Czy gen. Dąbrowski zasłużył na to, by być bohaterem polskiego hymnu?
Ten tekst jest fragmentem książki Mirosława Maciorowskiego „Powstańcy. Marzyciele i realiści. Historia na nowo opowiedziana”.
Legiony Polskie we Włoszech
Mirosław Maciorowski: Chyba niewielu Polaków wie, że zanim gen. Jan Henryk Dąbrowski (1755–1818) został twórcą Legionów Polskich we Włoszech i bohaterem polskiego hymnu, był targowiczaninem. O mały włos za to nie zawisł.
Prof. Dariusz Nawrot: Samo przystąpienie do konfederacji targowickiej nie było problemem, bo po przegranej wojnie w obronie Konstytucji 3 maja w 1792 r. podobnie uczyniła większość szlachty, w tym oficerów Rzeczypospolitej. Sęk w tym, że Dąbrowski, powołany przez sejm grodzieński w skład Komisji Wojskowej, wcielał w życie plan redukcji armii polskiej do jedynie 15 tys. żołnierzy, przyjęty przez ten sejm i opracowany w lutym 1794 r. pod naciskiem Rosji.
Polityka Katarzyny II wobec Rzeczypospolitej po II rozbiorze była brutalna. Caryca nie chciała rozmów z Polakami. Wiemy o tym z raportów gen. Osipa Igelströma, ministra pełnomocnego Rosji w Polsce. Przeanalizował je białoruski historyk dr Vadzim Anipiarkou i ustalił, że Rosja interesowała się Polską głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, traktowała ją jako strefę buforową i miejsce konfrontacji w przypadku wojny z Prusami. A po drugie, chciała mieć w swoich szeregach jak najwięcej polskich żołnierzy.
Armia Rzeczypospolitej podczas wojny w 1792 r. pokazała, że umie walczyć. Była przy tym stosunkowo młoda, ponieważ służyło w niej wielu żołnierzy niedawno wcielonych. Przecież dopiero Sejm Wielki (1788–1792) uchwalił aukcję wojska do 100 tys., w efekcie czego osiągnęło ono w 1792 r. stan około 50 tys. żołnierzy gotowych do walki.
Działania Igelströma zmierzały więc do tego, by polską armię maksymalnie wydrenować. Część oficerów dobrowolnie szła do rosyjskiego wojska i przyprowadzała ze sobą żołnierzy, za co otrzymywała gratyfikację finansową, ale większość nie chciała służyć Katarzynie II. Redukcja armii oznaczała utratę środków utrzymania, co miało zachęcać do wstępowania w szeregi wojsk rosyjskich. Polacy przyjęli ją z oburzeniem, bo oznaczała de facto likwidację narodowej armii. Ludzi związanych z Komisją Wojskową, powołaną do jej przeprowadzenia, w tym Dąbrowskiego, uznano za zdrajców, choć on sam starał się chronić kadrę oficerską.
Dąbrowskiego uważano chyba także za obcego. Wprawdzie urodził się w Pierzchowie koło Krakowa, ale gdy miał 11 lat, wyjechał z rodziną do Saksonii, gdzie zarówno jego dziadek Jan Stanisław, jak i ojciec Jan Michał służyli w wojsku.
Jan Henryk uczył się początkowo w kolegium w Kamenz, a w wieku 14 lat zaczął służbę jako chorąży w pułku szwoleżerów księcia Alberta Sasko-Cieszyńskiego, syna króla Polski Augusta III. Od pierwszych chwil Dąbrowski wykazywał duży talent wojskowy: świetnie jeździł konno, dobrze fechtował i celnie strzelał. W 1774 r. otrzymał awans na podporucznika, a w 1777 r. był już porucznikiem. Uczestniczył w wojnie o sukcesję bawarską (1778–1779), ale nie dostał w niej okazji, żeby się wyróżnić. Po ślubie w 1780 r. ze szlachcianką Gustawą Małgorzatą von Rackel został przeniesiony do saskiej gwardii konnej, w której służył jako adiutant szefa gwardii Maurycego hr. Bellegarde’a, a potem jako rotmistrz (kapitan) w kompanii.
Rzeczywiście w Rzeczypospolitej mógł być traktowany jak obcy. W armii saskiej wtopił się w środowisko niemieckojęzyczne, dlatego słabo mówił po polsku, miał zresztą z polszczyzną problemy do końca życia.
Jak traktowali go polscy oficerowie, gdy wstąpił do armii Rzeczypospolitej: jak najemnika czy patriotę, który chce walczyć za ojczyznę?
Absolutnie nie nazwałbym Dąbrowskiego najemnikiem. Tamtych czasów nie można oceniać współczesną miarą. Pod koniec XVIII w. dopiero kształtowała się idea narodowości rozumianej jako zbiorowość połączona językiem, kulturą, tradycją i wspólnymi wydarzeniami historycznymi. O tożsamości decydowała przynależność terytorialna. Na przykład Jakub Jasiński, bohater insurekcji kościuszkowskiej, urodził się w Wielkopolsce, kształcił się w Szkole Rycerskiej w Warszawie, ale później w Wilnie organizował Korpus Inżynierów w armii Wielkiego Księstwa Litewskiego i uważany był i jest za Litwina. Gdyby jednak, jak Dąbrowskiego, los rzucił go do Drezna, może zaciągnąłby się do wojska saskiego.
Obca służba w żadnym razie nie wykluczała z polskości, nie przekreślała korzeni, związków kulturowo-tożsamościowych z miejscem pochodzenia i rodakami.
Oczywiście pod wpływem przemian polityczno-społecznych, jakie wywołała rewolucja francuska, zaczęło się to zmieniać. Ale na dobrą sprawę dopiero w epoce napoleońskiej idea narodu w tym nowym rozumieniu zaczęła się upowszechniać i utrwalać. W latach 70. i 80. XVIII w. Dąbrowski, mający polskie korzenie, był oficerem w służbie saskiej, lojalnym żołnierzem księcia elektora Fryderyka Augusta. Nie było to niczym niezwykłym, nikt go za to nie potępiał.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mirosława Maciorowskiego „Powstańcy. Marzyciele i realiści. Historia na nowo opowiedziana” bezpośrednio pod tym linkiem!
Nikogo też chyba nie zdziwiło, gdy porzucił służbę saską i przyjął propozycję z Polski.
Oczywiście, że nie. Stało się to już w czasie wojny z Rosją w 1792 r. Wojsko Rzeczypospolitej potrzebowało doświadczonych oficerów. Dąbrowskiego do przejścia do armii polskiej namawiało kilku polskich wojskowych, którzy widzieli w nim doświadczonego oficera kawalerii, dobrego organizatora i taktyka. Do tego kroku zachęcał go nawet sam król Stanisław August Poniatowski, który pisał w tej sprawie do elektora.
W Polsce Dąbrowski zjawił się pod koniec czerwca 1792 r. Dostał przydział do 1. Wielkopolskiej Brygady Kawalerii Narodowej i awans na podpułkownika, a wkrótce na wicebrygadiera. Brygadierem i jego przełożonym był Antoni Madaliński, który w 1794 r. pierwszy zbuntuje się przeciw redukcji polskiej armii i de facto rozpocznie powstanie kościuszkowskie. Dąbrowski nie walczył w wojnie z Rosją, pozostawał z brygadą w tzw. odwodzie królewskim.
Kariera Dąbrowskiego w polskim wojsku trwała krótko, bo już 23 lipca król zgłosił akces do konfederacji targowickiej i było po wojnie.
Z dnia na dzień znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Większość spadku po ojcu, zmarłym w 1779 r., była w niełatwych do odzyskania wierzytelnościach, więc Dąbrowski nie miał majątku. W dodatku zadłużył się na przeprowadzkę z Saksonii do Polski. A jedynie z żołdu mógł zapewnić rodzinie godziwą egzystencję. Dlatego przystąpił do targowicy i zgodził się wejść w skład Komisji Wojskowej. Trzeba jednak także pamiętać, że po ogłoszeniu II rozbioru Dąbrowski stawił opór Prusakom wkraczającym do Gniezna w lutym 1793 r.
Po latach w swoim Pamiętniku wojskowym Legionów Polskich we Włoszech przystąpienie do targowicy tłumaczył tak: „Pewna ilość generałów i oficerów, mająca sposób utrzymania życia, podała się do dymisji – reszta była zmuszona poddać się okolicznościom”.
Niektórzy historycy pisali też, że był krótko w polskiej służbie i nie do końca orientował się w realiach politycznych Rzeczypospolitej.
Chociaż jego byli podkomendni z brygady wielkopolskiej skazali go na śmierć i infamię za udział w redukowaniu polskiej armii, na wieść o zwycięstwie Kościuszki pod Racławicami Dąbrowski pojechał do Warszawy przyłączyć się do insurekcji.
Mimo to nie ominęły go kłopoty. 30 kwietnia 1794 r. stanął przed sądem departamentu wojskowego Rady Zastępczej Tymczasowej, organu władzy powołanego w Warszawie po wybuchu insurekcji. To, że nie tylko ocalił głowę, ale też wrócił do służby, zawdzięczał Józefowi Wybickiemu (1747–1822), członkowi tegoż departamentu, a wcześniej posłowi i członkowi Komisji Edukacji Narodowej. Wybicki w ogóle nie znał Dąbrowskiego, jedynie słyszał, że jest on wybornym oficerem. Przed sądem wygłosił płomienną mowę obrończą, w której wychwalał charakter i umiejętności wojskowe Dąbrowskiego. Stwierdził, że Rzeczpospolita powinna szanować takich oficerów, bo są jej bardzo potrzebni. Wybicki odegrał główną rolę w uniewinnieniu Dąbrowskiego ogłoszonym przez sąd 2 maja 1794 r.
[…]
Przekonać Bonapartego
Dąbrowski dotarł do Paryża 30 września 1796 r., dwa lata po upadku insurekcji. Już kilka dni później przedstawił Dyrektoriatowi, rządzącemu wówczas Francją, memoriał w sprawie utworzenia Legionów. Nie był pierwszy – od dawna nad Sekwaną przebywał Wybicki, który prowadził rozmowy o utworzeniu polskiego wojska przy armii francuskiej.
Przekonanie do tej koncepcji Dyrektoriatu wymagało czasu, cierpliwości oraz współdziałania polskich polityków i wojskowych, którzy znaleźli się w Paryżu. Jednak byli oni mocno podzieleni, wręcz skłóceni. Szybko wyłoniły się dwa ugrupowania: Agencja i Deputacja, które zaciekle ze sobą rywalizowały, zarówno o rząd dusz Polaków na emigracji, jak i o wpływy we francuskich kręgach władzy.
W dużej mierze był to spór ideowy. Ludzie, który tworzyli Agencję – wśród nich Dąbrowski i Wybicki, a także dyplomata Franciszek Barss (w czasie powstania polski poseł we Francji), litewski polityk Karol Prozor czy gen. Józef Wielhorski – reprezentowali nurt centrystyczny, umiarkowany. Uważali, że ideowopolitycznym fundamentem walki o wskrzeszenie Polski powinna być Konstytucja 3 maja. Należy więc zachować pewne elementy dawnego porządku społecznego.
Natomiast politycy skupieni w Deputacji – wśród nich m.in. generałowie Gabriel Taszycki, Dionizy Mniewski i Józef Zajączek, prawnik Józef Kalasanty Szaniawski, a także Franciszek Ksawery Dmochowski, były sekretarz Hugona Kołłątaja – byli radykałami.
Określa się ich nawet polskimi jakobinami.
Bo wzorem dla nich była rewolucyjna Francja. Twierdzili, że w czasie insurekcji należało sięgnąć po drastyczne metody: ścinać głowy wrogom, wprowadzać radykalne reformy społeczne, uwolnić chłopów i wciągnąć ich do walki. Ich zdaniem tylko w taki sposób można było ocalić Rzeczpospolitą. A żeby ją wskrzesić, również trzeba pójść tą drogą, tymczasem ci z Agencji wciąż chcą Polski z dominującą rolą szlachty i pańszczyzną.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mirosława Maciorowskiego „Powstańcy. Marzyciele i realiści. Historia na nowo opowiedziana” bezpośrednio pod tym linkiem!
Te animozje przybierały czasem radykalne formy: Zajączek rzucił rękawicę Dąbrowskiemu z powodu jakiejś dawnej krytyki prasowej.
Bo chodziło też oczywiście o osobiste ambicje. Zajączek uważał, że byłby znacznie lepszym kandydatem na dowódcę przyszłego polskiego wojska niż Dąbrowski, ale w końcu generał go udobruchał.
Okazało się jednak, że istnieje większa przeszkoda na drodze do sformowania polskich oddziałów niż kłótnie emigracji. Konstytucja Republiki Francuskiej z 1795 r. nie przewidywała bowiem tworzenia obcych oddziałów na terenie kraju. Polacy mogli wstępować tu do wojska, być w nim oficerami, lecz utworzenie polskiej armii nie wchodziło w grę. I tak narodził się pomysł, żeby sformować ją poza Francją, ale pod jej protekcją
Jednym z najważniejszych frontów wojny z I koalicją antyfrancuską były Włochy, gdzie ogromne sukcesy w walkach z Austriakami odnosił niespełna 30-letni gen. Napoleon Bonaparte. Ze strony Dyrektoriatu wyszła więc nieoficjalna sugestia, żeby Polacy zgłosili się do niego i przedstawili projekt utworzenia własnego wojska we Włoszech. Miałoby ono powstać nie w ramach armii francuskiej, lecz jako formacja Republiki Lombardzkiej, jednego z państw utworzonych przez Napoleona na podbitych terenach północnych Włoch. Generał Dąbrowski, który ostatecznie uzyskał akceptację Dyrektoriatu, by stanąć na czele polskiego wojska, pojechał zatem do Włoch.
Sprawa miała oczywiście drugie dno: członkowie Dyrektoriatu już wtedy obawiali się Bonapartego. Wyraźnie widzieli, że nie tylko jest świetnym wodzem, ale także ma własne plany polityczne. Tworzył we Włoszech nowe republiki i oddziały wojskowe, które kontrolował, i cały czas umacniał swoją pozycję. Polska formacja w składzie wojsk lombardzkich miała być wyłomem i próbą kontrolowania poczynań Napoleona. Poza tym Polacy byli dla dyrektorów kłopotem, gorącym kartoflem, który z ulgą podrzucili ambitnemu generałowi.
I jak Bonaparte zareagował na propozycję utworzenia polskiego wojska?
Wstrzemięźliwie. Spotkał się z Dąbrowskim w Mediolanie, ale jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę z gry, jaką prowadzi Dyrektoriat. Na postawę Bonapartego wpływ miał również jego adiutant Józef Sułkowski, jakobin związany z Deputacją, postrzegający Dąbrowskiego jako nie dość radykalnego.
Napoleon w końcu zgodził się, żeby Polacy stworzyli wojsko, ale tylko jedną kompanię. Kiedy pierwsze lody stopniały, zapadła decyzja, że wojska może być więcej – już nie tylko kompania, czyli najwyżej 200 żołnierzy, lecz także batalion, więc kilka razy tyle.
Początek współpracy był pełen nieufności, która jednak pomału znikała, głównie dzięki gen. Antoniemu Amilkarowi Kosińskiemu (1769–1823), jednemu z najbliższych współpracowników Dąbrowskiego. Miał doskonałe kontakty zarówno we władzach Republiki Lombardzkiej, jak i wśród francuskiej generalicji. Zaskarbił sobie względy m.in. najbliższego współpracownika Bonapartego, szefa sztabu Armii Włoch gen. Louisa-Alexandre’a Berthiera.
Dzięki Kosińskiemu 9 stycznia 1797 r. została podpisana konwencja między Republiką Lombardzką [pół roku później Napoleon przekształci ją w Republikę Cisalpińską] a Janem Henrykiem Dąbrowskim o tworzeniu na jej terenie Legionów Polskich Posiłkujących Lombardię. Dla Polaków był to pierwszy krok do walki o wskrzeszenie ojczyzny, dla Francuzów – możliwość dezorganizacji armii austriackiej.
[…]
Ściągawka dla legionisty
Przyszły polski hymn do anonimowej melodii powstał prawdopodobnie w miasteczku Reggio nell’Emilia koło Parmy, gdzie po rozejmie w Leoben kwaterowali legioniści. Nie wiemy dokładnie, kiedy się to stało, gdyż Wybicki, autor tekstu, go nie datował. Historyk prof. Jan Pachoński w naukowej biografii Dąbrowskiego (1981) podał, że po raz pierwszy publicznie Pieśń Legionów… wykonał sam Wybicki 16 lipca 1797 r. na przyjęciu w siedzibie władz miasta. Podczas refrenu włączali się podobno oficerowie.
Pieśń Legionów… szybko zyskała ogromne powodzenie i była powszechnie śpiewana. Nie tylko miała chwytliwą melodię, ale też jej tekst precyzyjnie kreślił plan działań militarnych Legionów. No bo jak nauczyć niepiśmiennego żołnierza, po co w ogóle walczy i jak ta walka ma przebiegać? Wybicki uznał, że Pieśń… powinna spełniać funkcję edukacyjną. Jeśli żołnierz będzie ją sobie podśpiewywał, w końcu zrozumie, jak ważna rola mu przypadła i za co się bije.
Jak rozumieć tę ściągawkę?
W oryginalnej wersji tekstu, bo współczesna jest, jak wiadomo, inna, mamy na początku wyłożoną ówczesną sytuację Polski. Wprawdzie została ona pobita, ale istnieje, żyje w nas, legionistach: „Jeszcze Polska nie umarła,/ Kiedy my żyjemy”.
A potem jest jasno określony cel: „Co nam obca moc wydarła,/ Szablą odbijemy”.
Naszym zadaniem jest więc ją odwojować, po to właśnie powstały Legiony. Kolejne wersy podają, jak tego dokonać: przede wszystkim należy wrócić do ojczyzny. Wybicki przywołał tu postać historyczną z czasów potopu szwedzkiego, czyli hetmana Stefana Czarnieckiego: „Jak Czarniecki do Poznania/ Wracał się przez morze/ Dla ojczyzny ratowania/ Po szwedzkim rozbiorze”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Mirosława Maciorowskiego „Powstańcy. Marzyciele i realiści. Historia na nowo opowiedziana” bezpośrednio pod tym linkiem!
Chodziło o wyprawę korpusu Czarnieckiego na pomoc Danii w 1658 r., która tak jak Rzeczpospolita toczyła wojnę ze Szwecją. Tyle że ów powrót „przez morze” polegał na pokonaniu łodziami kilkusetmetrowej cieśniny duńskiej.
Ale Dąbrowski dosłownie zamierzał przeprawić się „przez morze”, to znaczy przez Adriatyk na Bałkany.
Planował nawet utworzenie Polskiej Rzeczypospolitej Legionowej na greckich Wyspach Jońskich.
Wiele było koncepcji powrotu do ojczyzny, w tym także przez Wyspy Jońskie będące wtedy pod francuską kontrolą. Ale marsz miał przebiegać przez Bałkany aż do Mołdawii.
Łączyło się to z działalnością na tamtym terenie Joachima Deniski (1756–1812), polskiego oficera, uczestnika insurekcji, który u jej schyłku wyprawił się na Wołyń, by sformować nowe oddziały powstańcze i również tam wzniecić walkę. Gdy się okazało, że powstanie upadło, Denisko uciekł na turecką wówczas Wołoszczyznę. Tam organizował nowe wojska, by na ich czele wrócić do Polski i wywołać kolejne powstanie. Wszystko to we współpracy z Centralizacją Lwowską, organizacją konspiracyjną założoną w 1796 r., która szykowała nową ogólnonarodową insurekcję.
Legioniści planowali, że „przez morze” pomaszerują do Deniski. Połączą się z nim, razem wkroczą na polskie ziemie, gdzie zaczną powstanie, i wspólnie z rodakami przepędzą zaborców.
„Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę/ Będziem Polakami,/ Dał nam przykład Bonaparte,/ Jak zwyciężać mamy”.
Właśnie, tyle że to były mrzonki. Denisko ostatecznie próbował sam rozpocząć insurekcję, co skończyło się całkowitą katastrofą. A legioniści nigdy nie przeprawili się przez Adriatyk. Nie dotarli wówczas ani na Bałkany, ani do Polski.
[…]
Legiony, czyli Polska
Pokój w Lunéville zakończył istnienie Legionów. To, co z nich zostało, przemianowano na półbrygady, odpowiednik dzisiejszych pułków. Ich ranga zatem spadła.
Po Legionach zostały jedynie skromne oddziały. Polacy byli rozczarowani, ale czy rzeczywiście mieli prawo czuć się zdradzeni? Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Francja była dla nas jedynym możliwym wyborem. Sytuacja Legionów od początku zależała od przebiegu wojny i francuskich interesów, których nikt nie podporządkowałby sprawie polskiej.
Zresztą mimo traumy po Mantui, rozczarowania po Lunéville czy smutku po masakrze Legionów na San Domingo większość Polaków nadal uważała, że należy trzymać z Francuzami. Amilkar Kosiński po likwidacji Legionów napisał wprawdzie gorzko: „Zmarnowałem kilkanaście lat mojego życia”, ale to właściwie jedyny taki głos. Większość nadal wierzyła we Francję i w Napoleona.
Dąbrowski stracił dowództwo. Na początku 1802 r. został generalnym inspektorem wojsk polskich.
Oznaczało to dla niego głównie papierkową robotę, której nie lubił. Dotknęło go jeszcze nieszczęście: 3 października 1803 r. w Mediolanie zmarła jego żona.
Lili, jak pieszczotliwie mówił do Gustawy Małgorzaty, od dawna ciężko chorowała. Opiekował się nią troskliwie do końca, woził na kuracje, sprowadzał lekarzy.
Dąbrowski bardzo dbał o rodzinę, starał się zapewnić jej jak najlepszy byt. Ale – nie ma co tego ukrywać – miał też liczne romanse. Kobiety były niewątpliwie niezwykle ważne w jego życiu. Widać to w korespondencji. Zachował się np. list, w którym Wybicki dziwi się, że Dąbrowski tym razem nic mu nie pisze o swoich podbojach. I pyta przyjaciela, czy ten przypadkiem nie ma jakiegoś problemu z… przyrodzeniem, przy czym użył bardziej dosadnego określenia.
Drugą żonę, czyli Barbarę z Chłapowskich, Dąbrowski poznał na balu w Poznaniu pod koniec 1806 r. Pobrali się rok później, ona miała 25 lat, on – 52. Był sławny, można powiedzieć, że poślubił fankę.
Małżeństwo było udane, przeżyli razem 10 lat. Barbara towarzyszyła mężowi w niektórych wyprawach wojennych. W 1814 r. urodziła mu córkę Bogusławę, a półtora roku później – syna Bronisława.
Dąbrowski jest jedną z trzech postaci wymienionych w naszym hymnie – oprócz Czarnieckiego i Bonapartego, bo Kościuszko wypadł z niego razem z ostatnią zwrotką. Hymn Polski, który obowiązuje od 1927 r., nosi dziś tytuł zawierający jego nazwisko. Zasłużył na taki honor?
Moim zdaniem tak. Należy mu się miejsce w panteonie Polaków. Utworzenie Legionów było efektem pracy wielu ludzi, ale Polacy zawdzięczali je przede wszystkim Dąbrowskiemu.
Odegrał niezwykle ważną rolę w arcytrudnym momencie naszej historii. Ucieleśnił bowiem ideę, do której mogli się odwołać Polacy. Bo chociaż nie brakowało w Europie narodów, które również nie miały własnego państwa, to jedynie Polakom udało się zbudować ten szczególny układ – stworzyć wojsko, które było czymś więcej niż tylko armią: substytutem Polski i zaczątkiem jej odbudowy. Stało się po prostu symbolem państwa.
