Czy Rosja była grabarzem I Rzeczpospolitej?
Konstytucji 3 maja król w Kaniowie nie uzgodnił. Decydując się na jej uchwalenie, wykonał krok wrogi wobec Rosji. W Kaniowie zapewne wtedy nawet nie myślał o ustawie zasadniczej.
Ta idea dojrzewała stopniowo. W 1790 roku doszło do zbliżenia króla ze stronnictwem reformatorskim. Wtedy Stanisław August uznał, że należy wykorzystać sytuację i uchwalić prawo, które zagwarantuje Rzeczpospolitej wszechstronne warunki rozwoju. Dzięki ustawie rządowej, gruntownie przebudowującej państwo w duchu monarchii konstytucyjnej, Polska miała pozbyć się raz na zawsze krępujących ją więzów niemocy. 3 maja to moment, w którym Stanisław August zdecydował się na bardzo śmiały krok. Zbyt śmiały. Uchwalona w warunkach zamachu stanu Konstytucja była kamieniem, który spowodował lawinę. Była prowokacją, na którą Rosja odpowiedziała tak, jak odpowiedzieć musiała, chroniąc swoje imperialne interesy. Król zachował się tak, jakby zapomniał o sejmie repninowskim, o tym, jak gwałtownie i brutalnie caryca zareagowała na pierwsze, dość nieśmiałe próby emancypacji Rzeczpospolitej. Dał się ponieść emocjom i typowo oświeceniowemu złudzeniu, że mądre prawo rozwiąże wszystkie problemy kraju.
Z Konstytucji 3 maja możemy być dumni, bo pięknie zaświadcza o woli naprawy Polski, ale król i reformatorzy nie uwzględnili w swoich rachubach realnego układu sił. Król liczył, że Katarzyna II pogodzi się z faktami dokonanymi, zaakceptuje wzmocnienie wewnętrzne protektoratu. On nie chciał zrywać z Rosją. Starał się przekonać rosyjskie elity, że dzięki porządkowi zaprowadzonemu w Rzeczpospolitej stanie się ona silnym, pewnym i lojalnym sprzymierzeńcem Petersburga. Podobnie myślał rosyjski kanclerz Iwan Ostermann, który uważał, że odrodzona Polska może przynieść Rosji pożytek. Katarzyna i najbliższy współpracownik carycy, były faworyt, Grigorij Potiomkin, byli innego zdania. Dla nich uchwalenie Konstytucji 3 maja stanowiło wschodnioeuropejską wersję rewolucji francuskiej. Imperatorowa nie mogła pozwolić, by „francuska zaraza” rozpleniła się tuż za miedzą. W dodatku nowe prawo wprowadzono, nie pytając jej o zgodę. To był dla niej policzek. Dlatego postanowiła definitywnie zniszczyć Konstytucję i jej dzieło. Antykrólewscy i antyreformatorscy targowiczanie zaprosili Rosjan do Polski, ale nawet gdyby ich nie było, to do interwencji i tak by doszło.
W 1792 roku podczas wojny w obronie Konstytucji nowe polskie wojsko pokazało się z dobrej strony, zaświeciły gwiazdy księcia Józefa Poniatowskiego i generała Tadeusza Kościuszki, ale dysproporcja sił była zbyt duża. Król i ministrowie Rzeczpospolitej nie widzieli sensu dalszej walki. Nasze wojska cały czas były w odwrocie. Nie było nadziei na jakąkolwiek pomoc. Król na żądanie Katarzyny II przystąpił do konfederacji targowickiej, bo chciał ratować kraj. Wiadomo było, że dzieło Konstytucji jest pogrzebane. Stanisław August liczył jednak, że do kolejnego rozbioru nie dojdzie, bo Rosja będzie chciała zachować kontrolę nad całym protektoratem. I znów się przeliczył, bo Katarzynę mocno naciskały Prusy, które żądały rekompensaty za zaangażowanie w walkę z rewolucyjną Francją. Drugi rozbiór stał się faktem.
I teraz, wracając do naszych współczesnych posłów: jeżeli ktoś uznaje barzan za powstańców, to zaprzecza de facto całemu dorobkowi reformatorskiemu Stanisława Augusta Poniatowskiego, całemu postępowi, jaki dokonał się w czasie jego panowania. Gdyby konfederatom barskim pokazano Konstytucję 3 maja, to szablami rozsiekliby dokument na strzępy. W 1792 roku biliśmy się w obronie nowoczesnego, konstytucyjnego państwa. W 1768 roku konfederaci bili się przeciwko królowi, który dążył do jego budowy.
Podczas wojny w obronie Konstytucji 3 maja król próbował ratować sytuację, proponując koronę Rzeczpospolitej synowi Pawła, wielkiemu księciu Konstantemu. To umożliwiłoby Rosji utrzymanie kontroli nad całością protektoratu i ścisłą nad nim kontrolę. Dlaczego Katarzyna II odrzuciła ten projekt?
Członek rodziny Romanowów na obcym tronie to ryzyko. Nie wiadomo, czy nie chciałby prowadzić bardziej samodzielnej polityki. Natomiast targowiczanie byli w pełni zaprzedani Rosji, zawdzięczali jej władzę w podbitym przez rosyjskie wojska kraju. Musieli robić to, co caryca im każe. Ponadto Katarzyna nie miała najlepszego zdania o Konstantym. Znajdowała w nim pewne cechy swojego męża, Piotra III: wybuchowy charakter, choleryczność, brak mądrości politycznej. Obawiała się, że w przyszłości może mieć z nim problemy. Lepiej było trzymać wnuka z daleka od polskiego tronu.
W wyniku osadzenia Konstantego w Warszawie Rosja nic by nie zyskiwała. W obliczu naszej słabości militarnej oraz usłużnych targowiczan gotowych do wszelkich niegodziwości i tak miała wszystkie aktywa w ręku. Konstanty nie był potrzebny, by Rosja zachowała kontrolę nad Rzeczpospolitą. Bo co by dawało Rosji wysłanie na tron w Warszawie Konstantego?
Nie musiałaby się dzielić łupem z Rzeczpospolitej z Prusami.
I tak nie musiała.
Ale się podzieliła.
Prusy nie wypuściłyby takiej okazji z ręki. Uznały sojusz z Polską za nieobowiązujący i szybko porozumiały się z Rosją. Wtedy — inaczej niż w 1772 roku — nie było już na dworze w Petersburgu ludzi, którzy protestowaliby przeciwko rozbiorowi. Elitom petersburskim spodobało się czerpanie zysków kosztem Rzeczpospolitej: nadania ziemskie, miasta, wioski, tysiące dusz chłopskich. Akurat tak się złożyło, że nowym faworytem carycy został Płaton Zubow. Pojawiła się wygłodniała, żądna majątków i bogactw klika. Najłatwiej było je zdobyć w Rzeczpospolitej. Podczas drugiego rozbioru Rosja połknęła potężny kęs. Przejęła większość ziem ruskich Rzeczpospolitej, w tym niemal całą Ukrainę i Białoruś: województwa kijowskie, bracławskie, podolskie, mińskie oraz część wileńskiego, nowogrodzkiego i brzeskiego. W sumie dwieście pięćdziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych.
Co dostały Prusy?
Gdańsk, Toruń, Kujawy, Wielkopolskę z Poznaniem, ziemię dobrzyńską, część Mazowsza. Po taką zdobycz nie sięgnęli nigdy wielcy mistrzowie, nawet w czasach największej potęgi zakonu. Fryderyk Wilhelm II już wtedy chciał ostatecznie złożyć Rzeczpospolitą do grobu, ale Rosja pozostawiła kadłubowe państwo. Uznała, że może się jeszcze przydać.
Gdyby nie powstanie kościuszkowskie, okrojona Rzeczpospolita doczekałaby śmierci Katarzyny i rządów przychylnego Polsce Pawła I? Od upadku insurekcji w listopadzie 1794 roku do zgonu carycy minęły zaledwie dwa lata.
Gdyby nie wybuch powstania, to w ciągu dwóch lat pewnie nie wydarzyłoby się nic, co zmusiłoby Rosjan do interwencji. Paweł I szczerze nienawidził matki, którą — słusznie — oskarżał o śmierć ojca. Resentyment ten przeniósł w sferę polityki. Po śmierci Katarzyny wypuścił z więzienia Kościuszkę i pozostałych więźniów. Wprost mówił, że nigdy nie zgodziłby się na zabory, ale teraz nie będzie przecież wszczynał wojny z Prusami i Austrią w imię odbudowy Rzeczpospolitej. Trudno jednak czynić zarzut powstańcom, że podnieśli broń przeciwko Rosji i Prusom. Nie każdy może żyć w szambie. A targowiczanie zrobili z kadłuba Rzeczpospolitej bagno. Ich serwilizm wobec Rosji przekraczał wszelkie granice, grabili kraj, prześladowali przeciwników politycznych, wprowadzili cenzurę. Nastąpiło załamanie gospodarcze i finansowe państwa, burzyło się redukowane wojsko. W kraju spoglądano w kierunku Drezna, gdzie wyjechali ludzie, którzy nie pogodzili się z klęską. Powstanie było gestem sprzeciwu najlepszych Polaków wobec opresji, wobec Targowicy, wobec samowoli rosyjskiej, wobec obłudy i demoralizacji części szlachty. To już nie były czasy nocy saskiej, kiedy szlachcie było wszystko jedno, byle tylko chłopi odrabiali pańszczyznę i pieniądz w kiesie się zgadzał. Wyrosła — dzięki Komisji Edukacji Narodowej — nowa generacja ludzi: nowoczesnych patriotów, którym zależało, by ich ojczyzna była wolna. Dla których wartościami były sprawne państwo i dobro ludu. Całego ludu, wszystkich stanów, a nie tylko szlachty. Emigranci polityczni przygotowujący powstanie szli dalej niż Konstytucja 3 maja, która sprawę chłopską niemal w ogóle pominęła. Kościuszko powiedział wyraźnie: za samą szlachtę bić się nie będę. Powstanie, którego został wodzem, nawiązywało do najbardziej postępowych idei ówczesnego świata: wolności i równości. Nie przypominało dawnych konfederacji. Znowu — jak w XVI wieku — staliśmy się państwem europejskim. Kościuszkę od barzan dzielą lata świetlne.
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli „Polska-Rosja. Historia obsesji, obsesja historii”:
Czy patrząc z militarnego punktu widzenia, insurekcja mogła się powieść?
Nie mogła. Trudno liczyć na sukces w konfrontacji z Prusami i Rosją, które dysponowały jednymi z największych armii na kontynencie. Żadne z naszych powstań narodowych nie miało militarnych szans i wszystkie przyniosły opłakane skutki dla Polski i polskości. Powstanie kościuszkowskie, które spowodowało ostateczne wymazanie Rzeczpospolitej z mapy Europy, pozostawiło przynajmniej piękny testament. Po raz pierwszy w naszej historii zaakcentowano solidaryzm stanowy. Kościuszko i jego współpracownicy mówili do Polaków: jesteśmy narodem. Pomysł powstania wszystkich stanów przeciwko Rosji był niezwykle odważny, stanowił w naszym kraju zupełną nowość. Pewnie gdyby nie amerykańskie doświadczenia Kościuszki, nigdy by się nie pojawił. Przyszły wódz insurekcji za oceanem widział, jak amerykańskie milicje wygrywają z regularną armią brytyjską.
Trudno porównywać sytuację amerykańskich kolonii walczących z angielską metropolią z położeniem Rzeczpospolitej po drugim rozbiorze.
Anglicy musieli dowieźć wojska przez Atlantyk, Rosja miała je tuż obok. Amerykanie od zawsze byli społeczeństwem ludzi wolnych i równych. U nas dominacja szlachty była zdecydowana. Większość szlachty, nawet oburzona na Rosję i targowiczan, nie wyobrażała sobie, żeby chłop wojował razem z panem. Pan jest rycerzem, a chłop ma orać ziemię. Mieszczanami szlachta nie za bardzo zaprzątała sobie głowę. Demokratyczne i równościowe idee przeszczepione z gruntu amerykańskiego trafiały w Rzeczpospolitej na mało sprzyjającą glebę. Wobec oporu szlachty nie mogły przynieść wielkiego efektu. Wojciech Bartos-Głowacki i kosynierzy to było za mało. W każdej bitwie za chłopami i tak stała regularna piechota i pędziła ich do ataku. Główną siłę militarną insurekcji stanowiły regularne wojska Rzeczpospolitej, uzupełniane przez pobór.
Dlaczego Rosję uważa się za grabarza Polski? Podczas każdego z rozbiorów to Prusy były najbardziej aktywną politycznie i dyplomatycznie stroną.
Bo to Rosja rozdawała karty w sprawie Polski. Niemal od początku wieku to była jej strefa wpływów. To Petersburg, a nie Berlin, decydował, czy — a jeśli tak, to w jakiej formie — Rzeczpospolita ma istnieć. Prusy były bardzo aktywne, ale działały w ukryciu. Grały głównie za pomocą intryg politycznych i dyplomacji, skądinąd znakomitej. Poza insurekcją kościuszkowską wojska pruskie nie były obecne w Polsce. Szkoda, że gdy już weszły, to zdążyły w 1795 roku zabrać ze skarbca na Wawelu polskie insygnia koronacyjne. Przetopiono je potem na złote talary.
Bardzo pruskie. Praktyczne.
Katarzyna pewnie zabrałaby je na Kreml, by świadczyły o potędze Imperium. Prusy nie marzyły o kontroli nad całością Polski, nie chciały dominować politycznie w Rzeczpospolitej. Chciały wziąć swoje i swoje zabrały. Dzięki rozbiorom wzmocniły się niesamowicie. Po trzecim rozbiorze ziemie zabrane Rzeczpospolitej stanowiły w sumie ponad połowę terytorium Królestwa Prus, blisko połowa poddanych Fryderyka Wilhelma II była Polakami. Jednak zdecydowanie najwięcej zagarnęła Rosja: czterysta sześćdziesiąt dwa tysiące kilometrów kwadratowych i pięć i pół miliona mieszkańców. Katarzyna wzięła wszystko na wschód od Niemna i Bugu. Niemal cały ruski świat znalazł się pod panowaniem carów.
Iwan Kalita i Dymitr Doński pewnie uśmiechali się w zaświatach.
Pierwsza Niemka na tronie carów wypełniła testament książąt ruskich. Przejęła to, co władcy Moskwy i Rosji zawsze uważali za przynależne sobie dziedzictwo. Jednocześnie zniszczyła ośrodki, które też mogłyby odwoływać się do spuścizny po Rusi Kijowskiej. W 1764 roku zlikwidowała hetmanat i jego samorządność. W 1775 roku, po zwycięskiej wojnie z Turcją, zburzyła Sicz Zaporoską i zakazała używania nazwy kozactwa zaporoskiego. Starszyzna Siczy została zesłana na Syberię, starszyznę hetmanatu zrównano w prawach ze szlachtą rosyjską i wpisano do tabeli rang. Wolni Kozacy otrzymali status równoważny wolnym chłopom rosyjskim. Ukraina stała się Małorosją. Poza kontrolą Petersburga znalazły się tylko oddane Austrii podczas pierwszego rozbioru tereny dawnego Księstwa Halicko-Włodzimierskiego. Stąd łacińska nazwa tej habsburskiej prowincji: Galicja i Lodomeria. To tam, a nie w Kijowie, narodzi się w XIX wieku ukraiński ruch niepodległościowy.
Przegraliśmy z Rosją rozpoczętą przed wiekami rywalizację o zachodnie ziemie ruskie, „przy okazji” tracąc także własne państwo. To musiało się tak zakończyć?
Przez dwieście pięćdziesiąt lat na to pytanie udzielano mnóstwa odpowiedzi. Warszawska szkoła historyczna dowodziła, że przegraliśmy z mongolską zaborczością Rosji i teutońskim nienasyceniem Prusaków. Krakowscy historycy uważali natomiast, że przegraliśmy sami ze sobą. Nie zawinili nikczemni sąsiedzi, ale „błędy narodu”: wadliwy ustrój, samowola, prywata i brak poszanowania władzy państwowej wśród szlachty. Tym samym tłumaczyli także klęski kolejnych powstań narodowych w XIX wieku. Twierdzili, że liberum veto zostało zastąpione przez liberum conspiro — zgubny pęd do zawiązywania spisków i konspiracji bez liczenia się z okolicznościami i konsekwencjami politycznymi.
Pan jak uważa?
Współczesna tendencja w historiografii polskiej jest następująca: winy były po obu stronach. Zaborczość państw sąsiednich zbiegła się z degrengoladą, demoralizacją i upadkiem wewnętrznym państwa polskiego. Sami prosiliśmy się o interwencję sąsiadów. Więc korzystali. Sądzę, że w drugiej połowie XVIII wieku mogliśmy ocalić państwo tylko pod warunkiem kapitulacji wszystkich sił politycznych przed Rosją. Musielibyśmy gorliwie wypełniać wszystkie polecenia Petersburga i nie dawać żadnego powodu do interwencji. Ale z takim dyktatem przynajmniej część polskiego narodu politycznego nie mogła ani nie chciała się zgodzić.
Jedyną szansą było przeczekanie Katarzyny i dotrwanie do wojen napoleońskich i kongresu, który ustalał nowy ład w Europie?
Tak. Ale to było niemożliwe. Pomijając już ówczesne głębokie podziały polityczne wśród szlachty, kraj zaczął budzić się w końcu do życia. Nadrabiać wielowiekowe zaniedbania. Do głosu dochodziło nowe pokolenie ludzi, ukształtowanych przez idee oświecenia.
Hipotetycznie: nawet gdyby podczas elekcji w 1764 roku królem został ktoś w stylu Augusta III lub jakiś Radziwiłł czy Potocki, to ich rządy też nie byłyby stabilne. Występowałaby przeciwko nim reformatorska opozycja, Rosja znalazłaby powód do interwencji w kraju, który od czasów Piotra I miała pod kontrolą. Katarzyna II z pewnością nie pozwoliłaby sobie na wypuszczenie Rzeczpospolitej z rąk. Mieliśmy pecha, bo okres odbudowy naszego państwa przypadł akurat na czas jej rządów. Ona tradycyjny rosyjski imperializm podniosła na niespotykany wcześniej poziom, nadała mu nową dynamikę. Podbiła Krym i całe północne wybrzeże Morza Czarnego, rozciągnęła protekcję nad wschodnią Gruzją. Planowała zdobycie Konstantynopola, wyzwolenie Słowian na Bałkanach i wskrzeszenie cesarstwa bizantyjskiego! Na wschodzie Rosja osiągnęła już wszystko, zaczynała właśnie eksplorację Alaski. Mogła skupić się na ekspansji na terytoria Turcji i Polski. Turcja się oparła, bo była silniejsza militarnie od Rzeczpospolitej, a bałkańskie apetyty Katarzyny II były hamowane przez zaniepokojone mocarstwa europejskie. Natomiast pomocników w dziele uśmiercania Rzeczpospolitej Rosja znalazła bez trudu, a „wielcy” Europy, z Anglią i Francją na czele, nie byli w stanie jej powstrzymać. Londyn i Paryż rozbiorów nie uznały, ale przeszły nad nimi do porządku dziennego. Nikt nie chciał ryzykować konfliktu z zaborcami. Przykro to mówić, ale w Europie nie płakano po Rzeczpospolitej. Europejskie elity — także w wyniku propagandy Rosji i Prus — przeważnie uważały ją za państwo chore: kraj, w którym dziwnie ubrana szlachta znęca się na chłopami, krainę anarchii, samowoli, kłótni, przepychu na pokaz. Bardziej przejmowano się upadkiem Wenecji i Genui.