Jakie wynalazki zawdzięczamy prehistorycznym homininom?
Ten tekst jest fragmentem książki Agnieszki Krzemińskiej „Homo (nie tylko) sapiens. Inna opowieść o naszych przodkach”.
Smołą pozlepiane
Narzędzia kompozytowe wymyślili neandertalczycy. Były one bardziej odporne na wstrząsy i długowieczne, ponieważ umożliwiały łatwą wymianę kruszących się i łamiących kamiennych ostrzy. Powstawały przez połączenie ich z drzewcem za pomocą klinowego mocowania, a następnie przywiązywaniu go rzemieniem lub sznurem z włókien roślinnych. Najstarszy, mierzący 6,2 milimetra fragment skręconych włókien z wewnętrznej kory drzewa iglastego ma około 50 tysięcy lat i pochodzi z jaskini Abri du Maras we Francji. Neandertalczyk, który go wykonał, nie tylko miał wiedzę o wzroście i sezonowości drzew, ale potrafił też wykonać przędzę i skręcić ją w mocny sznurek. Powroźnictwo nie było rzeczą błahą, bo od niego był tylko krok do produkcji tkanin, koszy, mat i łodzi, ale sznurek z Abri du Maras służył zapewne właśnie jako łącze jakiegoś narzędzia kompozytowego.
Miejsce łączenia dodatkowo oblepiano bitumem — wielofunkcyjną substancją, która służyła nie tylko jako klej do tworzenia narzędzi kompozytowych, ale też jako podpałka i impregnat do budowy łodzi.
W hiszpańskiej jaskini El Sidrón znaleziono naturalny asfalt na zębach jednego z neandertalczyków, który wykorzystywał go jako „trzecią rękę” podczas naprawy narzędzi lub trzymał w ustach kulkę asfaltu, by ogrzać ją i uczynić bardziej plastyczną. Na ostrzach sprzed 120–40 tysięcy lat natrafiano również na mieszanki bitumu i ochry. Czasami w składzie tej mieszanki znajdowało się ponad 50 procent mineralnego barwnika, co sprawiało, że lepiszcze było wystarczająco stabilne, by pokryć całą drewnianą rękojeść narzędzia, lub nawet stworzyć samodzielny uchwyt.
Homininy używały także żywicy drzewnej, którą pozyskiwano przez nacinanie kory drzew. Grudka żywicy sprzed około 50 tysięcy lat z jaskini Mololo na wyspie Waigeo stanowi najstarszy dowód zasiedlenia wysp Pacyfiku w drodze do Australii. W jaskiniach Fossellone i Sant’Agostino w Lacjum, liczących 55 tysięcy lat, znaleziono pozostałości żywicy sosnowej zmieszane z woskiem, co uczyniło tę mieszankę odporniejszą i stabilniejszą.
Ochra i bitum nie były powszechnie dostępne, dlatego często trzeba było się po nie wyprawiać. Za szczytowe osiągnięcie technologiczne uznaje się natomiast produkcję dziegciu — najbardziej zaawansowanej formy smoły drzewnej, uzyskiwanej w procesie suchej destylacji kory brzozowej. Ta lepka substancja, która po stwardnieniu nie kruszy się i trwale skleja przedmioty, była produkowana przez neandertalczyków już co najmniej 200 tysięcy lat temu i najczęściej wykorzystywana do narzędzi kompozytowych. W Königsaue w Niemczech znaleziono bryłkę dziegciu sprzed 85–74 tysięcy lat, która łączyła trzonek z kamiennym ostrzem i pozostawiała odciski.
Neandertalczycy musieli dostrzec po pożarze lasu na drzewach krople lepkiej czarnej substancji, która z czasem zasychała na kamień. Początkowo zbierali tę zaschniętą smołę, a potem nauczyli się wytwarzać ją w kontrolowanych warunkach — układali korę brzozową (tak zwaną brzostkę) na płaskim kamieniu i zbierali dziegieć, który skraplał się na jego powierzchni. Z czasem opracowali bardziej efektywną metodę — brzostkę wkładano do dołka wyłożonego w glinie lub wykopanego w glinianym podłożu, który nakrywano kamieniem i uszczelniano, by nie było dostępu powietrza. Nad tym dołkiem rozpalano ognisko, a w dole pod wpływem ciepła powstawały potaż (węglan potasu), węgiel drzewny i dziegieć. Dziegieć wytrącał się przy temperaturze około trzystu stopni Celsjusza, przy czym uzyskany metodą kondensacji był mniej jednorodny i lepki niż ten pozyskany metodą beztlenową.
Smoła brzozowa była wielofunkcyjna, służyła jako lepiszcze, impregnat oraz medykament na choroby skóry, z racji zawartości bakteriobójczych benzenów i fenoli. Żucie tej wyjątkowo gorzkiej i śmierdzącej gumowatej substancji pomagało utrzymać higienę jamy ustnej, ponieważ czyściło przestrzenie międzyzębowe, i leczyło choroby przyzębia i śluzówki. Na terenie ziem polskich, które w średniowieczu i nowożytności były zagłębiem smolarstwa, najstarsze ślady dziegciu pochodzą z mezolitu, z Krzyża Wielkopolskiego oraz Tłokowa na Warmii, gdzie jego ślady znaleziono na mezolitycznym harpunie sprzed 9 tysięcy lat.
To właśnie w tym okresie narzędzia kompozytowe stały się popularne, między innymi dzięki wprowadzeniu mikrolitów — małych, mierzących od kilku do kilkunastu milimetrów ostrzy w kształcie trójkątów, półksiężyców, trapezów czy prostokątów, które za pomocą smoły drzewnej montowano na drewnianych lub kościanych trzonkach.
Włócznia znaleziona w Krzyżu Wielkopolskim nie wykorzystywała mikrolitów, ale wymagała wysokich umiejętności technologicznych oraz znajomości właściwości różnych materiałów. Właściciel musiał ją cenić, bo wielokrotnie ją naprawiał. Profesor Jacek Kabaciński odkrył na tym stanowisku dziegieć nie tylko na drewnianym trzonku włóczni, ale także na jednym grocie strzały oraz przedmiocie z poroża, na którym smoła wygląda, jakby miała stanowić element dekoracji. Szczegółowe analizy chemiczne wykazały, że substancja użyta do montażu narzędzi miała inną sygnaturę molekularną od tej, która pełniła tylko funkcję dekoracyjną, co sugeruje, że zastosowano różne metody produkcji lepiszcza dostosowane do ich funkcji.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Agnieszki Krzemińskiej „Homo (nie tylko) sapiens. Inna opowieść o naszych przodkach” bezpośrednio pod tym linkiem!
Wbrew pozorom to starannie obrobione i dopasowane do dłoni właściciela drewniane trzonki ceniono bardziej niż kamienne ostrza, które można było wymieniać. Zwłaszcza że kamieni nadających się do łupania było w bród, a dobrego drewna — jak na lekarstwo. „Przyczyną stałych migracji paleolitycznych mieszkańców tundry, oprócz podążania za reniferami, mogło być poszukiwanie drewna na opał i narzędzia — podkreśla Iwona Sobkowiak-Tabaka, badaczka paleolitu i mezolitu na ziemiach polskich. — Pomijaliśmy znaczenie tego surowca, ponieważ w naszym klimacie jest wszechobecny, ale w pradziejach nie dało się bez niego żyć. Dlatego tak dbano o trzonki, uchwyty i rękojeści z drewna, których zdobycie i wykonanie wymagało dużego wysiłku”.
Neolityczne trzonki siekier, które znaleziono w duńskich bagnach, były wykonane ze szlachetnego jesionu i dębu, a ślady zużycia wskazują, że długo służyły swoim właścicielom, natomiast ich znakowanie i dekoracja sugerują, że miały dużą wartość. W kulturze pucharów lejkowatych (około 4000–2700 p.n.e.) oraz amfor kulistych (około 3100–2700 p.n.e.) w Europie Środkowej i Północnej zmarłym mężczyznom wkładano do grobów ostrza kamiennych siekier, które mogły pełnić funkcję amuletów lub symbolizować prestiż społeczny. Jeśli wraz z nimi do grobów trafiały trzonki, to niestety się nie zachowały.
Nic dziwnego, że siekiery stały się pożądanym obiektem w czasach, gdy budownictwo zaczęło się rozwijać na wielką skalę, co wymagało ścinania ogromnych obszarów lasów. Drewno, jako podstawowy materiał budowlany, było cennym surowcem już dużo wcześniej — być może nawet pół miliona lat temu.
Homo budowniczy
W latach pięćdziesiątych XX wieku w dolinie rzeki Kalambo na granicy Zambii i Tanzanii odkryto bardzo stare fragmenty drewna. Wówczas nie potrafiono ocenić ich wieku i tego, czy zostały intencjonalnie obrobione. Dopiero w 2019 roku, po odkryciu nowych fragmentów, udało się ustalić, że klin, kawałek pnia o prostokątnym kształcie, oraz kij do kopania, przypominający narzędzia używane do dziś na pustyni Kalahari, miały od 324 do 390 tysięcy lat. Dwa fragmenty drewna z lokalnego gatunku Combretum zeyheri były jednak o ponad 100 tysięcy lat starsze. Jedna z belek, mierząca niemal półtora metra, miała zwężające się końce i leżała pod kątem siedemdziesięciu pięciu stopni na drugiej, która miała wgłębienie umożliwiające ich połączenie. Według odkrywców to ślad po zaawansowanej technice ciesielskiej, która mogła stanowić podstawę do budowy takich konstrukcji jak platformy mieszkalne czy przeprawy przez rzekę wzniesione przez Homo heidelbergensis 476 tysięcy lat temu. Nie wszyscy badacze zgadzają się jednak z tą interpretacją. Profesor Jacek Kabaciński uważa, że skany 3D belek zamieszczone w publikacji są zbyt mało precyzyjne, by potwierdzić intencjonalne modyfikowanie drewna. „W trakcie badań na paleolitycznych i mezolitycznych stanowiskach torfowych widziałem wiele podobnych «zabytków», które później okazywały się naturalnie powstawać na skutek przemieszczania się materiału czy falowania wody w strefie brzeżnej. Ale to wcale nie musi oznaczać, że Homo heidelbergensis czy neandertalczycy nie używali drewna jako budulca. Przeciwnie, przecież budowali z niego domy, tratwy i łodzie”.
Dowody na to, że przodkowie człowieka wykorzystywali drewno jako materiał budowlany, pojawiają się również w innych miejscach. Archeolodzy odkryli na stanowiskach paleolitycznych pozostałości drewnianych szałasów. W Terra Amata, koło Nicei, 400 tysięcy lat temu powstały owalne chaty o długości od 9 do 16 metrów i szerokości od 4 do 7 metrów. Konstrukcja była prosta — drewniane pale wbito w ziemię, tworząc szkielet, a następnie przykryto go skórą, którą obciążono otoczakami, by nie zerwał jej mistral. Podobne szałasy budowali łowcy-zbieracze przez cały paleolit, a w Wilczycach na Sandomierszczyźnie, na stanowisku sprzed 16–15 tysięcy lat, wyposażyli je w kamienny bruk, który chronił przed chłodem wiecznej zmarzliny.
Rybacy i zbieracze kultury Jōmon [zob. rozdz. I], żyjący 6 tysięcy lat temu, budowali w Sannai-Maruyama na północy Honsiu długie drewniane domy, a nadwyżki żywności przechowywali w olbrzymich magazynach na palach, co chroniło je przed szkodnikami. Budowle te miały konstrukcję nośną z plecionki pokrytej gliną, korą drzew lub liśćmi, a ich ściany opierały się na potężnych słupach z kasztanowca japońskiego. Najwyraźniej ten typ budownictwa sprawdzał się niezależnie od sposobu gospodarowania, ponieważ podobnie wyglądały domy pierwszych rolników w Europie. Na terenie ziem polskich długie domy wznosili przedstawiciele kultury ceramiki wstęgowej rytej. Miały one długość od 12 do 40 metrów i szerokość 7 metrów, a ich dachy o dwuspadowej konstrukcji wspierały się na kilku rzędach podpór.
W neolicie w ogóle postawiono na rozmiar, co badacze nazwali megalityzmem (gr. mégas — wielki, líthos — kamień), jednak ta architektoniczna mania wielkości nie dotyczyła tylko kamienia. W Niemczech, Austrii, Słowacji, Czechach, na Węgrzech i w Polsce około 7 tysięcy lat temu pojawiły się drewniane rondle — ogromne, koncentryczne pierścienie rowów, wałów i palisad. Te monumentalne budowle miały średnicę dochodzącą do 300 metrów. Fotografia lotnicza i metody geofizyczne umożliwiły zidentyfikowanie stu trzydziestu takich konstrukcji. Wciąż jednak nie wiadomo, czy te otoczone palisadą miejsca pełniły funkcje obronne, religijne, handlowe czy może astronomiczne.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Agnieszki Krzemińskiej „Homo (nie tylko) sapiens. Inna opowieść o naszych przodkach” bezpośrednio pod tym linkiem!
Inną formą budowli XXL były olbrzymie drewniano-ziemne grobowce o wydłużonym trapezowatym kształcie, które w kulturze pucharów lejkowatych pełniły funkcję nie tylko sepulkralną, ale także propagandową i tożsamościową. Tam, gdzie były kamienie — w Wielkopolsce i na Kujawach — te liczące nawet 120 metrów nasypy ziemne okładano kamiennym płaszczem, w rejonach, w których ich nie było — wykorzystywano drewno. W ten sposób powstawały megaksylony (gr. xýlon — drewno) — drewniane wersje megalitycznych grobowców. W Polsce, w Słonowicach koło Kazimierzy Wielkiej, na przełomie IV i III tysiąclecia p.n.e. znajdowało się ich pięć, a w Dębianach pod Sandomierzem — siedem mniejszych. W 2024 roku Czesi natrafili koło Hradec Králové na liczący 6 tysięcy lat grobowiec o długości 190 metrów i 15 metrów szerokości, co czyni z niego najstarszy i najdłuższy grobowiec Europy. Podobnie jak rondele megaksylony zniknęły z krajobrazu; pozostały po nich rowy, z których pozyskiwano ziemię, oraz dołki posłupowe po otaczającej je palisadzie. Nowoczesne metody pozwalają je nie tylko namierzyć, ale także określić, z jakiego drewna były wykonane, na przykład z odpornego dębu, elastycznego wiązu czy mocnego jesionu. Pewne jest, że technologia, która pozwalała na ich wznoszenie, była równie zaawansowana jak w przypadku megalitów; co więcej, drewniano-ziemne giganty były nawet lepiej widoczne w krajobrazie niż konstrukcje z kamienia, a tym samym robiły zapewne równie duże wrażenie.
Siła wilgoci
Drewno rzadko przetrwa tysiące lat — wyjątkiem są środowiska wilgotne i beztlenowe. Potencjalnymi miejscami jego zachowania są akweny morskie, ale tam drewno pada ofiarą małży świdraków, a ogrom przestrzeni sprawia, że odnalezienie pradziejowych łodzi czy tratw graniczy z cudem. Niektórzy badacze sugerują, że homininy dotarły do Europy drogą lądową i morską przez Cieśninę Gibraltarską już 1,4 miliona lat temu. Pewne jest, że bez transportu wodnego nie zasiedliłyby wysp takich jak Flores w Indonezji czy Luzon na Filipinach [zob. rozdz. III]. Po tych środkach transportu nie pozostał niestety żaden ślad. Najstarsze ślady sugerujące, że mieszkańcy wysp na morzach Azji Południowo-Wschodniej już 40 tysięcy lat temu budowali nadające się do wypraw i połowów na pełnym morzu łodzie, to właśnie narzędzia kamienne do obróbki roślin i włókien roślinnych, z których robiono liny i sieci. Ości ryb oceanicznych, haczyki i ciężarki potwierdzają, że prehistoryczne migracje w tym regionie świata nie musiały odbywać się na prowizorycznych tratwach, lecz na solidnie skonstruowanych jednostkach pływających.
Najstarsza zachowana dłubanka świata, wykonana z pnia sosny, przeleżała w torfie 10,4 tysiąca lat, zanim odnaleziono ją w 1956 roku w Pesse (Holandia). Rekordzistka z Afryki — dłubanka z Dufuna w Nigerii — liczy 8,5 tysiąca lat, a najstarsza łódź Azji, odkryta w dolnym biegu Jangcy, jest o 500 lat młodsza. Brak starszych jednostek pływających można tłumaczyć recyklingiem starych łodzi, ich rozkładem lub trudnością w identyfikacji prostych tratw z łączonych sznurami belek. Najstarszy znany sznur, odnaleziony w jaskini Abri du Maras w dolinie Ardèche (południowa Francja), liczy od 41 do 52 tysięcy lat. To maleńki fragment trzywarstwowego sznura z włókien kory drzewnej, dowód na to, że neandertalczycy nie tylko wykorzystywali smołę drzewną, ale także wytwarzali sznury i liny. Najprawdopodobniej umiejętność ta pojawiła się znacznie wcześniej i mogły specjalizować się w niej kobiety […].
Podobna sytuacja dotyczy pradziejowych wozów, które pojawiły się na euroazjatyckich stepach 6 tysięcy lat temu [zob. rozdz. I]. Ich koła miały pełne tarcze o średnicy 40–80 centymetrów z prostokątnymi otworami na oś, obracającą się wraz z kołem. Dopiero później na Bliskim Wschodzie pojawiła się innowacja w postaci piast, a jeszcze dłużej trzeba było czekać na lekkie koła szprychowe. Każde odkrycie pradziejowego koła lub fragmentu wozu budzi entuzjazm badaczy, podobnie jak drogi, którymi się poruszano, a które najlepiej zachowują się na podmokłych terenach północnej i środkowej Europy.
Najstarsze europejskie przeprawy pochodzą z neolitu. Drewniana kładka na palach wbitych w bagno, znana jako Sweet Track, umożliwiała przejście przez moczary w Somerset Levels 5807 lat temu. Na europejskim Niżu archeolodzy odkryli setki pradziejowych przepraw, kładek i nasypów. W Żuławce Małej nad Notecią ludność kultury amfor kulistych około 4,5 tysiąca lat temu wzmocniła naturalny wał wydmowy sztucznym nasypem, używając pni dębów, sosen, olch, jesionów i brzóz. Odkryto tam jednak jeszcze starszą przeprawę, datowaną na prawie 7 tysięcy lat.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Agnieszki Krzemińskiej „Homo (nie tylko) sapiens. Inna opowieść o naszych przodkach” bezpośrednio pod tym linkiem!
Prowadzące przez bagna trakty budowano z bali i wzmacniano plecionką; te przeznaczone dla wozów umożliwiały ich mijanie, miewały bowiem nawet po cztery metry szerokości. Skala tych przedsięwzięć była imponująca — na 2,5-kilometrową drogę o szerokości dwóch metrów w Dümmer (Niemcy), sprzed 5,5 tysiąca lat, zużyto aż 2,5 tysiąca drzew. Neolityczna infrastruktura transportowa była dobrze rozwinięta również dlatego, że ludzie nie unikali wilgoci. Chętnie budowali domy na platformach na jeziorach i w zakolach rzek. Trudny dostęp chronił ich przed wrogami i dzikimi zwierzętami, a woda stanowiła dogodne środowisko transportowe, źródło pożywienia i naturalny system kanalizacyjny. Dzięki tej modzie budowania na terenach podmokłych zachowało się wiele informacji o pradziejowym osadnictwie.
Życie na wodzie
Pale wystające z dna alpejskich jezior zauważono już w latach dwudziestych XIX wieku, a trzy dekady później przebadano pierwszą z osad w Obermeilen nad Jeziorem Zuryskim. Z czasem odkryto, że prehistorycznych osad na platformach, wzniesionych na dębowych i sosnowych palach, było co najmniej tysiąc. Choć nie były one długowieczne — gdy drewno butwiało, osady opuszczano lub przebudowywano — ten model osadnictwa sprawdzał się przez stulecia. Mieszkańcy budowali swoje domy na wodzie od końca V do I tysiąclecia p.n.e. Okazało się także, że palafity istniały nie tylko w Alpach, lecz również na Bałkanach — najstarsze z nich, odkryte nad jeziorem Kastoria w Dispilio w Grecji, liczą aż 7280–7140 lat.
Ogromna ilość zachowanego drewna z tych nawodnych osad świadczy o skali jego wykorzystania w pradziejach. Budowano z niego nie tylko domy, lecz także narzędzia, broń i całe wyposażenie wnętrz. Choć w niektórych kulturach ludzie do dziś żyją bez mebli, śpiąc na ziemi i jedząc na podłodze, w osadach palowych drewno było podstawowym surowcem także do ich produkcji. Badacze dostrzegają w starannie obrobionych fragmentach drewna pozostałości ław, stołów i taboretów, co czyni je najstarszymi znanymi sprzętami domowymi w dziejach.
Jeśli uznać odkrycie Biskupina za symboliczny początek polskiej archeologii, można powiedzieć, że jej historia zaczęła się od drewna. Choć ta łużycka osada nie była zbudowana na palach, to — podobnie jak osady nadjeziorne — znajdowała się na podmokłym półwyspie. Beztlenowe środowisko zakonserwowało drewniane konstrukcje w doskonałym stanie, co pozwoliło odtworzyć wygląd osady. Analiza słojów drewna użytego do budowy domów, wałów obronnych i bramy wskazuje, że Biskupin funkcjonował od około 738 do 550– 500 roku p.n.e., czyli mniej więcej tyle samo, co osady palafitowe.
Ponieważ Biskupin został opuszczony, prawie nie ma w nim przedmiotów życia codziennego, zupełnie inaczej niż w strawionej pożarem około 850 roku p.n.e. Must Farm koło Peterborough w południowo-wschodniej Anglii — jednej z ostatnich w Europie osad palafitowych. Zaskoczeni mieszkańcy uciekli w pośpiechu i pozostawiali niemal cały swój dobytek, a nawet gotującą się na palenisku strawę. Ich tragedia okazała się dla archeologów prawdziwym skarbem — ogień zakonserwował spalone ruiny i drewniane artefakty, dzięki czemu dostarczył bezcennych informacji o codziennym życiu i wygodnym wyposażeniu tamtejszych domostw.
Od patyka do ABC
Na myśl o wykorzystaniu drewna naturalnie przychodzi nam do głowy jego rola jako paliwa i budulca, ale mało kto wie, że służyło także do porządkowania i zapisywania myśli. Zaczęło się od liczb — zawsze trudnych do zapamiętania — które ludzie „zapisywali” na lekkich i poręcznych patykach za pomocą nacięć. Jedna kreska odpowiadała jednej jednostce. Był to sposób ponadregionalny i ponadczasowy: na karbowanych kijach pasterze odnotowywali liczbę krów, robotnicy przepracowane dni, kupcy ilość wysłanych towarów, a bankierzy pożyczone sumy. W Anglii Ministerstwo Skarbu stosowało tally sticks (patyczki rachunkowe) do księgowania rozliczeń podatkowych aż do 1826 roku. Niektórzy badacze przypuszczają, że już w paleolicie patyki z pionowymi nacięciami pełniły funkcję mnemotechniczną, choć do naszych czasów zachowały się jedynie kości i kamienie, jak liczące 300 tysięcy lat znaleziska z Bilzingsleben w Turyngii. Dowodem na skuteczność tej formy komunikacji są także australijscy Aborygeni, którzy do lat siedemdziesiątych XX wieku przesyłali sobie wiadomości na odległość, w tym celu wycinając lub malując symbole na drewnianych kijach. Taki zapis wspomagał pamięć posłańca i uwierzytelniał przekaz.
Wraz z pojawieniem się systemów pisma drewniane tabliczki stały się jednym z najważniejszych nośników informacji, zanim wynaleziono lżejsze materiały, takie jak papirus, pergamin czy papier (który do dziś wytwarza się z celulozy drzewnej). Niektórzy twierdzą, że linearna forma skandynawskich run wynika z ich pierwotnego wycinania w drewnie, kości lub kamieniu. W Azji Wschodniej znaki malowano na drewnianych tabliczkach, natomiast w Europie stosowano tabliczki wielokrotnego użytku pokrywane woskiem (tabulae ceratae), w którym ryto inskrypcje za pomocą rylca. Najstarszy taki zabytek został odnaleziony we wraku statku handlowego, który zatonął koło Uluburun u wybrzeży Turcji w XIV wieku p.n.e. Być może połączone zawiasami z kości słoniowej eleganckie dwie tabliczki z bukszpanu zawierały spis przewożonych towarów. Tabulae ceratae wielokrotnego użytku świetnie sprawdzały się jako notatniki i zeszyty szkolne, dlatego pozostawały w użyciu aż do XVIII wieku.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Agnieszki Krzemińskiej „Homo (nie tylko) sapiens. Inna opowieść o naszych przodkach” bezpośrednio pod tym linkiem!
Na Rusi do pisania wykorzystywano korę brzozową. W Nowogrodzie Wielkim odkryto około tysiąca bieriestow z XI–XIV wieku, zawierających zapisy dotyczące spraw prawnych, handlowych i osobistych. To dowód na wysoki poziom piśmienności mieszkańców, o której byśmy nie wiedzieli, gdyby dokumenty te nie zachowały się w wilgotnym środowisku nad rzeką Wołchow.
Niektórzy za najstarsze protopismo uważają system znaków neolitycznej kultury Vinča, funkcjonującej na północnych Bałkanach 7700–6500 lat temu. „Inskrypcje” przetrwały głównie na ceramice, ale wiadomo, że pisano także na drewnie. Dowodem jest topolowa tabliczka z palafitowej osady w Dispilio, na której około 7260 lat temu wyryto znaki podobne do symboli Vinča. Ich znaczenie pozostaje zagadką, podobnie jak glify z Wyspy Wielkanocnej. Większość z nich uwieczniono na dwudziestu sześciu tabliczkach z lokalnego drzewa toromiro (Sophora toromiro), palmy lub drewna wyrzuconego na brzeg. Nie wiadomo, czy hieroglify rongorongo stworzyła elita o „długich uszach”, której tradycję przerwała rewolta „krótkouchych”, czy też powstały dopiero po przybyciu Europejczyków w 1722 roku; pierwsza wzmianka o rongorongo pochodzi dopiero z 1864 roku, a większość zapisanych artefaktów datowana jest na XVIII i XIX wiek. Na początku 2024 roku ustalono, że jedna z tabliczek pochodzi z XV wieku i została wykonana z afrykańskiego drzewa Podocarpus latifolia. Nie wiadomo jednak, kiedy przydryfowała na Rapa Nui ani kiedy wyryto na niej inskrypcję.
Zagadka rongorongo pozostaje nierozwiązana, dopóki nie pojawią się nowe zapisy do badań porównawczych, na co trudno liczyć. A może znaki na drewnie miały po prostu znaczenie religijno- -magiczne? Drewno od zawsze było nieodłącznym elementem rytuałów, nie tylko na Wyspie Wielkanocnej, ale i na całym świecie — jako źródło świętego ognia i świętych dymów.
Wonne dymy
Nasi przodkowie doceniali woń palonych żywic. Aromatycznymi dymami o intensywniejszych zapachach okadzano się w celach kultowych i leczniczych. W woalach zapachów szamani wędrowali między światami i przyzywali duchy przodków, gęste dymy spowijały posągi bogów, symbole religijne i łoża chorych. Karol Marks miał rację, twierdząc, że religia to opium dla ludu, ponieważ unoszące się w świątyniach żywiczne aromaty miały silnie psychoaktywne działanie. Występujący w dymie kadzidłowca (Boswellia carterii) octan incenzolu aktywuje w mózgu kanały jonowe, dzięki czemu zmniejsza stany lękowe i depresyjne. Dym kadzidlany nie tylko rozgrzewa i odpręża, dzięki czemu daje poczucie szczęścia, ale też działa przeciwzapalnie i przyspiesza gojenie ran. Podobne działanie ma mirra — żywica drzew Commiphora myrrha. Zapach kadzidła i mirry leczył oraz dawał wrażenie kontaktu z bogami, dlatego stał się nieodzownym elementem ceremonii religijnych, balsamowania ciał oraz składnikiem leków i perfum.
Półwysep Arabski i Afryka Wschodnia, gdzie rosły kadzidłowce i mirrowce, były przez wieki producentami i eksporterami tych cennych substancji, które stamtąd trafiały na Bliski Wschód i do Europy. Daleki Wschód miał swój agar (oud) z kadzidłowca chińskiego (Aquilaria sinensis), Nowy Świat pachniał Palo Santo z drzewa Bursera graveolens i kopalem z żywic różnych liściastych i iglastych drzew z Ameryki Środkowej. Australijscy Aborygeni okadzali dymem z liści eukaliptusa czy kory sandałowca australijskiego, choć w ich rytuałach nie zawsze musiało chodzić o zapach, na co wskazują ślady obrzędu sprzed 12 tysięcy lat w jaskini Cloggs w południowo-wschodniej Australii, na terenie zamieszkiwanym przez lud Gunai. Ponieważ temperatura w jaskini jest stabilna, zachowały się w niej pozostałości małych palenisk składających się z patyków z drewna Casuarina, pokrytych tłuszczem zwierzęcym. To nie tylko najstarsze drewno Australii, ale i najstarszy ślad jego użycia w ceremonii oraz — dowód na jej długowieczność, ponieważ jeszcze w XIX wieku etnografowie pisali o zwyczaju mulla-mullung, podczas którego szamani Gunai używali ognia i patyków z tłuszczem do leczenia chorych i odegnania złych duchów.
Poza tym, że same drzewa były obiektami kultu i podziwu oraz miejscami spotkań i ceremonii, w drewnie rzeźbiono też wizerunki bóstw, do których wznoszono modły. Możemy jedynie zakładać, że w paleolicie strugano drewniane figurki zwierząt lub ludzi, podobne do tych z kości, gliny lub kamienia, które zachowały się do naszych czasów. Najstarszą drewnianą rzeźbą świata jest znaleziony w 1890 roku w torfowisku szygirskim, na wschodnich stokach Uralu, trzymetrowy (a pierwotnie ponadpięciometrowy) idol sprzed 11,5 tysiąca lat. Jest to zakończony głową totem z modrzewia, pokryty geometrycznymi wzorami i schematycznymi twarzami, które są interpretowane jako podobizny duchów lub bogów. Antropomorficzna figura z Szygiru stanowi dowód, że ludzie w mezolicie mieli nie tylko rozwinięte potrzeby duchowe, ale i poczucie estetyki. I wygląda na to, że były one wyjątkowo uniwersalne, ponieważ kształtem idol przypomina indiańskie totemy, a wzory na nim nawiązują do reliefów na stelach z najstarszej kamiennej budowli świata w Göbekli Tepe w Turcji, z tego samego okresu, oraz dendroglifów wykonanych przez różne inne ludy, u których silna była wiara w drzewa jako pośredników między światem ludzi i duchów.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Agnieszki Krzemińskiej „Homo (nie tylko) sapiens. Inna opowieść o naszych przodkach” bezpośrednio pod tym linkiem!
Wydrapywanie miłosnych akrostychów w korze, które antyczni uważali za romantyczne, a my praktykujemy do dziś, to tylko odprysk o wiele szerszej tradycji, która rozwijała się w wielu kulturach czczących drzewa. Na korę drzew trafiały znaki o znaczeniu kulturotwórczym, czego ślady widać do dziś w Oceanii i Australii. Rdzenni mieszkańcy archipelagu Wysp Chatham w korze wawrzynu nowozelandzkiego (Corynocarpus laevigatus) wydrapywali wizerunki zmarłych przodków w pozycji złożenia do grobu, czyli jako kościotrupy z kolanami podciągniętymi pod brodę, oraz otaczającą mieszkańców wysp faunę — zwierzęta, ryby i ptaki. Australijscy Aborygeni od tysięcy lat za pomocą pozostawionych na baobabach wzorów oznaczają krajobraz, opowiadają historie klanowe — nawiązując do mitologii, czyli Czasu Snu — i przedstawiają wondżiny, czyli duchy chmur i deszczu. Australijskie dendroglify na długowiecznych Adansonia gregorii o gładkiej korze są widoczne setki lat dlatego, że są regularnie „odświeżane” — ponownie ryte lub pokrywane farbą, co sprawia, że ich styl z czasem ewoluuje. Dbanie o to, by nie znikły, bierze się z wiary, że wondżiny dają życie, chronią przed suszą i nieurodzajem, gwarantują dobre zbiory i zapewniają trwanie. Ale i tak wysiłek wkładany w ich zachowanie na niewiele się zdaje, gdy drzewa umierają.
Drewniane rzeźby też nie są wieczne. Jeśli nie trafiły do bagien lub egipskich piasków, to szanse, że bez uszczerbku przetrwają więcej niż tysiąc lat, są minimalne. Średniowieczne krucyfiksy, piety, świątki i figury świętych miały szczęście, gdy trafiły na sprzyjające warunki w kościołach, klasztorach czy kryptach. Aby jeszcze wydłużyć ich życie, w muzeach wstawia się je do specjalnych pomieszczeń i stale poddaje konserwującym zabiegom. W archeologii od lat trwa debata na temat tego, czy należy wyjmować z bagien i wód wszystkie drewniane artefakty i wraki, skoro od momentu zetknięcia z powietrzem zaczynają niszczeć. To kolejny „drewniany paradoks”: z jednej strony będziemy mieli coraz więcej dowodów na siłę i znaczenie drewna w przeszłości, skoro wiemy, jak i gdzie go szukać i badać, z drugiej jednak — musimy pamiętać o jego podatności na zniszczenie, zanim zdecydujemy się je wydobyć.
Czy w takim razie epoka kamienia nie powinna być nazywana epoką drewna? Polski filolog klasyczny i historyk kultury Ryszard Gansiniec, chcąc dowartościować ten materiał, zaproponował w 1952 roku, by zamiast o paleolicie mówić o paleoksylu. Termin ten nie zyskał akceptacji i chyba słusznie, bo nie sposób wyznaczyć momentu, kiedy epoka ta przestała istnieć, przecież nadal wykorzystujemy drewno, i to z nie mniejszym rozmachem niż nasi przodkowie. Co więcej, zaczyna wracać nawet tam, skąd zostało wyparte. W XX wieku świat postawił w budownictwie na stal i beton, jednak gdy okazało się, że materiały te mają wiele wad, znów sięgnięto po drewno. W budownictwie zapanował wręcz neoksyl, a promujący go Skandynawowie już wznoszą drewniane osiedla i drapacze chmur. Choć materiałoznawcy wykorzystują najnowsze technologie, sięgają też po stare rozwiązania, jak znana w Japonii od setek lat technika Shou Sugi Ban, polegająca na opalaniu drewna budowlanego, co ma je chronić przed ogniem, wodą, szkodnikami oraz pleśnią i przedłuża jego trwałość. Korzenie tej metody sięgają zresztą pradziejów — 300 tysięcy lat temu stosowali ją neandertalczycy w Schöningen, którzy hartowali w ogniu końcówki swoich oszczepów.
W czasach PRL-u bajkowe przygody pradziejowej rodziny zatytułowane Między nami jaskiniowcami były jedną z ulubionych telewizyjnych kreskówek wielu dzieci. Fred Flintstone pracował w kamieniołomie, wraz z żoną Wilmą i córeczką Pebbles mieszkali w kamiennym domu z kamiennym wyposażeniem i mieli samochód z kołami z kamienia, który napędzano nogami. Co prawda, tu i ówdzie pojawiały się elementy drewniane, lecz w tej parodii współczesności w pradziejowym kostiumie nie zwracało się na nie uwagi. Tym, co miało odróżniać nas od Flintstonów — poza zwierzętami służącymi za różne sprzęty domowe — był właśnie wszechobecny kamień. Taką wizję paleolitu czas skorygować: nie dość, że nasi przodkowie znacznie częściej niż w jaskiniach mieszkali w drewnianych szałasach, to jeszcze zasiadali wokół ognisk, by ciosać, strugać, rzeźbić, pleść i dłubać w zębach drewnianymi drzazgami. Być może, snując opowieści o bogach i duchach żyjących w koronach i korzeniach drzew.
Nie mamy pewności, kiedy homininy zaczęły się werbalnie porozumiewać i co przyczyniło się do rozwoju mowy, choć jedna z teorii zakłada, że była ona potrzebna do przekazywania wiedzy na temat technik kamieniarskich i instruowania, jak krok po kroku łupać krzemienie. Niewykluczone jednak, że jeszcze więcej tłumaczenia i objaśnień wymagała nauka oszczepnictwa, fletnerstwa (umiejętności wytwarzania grotów strzał i oszczepów), stolarstwa, plecionkarstwa, ciesiołki, smolarstwa, rzeźbiarstwa, snycerstwa, szkutnictwa, tokarstwa.
Nazwa paleolit dla najstarszych dziejów ludzkości jak na razie nie jest zagrożona, nie należy jednak zapominać, że w cieniu kamienia zawsze było miękkie, pachnące i żyjące drzewo, za którym kryły się zarówno technika, jak myśl i współdziałanie, nie tylko nasze. Zanim zaczęliśmy pisać historię Homo sapiens, ktoś inny już budował z drewna domy, konstruował narzędzia, broń i ozdoby, ponieważ umiejętność planowania i używania dostępnych materiałów nie była wyłączną domeną naszego gatunku. Przez długi czas nie byliśmy jedyni. Naszą planetę dzieliliśmy z innymi istotami, które chodziły, myślały i działały równolegle do nas — homininami.
