowych pozycji Croce San Vincenzo – Monte Bogo, co otwierało możliwość prowadzenia dalszego natarcia na miasteczko Polverigi (zajęte wieczorem) i Agugliano (opanowane o świcie 18 lipca).

REKLAMA

Bilans walk 17 lipca był zatem zdecydowanie pomyślny dla 2. Korpusu. Obrona niemiecka na obszarze Polverigi została przełamana na głębokości około 8 km, a kluczowa pozycja obrony Ankony – Monte della Crescia – zdobyta. Wśród wojsk nieprzyjacielskich panował chaos i dezorientacja. Zdobycie miasteczek Offagna, Polverigi i Agugliano oraz wymienionych wyżej wzgórz umożliwiało przejście do drugiej fazy bitwy: wykonania szybkiego manewru okrążającego na północ od Ankony w kierunku morza i zdobycia przepraw na rzece Esino, by uniemożliwić Niemcom wycofanie się z miasta.

Mimo wyczerpujących walk pierwszego dnia natarcia załogi szwadronów Pułku 4. Pancernego nocą niezwłocznie przegrupowano do drugiej fazy działań. W tej drugiej fazie bitwy o Ankonę Pułk (poza 1. szwadronem) został zgrupowany pod Agugliano, skąd 2. i 3. szwadron miały wesprzeć bataliony 6. LBP, które dotąd pozostawały w rezerwie w rejonie San Biagio. Już po południu 17 lipca gen. Anders, widząc, że szala walk zaczęła się przechylać na korzyść 2. Korpusu, oddał 6. LBP pod dowództwo 2. Brygady Pancernej i rozkazał jej przemieszczenie w rejon Croce San Vincenzo. Piechota i czołgi miały utworzyć silne zgrupowanie, kierujące się ku nadmorskiej miejscowości Torrette i ku ujściu rzeki Esino, aby zamknąć Niemcom drogę odwrotu. 2. szwadron kpt. Drelicharza miał współdziałać z 17. Batalionem 6. LBP, a 3. szwadron – z 18. Plan działań przewidywał utworzenie dwóch silnych kolumn: prawa, obejmująca 6. LBP oraz oba szwadrony Pułku 4. Pancernego, miała nacierać w kierunku na Adriatyk, bezpośrednio na północ od Ankony (rejon Torrette), i dotrzeć jak najszybciej do morza; podczas gdy lewa, obejmująca 1. szwadron 6. Pułku Pancernego, 15. Pułk Ułanów Poznańskich i 16. Batalion 6. LBP, miała działać bardziej na północ na kierunku Falconara – Chiaravalle oraz uchwycić przeprawy i przyczółki na rzece Esino.

Realizacja tych założeń nie poszła jednak tak jak przewidywano i plan gen. Andersa powiódł się tylko częściowo. Przegrupowywanie w ciemnościach nocy wielkiej liczby środków zmotoryzowanych po dwóch wąskich drogach w rejonie Polverigi – Agugliano doprowadziło do olbrzymiego zatoru, który znacznie opóźnił sprawne przesunięcie oddziałów. Ponadto dowódca 2. Brygady Pancernej nie zdołał spotkać się z dowódcą 6. LBP w celu uzgodnienia szczegółów współdziałania. Co więcej, w czasie bombardowania artyleryjskiego zginął mjr Stanisław Drzewiecki, szef sztabu 2. Brygady Pancernej, odpowiedzialny za zorganizowanie przesunięć poszczególnych oddziałów. W rezultacie natarcie podjęte 18 lipca (czyli druga faza bitwy o Ankonę) wyszło z opóźnieniem i posuwało się powoli. W tym czasie Niemcy zorientowali się już w grożącym im niebezpieczeństwie okrążenia i zaczęli wycofywać gros swych sił z Ankony nawet kosztem poświęcenia pewnych własnych oddziałów opóźniających.

Mieszkańcy Agugliano w prowincji Ankona witają wkraczające do miasta polskie czołgi M4 Sherman (fot. NAC)

Wychodząc z rejonu Agugliano, 3. szwadron z 18. Batalionem 6. LBP posuwał się w kierunku na miasteczko Paterno, gdzie uwikłał się w walki z jednostkami nieprzyjacielskimi, osłaniającymi odwrót innych oddziałów. W tym czasie 17. batalion i współdziałający z nim 2. szwadron Drelicharza kierowały się na podmiejskie osiedla Le Casine i Passo Il Taglio, lecz ich marsz opóźnił się ze względu na jary, zerwany most i rozległe pola minowe, których rozbrajanie zajęło kilka godzin. Po pokonaniu tych trudności czołgi i kompanie piechoty podjęły marsz ku szosie nr 16 i ku morzu. „2. szwadron wyruszył jako czołowy »dwoma plutonami wprzód«. Pluton ppor. Białkiewicza sunął w szpicy z piechotą w kierunku Galignano, okrążając je jako lewoskrzydłowy od zachodu, podczas gdy pluton pchor. Matykiewicza, w równoległej szpicy, okrążał Galignano od wschodu z zadaniem nawiązania kontaktu z nieprzyjacielem i rozpoznania terenu do rozwinięcia się całego szwadronu – opisuje ppor. Białkiewicz. – Dowódca, kpt. Drelicharz, z resztą szwadronu posuwał się środkiem zgrupowania. Zwalczając ogniem opóźniające elementy nieprzyjaciela, szwadron osiągnął Passo del Taglio, skąd miał dobrą obserwację na główną drogę nadmorską. Czołgi rozpoczęły intensywny ogień ze wszystkiej broni, zadając nieprzyjacielowi poważne straty w ludziach i w sprzęcie”. W godzinach popołudniowych, ok. godz. 15.30, czołgi 2. szwadronu kpt. Drelicharza wraz z oddziałami 17. batalionu pierwsze dotarły do morza w rejonie Torrette, przecinając w ten sposób szosę nr 16 prowadzącą wzdłuż Adriatyku z Ankony na północ. Szwadron przesunął się następnie w kierunku portu w Ankonie, aby nawiązać kontakt z prawym skrzydłem pościgu i ewentualnie wspomóc piechotę w oczyszczaniu przedmieścia. „Około godz. 14.30 pierwsze Skorpiony Górala [Drelicharza] podchodzą od zachodu do portu Ancona – opisuje cytowany już towarzyszący czołgom korespondent. – Ancona jest pusta, ale za to zadrutowana i zaminowana w sposób umiejętny i systematyczny. Sądzę, że mogłaby się długo bronić, gdybyśmy ją musieli zdobywać z tej strony, z której chcieli Niemcy. Góral patroluje czołgami port i kiedy patrzę na jego Skorpiony, przypomina mi się, jak 16 lipca, kiedy nikomu z nas nie śniło się nawet, że będziemy mieli możność dojścia do morza – Góral przyszedł do mnie, poklepał po ramieniu i powiedział: »Zobaczysz, że będę z pancerniaków pierwszy w Anconie«. Nie przeczyłem, bo nie chciałem mu robić przykrości, ale nie miałem najmniejszych złudzeń, co do możliwości wprowadzenia tego w czyn. Okazało się jednak, że Góral miał rację – powiedział i był. […] Czy wobec tego można się dziwić, że Skorpiony mają do niego zaufanie?” – jakże wymowne świadectwo ugruntowanej już w korpusie legendy Drelicharza: nieugiętego, niezawodnego w boju, zaciętego dowódcy „Skorpionów”. Cytowany artykuł ani razu nie wymienia jego nazwiska – wystarczał przydomek „Góral”, by wiedziano już, o kogo chodziło…

Wkrótce do portu w Ankonie wkroczył również szwadron kpt. Dzięciołowskiego, podczas gdy czołgi kpt. Drelicharza zostały skierowane wzdłuż morza na północ w pościg za nieprzyjacielem i pod wieczór dotarły do miasteczka Palombina, gdzie zatrzymały się na ubezpieczony postój. Jednocześnie wczesnym popołudniem tegoż 18 lipca pierwsze oddziały Pułku Ułanów Karpackich, który wraz z jednostkami 3. DSK posuwał się od południa, zwalczając słabnący opór niemiecki, wkroczyły do miasta, radośnie witane przez niedobitki pozostałych w nim mieszkańców. Ankona została zdobyta. Jednak zanim do tego doszło, większość sił niemieckich zdołała się wymknąć z okrążenia, wycofać za rzekę Esino i zaminować na niej wszystkie możliwe brody. Bardziej na północ od miasta zacięte walki z udziałem 16. Batalionu 6. LBP i 1. Pułku Ułanów Krechowieckich toczyły się aż do nocy z 18 na 19 lipca w rejonie lotniska, silnie zaminowanego i bronionego; Pułk 6. Pancerny zaś dopiero 19 lipca rano zdołał sforsować Esino i utworzyć przyczółki w rejonie miasteczka Chiaravalle. Bitwa o Ankonę dobiegła końca. Na tyłach przesuwającego się frontu pozostały pogruchotane przez artylerię i czołgi miasteczka, zburzone domostwa, rozwalone bunkry… Również i sama Ankona przedstawiała żałosny widok. Oczom wkraczających żołnierzy polskich ukazało się miasto kompletnie zniszczone i wyludnione. Z około 60 tys. mieszkańców, które liczyło przed wojną, pozostały zaledwie 4 tys. Reszta uciekła lub poginęła. Znaczna część miasta legła w gruzach wskutek alianckich nalotów, które od września 1943 r. systematycznie bombardowały śródmieście i port.

W tym rejonie zniszczenia sięgały 70 proc. Ruiny miasta tchnęły smutkiem i melancholią. Ankona tragiczna – zatytułował swój wojenny reportaż Jerzy Bazarewski, który wkroczył tu wraz z wojskiem zaraz po wyzwoleniu. Uderzały gruzy, martwota i pustka. W tym niegdyś żywym, handlowym mieście nie pozostał ani jeden otwarty, niezniszczony sklep. Czasami tylko jakiś starzec „o obłędnych oczach” szedł gdzieś zawaloną gruzem, pełną lejów ulicą w swojej wędrówce „znikąd donikąd”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Marii Radożyckiej-Paoletti „Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)” bezpośrednio pod tym linkiem!

Maria Radożycka–Paoletti
„Wciąż szukamy Ojczyzny zgubionej w wrześniowych chmurach... Wojennym szlakiem majora Władysława Drelicharza (1913–1944)”
cena:
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej, Wydawnictwo Apostolicum
Rok wydania:
2022
Liczba stron:
520
ISBN:
978-83-8229-427-9
EAN:
9788382294279
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Maria Radożycka–Paoletti
Historyk, tłumacz, działaczka polonijna. Redaktorka wydania II tomu „Działań 2. Korpusu Polskiego we Włoszech”. Członek Zarządu Związku Polaków we Włoszech oraz wiceprezes Polsko-Włoskiego Stowarzyszenia w Marche w Ankonie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone