Historia po mojemu: Marcin Szczygielski
Napisana przez niego „Arka Czasu” została austriacką Książką Roku dla dzieci w konkursie literackim Jury der Jungen Leser, „Klątwę dziewiątych urodzin” natomiast uhonorowano Nagrodą Literacką m.st. Warszawy. Jego powieści przełożone zostały na język niemiecki, ukraiński, hiszpański, serbski i rosyjski, a w 2006 roku na ekrany kin weszła ekranizacja umieszczonej na międzynarodowej Liście Honorowej IBBY książki Za niebieskimi drzwiami.
Czy lubił pan historię w szkole? Nie przepadałem za tymi lekcjami, właściwie były mi obojętne. Miałem pecha do nauczycielek historii – szczególnie w liceum. Pani profesor, która uczyła historii, absolutnie nie nadawała się na pedagoga. „Odbębniała” tematy jeden za drugim, a od czasu do czasu wymyślała jakieś karkołomne zadania dla nas i na każdej lekcji z mściwą radością stawiała oceny niedostateczne, gdy nie potrafiliśmy znaleźć informacji, której żądała. Do dziś pamiętam, jak kazała nam znaleźć informację dotyczącą kasztelana Nakła w XIII w. Przez kilka tygodni nie potrafiliśmy go zidentyfikować. Każda osoba w klasie dostała za tego kasztelana po kilka dwój. Wreszcie się udało! Ktoś nakielskiego kasztelana znalazł i pani profesor Śliwa – bo tak miała na nazwisko – nie mrugnąwszy okiem wymyśliła jakiś następny quiz. Nie nauczyła nas niczego. Ale to także wina samego programu nauki historii i ówczesnych podręczników. Nikt nie próbował nas historią zainteresować, mieliśmy tylko wykuć na blachę daty, wydarzenia i nazwiska. Dopiero, gdy dorosłem, uświadomiłem sobie, że historia jest pasjonującą dziedziną nauki.
W jakiej epoce i miejscu chciałby pan żyć? Żyć chciałbym jednak tu i teraz – to naprawdę fascynujący czas. Urodziłem się w 1972 roku. Żyłem w Polsce Ludowej, pamiętam ją dobrze. Pamiętam stan wojenny, późniejsze przemiany. Do liceum zacząłem uczęszczać w socjalistycznej ojczyźnie, a maturę zdawałem w III RP. Wkroczyłem w dorosłe życie, gdy nastała demokracja. Lata dziewięćdziesiąte to był szalony czas – wtedy zaczynałem pracę. Wszystko było możliwe. Koniec drugiego tysiąclecia, wszystkie te surrealistyczne zawirowania polityczne, których jesteśmy świadkami – zdumiewająca epoka. Ale, gdybym miał taką możliwość, chętnie przeniósłbym się w czasie i odwiedził np. lata 30. i lata 60. XX wieku. Jednak nie ruszyłbym się z Polski.
Jakie wydarzenie w historii Polski uważa pan za najważniejsze? Zapewne wielu odpowiedziałoby, że takim wydarzeniem był chrzest Mieszka I, choć tak mało w sumie wiemy na jego temat. Jednak dla mnie najważniejszym wydarzeniem w historii naszego kraju był wybuch II wojny światowej i to, co w konsekwencji wydarzyło się w naszym kraju. Często zastanawiam się, jaka byłaby dziś Polska i Polacy, gdyby wojny nie było. Myślę, że bylibyśmy lepszym i mądrzejszym narodem.
Jaka jest pana ulubiona postać historyczna lub z jaką postacią historyczną się Pan utożsamia ? Takich postaci jest kilka i są to wyłącznie kobiety. W czasach, gdy prawa kobiet niemal nie istniały, one potrafiły dokonać niemożliwego, pokonać system i zmienić bieg historii. Byłem zafascynowany Hatszepsut – kobietą faraonem, która objęła tron Egiptu i sprawowała w nim pokojowe rządy przez długi czas. Gdy rządziła państwem, nastąpił niebywały rozwój architektury i sztuki. Podobny podziw wzbudziła we mnie aleksandryjska Hypatia, jedna z nielicznych w starożytności kobiet naukowców. Odniesienie sukcesu przez te kobiety w ich czasach, pomimo ograniczeń, którym podlegały, wymagało daleko większej determinacji, siły wewnętrznej i inteligencji niż jakiekolwiek sukcesy mężczyzn w historii.
Jaki jest pana ulubiony cytat historyczny? Są ich setki! Ale chyba najbardziej utkwił mi w pamięci ten, z którego zrobiłem motto mojej powieści „Poczet królowych polskich”. To słowa Heli Rufeisen-Schüpper, polskiej Żydówki, działaczki ruchu oporu podczas II wojny światowej, uczestniczki powstania w getcie warszawskim. Pani Rufeisen trafiła do getta warszawskiego, gdzie bardzo szybko włączyła się w działalność podziemia. Ponieważ miała „dobry wygląd”, to znaczy, mogła udawać aryjkę, często wychodziła i wracała do getta. Wydostawała się z niego przez budynek sądów. Jeden ze strażników zwrócił na nią uwagę. Pewnego razu, gdy przechodziła przez sądy ze strony aryjskiej do żydowskiej, zaczepił ją i zapytał: „A czy pani nie jest czasem Polką?”, na co Hela odparła bez mrugnięcia okiem: „Czasem jestem. A czasem nie”. Ta błyskotliwa riposta często pojawia się w moich myślach. Szczególnie w ostatnich latach.
Które wydarzenie historyczne chciałby pan na żywo zobaczyć? Proszę się nie śmiać, ale… koncert zespołu Filipinki. Moja mama śpiewała w tym zespole, wszystkie jego wokalistki są dla mnie jak rodzina, znam je od zawsze. Jednak kiedy się urodziłem, moja mama rzuciła piosenkarską karierę, a sam zespół po paru latach przestał istnieć. Napisałem monografię grupy, praca nad nią była dla mnie ogromnym przeżyciem. Dzięki niej na nowo poznałem moich rodziców i zobaczyłem ich w zupełnie inny sposób. Wiele bym dał, aby znaleźć się na jednym z koncertów Filipinek – na przykład na tym, który odbył się latem 1964 roku na toruńskim Tor-Torze, gdy na trybunach i arenie obiektu pojawiło się ponad 10 tysięcy widzów. To był największy koncert zespołu, wszystkie Filipinki wspominają go do dziś. Miał trwać półtorej godziny, a trwał znacznie dłużej – widzowie nie chcieli ich wypuścić. Chciałbym się tam wtedy znaleźć i w tym uczestniczyć.
Które teksty kultury (filmy/seriale/książki/gry komputerowe itp.) nawiązujące do historii lubi Pan najbardziej? Trudno byłoby mi wybrać jeden… Ale pierwsza przyszła mi na myśl książka Connie Willis „Nie licząc psa”. Choć to książka science-fiction, dotyczy historii i w znacznej mierze się w niej rozgrywa. Bohaterowie to grupa podróżników w czasie, którzy wynajmowani są przez bogaczy, by przenosili się w czasie do ważnych historycznych obiektów tuż przed tym, nim zostaną zniszczone, i ratowali zgromadzone w nich skarby, dzieła sztuki, zbiory książek itd. Ta powieść, gdy przeczytałem ją po raz pierwszy, zachwyciła mnie i na długo pozostała w moich myślach. Co za rewelacyjny koncept! Jej akcja w dużej mierze rozgrywa się w XIX-wiecznej Anglii, jednak łatwo byłoby dla międzyczasowych ratowników znaleźć tysiące innych celów wypraw.
Kto pana zdaniem najlepiej pisze/opowiada o historii? Dla mnie taką osobą była Stefania Grodzieńska. Gdy poznaliśmy się i zaprzyjaźniliśmy, dużo opowiadała mi o wydarzeniach w getcie warszawskim, do którego trafiła razem z mężem, Jerzym Jurandotem, i w którym stworzyli teatr Femina. Znajomość ze Stefanią i jej opowieści silnie wpłynęły na mnie i na to, co piszę. „Poczet królowych polskich”, „Arka czasu”, „Sanato” – żadnej z tych książek pewnie nie napisałbym, gdyby nie Stefania.
Jaka jest według pana największa zagadka historii? Och, Atlantyda, oczywiście! Nałogowo oglądam cykl Starożytni kosmici. Może nie do końca podzielam wiarę twórców, w to, że odwiedzali nas w przeszłości przedstawiciele pozaziemskich cywilizacji, ale historyczne miejsca i wydarzenia, o których opowiadają i które prezentują w tych filmach dokumentalnych są naprawdę zdumiewające. Atlantyda często w tym cyklu jest wymieniana. Niezmiennie pozostaje dla mnie największą zagadką historyczną już od dobrych czterdziestu paru lat, bo po raz pierwszy usłyszałem o niej w przedszkolu.
Gdyby mógł pan wymazać z dziejów jedno wydarzenie/postać, to kto/co by to było? Chciałoby się powiedzieć – żeby Hitler nie doszedł do władzy. Ale nie wierzę, by coś to dało. Gdyby nie on, pojawiłby się inny zbrodniarz, który podstępem i przekupywaniem obywateli przejąłby kontrolę w tym czy innym kraju. Żeby nie wydarzył się Holokaust? Ludobójstwo, którego dokonali Turcy na Ormianach w początku XX wieku? Chyba nie sposób uznać, która z tych tragedii była najgorsza. Ale jak wyglądałby nasz świat dzisiaj, gdyby tamto wtedy się nie wydarzyło? Ludzie mają okropną cechę – uczą się przede wszystkim na błędach. Czasami tylko żal, że ich pamięć jest jednak tak krótka.
Notował: Marek Teler