Jacek Bartosiak – „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju” – recenzja i ocena
Jacek Bartosiak – „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju” – recenzja i ocena
„Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju” to druga książka autorstwa Jacka Bartosiaka, znanego z promowania geopolityki jako koncepcji najwłaściwiej opisującej współczesne stosunki międzynarodowe. Ma w zamierzeniu opisywać miejsce Polski w Europie i świecie, jej relacje z Rosją i Stanami Zjednoczonymi przez intelektualne okulary geopolityki i geostrategii. Ze względu na długość samej publikacji oraz moją krytyczną jej ocenę recenzja jest dość długa, zatem otwiera ją paragraf podsumowujący.
TL;DR
Druga książka autorstwa Bartosiaka to bardziej luźno ustrukturyzowany esej na temat dzisiejszej globalnej polityki międzynarodowej o objętości prawie 850 stron, aniżeli budowana krok po kroku naukowa argumentacja, w której centrum znajduje się Polska. Z jednej strony wybija się pozytywnie swoim dość stonowanym analitycznym językiem, ale brak jej właściwego aparatu naukowego i cechuje ją chaos. Autor sygnalizuje wiele wątków, związanych co prawda z tematyką główną, ale rzadko który analizuje do końca. Zbyt często przechodzi od jednego tematu do innego, co utrudnia śledzenie głównego wywodu. Historii jest w niej dużo, moim zdaniem za dużo. Ponadto, historia jest przez autora często upraszczana, brakuje też odwołania do źródeł. Im bliżej teraźniejszości, tym argumentacja staje się mocniejsza, klarowniejsza i lepiej uźródłowiona.
Opis książki
Pozycja składa się z sześciu części. Pierwsza, „Geopolityka i geostrategia. Realność i konieczność”, ma stanowić tło teoretyczne, czyli argument za powrotem geopolityki na salony intelektualne (do czego wrócę dalej). Kolejna – „Europa – nasz pępek świata” to z grubsza rzecz biorąc historia Europy. Trzecia część zatytułowana „Lądowe imperium od Wschodu” poświęcona jest Rosji, a kolejna pt. „Zewnętrzny hegemon” przedstawia USA. Do Polski docieramy w części piątej „W strefie zgniotu”, gdzie autor zapoznaje nas szczegółowo z geografią współczesnej, jak i historycznej Rzeczypospolitej (kreśląc interesujące koncepcje rozwoju), po to by w ostatniej, szóstej części pt. „Polski teatr wojny” przejść do tworzenia scenariusza konfliktu zbrojnego na pomoście bałtycko-czarnomorskim (czyli regionie Europy Środkowo-Wschodniej).
Zalety książki
W kilku miejscach autor dokonuje błyskotliwych obserwacji bieżącej polityki międzynarodowej, z którymi warto się zapoznać. Na przykład w 9 punktach opisuje otaczającą nas rzeczywistość globalną geostrategiczną (s. 195-199). Autor wskazuje 3 drogi dla Polski: współpraca z USA, projekt europejski oraz „najbardziej teoretyczna” droga balansu między Pekinem, Waszyngtonem, Berlinem i Moskwą (s. 101-102). Interesująca, choć krótka, jest analiza relacji chińsko-rosyjskich (s.345-346). Część IV pt. „Zewnętrzny hegemon” (s. 353-513) dot. USA jest bogata w szczegóły i refleksje dotyczące zmian w polityce Waszyngtonu oraz podpierające je źródła i dane. W szczególności interesująca i dobrze opracowana jest analiza sił zbrojnych USA oraz sposobów ich globalnego zastosowania. Część V, dotycząca Polski, w części, która dotyczy spraw współczesnych, również jest godna polecenia. Na przykład znajdujemy w niej ciekawe pomysły rozwijania transgranicznej współpracy gospodarczej Polska – Ukraina – Rumunia (s. 581-583) oraz silną argumentację za budową Centralnego Portu Komunikacyjnego. Osoby zainteresowane przebiegiem konfliktów zbrojnych na terytorium RP z pewnością docenią ostatnią część, która zawiera ciekawe i rzadko omawiane informacje z zakresu geografii wojskowej.
O naturze geopolityki
Jeden z zasadniczych zarzutów, jaki można podnieść wobec tej pozycji, to jej teoretyczna prostota, nieodzwierciedlająca złożoności dzisiejszego świata. Przede wszystkim autor dzieli świat teorii stosunków międzynarodowych na tzw. podejście konstruktywistyczne i geopolitykę. Już to jest ekstremalnie daleko idącym uproszczeniem, bowiem sama tradycja realistyczna, gdzie zwykle plasowana jest geopolityka, ma co najmniej kilka alternatywnych nurtów. Nie wspominając o tym, że w przyjmowanym przez autora dychotomicznym podziale wszystkie inne teorie (od liberalizmu po marksizm) to jedna grupa podpadająca pod „konstruktywizm”.
Autor zapowiada we wstępie polemikę z krytykami geopolityki (s.16). Tymczasem w rozdziale, w którym rzeczona polemika ma się odbyć znajdujemy nikłą liczbę odwołań do rzeczywistej krytyki geopolityki. W zamian otrzymujemy trochę historii i teorii geopolityki wymieszanej z ogólnym opisem stanu współczesnego systemu międzynarodowego. Autor w znikomym stopniu odnosi się do zarzutów przedstawianych wobec geopolityki. Najważniejszy z nich to bodaj ten o determinizm geograficzny, i szerzej ujmując, determinizm, jako taki. Z jednej strony autor twierdzi, że „geopolityka (…) nie ustala absolutnych praw, a raczej pewne prawidłowości (…) (s. 46). Z drugiej geopolityka „jest obiektywna” (s. 39), „geografia determinuje dystrybucję władzy” (s. 34) oraz „rozkład i pracę sił w przestrzeni” (s. 33). Rozważania H. Mackinder’a (uznawanego za ojca geopolityki) „zyskały status niemal profetycznych” (s. 182) i są ponadczasowe (s. 333). Wreszcie autor informuje nas, że „co do odwiecznych praw związanych z dominacją kapitałowo-organizacyjną nie należy mieć złudzeń” (s. 198). Innymi słowy, autor jest propagatorem historycyzmu, który jest min. elementem myśli… marksistowskiej.
Tymczasem, krytykę o determinizm geograficzny geopolityki autor zbywa informacją, że pierwszy raz argument ten podniesiono w marksistowskim czasopiśmie, a później był on stosowany przez propagandę sowiecką i PRL (s. 51). I wszystko jasne - skoro ktoś krytykuje geopolitykę - to musi być komuch. Nie przeszkadza to jednak kilkaset stron dalej rozwijać autorowi myśli odnoszących się przepływów kapitałowych w oparciu o koncepcje I. Wallersteina i G. Arrighiego, że nie wspomnę o często cytowanym krakowskim socjologu J. Sowie – czytelników recenzji zachęcam do sprawdzenia afiliacji teoretycznych tych panów (s. 601 – 622). To zresztą nie jedyna sprzeczność, jaką znajdujemy w książce, o innych wspomnę później.
Polski imperializm?
Chociaż niewątpliwie mieści się to w intelektualnej formule geopolityki, to imperializm, tym razem w polskim wydaniu, w XXI wieku budzi pewien niesmak. Z książki dowiadujemy się, że Polska powinna być „samodzielnym gospodarzem wszelkich procesów politycznych” (s. 412, 415) na obszarze Trójmorza oraz go „monopolizować” (s. 414). Po szlakach komunikacyjnych na wschód „szła misja historyczna polskiego obszaru rdzeniowego i rozrastało się imperium lądowe Polski na pomoście bałtycko-czarnomorskim” (s. 554). Układ sieci rzecznej Wisły oraz niska przepustowość połączenia z Czechami „przyczyniły się do tego, że historia dominującej nad Litwą i Rusią Korony została napiętnowana ekspansją ku wschodowi na całym pomoście bałtycko-czarnomorskim” (s. 561). Zatem „unia Polski z Litwa umożliwiła skonsolidowanie przewagi politycznej polskiego obszaru rdzeniowego nad ziemiami ruskimi państwa, ratując przy tym Litwę przed moskiewskim zagrożeniem czającym się niezmiennie zza Bramy Smoleńskiej” (s. 527). „W rezultacie dziejów [sic! – MH] Polska zapanowała nad wszystkimi drogami historycznej Litwy i Rusi, jako swoisty i niezastępowalny łącznik od strony europejskiego Rimlandu (…)” (s. 562). Nie dziwi zatem, że na załączonych do książki mapach zaznaczone są naturalne granice strategiczne dawnej Rzeczypospolitej, a nie współczesnej. Pozostaje jedynie zapytać, jak zapatrują się na tę wizję w Wilnie, Mińsku czy Kijowie.
O metodologii słów kilka
W książce nie znajdujemy informacji o jakimkolwiek jej recenzencie. To samo w sobie sugeruje nam, że mamy do czynienia z pozycją co najwyżej popularno-naukową. Wrażenie to pogłębia metodologiczny chaos, i to na co najmniej kilku dalszych poziomach.
Po pierwsze – pojęciowo. Autor z upodobaniem używa kilku pojęć, nie definiując ich na początku. Jednym z najczęściej używanych jest idea „lewara” – pisanego w cudzysłowie i odmienianego w książce przez wszystkie możliwe przypadki. Abstrahując od faktu, że samo używanie cudzysłowu jest nienaukowe, bowiem dopuszcza wielość interpretacji, to luźną jedynie definicję znajdujemy dopiero na str. 410. „Lewar” to zatem potężne narzędzie nacisku na innych w regionie. Innymi często używanymi – a nie zdefiniowanymi - konceptami są czasownik „obsługiwać” oraz rzeczownik „perymetr” (używane przez autora bez cudzysłowu). Wojna 1920 roku została zaś rozstrzygnięta na przedpolu „węzłowiska Warszawy” (s. 575). Podobnie, bardziej specjalistyczne pojęcia, takie jak A2/AD (Anti Access/Area Denial, broń antydostępowa) czy sekwestracja (formuła redukcji wydatków na armię w USA) są definiowane daleko po ich pierwszym użyciu (A2/AD s. 441, sekwestracja s. 449). Jedynym, względnie wcześnie zdefiniowanym konceptem jest „pomost” (s. 112), w przypadku naszego regionu „pomost bałtycko-czarnomorski”. Zastanawia użycie pojęcia „żywiołu polskiego i czeskiego” (s. 572).
Zbyt daleko idące uproszczenia pojawiają się od pierwszej strony książki, gdzie dowiadujemy, że „Państwo polskie (…) powstało tysiąc lat temu.” (s. 21), czy twierdzenia o ekspansji Niemców (s. 571) przed 1871r. W książce pojawiają nawet pomyłki kardynalne. W co najmniej dwóch miejscach autor (posiadający stopień naukowy doktora nauk politycznych) popełnia błędy, które niemal z miejsca dyskwalifikują go, jako poważnego badacza. Pierwszy to twierdzenie, że państwa narodowe utworzyły system geopolityczny na pomoście bałtycko-czarnomorskim w średniowieczu (s. 174), a drugi to umieszczenie konferencji jałtańskiej w 1944 roku (s. 402).
Warto wspomnieć wizję Polski wciśniętej między Berlin a Moskwę. Z jednej strony autor zauważa „zagrożenie obustronne, ze wschodu i zachodu jednocześnie, nie miało charakteru stałego, co więcej zdarzało się bardzo rzadko” (s.545). Jednym z głównych motywów książki jest rywalizacja Moskwy i Warszawy o wpływy w obszarze Europy Środkowo-Wschodniej. Z tym nie ma co polemizować. Dziwią natomiast antyniemieckie „szpile” wbijane to tu, to tam: transformacja w kierunku gospodarki niskoemisyjnej, jako narzędzie Berlina (s. 129), współpraca energetyczna Niemiec z Rosją, jako monopolizacja naszego regionu (s. 248), nazywanie okresu międzywojennego „pauzą na złapanie oddechu przez żądnych dogrywki Niemców” (s.588), czy sugerowanie możliwej agresji niemieckiej (s. 590). W części ostatniej, poświęconej geografii wojennej terenów RP, autor opisując działania wojenne 1939-45 cały czas używa pojęcia Niemcy. Oczywiście, przytłaczającą większość tych sił stanowili rodowici Niemcy, ale poprawność metodologiczna nakazywałaby użycie choćby przymiotnika „nazistowscy”. Zwłaszcza, że, dla odmiany, siły Moskwy są już określane jako „sowieckie”, a nie „rosyjskie”.
Po drugie – niespójności. Na przestrzeni kilkudziesięciu stron autor potrafi zaprzeczyć samemu sobie. Na przykład góry Uralu w jednym miejscu to „jedynie niewielka przeszkoda komunikacyjna” (s. 210), tak aby wkrótce stać się powodem dla którego „atak z Syberii na Europę jest niezmiernie trudny” (s. 231). Innym razem autor udowadnia, że Europejczycy (uogólniając jako całość) mają słabe lotnictwo bojowe i wskazuje, że „siły rosyjskie mogą zadać piorunując cios na wschodniej flance NATO” (s. 395), żeby po 50 stronach napisać, że ci „Sami Europejczycy, działając w koalicji, mogliby pokonać Rosję” (s. 453).
Po trzecie – źródła. Książka jest słabo i nierówno uźródłowiona. W niektórych sekcjach mamy po kilka przypisów na stronę, za to w innych nie ma żadnego przez 2-3 strony. Można zatem założyć, że autor przytaczając dużą liczbę danych i informacji – w szczególności w sekcjach historycznych - czerpie je „z głowy”. A szkoda, bo niektóre informacje dotyczące historii gospodarczej Polski są niezwykle ciekawe. Ponadto pozwala sobie na mocne twierdzenia bez podawania źródła. Przykładem niech będzie stwierdzenie, że „Mackinderem [twórcą geopolityki – MH] myślą” czołowi przywódcy polityczni mocarstw, które interesują się obszarem Rzeczypospolitej” (s. 182) – nie podaje jednak żadnego źródła. Również dobór źródeł budzi mieszane uczucia. Co prawda znajdujemy uznanych współczesnych badaczy z realistycznego nurtu stosunków międzynarodowych i klasyczne pozycje geopolityczne sprzed kilku dekad, ale są one uzupełniane przez raporty thinktanku CSBA, pozycje popularno-naukowe, strony www, debaty autora z anonimowymi osobami w trakcie gier wojennych, a nawet filmy z YouTube. Biorąc pod uwagę, że celem książki nie jest analiza treści/dyskursu nie są to najbardziej wiarygodne źródła. Nie sposób również nie zauważyć tego, że autor zamieszcza jedynie bibliografię wybraną.
Po czwarte – kwestie językowe. Stosowanie przez autora spolszczonych wersji słów angielskich może utrudniać odbiór, szczególnie czytelnikowi, który tego języka nie zna. Przykładami są w/w sekwestracja, ale również „praktyczny kondukt polityki” (s. 24), czy fakt, że każdy człowiek „ekspanduje” w przestrzeni (s. 28). Nie sposób pominąć faktu, że zdarza mu się też po prostu wtrącać bezpośrednio słowa angielskie, np. „standing reputacyjny” (s. 239). Mało „polsko” brzmią zaś „zmniejszenie mikroekonomicznej efektywności” (s. 241), „uderzeniowe bronie i wielkie jednostki broni głównych” (s. 276), czy emporium handlowe (s. 603). Ponadto, autor uprawia słowotwórstwo, czego przykładami są „satelitctwo” (s. 294), oraz „państwo trybutowe” (s. 351) i pozwala sobie na kolokwialne stwierdzenie „po taniości” (s. 425). Wreszcie, sceptycyzm budzą poetyckie porównania systemu komunikacyjnego rozprowadzjącego życiowe soki do organów państwa (s. 553), rzek stanowiące ramiona do sięgania na Wschód (s. 166), czy zaborów rozcinających ciało Rzeczypospolitej (s. 565), nawiązujące do biologicznej koncepcji państwa z końca XIX wieku.
Po piąte – brak elementów graficznych, wspomagających zaznajomienie się z treścią książki. To nie jest istotny mankament, ale ta publikacja liczy prawie 800 stron litego tekstu, zawierającego dziesiątki różnych wątków i opisów. 7 map to za mało, aby przyswoić jej treść. Zdecydowanie przydałoby się więcej map w tekście, zwłaszcza, że tematyka sama się o to prosi.
Zakończenie
Nie kwestionując doświadczenia autora w obszarze symulacji gier wojennych uważam, że rozszerzenie tego doświadczenia – na całość stosunków międzynarodowych – jest nadmierne. Utrwala w ten sposób widzenia historii Polski, jako tkwiącej w wiecznym konflikcie: „Albo my, albo oni, więc nie ma normalizacji [z Rosją – MH] (s. 294) i promuje skrajne hobbesowską wizję stosunków międzynarodowych. I robi to, twierdząc, że jest to jedyna i prawdziwa narracja: „Od geopolityki nie ma więc ucieczki, jeśli chce się przetrwać” (s. 31).
Ponadto, ciężko nie odnieść wrażenia, że książka była pisana „na szybko”. Przy reprezentowanym przez autora podejściu jej promocji służyło niewątpliwie wydanie w 2018 roku, stuleciu Niepodległości. W mojej ocenie, książkę charakteryzuje chaos i nadmierna długość oraz zbyt daleko idące uproszczenia intelektualne. I tej ogólnej oceny nie zmieniają wymienione na początku błyskotliwe intelektualnie obserwacje autora. Stanowią one bowiem tylko ułamek treści.
„Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju” to jedna z tych książek, której odbiór zależy od nastawienia czytelnika. Próby obiektywnej oceny spełzną na niczym ze względu na duże braki w aparacie naukowym, które odbierają tej książce akademickiego charakteru. Zatem, jeśli potencjalny czytelnik podpisuje się pod narracją pt. „make Poland great again”, to z pewnością ta książka przypadnie mu do gustu. Autor przedstawia ciekawe argumenty przemawiające za taką wizją świata. Dorzuca jednakże tu i ówdzie parę garści rzetelnej, dającej do myślenia, krytyki i dlatego nie można mu zarzucić jednostronności.
Z pewnością książka zachęca do rozważań nt. kwestii bezpieczeństwa w bezpośrednim otoczeniu Polski i jej interesów. Czyni to jednak promując opartą o konflikt wizję polityki międzynarodowej. Prowadzi ona do zaostrzania istniejących podziałów, a nie ich łagodzenia. Jaki będzie efekt?