Kamil Sipowicz – „Encyklopedia polskiej psychodelii” – recenzja i ocena
Kamil Sipowicz to historyk filozofii, dziennikarz, poeta, malarz. Prywatnie jest mężem piosenkarki Kory Jackowskiej, o której napisał zresztą wydaną w 2011 roku biografię „Kora, Kora. A planety szaleją”. Obecnie znany jest jednak najbardziej ze wspomnianej wyżej trylogii, którą tworzą – poza recenzowaną pracą – „Hipisi w PRL-u” oraz „Czy marihuana jest z konopi?”.
Tytuł tomu trzeciego: „Encyklopedia polskiej psychodelii”, jest mylący. Książka Sipowicza nie jest bowiem żadną encyklopedią sensu stricto. Ani jej układ, ani treść nie odpowiadają tej kategorii. Wydaje się zresztą, że kwestii konstrukcji pracy nie potraktował autor zbyt poważnie – rozdziały wydają się być podporządkowane kategorii czasowej, ale rolę odgrywa także podział na różne gałęzie sztuki (malarstwo czy poezja). Same rozdziały są bardzo nierówne. Jedne składają się z kilku krótkich akapitów, będących nużącym wyliczeniem mało znanych postaci ze świata sztuki, inne ciągną się na kilkadziesiąt stron i zawierają przede wszystkim cytaty (nie zawsze klarownie zaznaczone) z dzieł poszczególnych artystów, których autor wiąże z psychodelikami.
W tym miejscu należy poruszyć kolejny problem, który sprawia, że książka Sipowicza na miano encyklopedii nie zasługuje. Nie jest ona bowiem niczym innym, jak subiektywnym zaprezentowaniem tematu i historii psychodelików w szeroko pojętym świecie sztuki. I to nie tylko polskiej, jak explicite głosi tytuł. Praca Sipowicza jest w ogóle pełna niekonsekwencji, nie brakuje w niej błędów edytorskich, a nawet merytorycznych (według autora stan wojenny został wprowadzony w 1980 roku). Dla części postaci zamieszczonych w książce trudno znaleźć uzasadnienie, czasami ich związek ze światem środków psychoaktywnych jest dość kuriozalny i sprowadza się do wzmianki popełnionej przez nich w którejś z prac na temat substancji „rozszerzającej świadomość”. Pojawiają się nawet nazwiska tłumaczy piosenek – Johna Lennona czy Boba Dylana. Zresztą w ogóle autor poskąpił wysiłku na dowodzenie stawianych przez siebie hipotez. Poezję Czechowicza określa na przykład Sipowicz mianem wizyjnej i narkotycznej, nie podając przy tym żadnych rzeczowych argumentów, bo za takie trudno uznać powtarzające się stwierdzenia, że artyści przyjmowali tak „oczywiste lekarstwa” jak preparaty opiumowe. W przypadku Leśmiana czy Stanisława Szukalskiego sytuacja jest osobliwa, bo przeciwna – besserwisserski autor stwierdza bowiem, że pierwszy poeta miał na tyle bogate jestestwo, że nie musiał już brać żadnych psychodelików, a drugi dotarł do wspólnej macierzy siłą swojej wyobraźni. Intuicja i wyobraźnia właśnie – wydaje się, że one niemal w zupełności zastąpiły autorowi potrzebę dowodzenia.
Sipowicz nie skąpi własnych opinii, nie ukrywa swoich sympatii i antypatii. Dotyka także tematu polityki czy Kościoła, do którego wyraźnie, wręcz manifestacyjnie, odnosi się wrogo. Aż do znudzenia powtarza, że „nowa agresywna religia” – chrześcijaństwo – doprowadziła do zniszczenia świata, który był „żywą, wielowymiarową tkanką”. Wskazuje na hipokryzję Kościoła, który dopuszcza stosowanie bardzo wyniszczającego alkoholu, a bezwzględnie potępia inne psychoaktywne, a mniej szkodliwe, środki.
Sam autor wprost oświadcza, że ma na swoim koncie liczne doświadczenia psychodeliczne. W 45. rozdziale daje także próbki swojej twórczości.
Książka liczy 445 stron, z czego ponad 100 zajmują ilustracje – dzieła psychodelicznych artystów. Układ książki nie jest zbyt przejrzysty, ale to z pewnością zamierzony zabieg „artystyczny” autora, który w ten sposób, obok rzucającej się w oczy okładki, podkreślił swoje niekonwencjonalne podejście. Prawie 60 złotych, które musi zapłacić czytelnik, to w moim odczuciu zdecydowanie za dużo, biorąc pod uwagę, że książka w większości składa się z cytatów i ilustracji innych artystów, a pozostałą jej część tworzą raczej publicystyczne niż merytoryczne wywody autora.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska