Brygada podhalańska w kampanii norweskiej

opublikowano: 2024-09-21 16:58
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
W południe oficer radiowy przynosi dowódcy brygady fragment nasłuchu. Rozgłośnie niemieckie nadały właśnie komunikat o... zatopieniu statków wiozących polskie oddziały do Norwegii. Wiadomość o tym w mig roznosi się wśród żołnierzy, wprowadzając rzekomych „topielców” w świetny humor. Sypią się dowcipy i „głos ludu” orzeka zgodnie, że to dobra wróżba.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Adama Wysockiego i Krzysztofa Kulicza „Operacja Weserübung”.

Uroczystość wręczenia sztandaru Samodzielnej Brygadzie Strzelców Podhalańskich, Malestroit, 10 kwietnia 1940 roku (fot. NAC)

Dla Polaków kampania norweska zaczęła się właściwie jeszcze w Coëtquidan – niedużej francuskiej wiosce położonej na zachód od Rennes, która przeszła później do historii wojsk polskich na zachodzie jako „Koczkodan”. Tak ją bowiem nazywali pieszczotliwie ci spośród żołnierzy-tułaczy, którzy zbyt krótko zagrzali tu miejsca po klęsce wrześniowej w kraju, by wymówić popraw nie to niełatwe dla Polaka słowo. I tutaj właśnie, dokładnie 14 lutego 1940, uformowana została Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich, jako jedna z jednostek przeszło 80-tysięcznej armii polskiej, utworzonej wówczas na mocy polsko-francuskich układów. Brygada liczyła w sumie 4778 żołnierzy i oficerów. Trzy pierwsze jej bataliony wydzielone zostały z utworzonej nieco wcześniej 1 Dywizji Grenadierów, 4 batalion natomiast powstał z żołnierzy 2 Dywizji Strzelców.

Wojsko to było trochę dziwne, obok młodzików mocno już starszawi inteligenci, zarobkowa emigracja francuska (64%) oraz zawodowi podoficerowie „wrześniowi”.

...Mieliśmy nawet przybyszów z Argentyny i Peru – wspomina jeden z uczestników kampanii, Jan Meysztowicz. – Na początku zimy zaczęli napływać uciekinierzy z obozów internowanych w Rumunii i na Węgrzech. Zanim powstała potrzeba imiennego wzywania poborowych, napływ ochotników przewyższył możliwości ich wyekwipowania i uzbrojenia...

W istocie, sprzęt, który przydzielono brygadzie, był więcej niż skromny i znacznie poniżej możliwości, jakimi dysponowała francuska intendentura. Zamiast artylerii przeciwlotniczej – cekaemy Hotchkissa, rok produkcji 1916, brak zupełny samochodów sanitarnych, a nawet ręcznych wózków do przewożenia rannych. Na batalion jedynie po cztery aparaty telefoniczne i niespełna 6 kilometrów kabla. Gdy zamiast spodziewanych samochodów i motocykli przy prowadzono 196, odparzonych w dodatku prze ważnie, mułów – nawet najbardziej dotychczas zagorzałym entuzjastom francuskiej organizacji i porządku wydłużyły się miny. A był to, niestety dopiero początek. Początek tym bardziej rozgoryczający, że przecież wszystko to działo się w bogatym kraju sojuszniczym, już po wrześniu 1939 roku, którego tragiczne doświadczenia po winny były zostać wykorzystane przez sztaby francuskie...

20 kwietnia, po paru zaledwie miesiącach intensywnego, co prawda, szkolenia, Brygada Podhalańska była już w okolicach Brestu. Dowódca brygady, gen. Zygmunt Szyszko-Bohusz, dowiedział się tutaj, że podległe mu oddziały wchodzą w skład skompletowanej ad hoc I Lekkiej Dywizji, na czele której stoi generał Bethouart. Oprócz brygady polskiej, w skład Lekkiej Dywizji weszła ponadto Samodzielna Brygada Strzelców Alpejskich oraz 13 półbrygada Legii Cudzoziemskiej.

REKLAMA

Obie te jednostki zaliczały się do elity armii francuskiej. Żołnierz był to bowiem świetnie wyszkolony, przystosowany do zadań szczególnie trudnych i, co najważniejsze, potrafiący dobrze walczyć w górach. Wśród strzelców alpejskich przeważali bowiem młodzi górale ze służby czynnej, przy nikłym procencie rezerwistów. Legioniści mieli już za sobą chrzest bojowy w kolonialnych walkach w górach Atlasu. Rychło okazało się zresztą, że i wśród nich jest również pewien procent Polaków, co oczywiście przydało się i ułatwiło znacznie wzajemną współpracę.

Strzelcy Podhalańscy na defiladzie z okazji święta Konstytucji 3 Maja, Warszawa, 1937 rok (fot. NAC)

Wiadomo też już było, że Brygada Podhalańska, wraz z całą zresztą Lekką Dywizją, rusza do Norwegii. Wiedziały o tym wkrótce nawet i dziewczyny w porcie, które wyszły z kwiatami, by popatrzeć na odpływających żołnierzy. Najpierw załadowano i wysłano w daleką morską drogę Strzelców Alpejskich, potem przyszła kolej na Polaków.

Oh, c’est la brigade polonaise, qui s’em barque pour Narwick... – wołały dziewczęta, rzucając kwiaty naszym chłopcom.

Nad surowym bastionem twierdzy Brest słońce było już wysoko w górze i grzało mocno. Był 23 kwietnia.

Przy nabrzeżach ruch ogromny. W basenie wojennym potężne sylwety pancerników, smukłe niszczyciele, wszystko wyraźnie w pełnej gotowości bojowej, czeka jedynie na rozkaz wyjścia na morze. Widok ten dodaje otuchy i wyraźnie kontrastuje z bałaganem, który towarzyszy ładowaniu brygady na oczekujące już transportowce: „Colombie”, „Mexique” i „Chemonceaux”. Bałagan ten miał, niestety, wywrzeć później znaczny wpływ na sprawność bojową oddziałów i utrudnić walkę w terenie.

Oficer łącznikowy armii francuskiej, płk dypl. Molle, nie należał do tych, z którymi można dyskutować. Grzecznie, lecz stanowczo odrzucił więc protesty polskiego dowództwa, które proponowało, by na statki ładować całe, zwarte jednostki wraz z ich wyposażeniem, a nie rozbijać oddziały i pakować wszystko po kolei, byle tylko do końca wykorzystać pojemność ładowni.

Salwy śmiechu wywołała góra pięciu tysięcy drewnianych sabotów, które nadeszły w ostatniej niemal chwili, jako część „górskiego” wyposażenia naszych zaimprowizowanych „juhasów”. Nie pomogły sprzeciwy ani nawet osobista interwencja dowódcy brygady. Saboty, których para ważyła około 3 kg, załadowano na statki, choć zabrakło na nich miejsca na sprzęt znacznie potrzebniejszy – m.in. na samochody brygady.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Adama Wysockiego i Krzysztofa Kulicza „Operacja Weserübung” bezpośrednio pod tym linkiem!

Adam Wysocki, Krzysztof Kulicz
Operacja „Weserübung”
cena:
12,99 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
192
Seria:
Żółty Tygrys
Premiera:
28.08.2024
Format:
13x16.5 [cm]
ISBN:
978-83-11-17614-0
EAN:
9788311176140
REKLAMA

Mimo takich „kwiatków” nastroje w brygadzie były dobre. Żołnierze rwali się do walki, jak najszybciej chcieli znaleźć się w Norwegii.

„Colombie”, „Mexique” i „Chemonceaux” opuściły Brest wczesnym rankiem 24 kwietnia w konwoju nr 5 wiozącym poza polską brygadą także oddziały 13 półbrygady Legii Cudzoziemskiej. Już po południu następnego dnia znaleźli się w szkockim porcie Greenock. I tu... przez długich 5 dni oczekiwali na redzie na ostateczną decyzję alianckiego dowództwa co do rejonu ich przyszłych działań. W tym czasie bowiem dogasają walki w rejonie Trondheim i, oczywiście, sztaby muszą na nowo analizować sytuację...

Dopiero 1 maja transportowce ruszają w dalszą drogę w konwoju osłanianym przez silną eskortę. Podróż na szczęście przebiega bez przygód. Na szczęście tym większe, że gdyby którykolwiek ze statków, wiozących polską brygadę i jej sprzęt, nie dotarł do celu, to wobec niefortunnie przeprowadzonego załadunku, cała brygada zostałaby kompletnie zdezorganizowana...

Niemieckie wojska w Viborgu (fot. Bundesarchiv, Bild 101I-753-0010-19A / Bieling / CC-BY-SA 3.0)

W nocy z 3 na 4 maja konwój przekracza 68 równoleżnik. Krąg polarny... Żołnierze ze zdumieniem obserwują nieznany im, niektórym nawet ze słyszenia, dziw przyrody: słońce tu niemal nie zachodzi o tej porze roku! Krótkotrwała szarówka i już – „noc” minęła... Nie mieści się im to w głowach.

Zresztą nie tylko im – prostym w końcu chłopcom. Już w Norwegii, tydzień później, dowódca 1 półbrygady, pułkownik dyplomowany Chłusewicz, wybrał się na inspekcję stanowisk ogniowych jednego z plutonów karabinów maszynowych. Inspekcja wypadłaby zupełnie pomyślnie, gdyby nie to, że wymagający przełożony stwierdził... niewykonanie jednego z zasadniczych punktów instrukcji.

– Dlaczego pańskie cekaemy nie są przy gotowane do strzelania nocnego?! – „napuścił się” pułkownik na oprowadzającego go dowódcę plutonu.

– Melduję, panie pułkowniku, że tutaj nie ma nocy! – odpowiedział regulaminowo młody podporucznik..).

W południe oficer radiowy przynosi dowódcy brygady fragment nasłuchu. Rozgłośnie niemieckie nadały właśnie komunikat o... zatopieniu statków wiozących polskie oddziały do Norwegii. Wiadomość o tym w mig roznosi się wśród żołnierzy, wprowadzając rzekomych „topielców” w świetny humor. Sypią się dowcipy i „głos ludu” orzeka zgodnie, że to dobra wróżba.

REKLAMA

Wreszcie 4 maja wieczorem pojawiają się na horyzoncie kontury zaśnieżonych Wysp Lofockich. Konwój dzieli się – część podąża na wschód, do Harstad; statki wiozące Brygadę Podhalańską i eskortujące je 3 niszczyciele płyną dalej na północ, by następnego dnia około godziny 14 zarzucić kotwice w odległości około 3 kilometrów od Tromsö.

Nie był to jednak koniec podróży. Przybycie brygady do Tromsö wywołało bowiem w tym mieście niemal panikę. Norwegowie, których nikt nie powiadomił o zamierzonym wyładowaniu tutaj polskiej brygady, nie dysponując obroną przeciwlotniczą słusznie obawiali się, że koncentracja wojsk w Tromsö lub w jego pobliżu może ściągnąć na miasto silne naloty Luftwaffe. Dodatkowo komplikował sprawę fakt przebywania w tym czasie w Tromsö króla Haakona i Stortingu, a więc najwyższych w kraju fiordów władz, które należało chronić przed zagrożeniem.

W rezultacie zwołanej naprędce narady francusko-polsko-angielsko-norweskiej postanowiono brygady w Tromsö nie wyładowywać i już po północy 6 maja skierowano ją 60 km na południe, do małego fiordu Sör. I tu jednak lądowanie okazało się niemożliwe – ze względu na niedostępny dla dużych statków brzeg i brak mniejszych jednostek pomocniczych.

W rezultacie rozkazem brytyjskiej admiralicji statki z polską brygadą zostały skierowane na pełny ocean, gdzie krążąc w rejonie Nordkapu miały oczekiwać, aż będzie je mógł przyjąć przeciążony chwilowo port Harstad.

Niemiecki krążownik Admiral Hipper podczas okupacji Norwegii, prawdopodobnie w momencie lądowania wojsk w Trondheim (fot. Bundesarchiv, Bild 101I-757-0038N-11A / Lange, Eitel / CC-BY-SA 3.0)

Cała ta zawiniona przez alianckie sztaby „kołomyjka” nie zwarzyła jednak dobrych humorów polskich żołnierzy. Na statkach posypały się dowcipy o „brygadzie-widmie” i „bezrobotnej brygadzie do wynajęcia od zaraz”. Prapolskie hasło „tylko spokój może nas uratować” było tu jak najbardziej na miejscu...

Ostatecznie statki wiozące Brygadę Podhalańską dotarły do Harstad późnym wieczorem 7 maja 1940 roku – po piętnastu dniach podróży. W czasie tym bez wielkiego pośpiechu polska brygada mogłaby zostać przerzucona z Brestu do, na przykład, Bombaju.

Wkrótce po północy 8 maja do burt statków podchodzą norweskie kutry, które zaczynają przewozić wojsko na ląd.

Wyładunek oddziałów przebiega szybko i sprawnie, choć kilkakrotnie przerywany jest nalotami niemieckich bombowców. Gorzej z wyposażeniem – tu niestety powtarza się pamiętny bałagan z Brestu. Żaden z batalionów nie może skompletować swojego sprzętu. Francuscy oficerowie łącznikowi bezradnie rozkładają ręce. Ostatecznie bataliony odeszły do rejonów prze znaczenia niekompletnie wyposażone i niekompletnie nawet umundurowane. Na domiar złego – nieprawdopodobne, ale prawdziwe – dwa bataliony 1 półbrygady lądowały, jak się później okazało, bez... amunicji. 1 batalionowi brakowało, na przykład, „tylko” zapalników do granatów i taśm do cekaemów, a zamiast amunicji do karabinów zabrał – wskutek niewłaściwego oznakowania skrzyń – rakiety oświetlające i sygnałowe przeznaczone dla całej Lekkiej Dywizji generała Bethouart. Pierwsze zadania przy dzielone poszczególnym batalionom brygady ograniczały się na razie do ochrony ich rejonów zakwaterowania oraz wykrywania i unieszkodliwiania desantów nieprzyjacielskich.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Adama Wysockiego i Krzysztofa Kulicza „Operacja Weserübung” bezpośrednio pod tym linkiem!

Adam Wysocki, Krzysztof Kulicz
Operacja „Weserübung”
cena:
12,99 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
192
Seria:
Żółty Tygrys
Premiera:
28.08.2024
Format:
13x16.5 [cm]
ISBN:
978-83-11-17614-0
EAN:
9788311176140
REKLAMA

Bataliony 1 i 2 (1 półbrygada) pozostały na wyspie Hinno.

3 batalion skierowany został w rejon Ballangen dla dozorowania wybrzeży fiordu o tej samej nazwie i tu 14 maja po raz pierwszy w kampanii norweskiej Polacy zetknęli się z nieprzyjacielem biorąc do niewoli grupę niemieckich spadochroniarzy. Jeszcze dwukrotnie patrole 3 batalionu wyłapywały niemieckich lotników, lecz na tym już miały zakończyć się działania tego batalionu. Ku rozgoryczeniu żołnierzy został on bowiem zaliczony do odwodu dowódcy Lekkiej Dywizji i w tym charakterze pozostał do końca kampanii. 4 batalion skierowano w okolice fiordu Salangen.

Tak więc oddziały brygady rozrzucone zostały na przestrzeni 60–70 km. Na polskie protesty dowództwo sprzymierzonych usprawiedliwiło to posunięcie koniecznością zabezpieczenia ważnych rejonów przed akcją nieprzyjaciela i obiecało, że w decydującym momencie bitwy o Narwik cała Brygada Podhalańska wystąpi w całości na jednym kierunku działania. Obietnica ta jednak nigdy nie została w pełni zrealizowana...

Kilkudniowy „postój ubezpieczony” bardzo się przydał oddziałom brygady. Dzięki niemu można było bowiem choć częściowo usunąć skutki dezorganizacji spowodowanej fatalnie – nie z winy Polaków – przeprowadzonym za ładunkiem w Breście i wyładunkiem w Harstad. Ponadto czas ten wykorzystano dla uzyskania pewnej zaprawy żołnierzy do walk w górach oraz ich aklimatyzacji w warunkach – było nie było – polarnych.

REKLAMA
Generałowie Nikodem Sulik i Zygmunt Bohusz-Szyszko (fot. NAC)

15 maja generał Bethouart przekazał generałowi Szyszko-Bohuszowi rozkaz koncentracji Brygady Podhalańskiej na południe od Narwiku oraz przejęcia od 12 batalionu Strzelców Alpejskich i batalionu walijskiego pozycji na grzbiecie Ankenesfj.

W nocy z 15 na 16 maja bataliony 1 i 2 załadowane zostały na kutry norweskie, ze względu na charakterystyczne pykanie silników nazywane przez żołnierzy „pufferami” lub „pikpiksami”, i odpłynęły na półwysep Ankenes. Akcję załadowczą 2 batalionu z podziwem obserwowali Francuzi. Jeden z nich, kapitan Pierre Lapie z 13 półbrygady Legii Cudzoziemskiej, wprost nie mógł się nadziwić sprawności naszych chłopców:

Załadowanie Polaków odbyło się w sposób godny podziwu. Wprost trudno było sobie uzmysłowić, co się dzieje. Maszerując w doskonałym porządku Polacy oczekiwali na kolejkę ładowania poszczególnych pododdziałów, przebywając w laskach i rozpadlinach skalnych i co do minuty przestrzegając kolejki ładowania, potem wpakowani na dno kutrów odpływali do Ankenes.

Symptomatyczne jest to zdumienie francuskiego oficera, że akcja załadunkowa Polaków odbywała się tak, jak... odbywać się powinna.

Wczesnym rankiem 16 maja pododdziały 2 batalionu rozpoczęły na półwyspie Ankenes luzowanie batalionu Strzelców Walijskich. Mimo ognia niemieckich karabinów maszynowych i moździerzy pozycje przejmowano sprawnie i szybko.

Dzień później 1 batalion zluzował 12 batalion Strzelców Alpejskich. Rozmowny major francuski wylewnie powitał polskiego dowódcę, majora Kobylińskiego, zadeklarował z miejsca swoją wielką sympatię pour les braves soldats polonais, lecz o nieprzyjacielu prawie żadnych wiadomości przekazać nie zdołał; podobnie zresztą jak i walijski podpułkownik Gottwatz podpułkownikowi Decowi, dowódcy 2 batalionu.

Tegoż dnia 17 maja w Haakvik obok esde podpułkownika Deca zainstalował się także dowódca 1 półbrygady, który przejął dowodzenie na półwyspie Ankenes od dowódcy brytyjskiej 24 Brygady Gwardii. Równocześnie sztab generała Szyszko-Bohusza ulokował się w Ballangen nad fiordem tejże nazwy.

MS Chrobry płonący w norweskim fiordzie Vestfjorden, maj 1940 roku (fot. NAC)

Oddziały brytyjskiej brygady gwardii zostały załadowane na polski statek „Chrobry”, który miał je przewieźć do nowego rejonu przeznaczenia. Przy okazji zabrał „Chrobry” listy żołnierzy Brygady Podhalańskiej adresowane do rodzin we Francji. Jednakże wkrótce po wyjściu z Har stad statek ten został zaatakowany przez bombowce niemieckie i zatopiony. O wydarzeniu tym kapitan „Chrobrego” zawiadomił dowódcę brygady następującą notatką:

Panie Generale, zawiadamiam Pana, że oddana mi poczta Brygady wraz z powierzonym mi okrętem „Chrobry” znajduje się na dnie Oceanu. Niech żyje Polska!

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Adama Wysockiego i Krzysztofa Kulicza „Operacja Weserübung” bezpośrednio pod tym linkiem!

Adam Wysocki, Krzysztof Kulicz
Operacja „Weserübung”
cena:
12,99 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
192
Seria:
Żółty Tygrys
Premiera:
28.08.2024
Format:
13x16.5 [cm]
ISBN:
978-83-11-17614-0
EAN:
9788311176140
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Adam Wysocki
Dziennikarz, współautor książki „Operacja Weserubung”.

Wszystkie teksty autora
Krzysztof Kulicz
Dziennikarz, współautor książki „Operacja Weserubung”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone