Kwaśniewski jako szef PKOl
Ten tekst jest fragmentem książki Michała Sutowskiego „Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna. Tom I 1954-1995”.
Redaktorek się stawia
Dwa lata po nominacji ministerialnej Kwaśniewski stracił stanowisko, ale nie za chodzenie do telewizji w swetrze ani nawet za zgryźliwe uwagi o SB. Doszło bowiem do rekonstrukcji urzędów – Biuro ds. Młodzieży zostało połączone z Głównym Komitetem ds. Kultury Fizycznej i Turystyki, które odtąd tworzyły Komitet ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej.
Jako szef nowej instytucji Kwaśniewski utracił status konstytucyjnego ministra, członka Rady Ministrów, ale zyskał potężne wpływy. Pod jego kuratelę obok traktowanych z przymrużeniem oka spraw młodzieżowych trafił bowiem sport – a wraz z nim potężne fundusze celowe, w tym Centralny Fundusz Turystyki i Wypoczynku. Za tym szły wielkie możliwości, a także okazje do rutynowych spotkań z szefami związków sportowych, od badmintona przez PZPN po lekką atletykę. Jak sam o tej zmianie powie dział po wielu latach: „odtąd dało się już coś zrobić, a nie tylko postulować”.
Trzeba w tym miejscu podkreślić, że akurat o to stanowisko Kwaśniewski musiał zawalczyć. Sam jednak nie dałby rady, bo szczyt piramidy decyzyjnej był dla niego wciąż za wysoko – na szczęście pomogli koledzy. Pierwotnie bowiem kandydatem na szefa KdsMiKF był profesor Tadeusz Ulatowski, wybitny koszykarz, trener i rektor AWF. Miał w zasadzie tylko jedną wadę – ukończone 64 lata, co w praktyce znaczyło, że na czele najważniejszego urzędu zajmującego się młodzieżą stał będzie człowiek w wieku emerytalnym. Kwaśniewski miał zostać jego pierwszym zastępcą, ale wtedy to było już poniżej jego ambicji.
Tak w swoich dziennikach z 19–20 października 1987 roku opisywał tę historię Mieczysław F. Rakowski, wówczas wicemarszałek Sejmu: „Późnym wieczorem przyszedł do mnie Kwaśniewski i Andrzej Witkowski, mój doradca w latach, gdy byłem wicepremierem. Andrzej powiedział: «Mietek, ratuj. Na szefa Komitetu chcą dać byłego rektora AWF, bezpartyjnego, już po sześćdziesiątce». Jest to jedna z tych decyzji personalnych, które trzeba zapisać na minus Wojciechowi. Kiedy w rozmowie z Messnerem Kwaśniewski wyraził zdziwienie, że takiego starszego pana stawia się na czele Komitetu, usłyszał, że jest to kandydatura WJ i że Ulatowski przypadł Szefowi do gustu, występując bardzo mądrze na jednym z posiedzeń Biura Politycznego. Ręce opadają. Sięgnąłem po słuchawkę i zatelefonowałem do Wojciecha (…). Główna myśl moich wywodów: nie wolno człowieka w tym wieku stawiać na czele Komitetu ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej. To tylko w Chinach przewodniczącym ich komsomołu był 72-letni człowiek. WJ uzasadniał swoją decyzję i powie dział «Będzie miał posłuch u starych repów sportu». Ale czy o nich chodzi? – zapytałem. «A kogo proponujesz?». Odpowiedziałem, że Kwaśniewskiego. WJ nie zgodził się. Był poruszony, gdy powiedziałem, co Olek usłyszał od Messnera. Generał nie ukrywał swego zdziwienia, że Kwaśniewski odmówił przyjęcia stanowiska sekretarza stanu. Rozmowa zakończyła się stwierdzeniem generała, że «prześpi się z tą sprawą». Przez cały czas rozmowy Andrzej i Kwaśniewski byli w moim gabinecie (…). Rano telefon od WJ. «Masz jednak na mnie wpływ – powiedział. Odwołuję decyzję w sprawie Ulatowskiego». Podziękowałem i zapytałem: A kogo dasz na jego miejsce? Kwaśniewskiego? Usłyszałem, że tak, ale generał powiedział «Głową za niego odpowiadasz». Mimo wyrażenia zgody na K. zaczął wydziwiać. «Nie podoba mi się ten Kwaśniewski – mówił. – Jeszcze parę lat temu był sobie takim redaktorkiem, a teraz się stawia. Po winien przyjąć to, co mu zaproponowano, skoro taka była decyzja». Odpowiedziałem: «Drogi generale. To już nie te czasy. To my bez szemrania przyjmowaliśmy decyzje partii, Kwaśniewski to już inne pokolenie». Na to generał: «No to już nic innego nie pozostaje, jak strzelić sobie w łeb». «Nie – odpowiedziałem. – Trzeba po prostu pogodzić się z tym, że żyjemy już w innych czasach»”.
Spotkanie w mieszkaniu Rakowskiego zaaranżował Andrzej Witkowski – sam Kwaśniewski podkreśla, że było to wstępem do ich prawdziwie zażyłej znajomości. Do interwencji na rzecz młodego ministra, a przeciw Ulatowskiemu przyznaje się też Stanisław Gabrielski, wówczas kierownik Wydziału Polityczno-Organizacyjnego KC. Z pewnością wiadomo dwie rzeczy: decyzja została podjęta na szczeblu najwyższym z możliwych, a pozorna degradacja – już nie minister, lecz tylko szef centralnego urzędu – wyniosła Kwaśniewskiego na zupełnie nowy poziom w hierarchii władzy. Także dlatego, że nowa funkcja łączyła się w pakiet z jeszcze jedną. Za sprawą biurokratycznej roszady otworzyły się przed Kwaśniewskim drzwi do gabinetu prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michała Sutowskiego „Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna. Tom I 1954-1995” bezpośrednio pod tym linkiem!
Seul, czyli w swoim żywiole
Co prawda, niezupełnie od razu. Od roku 1952 i prezesury legendarnego Włodzimierza Reczka stanowisko szefa GKKFiT i PKOL łączyła każdorazowo unia personalna. Jednak po zmianach organizacji i nazewnictwa urzędów poprzednik Kwaśniewskiego w PKOL, Bolesław Kapitan, przypomniał sobie, że formalnie są to przecież dwie osobne funkcje. Poparł go jeszcze dyrektor generalny GKKFiT i były szef telewizyjnej redakcji sportowej, ale okazało się, że Kwaśniewski ma już mocniejsze plecy. Zdaniem Andrzeja Witkowskiego, kierownika biura ds. młodzieży, i Gabrielski w KC, i cały „układ rządowy” zdecydowały, że Olkowi trzeba pomóc – w efekcie został prezesem PKOL tuż przed zimowymi igrzyskami w Calgary, w lutym 1988 roku.
W sportach zimowych Polska odnosiła wtedy, delikatnie mówiąc, umiarkowane sukcesy. Na poprzednich igrzyskach w Sarajewie zdobyliśmy 22. pozycję w klasyfikacji, a szczytowym osiągnięciem było 5. miejsce łyżwiarki szybkiej Erwiny Ryś-Ferens na dystansie 3000 m; w Calgary było jednak jeszcze gorzej (pozycja 33. na świecie i o 2 punkty mniej niż przed czterema laty). Doszedł za to skandal dopingowy wśród hokeistów – mimo tłumaczeń, że jednemu z nich dosypano coś do barszczu z krokietami na spotkaniu z kanadyjską Polonią, nie było wątpliwości, że zawodnik nielegalnie się wspomagał. W efekcie zwycięski dla naszej drużyny mecz z Francją zaliczono jako walkower dla przeciwnika.
Do nowego prezesa PKOL nie było jednak pretensji – został mianowany tuż przed igrzyskami, a poza tym Komitet nie odpowiada za szkolenie, a tym samym wyniki olimpijczyków, a jedynie za organizację wyjazdu i zapewnienie warunków na miejscu. Andrzej Witkowski wspomina, że niedługo po przyjeździe do kraju, Kwaśniewski spotkał się z Włodzimierzem Reczkiem – najważniejszym działaczem sportowym PRL, wówczas już od ćwierć wie ku członkiem MKOL. „Olek był bardzo podekscytowany: poznał Juana Antonio Samarancha, prezesa MKOL. Mówił, że wszyscy są tacy na poziomie, tacy erudyci, mają świetne maniery… A Reczek na to: «świetnie, panie prezesie, że pan był na olimpiadzie, mógł się pan przekonać, jakie to wielkie wydarzenie, choć oczywiście igrzyska letnie będą ważniejsze. Ale pragnę uprzejmie zwrócić panu uwagę, że oni pana zapamiętają może przy 4–5 pana pobycie. Uścisnęli panu rękę, wymienili uprzejmości, ale jak pan kolejny raz do nich podejdzie, to nawet nie będą pamiętali, z jakiego kraju pan jest»”. Postawiony do pionu Kwaśniewski przyznał staremu wyjadaczowi rację. Choć niewykluczone, że Samaranch mógł go jednak zapamiętać od razu – miał się podobno upewniać, czy tak młody człowiek na pewno jest szefem polskiej delegacji.
Kwaśniewski na sporcie znał się jednak doskonale, a wśród zawodników, trenerów i działaczy był w swoim żywiole. Jak wspomina jego zastępca w Komitecie ds. Kultury Fizycznej i Młodzieży, Julian Nuckowski, „sport to była jego miłość, jak był jakiś mecz, transmisja, to nie było siły, spotkania kierownictwa odbywały się przed telefowizorem”. Był też wyjątkowo młody, podobno budząc sensację na igrzyskach, gdzie wielu szefów delegacji krajowych mogłoby być jego dziadkami. Jednocześnie moment, na który trafił, był dla polskiego sportu niezwykle trudny. Po fatalnym, wymuszonym przez ZSRR bojkocie igrzysk w Los Angeles, wielu zawodników i trenerów zdecydowało o przedwczesnym zakończeniu karier lub wyjeździe z kraju (w tym tyczkarz Władysław Kozakiewicz czy piłkarz ręczny Bogdan Wenta). Na kontekst po lityczny nakładały się kłopotliwe dla nas trendy w światowym sporcie – komercjalizacji towarzyszyła postępująca profesjonalizacja i wzrost nakładów na medycynę sportową, naukową optymalizację treningów, a na dokładkę jeszcze drenaż trenerskich mózgów z krajów peryferyjnych. Sam Kwaśniewski mówił o tej asymetrii w wywiadzie dla „Dziennika telewizyjnego” i wskazywał, że zagranicznych sportowców w Seulu trenować będzie aż 37 Polaków, zaś polskich – tylko jeden z zagranicy.
Polska tymczasem pogrążała się w gospodarczej stagnacji, państwu dramatycznie brakowało dewiz, a sponsoring prywatny spor tu był marginalny – ograniczał się głównie do zrzutek Polonusów na spotkaniach ze sportowcami z kraju, bo już np. spółki polonijne wolały się nie wychylać ze swymi dochodami. Fundusze na sprzęt i diety zagraniczne dla sportowców (częściowo przejadane przez licznych działaczy sportowych) były tak marne, że zmuszały do pokątnego handlu i drobnego przemytu na wyjazdach. W wielu związkach sportowych panowała ordynarna wręcz korupcja. Pieniądze trzeba było więc zdobyć z budżetu państwa i totalizatora sportowego. Tu jednak Kwaśniewski miał – za sprawą kontaktów i w rządzie, i w związkach sportowych – spore możliwości wyciśnięcia dla PKOL dodatkowych środków.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michała Sutowskiego „Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna. Tom I 1954-1995” bezpośrednio pod tym linkiem!
Analitycy Służby Bezpieczeństwa wskazywali latem 1988 roku, że ze względu na „obiektywne trudności” i problemy organizacyjne, zapowiadane przez władze sportowe 10-12 miejsce Polski w klasyfikacji medalowej jest nierealne. Pisali też o niedoborach sprzętu i środków farmaceutycznych, braku regulacji dotyczących świadczeń olimpijczyków, ale także o słabej motywacji do intensywnych przygotowań przede wszystkim z powodu obaw o kolejny polityczny bojkot.
Te ostatnie prześladowały zawodników niemal do ostatniej chwili, choć po latach wiemy, że nie było takich planów ze strony polskich władz. W Moskwie rządził Gorbaczow, a w stosunkach międzynarodowych postępowało odprężenie – wiosną tamtego roku Moskwę odwiedził nawet Ronald Reagan, a do tego wszyscy mieli świadomość, że drugi bojkot z rzędu będzie dla polskiego sportu katastrofą. Ostatecznie, w imię solidarności z zaprzyjaźnioną Koreą Północną, igrzyska u jej południowego sąsiada zbojkotowały jedynie Etiopia i Kuba; w przypadku PRL naciski dyplomatyczne ze strony KRLD miał raczej anegdotyczny charakter. Dyplomata Andrzej Majkowski, wówczas w departamencie azjatyckim MSZ, wspomina wizyty ambasadora tego kraju: nagabywał on polską stronę, aby nie zostawiła sojusznika samego. Po którejś próbie nasz urzędnik powiadomił rozmówcę, że w Seulu nie wystartują zawodnicy w grach zespołowych, a te zawsze przecież budzą największe zainteresowanie widzów. Uradowany sukcesem swych zabiegów Koreańczyk najwyraźniej nie orientował się, że przed igrzyskami wszystkie polskie drużyny olimpijskie w sportach zespołowych poodpadały w eliminacjach.
Choć najpoważniejsze zagrożenie polityczne dla igrzysk minęło, w roku 1988 Polska Ludowa wciąż była krajem autorytarnym, z wszystkimi tego konsekwencjami. Pod koniec sierpnia prezes PKOL rozmawiał z oficerem Służby Bezpieczeństwa, który przed stawił mu „stan zagrożenia na olimpiadzie” (w tym np. fakt, że uciekinier z Polski, Władysław Kozakiewicz, będzie obecny jako komentator zachodnioniemieckiej telewizji i może namawiać członków polskiej ekipy do opuszczenia kraju). Prezentował mu także ocenę członków polskiej ekipy, wskazując na kilka osób, które mogłyby, zdaniem SB, „w dogodnych dla siebie warunkach od mówić powrotu do kraju”, wśród nich znajdowała się późniejsza medalistka olimpijska.
Tuż przed wylotem do Seulu, w czasie pożegnania reprezentacji olimpijskiej na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, napo tkany przez Kwaśniewskiego Mieczysław Rakowski zapowiedział, że chyba będzie tworzył rząd, ale konkrety w rozmowie nie padły. Kwaśniewski był zresztą pochłonięty czym innym, bo oczekiwania kibiców – i władz – były rozbudzone ponad miarę: ostatni „prawdziwy” start olimpijski Polek i Polaków to był przecież Montreal w 1976 roku. A wtedy Polska była szóstą (!) potęgą sportową świata, z siedmioma złotymi medalami, w tym rekordem świata Ireny Szewińskiej na 400 metrów i zwycięstwem siatkarzy Wagnera, zaś drugie miejsce piłkarzy uznano za porażkę.
Teraz na choćby podobny rezultat nie było szans, czego Kwaśniewski był świadomy. Tym bardziej, będąc już na miejscu, czekał w napięciu: kajakarze – brąz, kolarze i zapaśnik – srebro, w końcu czwartego dnia igrzysk złoto zdobył zapaśnik wagi ciężkiej, Andrzej Wroński. „Wpadam jak burza do śmierdzącej szatni, patrzy na mnie mokry Wroński. Rzucam się na tego wielkiego chłopa, przewracamy się na matę, na której rozgrzewali się zawodnicy… Coś pięknego! To był «mój» pierwszy złoty medal olimpijski”, wspominał Kwaśniewski po latach. Z tego aktu spontaniczności prezes PKOL zostanie przez ekipę zapamiętany, podobnie jak za to, że wszystkich sportowców zna po imieniu.
Medalistka z Seulu w kajakarstwie, Izabela Dylewska, wspomina go bardzo dobrze. „Wymieniłby wszystkich, którzy przyjechali, z imienia i nazwiska. Wiedział, kto z kim trenuje, jakie ma wyniki – i nie chodziło o jedną dyscyplinę, tylko całą ekipę. Tego nie można się nauczyć ze skoroszytu, na pamięć w trzy dni przed imprezą. Po nim od razu było widać, że jest zaangażowany, że to jego pasja. I że potrafi słuchać zawodników, trenerów, nie wytwarza dystansu, tylko uczy się od nich, dopytuje”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michała Sutowskiego „Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna. Tom I 1954-1995” bezpośrednio pod tym linkiem!
Pasjonował się zawodami, był prawdziwym kibicem. Tydzień po Wrońskim drugie złoto do kolekcji dorzucił judoka Waldemar Legień – kiedy walczył w finale, Kwaśniewski głośno go dopingował z loży honorowej, a potem z ekipą i szampanem czekał na zwycięzcę w wiosce olimpijskiej do późna w nocy.
Niemal co dzień rano organizował też odprawy dla polskich sportowców z całej wioski, omawiał wyniki poprzedniego dnia, a zawodnicy mieli okazję poznać kolegów i koleżanki z innych dyscyplin, motywować się nawzajem. Jako szef ekipy dbał o dobrą atmosferę, choć na konferencji prasowej na półmetku igrzysk potrafił powiedzieć otwarcie, że lekkoatletyka, wioślarstwo, pięciobój i strzelectwo zawiodły. Oglądał też kolejne zawody, choć poza sportami walki – to właśnie w Seulu Kwaśniewski poznał młodego boksera, brązowego medalistę Andrzeja Gołotę – sukcesów nie zobaczy już zbyt wiele. Na zawody w skoku o tyczce dojedzie trochę tylko spóźniony, ale żadnego z polskich zawodników nie zdąży zobaczyć, bo pozrzucali poprzeczki już na samym początku.
W tle igrzysk rozgrywała się również duża, choć niejawna polityka. W ekipie olimpijskiej był Andrzej Majkowski jako wysłannik MSZ, który za wiedzą i z udziałem Kwaśniewskiego spotykał się z przedstawicielami południowokoreańskiego biznesu, a także ludźmi z KOTRA – rządowej agencji ds. promocji handlu i inwestycji. Spotkania sondażowe odbywały się jeszcze w fazie przygotowań do igrzysk, od roku 1987, na polecenie polskiego MSZ i, co ciekawe, przy sceptycznej postawie generała Jaruzelskiego. Kwaśniewski wspomina widzianą na własne oczy notatkę, na której ówczesny I sekretarz KC opiniuje propozycję nawiązania relacji z Koreą Południową słowami: „nie możemy tego zrobić towarzyszowi Kim Ir-Senowi”. Niemniej spotkania się odbywały – w czasie samych igrzysk między Kwaśniewskim a ministrem sportu Republiki Korei – i przygotowywały grunt pod otwarcie biura handlowego w Warszawie, a później nawiązanie oficjalnych stosunków dyplomatycznych.
W 1988 roku wciąż były bowiem one zamrożone za sprawą logiki dwóch bloków – PRL oficjalnie pozostawała sojuszniczką Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Swoją misję szef PKOL przypłaci trwałą niechęcią Koreańczyków z północy – jego zastępca w KMKFiM Julian Nuckowski, który w 1989 roku odwiedził KRLD przy okazji Festiwalu Młodzieży w Phenianie (jak dawniej nazywano u nas Pyongyang) wspomina, że już samo bycie „od Kwaśniewskiego” czyniło go z góry podejrzanym; z delegacją „młodzieżową” do tego kraju udali się wówczas m.in. Jerzy Jaskiernia i Leszek Miller.
Równolegle do relacji oficjalnych handel międzynarodowy z Koreą Południową oddolnie rozwijali sportowcy, a zwłaszcza działacze i trenerzy ekipy olimpijskiej. Wolny czas spędzali na bazarach, gdzie można było kupić sprzęt i ubrania sportowe, ale też zdarzało się, co wiemy z relacji informatorów SB, sprzedać coś większego. Oczywiście, na PRL-owską miarę: trener kolarzy torowych miał opchnąć ekipie meksykańskiej aż… czterdzieści oponodętek, a z kolei prezes jednego ze związków sportowych wykorzystać pobyt do „dokonania zakupów licznych towarów rynkowych”. Według innych doniesień Polacy przywozili z Korei między innymi cieszące się dużym wzięciem magnetowidy i telewizory GoldStar.
Tuż przed ceremonią zamknięcia na Stadionie Olimpijskim w Seulu Kwaśniewski zdążył jeszcze wydać obiad w koreańskiej restauracji na skarpie rzeki Han-gang. Obok prezesa PKOL siedzieli Irena Szewińska, Stefan Paszczyk – zastępca w KdsMiKF, reszta kierownictwa ekipy, trenerzy zapaśników, kajakarzy, judoków. „Chciałoby się, aby było więcej sukcesów, ale i tak osiągnięto więcej niż liczono przed igrzyskami” podsumowywał. Atmosfera była dobra, bo wokół siedzieli akurat ci, którzy mogli się wykazać – trzech trenerów przy stole odpowiadało za połowę medali, w tym wszystkie złote.
Będzie jeszcze ceremonia zakończenia, a w drodze powrotnej Kwaśniewski zdąży odwieść jednego zawodnika – pięcioboistę – od pozostania za granicą. Tuż po igrzyskach Kwaśniewski udzieli jeszcze wywiadu „Polityce”: podkreśli względny sukces dorobku medalowego, zwłaszcza sportów walki, choć wyniki lekkoatletyczne określi mianem katastrofy. Elokwentnie podsumuje igrzyska z perspektywy nowych trendów: specjalizacji krajów w konkretnych dyscyplinach, faktycznej profesjonalizacji, narastania zjawisk korupcji i dopingu, ale też postępującej komercjalizacji. Głowę będzie miał już jednak zaprzątniętą czymś innym. Niedługo przed końcem igrzysk złapał go telefonicznie Andrzej Witkowski – tym razem to on był posłańcem od Mieczysława F. Rakowskiego, który 27 września dostał misję stworzenia rządu. Nowy premier widział w nim miejsce dla Kwaśniewskiego i to na kluczowej pozycji.