Książę, czyli renesans we Włoszech

opublikowano: 2018-02-13 11:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
A gdyby tak znaleźć się na balu w renesansowej Italii? Czy udałoby się zrobić użytek z nauk Niccolò Machiavellego? A może lepiej pogrążyć się w kuszącej rozpuście?
REKLAMA
Wawrzyniec Wspaniały (obraz autorstwa Girolamo Macchiettiego, XVI wiek)

Lorenzo nie mógł znać przyszłości. Gdyby ją poznał, dowiedziałby się, że nie jego syn (bowiem Magdalena miała urodzić córeczkę), a zupełnie inny człowiek miał zmienić przyszłość Italii. I co ciekawe, tej właśnie nocy był on jednym z gości na balu.

Siedział na głównej sali, w małej loży w kącie. Samotny mężczyzna odziany w czerń popijał wino z kielicha. Na jego twarzy malowało się zamyślenie.

Książę Damiano Dimarco, dziedzic Reggio i zarządca posiadłości Mondragone, gościł na balu w pałacu Medyceuszy już po raz trzeci. Przybył w zastępstwie swojego ojca i tylko dlatego, aby swoją nieobecnością nie spowodować ujmy w protokole. Nie był miłośnikiem rozpustnych zabaw, w których lubowały się bogate rody Italii. Pochodził z Kalabrii, surowej krainy rodzącej mocnych i gwałtownych ludzi, gardzących dworskimi swawolami. Wychował się wśród hiszpańskich wojsk i rycerzy, gdzie przywykł do bezwzględnego porządku, nabrał dyscypliny i samozaparcia, a potem zdobył wiele doświadczeń, które słabszego psychicznie człowieka by zabiły, natomiast jego uczyniły tylko silniejszym.

Książę Damiano był jednym z niewielu gości na balu, którzy nie mieli twarzy skrytej za maską. Obserwował obojętnie i ze znudzeniem wystrojone pary tańczące na środku sali, patrzył na grajków, na stoły, na których piętrzyły się góry wymyślnych potraw.

Nieco przed północą do księcia podszedł posłaniec i wyszeptał mu do ucha kilka słów. Książę wstał i ruszył przez salę, idąc spokojnie i godnie, a za nim, w pewnym oddaleniu, postępował Gallardo, jego najbardziej zaufany strażnik.

Większość gości nie znała księcia Dimarco. Nie był człowiekiem sławnym, przynajmniej nie wśród szerokich mas. Jednak choć na balu był tylko jednym z wielu, to zwracał na siebie uwagę. Jego niewysoka, odziana na czarno postać roztaczała wokół siebie niewidzialną aurę. Szedł przez salę, a tłum rozstępował się przed nim. Jego ruchy i spojrzenia znamionowały pewność siebie. Mówiły: oto mężczyzna, który nie zna ani strachu, ani wahania i który zawsze osiąga to, czego pragnie. Wystarczy, że popatrzy, wystarczy jeden gest. Nieprzenikniona była jego twarz, nie wyrażała żadnej emocji. Dworskie damy i udające, że też nimi są, specjalnie sprowadzone na bal weneckie kurtyzany obserwowały go dyskretnie i z ciekawością. Żony wielmożów, którzy jedli lub bawili się w innych salach, rozochocone winem i pewne siebie dzięki maskom obiecującym dochowanie tajemnicy, szeptały między sobą: „Któż to jest?” i kusiły zza masek zalotnymi spojrzeniami wielkich ciemnych oczu.

Katedra we Florencji górująca nad miastem (fot. MarcusObal , na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Przeszedł przez salę balową i przez część jadalną, nikogo nie zagadując, nie zatrzymując wzroku na żadnej z pięknych dam na tyle długo, aby mogło to zostać odczytane jako zachęta. Wyszedł z sali, która na powrót zaczęła żyć balem. Dworskie fircyki zalecały się do dam i do siebie nawzajem. Wielcy panowie, przedstawiciele potężnych włoskich, hiszpańskich i francuskich familii, omawiali sprawy polityczne i finansowe, obserwując swoich rywali z konkurencyjnych rodzin. Kupcy przechwalali się bogactwem, a posłowie z najdalszych królestw – wspaniałością swoich władców i przepychem ich pałaców. Artyści obiecywali swym mecenasom stworzenie dzieł, które zadziwią świat.

REKLAMA

Skrybowie omawiali z sekretarzami, które wieści należy zapisać w kronikach, aby stały się częścią historii, a które przeinaczyć lub skazać na zapomnienie. Kanonicy z kolei nie rozprawiali o sprawach Biblii, lecz o korzyściach płynących z kardynalskich i biskupich pozycji, o przetasowaniach w otoczeniu papieża czy też o nowych wyskokach jednego z kardynałów.

Tymczasem książę Dimarco, a za nim jego milczący strażnik, przeszedł na tył rezydencji.

W ogrodzie, w labiryntach żywopłotów i sadów, odbywały się rzeczy najciekawsze, bo skryte, przynajmniej pozornie, przed wścibskimi oczami niewtajemniczonych. Wśród licznych bawiących się tu gości zgromadzonych przy stołach z jadłem i napitkiem, dla których przygrywali pojedynczy muzycy, na uboczu, wśród różanych krzewów i przystrojonych w kokardy drzewek, zbierały się pary i małe grupki, w których zawiązywano spiski i sprzysiężenia tudzież nabierały żarliwości potajemne romanse. Książę szedł alejką, a do jego uszu docierały strzępki rozmów, chichoty, westchnięcia i szepty.

Widok na bazylikę san Petronio i plac Maggiore w Bolonii (fot. Steffen Brinkmann, Szs, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

„Oto elita władzy i posiadania w całej okazałości – pomyślał. – Oto zaplecze każdego władcy. Staw pełen ryb; można tu dzielić i rządzić, a raczej dzielić, aby rządzić, można tkać z nich niczym wielki pająk sieci powiązań i stopniować podległość, nagradzać za wierność i karać za niezdecydowanie. Staw pełen ryb, a wiele z tych ryb to rekiny. Poselstwa z dalekich krain, dowódcy wojsk o kwadratowych twarzach, szpiedzy o gładkiej mowie i czujnym uchu, zdrajcy czekający na okazję do zarobku, sługusi czekający na okazję do działania, chytrzy manipulanci o rozbieganych oczkach, zepsuci niemoralnością synowie wielkich familii… I najprzebieglejsze z nich wszystkich: inteligentne damy, które nauczyły się wpływać na wydarzenia w świecie rządzonym przez mężczyzn”.

Książę nie wierzył w przydatność dworu. Nienawidził tej zbieraniny kreatur, która miała jedynie stwarzać pozory, że władza nie należy do jednego człowieka. Książę wierzył tylko w pojedynczych ludzi, którym można było zaufać w pełni. W takich jak jego strażnik Gallardo, któremu książę kiedyś uratował życie i który spłacał ten dług swoją służbą. Książę znał się na ludziach. Potrafił jednym spojrzeniem przeniknąć człowieka, bezbłędnie rozpoznać jego motywacje i cele. To, jakie ma słabości i jakie ma zalety. Nie dawał się nabrać na żadne kłamstwo, był głuchy na pochlebstwa, a tym bardziej na groźby. Książę wiedział, że ludzie są z natury tchórzliwi, chciwi, słabi i leniwi. Cenił tych, którzy mieli tych wad po prostu mniej niż reszta.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Książę”:

Łukasz Czeszumski
Krew wojowników. Tom II Książę
cena:
29,90 zł
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2018
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Format:
153 x 212 mm
ISBN:
9788394135546

Ucichły dźwięki muzyki i głosy ludzkie. Książę wraz z Gallardem znaleźli się na skraju ogrodów. Gallardo niósł zdjętą ze ściany pochodnię. Przeszli przez bramę, strażnik przepuścił ich bez słowa.

Po drugiej stronie czekał młody mężczyzna odziany w ubłocony skórzany kubrak. Gdy zobaczył księcia, rzucił się przed nim na kolana.

Klemens VII (portret autorstwa Sebastiana del Piombo, ok. 1531 r.)

– Książę Dimarco! – wysapał i wyciągnął nad głowę tubę z lakierowanej skóry. – List z Rzymu, z Zamku Świętego Anioła. Nie przekazano mi, kto jest nadawcą.

Książę zmarszczył brwi. Gallardo już stał przy nim, nachylił pochodnię, aby oświetlić twarz posłańca. Młody chłopak, zapewne służący od niedawna. Miał opuchnięte oczy, a twarz i odzienie umazane zaschniętym błotem.

– Dlaczego jesteś taki brudny? – zapytał Dimarco.

– Jechałem z Rzymu bez przerwy, panie, zmieniałem tylko konie. Za Terni miałem nieprzyjemną przygodę, ale lepiej o niej nie opowiadać…

Książę w świetle pochodni skontrolował pieczęć, potem ją przełamał i otworzył tubus. W środku był tylko mały płat pergaminu, na którym zapisano kilka zdań. Damiano przebiegł przez nie wzrokiem, odczytując szyfr.

Tam gdzie ostatniego dnia. Trzecia noc po nowiu. Przybądź, jeśli czujesz się godny mych nauk.

Serce zabiło w nim szaleńczo. Pamiętał, co oznacza miejsce „tam gdzie ostatniego dnia”. To było Monte Bacasa koło Grosseto. Ale jak tam zdążyć? Trzecia noc po nowiu, a dzisiejsza była pierwszą! Jakim sposobem ma dotrzeć tak daleko w dwa dni, które zostały do spotkania? Księcia ogarnęła złość.

– A teraz nie kłam. Kiedy wyruszyłeś?

– Panie mój, w niedzielę rankiem. Kazano mi jechać bez ustanku, aby dostarczyć ci list jak najszybciej. Powiedziano, że to sprawa życia i śmierci.

– Ta sprawa jest o wiele ważniejsza – rzekł książę i tym razem, gdy na niego spojrzał, dostrzegł kilka zaschniętych, ciemnych kropli. – Dlaczego na jelcu twego miecza są ślady krwi?

REKLAMA

– Na mokradłach za Terni napadli mnie bandyci. Chcieli zrabować mi konia i tubus. Myśleli, że w środku jest złoto. Ściągnęli mnie z konia, ale ugodziłem jednego mieczem i uciekłem.

Książę obserwował go bacznie. Chłopak nie kłamał. Naprawdę jechał przez trzy dni i trzy noce bez przerwy, naprawdę walczył w obronie listu i zabił w tej obronie człowieka. I on też ma szansę dotrzeć na czas na miejsce spotkania – jeśli wyruszy natychmiast i będzie jechał bez przerwy.

Katedra Santa Maria del Fiore we Florencji widziana z jej dzwonnicy (fot. Fitamant, na licencji Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 Unported)

Książę pokiwał głową.

– Jak cię zwą?

– Rito, panie.

– Gdy odpoczniesz, wrócisz do Rzymu na Zamek Świętego Anioła. Tam pójdziesz do majordoma rodziny Dimarco. Powiesz mu, że nakazałem wypłacić ci trzydzieści skudów. A jeśli szukasz dobrej służby, możesz trafić do mojej kompanii.

– Dzięki ci, panie. Służę w gwardii papieskiej i nie chcę zmieniać służby.

– W takim razie jesteś wolny.

Książę nie wrócił do pałacu Medyceuszy. Kazał Gallardowi wezwać czterech przybocznych. Wsiedli na konie i omijając karnawałowe ulice wyjechali z miasta. Wyruszyli na zachód, w kierunku wybrzeża. Jechali przez resztę nocy, cały kolejny dzień i następną noc. Na drogach podróżni rozstępowali się, dając im przejazd. Sześciu potężnych jeźdźców na bojowych rumakach, odzianych w czerń, uzbrojonych po zęby. Był to widok, który każdego zatrważał. Książę wydał rozkaz i jechali bez przystanków. W drodze nic nie jedli i tylko oszczędnie popijali wodę z bukłaków. Nie skarżyli się, bo książę tego nie akceptował, i nawet nie rozmawiali ze sobą. Książę cały czas milczał, pogrążony w ponurych wspomnieniach.

Trzeciej nocy po zmierzchu przejechali obok opactwa w Grosseto. Przez okienka w grubych murach dochodziło światło świec, ale żadnych dźwięków. Kopyta ich koni trzaskały na bruku przed budynkiem, a potem wjechali ścieżką pomiędzy skały i zniknęli niczym zjawy.

Przed północą dotarli na miejsce. Monte Bacasa wznosiło się przed nimi w rozgwieżdżone niebo. Za masywem góry fale morza rozbijały się z łoskotem o skalne klify.

– Rozłóżcie obóz – rozkazał książę. – Ale pod bronią i przynajmniej dwóch wystawiać na warty.

Tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Książę”:

Łukasz Czeszumski
Krew wojowników. Tom II Książę
cena:
29,90 zł
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2018
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Format:
153 x 212 mm
ISBN:
9788394135546

Zszedł z konia i ściągnął siodło. Potem odłożył na ziemię sakwy i swój pas z mieczem. Bez broni i bez pochodni ruszył wąską ścieżką w kierunku góry. Ledwie oddalił się od obozu, zgubił drogę, ale zaczął krążyć i znowu ją odnalazł. Kwadrans później znalazł też jaskinię, czarną czeluść pachnącą zgnilizną. Wszedł do środka, macając przejście przed sobą. Jego stopy brodziły w szlamie. Huk fal rozbijających się o skały rezonował we wnętrzu pieczary niczym wystrzały z falkonetów. Damiano zacisnął zęby i zapamiętale parł naprzód. Nienawidził wąskich przestrzeni. Wydawało mu się, że minęła cała wieczność, nim przedostał się do wylotu jaskini. Spojrzał w dół i w świetle księżyca zobaczył płaszczyznę morza.

REKLAMA
Niccolò Machiavelli (portret autorstwa Santiego di Tito, XVI wiek)

Fala z wściekłym łomotem uderzyła o skałę, bałwany rozpełzły się wokół, opryskała go słona piana. Wymacał nogą wykutą w skale ścieżkę, która biegła samą krawędzią przepaści. Ostrożnie stawiał kroki. Jego jeździeckie buty, oblepione szlamem z jaskini, ślizgały się na kamieniach. Wreszcie dotarł do szerokiej skalnej półki. Przy palenisku siedział już ten, który zaprosił go na spotkanie. Odziany był w ciemny płaszcz, na głowę nasunął kaptur. Pod kapturem w świetle ognia widać było starczą twarz i usta, które w tej chwili rozchyliły się w łagodnym uśmiechu.

– Witaj, czcigodny panie – rzekł Dimarco głośnym tonem, aby przekrzyczeć huk fal. – Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem list od ciebie. Czekałem na niego długo, tyle lat… Straciłem już nadzieję, że ta chwila w ogóle nadejdzie. Zacząłem nawet myśleć, że nigdy się nie zobaczymy. Że to wszystko było tylko senną marą…

Starzec wskazał mu, by usiadł przy ogniu. Dimarco spojrzał najpierw w płomienie, a potem na twarz Mistrza, pokrytą symetrycznymi zmarszczkami, z wąskim ostrym nosem i oczyma jak bezdenne otchłanie. Usiadł przy ogniu. Zapadła cisza.

– Jak długo czekasz na mnie w tym miejscu? – zapytał w końcu Dimarco.

Wśród szumu wiatru i huku fal rozległ się spokojny, szeleszczący głos starca.

– Nie jest ważne, jak długo się czeka, jeśli przyświeca nam osiągnięcie ważnego celu. – Wskazał na gwiazdy. – Nadchodzi godzina Marsa. Jego czerwone oko wyłoni się wkrótce nad światem.

– Dobrze to czy źle?

– Książę, czy zapomniałeś moich nauk? Pojęcie dobra czy zła nie istnieje w świecie bogów.

– Pamiętam. Ale my nie jesteśmy bogami, a ludźmi. Czy to dobrze dla nas?

Palazzo Vecchio we Florencji - siedziba Republiki a później ratusz miejski (fot. JoJan, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

– Nie powinny nas obchodzić sprawy śmiertelników. Losy całych narodów i cywilizacji to tylko pył na wietrze. Ale ty… nie jesteś tylko człowiekiem. Jesteś jednym z wybranych. Naznaczonym od urodzenia.

– Tak mnie nauczałeś. I wybacz, że to przyznam, ale nigdy nie uwierzyłem w te słowa. Sądzę, że one miały tylko dodać mi odwagi w chwili, gdy byłem nikim. To, że teraz mam pozycję i bogactwo, nic nie znaczy. Jestem tylko zwykłym człowiekiem.

– Wątpić to przywilej mądrych. Pokora to warunek, aby zdobywać wiedzę. Ale znać prawdę i jej nie wykorzystać to głupota. Stosowałeś się do moich wskazówek przez te lata?

REKLAMA

– Nie było dnia, abym tego nie czynił.

– Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?

Oczywiście pamiętał. Każdą z nich. Nauki, których słuchał pośród lasów, wrzosowisk, pustkowi i na skalistej wyspie omywanej przez morza. Pamiętał wszystkie, ale ostatnią najbardziej.

– Powiedziałeś, że jeśli będę ściśle stosował się do nauk i postępował właściwie, to być może nadejdzie dzień, w którym…

– …w którym będziesz potrzebny do wielkich czynów. Ten dzień właśnie nadszedł. Czy jesteś gotowy poświęcić wszystko?

Księcia przeszedł dreszcz. Pomyślał o swojej żonie i dzieciach, o pięknym zamku w Reggio i drugim w Mondragone, o stajni pełnej najlepszych koni. Miał ugruntowaną pozycję, cieszył się szacunkiem poddanych. Stosując się do nauk Mistrza, bez trudu uspokoił bunty na Sycylii, potem wybił wszystkich złodziei i bandytów w okolicach Reggio, rozbudował port i zagospodarował nieużytki. Dzięki tym zabiegom skarbiec napełnił się złotem, a hiszpańscy władcy Neapolu szanowali go niczym brata. Miał dwadzieścia cztery lata i wszystko to, o czym zwykli ludzie mogli tylko pomarzyć. Pomyślał o balu we Florencji, o zalotnych spojrzeniach dam, o polowaniach, o przepychu. O tych wspaniałych rzeczach, które na niego czekały, ot, przywileje każdego księcia, wystarczy po nie sięgnąć… Krocząc ścieżką swego przeznaczenia miał zaryzykować utratę tego wszystkiego, a w zamian otrzymać tylko jedno – wpływ na losy świata.

– Czy myślisz nad sprawami śmiertelników?

– Sprawy śmiertelników to tylko pył – odpowiedział książę. – Nie musisz pytać. Wiesz, że jestem gotowy. Tylko na ten dzień czekałem.

– W takim razie przekazuję ci klucz – Mistrz podał mu pierścień – do bram, które masz przed sobą.

Bitwa pod Pawią (1525 rok), największa bitwa wojen włoskich (aut. Barend van Orley, William Dermoyen, domena publiczna).

Książę obejrzał pierścień. Był ciężki, gdyż wykonano go z mosiądzu, solidny, ale topornie wykuty. W oczku widniała pieczęć z symbolem krzyża i czterech gwiazd, oznaczających planety mające największy wpływ na losy ludzkości. Krzyż to Bóg, Jowisz to istnienie, Saturn to zmiany, Wenus to miłość, a Mars oznacza wojnę. To oczywiście tylko symbole. Dla niego oznaczały jedno – życie podporządkowane wyższemu celowi.

– Idź więc i pokaż, czy sprostasz zadaniu – rzekł starzec.

– Dzięki ci, panie.

Odwrócił się i przeszedł ścieżką nad przepaścią. Tym razem poruszał się pewnie i sprawnie, balansując nad przepaścią niczym urodzony linoskoczek. Przeczołgał się przez jaskinię, jakby to była igraszka, i zbiegł ze wzgórza do obozu. Jego serce rozsadzała szalona radość.

Obudził żołnierzy i nakazał szykować konie.

Tekst jest fragmentem książki Łukasza Czeszumskiego „Krew wojowników. Książę”:

Łukasz Czeszumski
Krew wojowników. Tom II Książę
cena:
29,90 zł
Wydawca:
CL Media
Rok wydania:
2018
Okładka:
twarda
Liczba stron:
516
Format:
153 x 212 mm
ISBN:
9788394135546
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Łukasz Czeszumski
Podróżował i mieszkał w krajach obu Ameryk i Azji. Organizował wyprawy przygodowe i ekspedycje w Ameryce Południowej (Klub Darien www.darien.pl). Pisał reportaże o wojnie z terroryzmem w Afganistanie i walce z narkotykami w Ameryce Południowej. Jego teksty i zdjęcia były publikowane głównie w tygodniku Polityka, Focus i Angora. Obecnie pracuje jako fotograf medyczny. Autor książki „Krew wojowników. Tom I: Uciekinier”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone