Greg King, Sue Woolmans – „Zabić arcyksięcia” – recenzja i ocena

opublikowano: 2014-03-19 19:38
wolna licencja
poleć artykuł:
W materiałach promujących książkę „Zabić arcyksięcia” przeczytać możemy, iż opowiada ona o romansie Franciszka Ferdynanda. Czytelnika taka wiadomość może zelektryzować i zaniepokoić. Uspokajam jednak – chodzi o romans z… własną żoną.
REKLAMA
Greg King, Sue Woolmans
Zabić arcyksięcia
nasza ocena:
7/10
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Znak
Tłumaczenie:
Anna Gralak
Rok wydania:
2014
Okładka:
miękka
Liczba stron:
464
Format:
155 x 235 mm
ISBN:
978-83-240-2504-6

Przypadającej w tym roku setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej towarzyszy wiele publikacji poświęconych temu konfliktowi. Bez wątpienia również „Zabić arcyksięcia” nieprzypadkowo ukazuje się właśnie teraz (jest to dość szybkie tłumaczenie, książka pochodzi z ubiegłego roku). Wprawdzie nie jest to praca o wojnie, ale to właśnie zabójstwo Franciszka Ferdynanda uruchomiło lawinę wydarzeń prowadzących do wybuchu konfliktu na skalę światową.

Książka wyszła spod pióra dwojga autorów specjalizujących się w pracach biograficznych: interesującego się głównie dynastią Romanowów Amerykanina Grega Kinga i mieszkającej w Londynie Sue Woolmans, która sama określa się jako „royal historian” i – zgodnie z tą deklaracją – bada monarchie i dwory królewskie. Autorzy stoją na stanowisku, że sarajewska tragedia ukształtowała oblicze XX wieku, bez niej stulecie to wyglądałoby całkowicie inaczej. Wybuch Wielkiej Wojny był symbolicznym końcem całej epoki, czy wręcz pewnego świata. Jak można domniemywać po zainteresowaniach autorów, są oni sympatykami idei monarchistycznych. Potwierdza to lektura książki – bez wątpienia uważają oni, że „stary świat”, który „przeminął z wiatrem” na polach Flandrii i w błotach Passchendaele, był światem lepszym. Dla polskiego czytelnika pogląd ten może być kontrowersyjny – wszak to wskutek I wojny światowej nasz kraj odzyskał niepodległość. Nie od dziś wiadomo jednak, na jak wiele sposobów można patrzeć na przeszłość.

Jednoznaczne określenie, z jakiego rodzaju książką mamy do czynienia, może rodzić pewne problemy. Nie jest to opracowanie naukowe, nie jest to też powieść. Ja określiłbym ją jako coś pośredniego między pracą popularnonaukową a beletryzowaną książką historyczną (w rodzaju znakomitych, a popularnych swego czasu w Polsce prac George’a Bidwella o historii Anglii). Na uznanie zasługuje bardzo obfita baza źródłowa, na którą składają się materiały archiwalne, książki (bez podziału na naukowe i popularnonaukowe), artykuły w gazetach oraz treści znajdujące się na stronach internetowych. Choć więc mamy do czynienia z publikacją lekką, łatwą i przyjemną w lekturze, nie należy jej lekceważyć, ponieważ zawartość naprawdę jest wynikiem „przetrawienia” przez autorów ogromnej ilości źródeł – nieprzypadkowo posunąłem się do porównania z bardzo solidnymi pod tym względem pracami Bidwella.

Głównym wątkiem książki są dzieje wielkiej miłości arcyksięcia Franciszka Ferdynanda do czeskiej arystokratki Zofii Chotek oraz ich zmagań o wspólne szczęście. Ich plany małżeńskie były przecież w powszechnej opinii drogą do mezaliansu, a członkowie rodziny królewskiej, zawistni dworacy czy też najzwyklejsi „życzliwi” nie szczędzili im bolesnych ciosów oraz drobnych złośliwostek. W końcu udało im się dopiąć swego i zawrzeć (co prawda morganatyczne) małżeństwo, ich życie jednak wciąż dalekie było od sielanki.

Problemy z określeniem, do jakiego gatunku należy książka, wiążą się z tym, że jest ona dość typowym przykładem „royal history” – ze wszystkimi zaletami i wadami tego gatunku. Z jednej strony mamy więc barwny opis życia codziennego wyższych sfer oraz przykłady niebywałej erudycji w zawikłanych kwestiach powiązań dynastycznych, z drugiej zaś – skupienie się na dworskim blichtrze (np. opisy balów) czy wręcz melodramatyczne tony, przywodzące nieco na myśl liczne filmy o cesarzowej Sissi czy – z bliższych nam czasów – o księżnej Dianie. Od osobistych preferencji czytelnika zależy, czy taka konwencja go przyciągnie, czy znuży.

REKLAMA

Autorzy wspominają o teoriach spiskowych związanych z zabójstwem Franciszka Ferdynanda. Ich istnienie nie jest niczym dziwnym. Po dziś dzień amatorzy takich hipotez emocjonują się ukrywanymi aspektami zamachów na prezydenta Kennedy’ego czy nawet na Abrahama Lincolna. Na istnienie takich teorii wskazują autorzy we wstępie, wspominają też o „wątku austriackim”, zgodnie z którym do tragicznej śmierci małżeństwa miały przyczynić się siły wewnątrz habsburskiego imperium. W toku narracji nie wskazują nikogo palcem, ale wydaje mi się, że dość przemyślanie umieszczają poszlaki (chociażby skandalicznie niski poziom ochrony arcyksięcia) dość wyraźnie wskazujące na konkretne, wymienione w tekście osoby.

Jeżeli coś można autorom zarzucić, to brak dystansu do głównych bohaterów książki. Franciszek Ferdynand i Zofia odmalowani są jako sympatyczni, mądrzy, światli i nowocześni jak na swoje czasy ludzie. Wszyscy zaś, którzy rzucają im kłody pod nogi, są nikczemni, głupi i złośliwi – albo przynajmniej niesympatyczni. Pewnym sentymentem darzony w naszym kraju, głównie w dawnym zaborze austriackim, cesarz Franciszek Józef ukazany zostaje jako osoba bezdusznie zachowawcza. Po wielokroć czytamy, że Franciszek Ferdynand, gdyby tylko dane mu było wstąpić na tron, zmodernizowałby nieco już skostniałą monarchię austro-węgierską. Wszelkie zarzuty wobec arcyksięcia, obecne choćby w literaturze przedmiotu, odbijane są niczym piłeczka pingpongowa. Franciszek Ferdynand znany był np. z niezbyt przychylnego stosunku do Węgrów. Zdaniem autorów wręcz trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę nieprzyjemne oblicze węgierskiego nacjonalizmu. Trzeba jednak przyznać, że King i Woolmans swoje argumenty opierają na zawartych w źródłach konkretnych informacjach.

Komu poleciłbym „Zabić arcyksięcia”? Przede wszystkim osobom zainteresowanym Europą tuż przed I wojną światową. Również fascynatom historii monarchii, rodzin królewskich, powiązań genealogicznych i ceremoniałów dworskich. Wreszcie – piszę to bez najmniejszej ironii – amatorom (zapewne znacznie częściej amatorkom) opowieści o wielkiej miłości bardziej ambitnych niż rozchwytywane kiedyś „harlequiny”. Choć w zasadzie nikomu nie zawadzi poglądowe zapoznanie się z pracą należącą do nurtu „royal history”. Rachityczny jego stan jest wszak jedną z przypadłości istniejącego u nas ustroju republikańskiego.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Gadziński
Absolwent Instytutu Historycznego oraz Instytutu Nauk Politycznych UW. Interesuje się historią XIX i pierwszej połowy XX wieku. Pasjonat historii, kultury i polityki krajów anglosaskich.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone