Maciej Klósak, Dariusz Skonieczko – „Stefan Szolc-Rogoziński. Zapomniany odkrywca Czarnego Lądu” – recenzja i ocena
Być pierwszym – motto wielu dziewiętnastowiecznych odkrywców z Europy. Oczywiście, tak naprawdę pierwszymi nie byli (odkrywane tereny były w większości zamieszkane), ale ich podszyty rasizmem europocentryzm pozwalał im w to wierzyć. Owiane legendą przygody spotykające podróżników na krańcach znanego ówcześnie świata rozpalały wyobraźnię domatorów, którzy w wygodnych fotelach delektowali się zamieszczanymi w gazetach relacjami. XIX wiek dla Afryki to okres wzmożonej działalności kolonizatorów z Europy, a więc i kolonialnego wyzysku. Anglicy, Francuzi, Niemcy, Belgowie – wszyscy oni chcieli mieć swój udział w afrykańskich bogactwach. Nie inaczej było z Polakami, choć ci nie mogli pochwalić się trwałymi osiągnięciami w postaci kolonii.
Wśród polskich podróżników wyróżniał się Stefan Szolc-Rogoziński (1861-1896). Młody, przystojny, wykształcony na oficera w Kronsztadzie, poliglota, zjednywał sobie sprzymierzeńców i nie stronił od towarzystwa kobiet. Jednym słowem idealny odkrywca-bohater. Dodatkowo swój podróżniczy zapał połączył z patriotyczną misją przypomnienia światu o ciemiężonej przez zaborców Polsce. Nie dziwi zatem fakt, że młodego zapaleńca wspierali pisarze (Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus), arystokraci (ród Branickich), czy naukowcy (członkowie towarzystwa geograficznego w Anglii).
Zakończona sukcesem ekspedycja badawcza do Afryki (między innymi Kamerunu) oraz tryumfalny pochód w postaci licznych prelekcji zagwarantowały mu miejsce w zbiorowej wyobraźni Polaków końca XIX wieku. Historię Szolca uzupełniają jego późniejsze dramaty: zawodowe, przymusowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym, rozwód oraz nagła śmierć w chwili, gdy szczęście wydawało się na wyciągnięcie ręki. Losy Rogozińskiego wydają się idealnym materiałem na powieść przygodową zawierając wszystkie niezbędne elementy stanowiące o atrakcyjności bez potrzeby ich wymyślania.
Macieja Klósaka i Dariusza Skonieczkę łączy fascynacja losami Szolca oraz wspólne wyprawy jego śladami do Afryki. Choć obaj zawodowo związani są z działalnością naukową postanowili przypomnieć Polakom o historii Stefana Szolca-Rogozińskiego w formie zbeletryzowanej biografii. Przyszły odkrywca pochodził z Kalisza, urodził się w rodzinie Scholtzów i od najmłodszych lat marzył o wyprawie w nieznane. Marzenie swoje spełnił najpierw poprzez odpowiednie przygotowanie teoretyczne eksplorując zakamarki bibliotek w poszukiwaniu książek afrykanistów, następnie podczas pierwszego rejsu do Władywostoku zaraz po ukończeniu szkoły oficerskiej.
Mając merytoryczne przygotowanie zaczął zabiegać o wsparcie finansowe. Otrzymawszy je, wypłynął z Hawru do Afryki wraz z załogą, którą tworzyli zarówno jego przyjaciele (Klemens Tomczek), jak i zwerbowani przez ogłoszenie badacze (Leopold Janikowski). Pokojowy charakter ekspedycji sprawił, że wśród ludności Czarnego Lądu młodzi Polacy byli przyjmowani z otwartymi ramionami (nie bez znaczenia były tu też skrzynki ginu, które wręczano im w postaci prezentów). Nie obyło się jednak także bez mniejszych lub większych dramatów. Dwaj członkowie wyprawy odchodzą praktycznie zaraz po dotarciu na kontynent, jeden z pozostałych umiera, statek rozbija się o skały. Również wielka polityka korygowała plany młodego kaliszanina. Walka o kolonie między mocarstwami uniemożliwiła realizację wszystkich zakładanych przez Rogozińskiego celów.
Niewątpliwie książka duetu Klósak-Skonieczko spopularyzuje postać polskiego odkrywcy, jednak w trakcie lektury można odnieść wrażenie, że nie do końca „czują” charakter pisanej pracy. Widoczne dążenie do zachowania prawdy historycznej w wielu fragmentach skutkuje pominięciem szerszego tła, czy motywacji bohaterów. W beletrystyce (nawet opartej na życiorysie) są to elementy niezbędne, aby zbalansować tempo prowadzonej narracji, a tym samym utrzymać zainteresowanie czytelnika.
Bogate w wydarzenia życie Rogozińskiego w zbeletryzowanej formie mogło obyć się bez opisów jego kolejnych kochanek (co de facto nic nie wnosi do samej opowieści), a skupić na punktach kształtujących bohatera i wokół nich zbudować wciągającą historię. Momentami odnosi się wrażenie, że postaci pojawiają się znikąd, albo znikają bez wytłumaczenia. Klósak i Skonieczko mają obszerną i pogłębioną wiedzę nie tylko o samym Szolcu, ale także miejscach, w których przebywał. Stąd przy dość „suchych” dialogach opisy afrykańskiej flory i fauny mogą budzić zachwyt – podobnie sprawa przedstawia się z opisami obyczajów. Dobrym pomysłem było wykorzystanie oryginalnych tekstów, chociażby Klemensa Tomczeka, co uwiarygadnia tekst jednocześnie zmieniając styl narracji na bardziej intymny.
Niepozbawiona humoru książka Skonieczki i Klósaka powinna być wciągającą lekturą dla wszystkich zainteresowanych historią odkryć geograficznych. Pozostałym przypomni o polskim wkładzie w ich przebieg, a może i zainspiruje do dalszych poszukiwań. Zachęcam do lektury.