Jak przebiegał zaciąg do Armii Ochotniczej latem 1920 roku?

opublikowano: 2020-10-25 15:12
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Dramatyczna sytuacja na froncie polsko-bolszewickim spowodowała konieczność zmobilizowania wszystkich zasobów w celu obrony państwa. W lipcu 1920 powołano Generalny Inspektorat Armii Ochotniczej z gen. Józefem Hallerem na czele. Odzew był bardzo duży.
REKLAMA

Wezwanie do formowania Armii Ochotniczej wywołało natychmiastowy odzew społeczeństwa. Wszystkie partie i stronnictwa polityczne, oczywiście oprócz komunistów, organizacje i stowarzyszenia społeczne, zawodowe, młodzieżowe, cechy rzemieślnicze czynnie wsparły podejmowane przez władze cywilne i wojskowe działania związane z mobilizacją do obrony kraju. Wydawały odezwy i apele zachęcające do ochotniczego zaciągu i pracy na rzecz armii. Doraźnie tworzone komitety otwierały własne biura i punkty zaciągowe. Na przykład w Warszawie przy ul. Foksal 18 zbierał ochotników „Komitet formacji ochotniczej 205. pp”, przy ul. Pięknej 2 – punkt werbunkowy 211. Pułku Ułanów, przy pl. Zbawiciela – punkt werbunkowy 201. Pułku Piechoty, w koszarach Śliwickiego na Pradze przy batalionie zapasowym 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej prowadzono zapisy do oddziału strzelców wyborowych. Przy ul. Brackiej 19 odbywała się z kolei rejestracja nauczycieli szkół średnich i uczelni wyższych. Robotniczy Komitet Obrony Warszawy otworzył w stolicy dziesięć biur zaciągowych, Straż Obywatelska stolicy i Rada Obrony Stolicy – po sześć. Biuro zaciągowe batalionów ochotniczych obrony Warszawy zorganizowało swoje punkty w 28 miejscach. Urzędnicy instytucji państwowych i komunalnych pragnący wstąpić do wojska zgłaszali się do wydziału V b DOGen. Warszawa przy pl. Sas­kim 7.

Polski plakat rekrutacyjny z lipca 1920

W Konserwatorium Muzycznym w Warszawie pracowała komisja mobilizacyjna związków i towarzystw literacko-muzycznych. Środowiska artystyczne stolicy powołały Komisję Mobilizacyjną Związków Artystycznych i Literackich dla Obrony Państwa, która w odezwie z 15 lipca wezwała artystów i literatów do wymarszu na front. Wielu odpowiedziało na ten apel. Młodsi walczyli z bronią w ręku, starsi służyli swym talentem, propagując zaciąg ochotniczy w pieśniach, poezji – jak Karol Szymanowski, jeden z najznakomitszych kompozytorów polskich, który jeździł z koncertami do szpitali polowych, koszar i skomponował trzy piosenki żołnierskie, czy Karol Hubert Rostworowski, dramatopisarz, poeta, w wierszu Naprzód wzywający do walki słowami.

Na ramię broń, na piersi krzyż

i naprzód w imię Boże!

Wolę narodu mieczem pisz,

a gdyby zawiódł miecz i spiż,

niech Ducha wróg nie zmoże…

W koszarach baterii zapasowej 1. Pułku Artylerii Legionów zapisywano artylerzystów, komisja werbunkowa w Stowarzyszeniu Techników przy ul. Czackiego 3 przyjmowała ochotników z wykształceniem technicznym, w Gimnazjum im. Króla Władysława IV przy ul. Zygmuntowskiej dokonywano zapisów do służby w szeregach 236. Ochotniczego Pułku Piechoty. Studenci warszawscy utworzyli Ligę Akademicką Obrony Państwa, która wydała polecenie, aby wszyscy zdolni do noszenia broni akademicy natychmiast zgłosili się do służby wojskowej. Obóz dla nich zorganizowano w Rembertowie. Komitet Wykonawczy PPS przystąpił do formowania batalionów, a następnie pułków obrony Warszawy. Szczególny, wręcz symboliczny charakter miało urządzone przy ul. Trębackiej 32 biuro werbunkowe Centralnego Komitetu Weteranów 1863 r., który skupił w swoich szeregach całkiem jeszcze liczną grupę uczestników ostatniego wielkiego powstania narodowego zamieszkałych w stolicy.

REKLAMA

W Warszawie do wojska tak licznie wstępowali rzemieślnicy i młodzież czeladnicza, że wiele warsztatów musiało zaprzestać pracy. Wśród stołecznych ochotników wysoki był także odsetek harcerzy, uczniów szkół średnich i akademików. Z kolei na obszarze DOGen. Łódź przeważali robotnicy, którzy stanowili 45 proc. wszystkich zrekrutowanych ochotników. Dziewczęta mogły zgłaszać się do Ochotniczej Legii Kobiet, formacji zasadniczo przeznaczonej do służby na tyłach. W latach 1918–1919 OLK jednak wystawiła oddziały do obrony Lwowa, natomiast latem 1920 r. w obliczu zagrożenia inwazją bolszewicką rozpoczęła pobór do batalionów liniowych.

Grupy pracowników najróżniejszych instytucji i zakładów podejmowały uchwały o gremialnym wstąpieniu w szeregi Armii Ochotniczej, jak np. współwłaściciele restauracji hotelu Brühla na zebraniu 13 lipca czy tramwajarze z remiz Wola i Mokotów na zebraniu 6 sierpnia, lub o dobrowolnym opodatkowaniu się w związku z utrzymaniem rodzin tych osób, które zgłoszą się ochotniczo do wojska; tak właśnie uczynili właściciele zakładów fryzjerskich w Warszawie.

Gorączka pracy organizacyjnej ogarnęła wiele miast. Ochotnik Stanisław Rachlewski przedstawił w pamiętniku taki obraz Łodzi z połowy lipca 1920 r.: „Ogromnie ożywiona, poddenerwowana, zmieniła się w jeden wielki obóz wojskowy. Moc żołnierzy, pełno mundurów, starzy i młodzi, na poły wojskowi, na poły jeszcze w cywilu, radośnie spotykali się na ulicach miasta. Wszystkie mury, słupy reklamowe, witryny okien wystawowych przepełnione były hasłami i wezwaniami. Wszędy oko spotykało się z napisem: »Wszyscy na front!«, »Ojczyzna w niebezpieczeństwie!«, »Wróg grozi naszej wolności!« itd.”.

Ojczyzna w niebezpieczeństwie! - afisz z 5 sierpnia 1920

Setki biur werbunkowych, tworzonych spontanicznie przez rozmaite organizacje i stowarzyszenia, działały początkowo samodzielnie, bez kontroli i nadzoru sił zbrojnych. Po kilku dniach chaotyczną akcję opanowano i wszystkie cywilne punkty werbunkowe zostały podporządkowane Inspektoratom Armii Ochotniczej. Ustawiały się przed nimi kolejki kandydatów do służby wojskowej: począwszy od piętnastoletnich chłopców, próbujących na różny sposób ukryć swój zbyt młody wiek, po 40–50letnich mężczyzn.

Stanisław Stasiak, uczeń Gimnazjum im. Króla Władysława IV w Warszawie, zapisał w pamiętniku: „W internacie było nas blisko stu chłopców, uczniów szkoły średniej, oraz taka sama, o ile nie większa, szkoły rzemieślniczej. W Bursie ruch.

REKLAMA

– Chłopcy, urządzamy zebranie – ktoś woła.

Na to zebranie zapraszać nikogo nie trzeba było.

– Czy mamy wstąpić do wojska? – odzywa się na zebraniu jakiś głos dziecięcy.

– Nie tak pytać trzeba, ale czy mamy wstąpić dziś czy jutro?

– Dziś, dziś, jak najprędzej.

– Wszyscy.

– A kto nie pójdzie do wojska?

– Nie będzie naszym kolegą, nie podamy mu ręki, usuniemy go z bursy, usuniemy go ze szkoły!

– A więc idziemy wszyscy... na ochotnika!”.

Podobne zebrania, organizowane w szkołach średnich na terenie całego kraju, nieodmiennie kończyły się wezwaniem: „Idziemy do wojska”. Bolesław Sylwester Kołakowski, uczeń pułtuskiego Państwowego Gimnazjum Męskiego im. ks. Piotra Skargi, ochotnik do 13. Pułku Piechoty, wspomina: „Uchwała starszych kolegów, powzięta z głęboko patriotycznych pobudek, była dla nas – młodszych – wiążąca [...]. Zgłaszało się dużo chętnych do wojaczki. Byli to nie tylko rdzenni Polacy, ale także koledzy wyznania mojżeszowego. Wola obrony Polski była powszechna”.

Młodzieży nie ustępowała w ofiarności kadra nauczycielska. Komitet Nauczycieli Szkół Średnich w Warszawie wezwał swoich członków do wypełnienia obowiązku wobec ojczyzny: wszyscy z kategorią zdrowia „A” mieli pójść na front, z kategorią „B” – do służby na tyłach. Niejednokrotnie całe klasy przybywały do punktów werbunkowych ze swoimi wychowawcami, jak np. z Gimnazjum Męskiego im. Bolesława Prusa w Skierniewicach, z którego do wojska zrekrutowało się 126 chłopców z dyrektorem i kadrą nauczycielską, lub też prowadzone przez księdza prefekta, np. ks. Antoni Święcicki przyprowadził z Sokołowa Podlaskiego 150 harcerzy i wraz z nimi zaciągnął się do 205. Ochotniczego Pułku Piechoty, w którym objął funkcję kapelana wojskowego. Nauczyciele zgłaszali się do wojska w takiej liczbie, że latem 1920 r. armia przestała odczuwać, dotkliwy jeszcze wiosną, brak kandydatów na stanowiska oficerów oświatowych.

Uchwały o gremialnym wstępowaniu do wojska podejmowała też młodzież akademicka. W odezwie studentów warszawskich czytamy: „Praca na wyższych uczelniach ponownie winna ulec zawieszeniu. Dzisiaj bowiem jest jeden przed nami obowiązek: obrona Ojczyzny przed wrogiem. Od tego jednego obowiązku żaden Polak uchylić się nie może. Koledzy i Koleżanki! Nie czas na lekkomyślność, lenistwo, egoizm. Tylko wielki, powszechny wysiłek może dać nam zwycięstwo. Do broni! W obronie naszych granic, za całość i niepodległość Rzeczypospolitej!”. Studenci krakowscy zaś pisali: „Kiedy Wódz Naczelny w imieniu Rady Obrony Państwa odwołuje się do sumienia i żąda ochotnika dla obrony całości Rzeczypospolitej, uznajemy jego wezwanie za rozkaz i oddajemy się do dyspozycji władz wojskowych”.

Józef Haller (fotografia koloryzowana)

7 lipca władze harcerstwa polskiego po konsultacji z gen. Józefem Hallerem wydały rozkaz postawienia organizacji w stan pogotowia wojennego. 12 lipca Komenda Główna ZHP podjęła decyzję o mobilizacji harcerstwa. Harcerzy podzielono na kilka grup. Ci, którzy ukończyli 17 lat i otrzymali kategorię zdrowia „A”, mogli być kierowani na front, szesnastolatkowie, a także starsi, niezdatni do służby na froncie, byli wysyłani do batalionów wartowniczych, piętnastolatków przeznaczano do pracy biurowej, czternastoletnim i młodszym zamierzano powierzać funkcje ordynansów i gońców. Harcerze siedemnastoletni i starsi z byłej Kongresówki otrzymali rozkaz zameldowania się 17 lipca o godz. 11 w Inspektoracie Armii Ochotniczej w Warszawie w umundurowaniu, z zapasem żywności i apteczkami polowymi. Zostali sformowani w oddziały dowodzone przez osoby wyznaczone przez władze harcerstwa. Na zbiórkę nie przybyły chorągwie brzeska i lubelska, ponieważ front podchodził już do terenów, na których działały. Zaapelowano do rodziców o pomoc w wyekwipowaniu harcerzy i harcerek zgłaszających się do służby. Harcerze z terenów byłych zaborów austriackiego i pruskiego mieli wstępować do wojska w miejscach zamieszkania.

REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Janusza Odziemkowskiego „Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”:

Janusz Odziemkowski
„Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”
cena:
Wydawca:
IPN Warszawa
Rok wydania:
2020
Liczba stron:
480
ISBN:
978-83-8098-984-9
EAN:
9788380989849

17 lipca w Warszawie zgromadziło się około 2500 harcerzy, a pod koniec miesiąca ich liczba wzrosła do prawie 6 tys. Łącznie harcerstwo polskie dało około 9 tys. żołnierzy do formacji frontowych i zorganizowało jeden szpital polowy. Około 15 tys. harcerzy i harcerek podjęło służbę na tyłach w formacjach wartowniczych, straży granicznej, jako gońcy, kurierzy itp. Harcerki wykonywały pracę w szpitalach, pociągach sanitarnych, biurach wojskowych, szwalniach, obsługiwały punkty wyżywienia dla wojska jadącego na front. Łącznie harcerstwo zmobilizowało do obrony kraju 24 tys. swoich członków. W związku z tym, że ZHP skupiał wówczas około 33 tys. młodzieży, a wielu chłopców wstąpiło ochotniczo do wojska wcześniej, w latach 1918–1919, wypada uznać, że latem 1920 r. służbę na froncie lub na tyłach podjęli praktycznie wszyscy, którzy z racji wieku byli zdolni do udźwignięcia jej ciężaru.

Ochotnicy w 1920 roku

Witold Gombrowicz, jeden z wybitnych pisarzy polskich XX w., latem 1920 r. szesnastoletni chłopiec, pisał we wspomnieniach: „Cała młodzież zgłaszała się wówczas na ochotnika, wszyscy prawie moi koledzy chodzili już w mundurach, na ulicach pełno było afiszów z palcem wskazującym i z napisami w rodzaju: »Ojczyzna cię wzywa«, a młode panienki zapytywały młodzieńców na ulicach: »Dlaczego pan jeszcze nie w wojsku?«”.

Marceli Handelsman, znakomity historyk, który zaciągnął się ochotni­czo w wie­ku 38 lat, tak ujął motywy, które w jego przekonaniu nakładały na inteligencję polską obowiązek chwycenia za broń: „Jako inteligencja, która przez długie lata jedyna w Polsce głosiła hasło niepodległości własnego państwa, mieliśmy obecnie obowiązek bezpośredniej walki o Ojczyznę. Mieliśmy nadto obowiązek obrony kultury przed najazdem barbarzyństwa [...]. I gdybyśmy w wojnie tej nawet ulec mieli, sam fakt walki na śmierć i życie byłby dowodem nowym, dla następnych pokoleń ożywczym na rzecz Polski niepodległej i własnej kultury naszej”.

REKLAMA

W szeregach oddziałów ochotniczych obok inteligencji służyła młodzież robotnicza, rzemieślnicza, członkowie Sokoła, przedstawiciele wszystkich zawodów i grup społecznych, jakie można było spotkać w miastach. Artyści scen polskich zgłaszali się do teatrów frontowych, które jeździły z przedstawieniami dla żołnierzy, literaci i dziennikarze prowadzili natomiast akcje propagandowe.

Mniej licznie stawała do poboru ochotniczego wieś, która wobec wojny z Rosją długo zajmowała stanowisko obojętne lub niechętne. O tej wsi, nieufnej wobec polityków i wszelkich przybyszów z miast, rzadko sięgającej po gazetę, Wincenty Witos pisał: „Autorytet księży był wielki. Wieś im bezgranicznie wierzyła i realizowała wszelkie zarządzenia Kościoła”. Dlatego w celu poruszenia ludności wiejskiej, zaangażowania jej w sprawy obrony, wielkie znaczenie miało wsparcie akcji zaciągu ochotniczego przez Kościół. Proboszczowie parafii wiejskich odczytywali wiernym wydaną w lipcu 1920 r. odezwę episkopatu do narodu. Biskupi polscy w niej pisali: „Ale wzywamy was, abyście też dali zastępy ochotnicze dla ratowania narodu i Polski. W dzisiejszym naszym położeniu w Armii Ochotniczej obok istniejącego już wojska jest nasza nadzieja i przyszłość. Przez jej szeregi dajemy wojsku naszemu niezbędne rezerwy [...]. Skorośmy się rwali do zastępów ochotniczych w 1831 i 1863 r., mimo że nadziei zwycięstwa, po ludzku mówiąc, nie było, czybyśmy dzisiaj mieli skąpić naszej krwi Ojczyźnie już wolnej, a tylko ciężko zagrożonej?”.

Dużą rolę odegrały także odezwy popularnego na wsi Wincentego Witosa, który zachęcał włościan do czynu słowami: „Kto z was zdolny do noszenia broni – na front. Dzisiaj najwyższy obowiązek każdego Polaka to służba w obronie Ojczyzny. Na polu walki, na froncie, dziś miejsce każdego, kto broń dźwignąć potrafi. Inni muszą dać ofiarę z pracy i mienia. Precz z małodusznością. Precz ze zwątpieniem!”. Dzięki wpływowi Kościoła, agitacji ludowców i popularności Witosa również włościanie zaczęli liczniej pojawiać się w szeregach ochotniczych.

Wicenty Witos w 1920 roku

O przydatności ochotnika do służby decydowała komisja przeglądowa. Każdy przechodził badanie lekarskie, z konieczności dosyć pobieżne. Lekarz badał przede wszystkim budowę ciała i kondycję fizyczną. Jeśli miał wątpliwości co do stanu zdrowia ochotnika, to kierował go na dokładniejsze badania do szpitala. Kandydaci otrzymywali kartki z pieczęcią komisji i literą oznaczającą przyznaną kategorię zdrowia; w niektórych komisjach literę zapisywano ołówkiem kopiowym na ramieniu ochotnika. Znaleźli się natychmiast spryciarze, którzy przerabiali literę „B”, stwierdzającą zdolność do służby na tyłach, na literę „A”, gwarantującą wysłanie na front. W świecie bez internetu i banków informacji był też inny, prosty sposób na ominięcie orzeczenia komisji. Ten, kto nie otrzymał wymaganej kategorii, wymieniał kartkę z kolegą, który nie miał kłopotów zdrowotnych, a ten zgłaszał się ponownie, tym razem do innej komisji, i bez trudu uzyskiwał kwalifikację do służby.

REKLAMA

Przyjętym w szeregi Armii Ochotniczej wręczano legitymację zaciągową oraz czerwono-białą kokardę ze stemplem generalnego lub okręgowego inspektora Armii Ochotniczej. Była to kokarda ochotnika, nazywana czasem rozetą ochotnika lub odznaką powstańczą. Ów zaszczytny znak nawiązywał do tradycji powstania styczniowego. Widzimy go na starych fotografiach przy czapkach i mundurach powstańców idących w bój w 1863 r. Na pięknym obrazie Artura Grottgera Pożegnanie powstańca kobieta w czarnej sukni na progu dworku przypina biało-czerwoną kokardę do czapki swojego męża idącego do powstania.

Latem 1920 r. kokarda ochotnika była przedmiotem dumy, oznaką gotowości złożenia najwyższej ofiary w obronie kraju. Przyjęci w szeregi wojska przypinali ją do furażerek pod orłem albo na klapie lewej górnej kieszeni kurtek mundurowych. Wielu poszło z nią na front, do okopów. Uwieczniona

została w literaturze, malarstwie, na licznych fotografiach. O kokardzie ochotnika pisał w lipcu 1920 r. Kornel Makuszyński w strofach wiersza O żołnierzu wielkim panu.

A ty, Polaku hardy,

Chodź do nas, bierz kokardy,

Karabin bierz i w pole,

Bagnetem kuć swą dolę.

Zwycięstwo w naszej dłoni,

Wyrwiemy Polskę z toni,

Więc rzeszą i bez liku

Przybywaj, ochotniku!

Ten tekst jest fragmentem książki Janusza Odziemkowskiego „Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”:

Janusz Odziemkowski
„Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”
cena:
Wydawca:
IPN Warszawa
Rok wydania:
2020
Liczba stron:
480
ISBN:
978-83-8098-984-9
EAN:
9788380989849

Przed kilku laty któryś z polityków czy to z ignorancji, czy bez głębszej refleksji nazwał kokardę ochotnika kotylionem. Nazwę tę podchwyciły i zaczęły propagować niektóre media. Kotylion – łatwo to sprawdzić w każdym słowniku języka polskiego – przypinano sobie do fraka lub marynarki w drodze na bal karnawałowy, na zabawę, gdzie tańczono i cieszono się życiem. Z kokardą ochotnika tysiące szły na front, by przelewać krew za Polskę. Różnica to – jak się wydaje – zasadnicza. Kiedy po zwycięskim zakończeniu wojny z Rosją bolszewicką prowadzono ekshumację grobów żołnierskich licznie rozsianych na polach bitewnych, zdarzało się, że przy mundurze poległego znajdowano kokardę. Jeśli nie było innych dokumentów, to zapisywano: nieznany żołnierz ochotnik poległy za ojczyznę. Dzisiaj bardzo podobna do kokardy ochotnika jest kokarda narodowa; obie są symbolem patriotyzmu i miłości ojczyzny.

REKLAMA
II Ochotniczy Szwadron Śmierci w czasie walk o Lwów w 1920 roku

Zaciąg ochotniczy dał armii 105 714 żołnierzy. Z tej liczby 52 960 trafiło do szeregów piechoty, 9456 do jazdy, 12 495 do artylerii, 9446 do wojsk technicznych, 6683 do wojsk taborowych, 11 285 do wojsk wartowniczych strzegących na zapleczu obiektów wojskowych, węzłów komunikacyjnych, łączności, mostów, linii kolejowych, 3659 podjęło służbę w kancelariach wojskowych. Do służby zgłosiło się ochotniczo 830 byłych oficerów oraz duża liczba nauczycieli, co pozwoliło w znacznym stopniu zażegnać kryzys kadrowy dający się odczuć w Wojsku Polskim na skutek dużych strat w kadrze oficerskiej i podoficerskiej.

Doliczywszy nieznaną liczbę osób odesłanych do domów w związku z całkowitą niezdolnością do służby wojskowej, możemy przyjąć, że łącznie zgłosiło się prawdopodobnie około 110 tys. ochotników. Pobór objął obszar zamieszkiwany przez ponad 20 mln Polaków, dlatego w pierwszym momencie liczba ta może wydać się stosunkowo niewielka. Jednak oceniając rozmiary zaciągu ochotniczego, musimy wziąć pod uwagę kilka czynników.

Podczas I wojny światowej poleg­ło lub zmarło z ran i chorób prawie 500 tys. Polaków służących w szeregach armii państw zaborczych. Setki tysięcy (precyzyjna liczba jest niemożliwa do ustalenia) straciły zdrowie lub zostały kalekami. Ile osób na skutek traumatycznych przeżyć na froncie nie tylko nie nadawało się już do służby wojskowej, lecz także nie potrafiło radzić sobie z pracą zarobkową, nie wiemy, gdyż takich statystyk wówczas nie prowadzono. Do tego trzeba dodać wielkie zniszczenie kraju (oprócz zaboru pruskiego, przez który nie przeszedł front) i powszechny niedostatek. Setki tysięcy młodych ludzi były wycieńczone biedą i notorycznym niedojadaniem w latach wojny, a osłabione organizmy łatwo ulegały szerzącym się epidemiom. Polskie komisje poborowe musiały zwalniać do domów ponad 30 proc. wezwanej do przeglądu młodzieży ze względu na zły stan zdrowia. Można powiedzieć, że wytęsknioną niepodległość witało społeczeństwo ogromnie wynędzniałe, wykrwawione i wyczerpane wojną światową.

Mimo opisanych wyżej uwarunkowań w ciągu pierwszych miesięcy niepodległości, zanim rozpoczęto rekrutację, do armii zgłosiło się ponad 100 tys. ludzi. Ochotnicy zjawiali się także przez cały czas wojny Polski z Rosją bolszewicką. Mamy podstawy do przypuszczeń, że do wiosny 1920 r. pobór dał armii kolejne ponad 100 tys. żołnierzy; tylko z byłych guberni grodzieńskiej, wileńskiej i mińskiej do końca 1919 r. przyjęto około 24–25 tys. ochotników.

REKLAMA

W latach 1919–1920 na ziemiach polskich kilkakrotnie zarządzano pobór do wojska, ogromny front bowiem, rozciągnięty od granicy Łotwy po granicę z Rumunią, stale domagał się nowych żołnierzy w celu uzupełnienia szeregów przerzedzonych walkami i chorobami. Armia, budowana jesienią 1918 r. od podstaw, z kilkunastotysięcznej Polskiej Siły Zbrojnej, zimą 1919 r. liczyła już ponad 600 tys. żołnierzy, a w czerwcu 1920 r., mimo dużych strat, około 700 tys. Zestawienie tych danych z liczbą ofiar na frontach wojny światowej daje wyobrażenie, jak wielki był wysiłek mobilizacyjny ówczes­nego społeczeństwa i jak dotkliwie zostało zdziesiątkowane młode pokolenie. Pozwala to inaczej spojrzeć na liczbę ochotników, którzy latem 1920 r. chwycili za broń, tym bardziej że równolegle prowadzono kolejny pobór rekrutów i niejeden potencjalny ochotnik otrzymał wezwanie do wojska, zanim zdążył zgłosić się dobrowolnie.

Wiosna 1920 roku. Marszałek Józef Piłsudski odbiera defiladę oddziału piechoty Wojska Polskiego (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe).

Należałoby w tym miejscu postawić inne pytanie. Co sprawiło, że społeczeństwo, które złożyło podczas wojny światowej tak wielką daninę krwi, dało rzesze ochotników do odradzającego się Wojska Polskiego i przez kolejnych osiemnaście miesięcy musiało znosić trudy i ofiary wojny z Rosją bolszewicką, nie załamało się latem 1920 r. pod brzemieniem porażek, chociaż cała Europa uznała Polskę za straconą? Gdzie znalazło siły do wielkiego zrywu, który skierował do walki kolejne ponad 100 tys. ochotników, objawił się masowym stawiennictwem do regularnego poboru, wielką daniną pracy i ofiarności wspierającej walczącą armię? Cezary Baryka, bohater Przedwiośnia Stefana Żeromskiego, zadawał sobie pytanie, co popycha tysiączne rzesze młodzieży, które przy huku bębnów śpieszą na front, aby nieść ofiarę życia. Młody człowiek, wychowany w Rosji, dopiero poznający Polskę, nie potrafił znaleźć jasnej odpowiedzi na to pytanie. Jest ona zawarta w setkach zachowanych relacji ochotników, w pamiętnikach, listach pisanych z frontu do domów i prosto ujęta w wierszu ochotnika podoficera 13. Pułku Ułanów Wileńskich.

Nikt im iść nie kazał, poszli, bo tak chcieli,

Bo takie dziedzictwo wziął po dziadach wnuk,

Nikt nie pytał o nic, a wszyscy wiedzieli,

Za co idą walczyć, komu płacić dług.

W tych najtrudniejszych dla Polski dniach, kiedy mogła popaść w niewolę znacznie gorszą od carskiej, gdyż grożącą unicestwieniem elit społeczeństwa i tradycji – źródeł siły i przetrwania narodu, dawał o sobie znać etos walki przekazany przez pokolenia doby zaborów. Zabraniał on opuszczania rąk, wskazywał oskarżycielsko na niewykorzystane szanse powstania listopadowego. Nie wszyscy odpowiedzieli na apele. Byli tacy, którzy stracili nadzieję i przestali wierzyć w ocalenie, u innych lęk przeważył nad obowiązkiem. Jednak ruszyło dostatecznie wielu, by mobilizacja społeczeństwa do obrony kraju, opisana pięknie na kartach książki Janusza Szczepańskiego, przybrała charakter masowy, porwała niezdecydowanych, wahających się, skruszyła skorupę obojętności i zmęczenia wojną, trwającą na ziemiach polskich nieprzerwanie od 1914 r.

Ten tekst jest fragmentem książki Janusza Odziemkowskiego „Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”:

Janusz Odziemkowski
„Ostatnia bije godzina… Armia Ochotnicza gen. Józefa Hallera 1920 r.”
cena:
Wydawca:
IPN Warszawa
Rok wydania:
2020
Liczba stron:
480
ISBN:
978-83-8098-984-9
EAN:
9788380989849
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Janusz Odziemkowski
Historyk, profesor nadzwyczajny w Instytucie Nauk Historycznych Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych UKSW, były kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone