Ks. P. Sadkiewicz: Najcenniejszą wartością jest ludzkie życie. Dlatego pomagamy je ratować.

opublikowano: 2007-07-22 08:43
wolna licencja
poleć artykuł:
Mała Leśna koło Żywca. Wieś jakich tysiące w całej Polsce. Ale to tylko pozory, bo miejscowa społeczność aktywnością przebija niejedno miasto. Siłą sprawczą lokalnych inicjatyw jest miejscowy proboszcz – ksiądz Piotr Sadkiewicz.
REKLAMA

Uhonorowany tytułem Proboszcza Roku 2005 z pewnością zasłużył na to miano. Na niebywałą skalę rozpropagował w parafii idee krwiodawstwa i transplantologii. Za jego sprawą Leśną wymienia się jako światowej skali ewenement na poważnych konferencjach medycznych.

Ksiądz Piotr Sadkiewicz / fot. Piotr Mazik - Fundacja Przeciwko Leukemii http://www.leukemia.pl

Mieszkańcy o proboszczu: „Trochę za bardzo jak z telewizji, ale tyle dobrego, ile on zrobił, to mało który potrafi”. „Swoje wady ma. Obnosi się z sukcesami. Ale ma czym”, „Złego słowa nie powiem. Zorganizował pomoc dla znajomych, jak się dom spalił. A gdyby nie jego zachęta do deklaracji i oddawania krwi, to niejeden leżałby dawno na cmentarzu”.

Plebania. Mocny uścisk ręki zaraz za progiem i energia, którą czuje się w powietrzu – to wita mnie ksiądz Piotr. Przechodzimy do pokoju – proboszcz rzeczywiście medialny i uśmiechnięty, ale może to maska? Nie otwiera się do końca – przypomina złe doświadczenia z dziennikarzami.

Paweł Rodak: Gdy wyszukałem w Internecie informacje o parafii w Leśnej, to aż oniemiałem. Zajmujecie się tutaj tak wieloma rzeczami. Zaczynając od krwiodawstwa i propagowania pośmiertnej transplantologii, przez wysyłanie oprawek okularów do Ghany, po pomaganie niepełnosprawnym. Czytałem o pomaganiu uboższej młodzieży, organizowaniu zdolnym dzieciom stypendiów. Która z tych inicjatyw jest Księdza i Parafian największym sukcesem?

Ksiądz Piotr Sadkiewicz: Ja tego nie rozpatruję w kategoriach tego, co dzisiaj kojarzy się z sukcesem – wielkim szumem i widowiskiem. Nie o to chodzi. Wszystko, co razem robimy, to nic innego jak realizowanie ideałów życia chrześcijańskiego na co dzień. To, co Pan wymienił, jest naszą próbą stosowania się do przykazania miłości Boga i bliźniego. Oczywiście, najważniejsze jest to, że dzięki naszym akcjom pomagamy w ratowaniu życia ludzkiego. Ale przecież takie małe, osobiste dobro, którego doświadcza jakiś Afrykanin, bo może patrzeć na świat zza podarowanych oprawek, też jest cenne.

Tak samo jak ulga miejscowej rodziny, której niedawno spłonął dom, gdy dowiedziała się, że cała leśniańska wspólnota postara się pomóc. Opowiadała mi o tym koleżanka, która tutaj mieszka. Bardzo mnie ta lokalna solidarność ujęła.

Tak, to przecież również ma wielką wartość. Utrata domu – tego z czterech ścian – to głęboka rana. Jeśli kościół parafialny staje się miejscem animowania solidarności, to tym lepiej. Ale wracając do poprzedniego pytania, najcenniejszą wartością – niezależnie od tego czy jest się osobą wierzącą, czy niewierzącą – jest ludzkie życie. Dlatego, gdy nasza parafia pomaga je ratować, wtedy nasze osiągnięcie ma szczególny wymiar.

REKLAMA

Wiele naszych inicjatyw idzie w kierunku pomocy chorym. Zwłaszcza tym, którym została bardzo mała nadzieja na uzdrowienie. Ktoś z dnia na dzień dowiaduje się, że albo otrzyma szybką pomoc, albo umrze.

Jakie to inicjatywy?

Choćby akcje pobierania krwi. Odbywają się najczęściej, bo stosunkowo łatwo je organizować. Planowo mają miejsce trzy razy do roku. Ale nie było jeszcze roku bez ponadprogramowego pobierania krwi, tak zwanych akcji „Na ratunek”.

Ile osób wówczas przychodzi?

Statystycznie około 120 osób, czasem nawet więcej. Mówię o bardzo aktualnych danych, bo w ostatnią niedzielę również pobierano krew. Trochę nas zresztą zaskoczył rygoryzm wprowadzony przez Centrum Krwiodawstwa w Katowicach – lekarze odrzucili aż 26 osób chętnych. Na szczęście do pozostałych 104 nie było żadnych zastrzeżeń. A to i tak ogromny sukces. Nawet ewenement, jak mówią lekarze. Dla przykładu powiem, że gdy ambulans jeździ po innych parafiach diecezji bielsko-żywieckiej, krew oddaje średnio 30–40 chętnych. Pamiętam jak w tamtym roku pod koniec lipca mieliśmy trzy akcje: dwie „Na ratunek”, trzecia była planowa. Wszystko odbyło się w przeciągu dwóch tygodni. I co? Krew oddało aż 250 osób. A parafia nie liczy nawet 3 tysięcy mieszkańców.

Imponujące! Ale to nie jedyny sposób, w jaki staracie się ratować życie ludzkie?

To prawda. W parafii uruchomiliśmy coś, co dziennikarze nieprecyzyjnie opisują jako parafialny bank szpiku kostnego. Nieprecyzyjnie, bo przecież nie mamy na miejscu odpowiedniej aparatury. Po prostu w naszej parafii 276 osób zadeklarowało się jako potencjalni dawcy. I do tej pory już trzy osoby oddały szpik. Te trzy osoby uratowały życie dwójce dzieci i dwudziestosiedmioletniemu mężczyźnie. Na dzień dzisiejszy wszyscy mają się dobrze. Nasi dawcy oczywiście też.

Jeszcze wspomnę o deklaracjach o pośmiertnym oddawaniu narządów do przeszczepu. Zaczęliśmy to propagować 4 lata temu. Do dzisiaj zdeklarowało się ponad 1500 osób. Odliczając dzieci, osoby chore i starsze, które z przyczyn medycznych nie mogą podpisać takiej zgody, można powiedzieć, że grubo ponad połowa mieszkańców podjęła decyzję. Na konferencjach naukowych, na których bywam, słyszę, że jesteśmy fenomenem na skalę europejską.

REKLAMA

Ale może to jest taka lokalna presja, żeby podpisać, bo wszyscy podpisują?

Nie, nie. To nie jest tak, że przy wyjściu z kościoła leżą ulotki. A obok nich deklaracje, na których brakuje tylko podpisu przyszlego dawcy. Od 2003 roku rzecz wygląda tak samo: najpierw przygotowanie ludzi – przez kazania, przez pokazanie wiernym, że nauka Kościoła zachęca do przeszczepów. Dopiero gdy wiedzą, na co się decydują, mogą składać deklaracje. Na koniec są jeszcze przepytywani przez członków naszego klubu Honorowych Dawców Krwi, czy na pewno wiedzą, na co się decydują i z jakich powodów to robią. Chcemy wyeliminować przypadkowe deklaracje. Być może niektórzy z powodu tych pytań się zniechęcają, ale inaczej się po prostu nie da.

Bardziej chyba zniechęcają ostatnie rewelacje, o których donoszą media?

No tak. Wczoraj przypadkowo natrafiłem na materiał w wiadomościach o doktorze G. W ogóle ta sprawa bardzo zaszkodziła całej idei przeszczepów, bo ludzie tracą zaufanie do podpisywania deklaracji. Myślą, że ich szlachetny gest wykorzysta jakiś oszust. Takie sensacyjne materiały robione przez dziennikarzy może i mają jakieś dobro na celu, ale powodują niestety wycofywanie się chętnych do oddania narządów.

Po co w ogóle Ksiądz zaangażował się w takie rzeczy? Przecież to nie jest jakaś standardowa działalność ewangelizacyjna. Niewielu proboszczów wychodzi z podobnymi inicjatywami.

Muszę powiedzieć, że takie akcje, to jest ewangelizacja na miarę nowych czasów. Wypływają z nauki Kościoła i są wzmocnione modlitwą.

Co z osobami, którym wiara jest obojętna, a nawet z niechęcią spoglądają na Kościół jako instytucję?

Podbeskidzie to specyficznie religijny region, ale w czasie akcji oddawania krwi oczywiście widzę osoby, których na niedzielnej mszy raczej nie spotkam. Ewentualnie pojawią się jedynie na Wielkanoc i w Boże Narodzenie. Nie muszą zgadzać się z Kościołem, żeby popierać to, co wspólnie robimy. Myślę, że cel naszych inicjatyw da się rozpatrywać również bez konotacji religijnych, zatem i zadeklarowani ateiści przyjdą, jeśli chcą pomóc.

REKLAMA

A nie było jakichś złośliwych komentarzy? Że to nie Księdza sprawa, tylko lekarzy, żeby angażować się w przeszczepy i krwiodawstwo?

A pewnie, że były. Nieraz usłyszałem to wprost, były pewnie i komentarze za plecami. Czasem nawet inni księża mówili, żebym to zostawił, bo to działka lekarzy. Ale wszystko poszło w dobrym kierunku, krytycy zobaczyli efekty i komentarze ucichły. Chociaż… one zawsze będą. Ale teraz z kolei dzwonią czasem do mnie inni księża i pytają: „Jak to załatwić, żeby przyjechał ambulans? Od czego zacząć?”

Dlaczego właściwie Ksiądz się tym zajmuje? Jakiś osobisty powód?

Tak, to historia rodzinna. 18 lat temu moja siostra, która wtedy studiowała medycynę, dowiedziała się, że jest chora na białaczkę. Przy tamtym stanie wiedzy na temat tej choroby i praktycznym braku przeszczepów szpiku kostnego w Polsce sprawa wyglądała beznadziejnie. Do tego leczenie kosztowało majątek – cena jednej ampułki leku wynosiła równowartość dwóch miesięcznych pensji. A takich ampułek trzeba było 50. Dzięki darom z Zachodu jakoś nam się udało zdobyć leki, ale one nie zadziałały. Wtedy profesor Skotnicki, który zajmował się moją siostrą, powiedział: „Tylko przeszczep. Ale to na własną rękę”. No i kolejne schody przed nami, a sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna.

Dzięki pomocy kardynała Franciszka Macharskiego udało nam się uzbierać całą sumę – niebotyczne pieniądze, bo aż 100 tysięcy dolarów. Przeszczepu podjęła się podparyska klinika, która zaryzykowała, bo tamtejsi lekarze mówili, że szanse na sukces są minimalne. Ja ofiarowałem swój szpik, lekarze swoje umiejętności, wiele osób modlitwę. Udało się. Siostra skończyła medycynę. Dzisiaj sama leczy ludzi.

A inne pomysły? Na przykład te oprawki okularów wysyłane do Ghany?

To już nie ja wymyśliłem. Misjonarze zwrócili się z prośbą o zbieranie tych oprawek i używanych okularów. Ja po prostu przeczytałem gdzieś ich apel. Tyle w tym mojej zasługi, że powiedziałem o tym ludziom z naszej parafii – na nich naprawdę można liczyć.

REKLAMA

Tylko ksiądz wspomni w ogłoszeniach i już dają oprawki? Jakoś trudno uwierzyć.

No, nie wystarczy wtrącić między jednym a drugim ogłoszeniem: „Słuchajcie, jest taka akcja, dajcie to i to”, trzeba trochę powiedzieć od siebie. Ale to zrozumiałe, bo parafianie mają prawo wiedzieć, o co dokładniej chodzi i dlaczego to takie ważne. Ale w rezultacie znowu mamy się czym pochwalić – zebraliśmy około ośmiuset oprawek.

Skoro to sukces i Księdza, i parafian, to jak będzie z taką działalnością, gdy pewnego dnia Księdza zabraknie?

Często mówię moim parafianom, że ślubu z nimi nie brałem (śmiech). Ani dożywocia nie dostałem! Biskup może w każdym momencie podjąć decyzję i zostanę przeniesiony gdzie indziej. Ale ja widzę, że w naszą działalność bardzo mocno zaangażowali się mieszkańcy Leśnej. Działa parafialny Klub Honorowych Dawców Krwi. Dlatego to nie wygaśnie, przynajmniej nie z roku na rok.

Trochę może być kłopotu, gdyby po mnie przyszedł ktoś, kto jest przeciwny inicjatywom, które propagujemy. A tacy księża też są, mimo że nauka Kościoła popiera, bardzo mocno popiera, przeszczepy i krwiodawstwo. Pisał o tym Jan Paweł II w encyklice Evangelium Vitae, ale nie każdy duchowny rozumie to w tym samym stopniu. Arcybiskup Życiński powiedział o tym celnie, że „dzielenie się życiem jest jeszcze nieodkrytą działalnością Kościoła, nieodczytaną spuścizną pozostawioną w testamencie Jana Pawła II”. Pan wybaczy, jeśli niedokładnie przytoczyłem cytat, ale chodzi o to, że minie trochę czasu, zanim zaczniemy w pełni odkrywać sens krwiodawstwa i transplantacji.

W zachowaniu tych inicjatyw pomoże też taka wewnątrzdiecezjalna rywalizacja. Niedawno pobliskie Kęty próbowały pobić rekord świata w oddawaniu krwi. Nie udało im się pobić ani rekordu, ani nas, bo procentowo to nasza parafia bardziej ludnie ściąga na takie akcje (ksiądz nie ukrywa tryumfalnego uśmiechu).

Od pewnego czasu słuchając księdza, patrzę na jakieś afrykańskie motywy na obrazkach powieszonych na ścianie. Czy to ma związek z żartami, które powtarzają w okolicznych wsiach, że w małej Leśnej pewnie otworzą tanzański konsulat? Mówię o wizytach w Waszej wiosce prezydenta tego kraju i tamtejszego kardynała.

REKLAMA

Pana żart całkiem dobrze pasuje do tego, co działo się tutaj, gdy przyjechał prezydent Benjamin Mkapa. Trochę nasze życie codzienne wypadło ze swoich torów, bo zjawili się dziennikarze, policja, jakieś służby. Ale to było jedno, bardzo prestiżowe wydarzenie i sporo pomogło w późniejszych akcjach dla Afryki, bo takie bezpośrednie kontakty bardzo ułatwiają zrozumienie tamtejszych problemów. To wszystko dzięki miejscowemu misjonarzowi Andrzejowi Urbańskiemu, generałowi Salwatorianów, który 19 lat spędził w Tanzanii. A prywatne wizyty kardynała i prymasa Tanzanii Polikarpa Pengo, który przyjeżdża w zasadzie co roku do swojego polskiego przyjaciela, nie wzbudzają sensacji. Nawet miejscowe dzieci przywykły do widoku Murzynów w Leśnej.

Wracając na chwilę do kwestii przeszczepów, pewnie słyszał Ksiądz o holenderskim programie telewizyjnym, który w kontrowersyjny sposób miał przyciągnąć dawców (sprawę opisaliśmy tutaj: https://histmag.org/?id=1317). Co ksiądz myśli o takich inicjatywach?

Proszono mnie o komentarz, gdy nie było jeszcze wiadomo, że cała historia to mistyfikacja, to znaczy, że dawczyni jest aktorką – informowano wówczas, że mowa o śmiertelnie chorej osobie. Wtedy powiedziałem, że to niewłaściwe i przekracza delikatną granicę działań uznanych za moralne. Moja ocena się trochę zmieniła, gdy cały pomysł został ujawniony przez stację telewizyjną, ale nadal uważam, że nie tędy droga. Nie wiem dokładnie, ilu mieszkańców ma Holandia (16,3 mln – przyp. mój, P.R), ale skoro efektem było 12 tysięcy deklaracji, to nie mówimy o wielkim sukcesie. Nie sięgając do dwuznacznych moralnie chwytów, bazując jedynie na nauczaniu Jana Pawła II, zachęciłem do tego samego 10% mieszkańców parafii. Da się?

Nie chcę być źle zrozumiany, bo świeckie metody oczywiście są cenne. One być może bardziej trafią do ludzi niewierzących, niż to, co my im proponujemy. Ale naprawdę nie może być tak, że cel uświęca środki. Tym bardziej że nie jestem pewien, czy celem twórców programu było tylko i wyłącznie rozpropagowanie idei transplantacji, a nie przy okazji pozyskanie widowni.

No to na koniec pytanie, które zawsze zadaję osobom, z którymi przeprowadzam wywiad. Czego Księdzu życzyć?

O…! To dobre pytanie. Na pewno tego, żeby mi nie brakowało czasu. Bo niestety wciąż i wciąż mam go za mało. I żebym miał nowe pomysły, żeby nie nudziło się ludziom to, co robimy.

Życzę zatem pomysłów i czasu. I dziękuję już za rozmowę, żeby tego czasu więcej nie zabierać.

Przykładowy wzór deklaracji o pośmiertnym oddawaniu narządów do przeszczepu
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Rodak
Absolwent politologii i student prawa na Uniwersytecie Warszawskim, współpracował z redakcją „Życia Warszawy” i branżowego miesięcznika poświęconego samorządowi terytorialnemu „Forum Samorządowe”. Obecnie pracuje w administracji rządowej, czym, jak mówi, zdradził swoją miłość do samorządu terytorialnego. Jest fanatycznym kibicem snookera i włoskiego futbolu. Do końca 2007 roku blisko współpracował z redakcją „Histmaga”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone