Marta Grzywacz - „Obrońca skarbów” - recenzja i ocena
Dorobek polskiej kultury jest bardzo wartościowy. Jeżeli ktokolwiek ma co do tego wątpliwości, to spójrzmy na to jak bardzo atrakcyjnym celem grabiezy stały się zabytki naszej kultury dla wojsk niemieckich, które wkroczyły do Polski we wrześniu 1939 roku. Armiom III Rzeszy nie chodziło tylko o zajęcie ziem Polski, ale o zlikwidowanie całego naszego narodu. Z powierzchni ziemi miał zniknąć język polski, nasze tradycje i szeroko rozumiana kultura, razem z zabytkami, które znajdowały się w naszych muzeach i świadczyły o poziomie cywilizacyjnym polskich elit. „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem”, „Dama z gronostajem” i wiele innych, bezcennych zabytków wyrwano z polskich rąk i przenoszono z miejsca na miejsce, narażając na ogromne niebezpieczeństwa. Wszystko, co było polską własnością, III Rzesza potraktowała jak swoje.
Na kartach „Obrońcy skarbów” Marta Grzywacz opisuje nieudane próby ukrycia dzieł sztuki, podejmowane przede wszystkim przez Karola Estreichera. Część z nich przeniesiono do biur i rezydencji niemieckich dowódców, stacjonujących w Polsce. Część została wywieziona z kraju do różnych miast na terenie Rzeszy. Spotkało to na przykład ołtarz Wita Stwosza z kościoła Mariackiego, na którego zachowaniu najbardziej zależało Estreicherowi. To właśnie on po wojnie przyczyni się do powstania międzynarodowej grupy obrońców skarbów „Monuments Men” i do odzyskania polskich dzieł sztuki. Autorka nie skupia się jednak tylko na walce Polaków o zabrany dorobek, ale także na rywalizacji pomiędzy najwyższymi niemieckimi dowódcami, którzy chcieli mieć na własność najpiękniejsze dzieła z polskich zbiorów.
Jeśli idzie o formę, „Obrońca skarbów” jest fabularyzowanym reportażem historycznym. Napisany barwnym i potoczystym językiem, ma dynamiczną fabułę, dzięki czemu mamy do czynienia z książką o wyraźnym zacięciu popularyzatorskim. W momenty bardziej dramatyczne sprawnie wplecione zostają konkretne informacje. Momentami autorka wręcz brutalnie zderza czytelnika z przedstawionymi faktami, tworząc kontrasty i nieoczekiwane zwroty akcji.
Grzywacz stara się na różne sposoby ożywiać narrację, ale rezultaty bywają różne. Cofanie się w czasie i zestawianie przeszłości z teraźniejszością, jest miejscami efektowne, jednak nierzadko pojawia się trudny do opanowania chaos chronologiczny. Miejscami można odnieść wrażenie, że pisarka skacze po osi czasu na chybił trafił, bez konkretnego celu. Co gorsza, tekst jest w pewnych fragmentach wyraźnie niedopracowany. Można w nim znaleźć liczne błędy gramatyczne, interpunkcyjne i stylistyczne. Pojedyncze potknięcia nie mają większego znaczenia, ale duża liczba niedociągnięć jest po prostu irytująca i, niestety, skutecznie odwraca uwagę od właściwej fabuły.
Najmocniejszą stroną książki jest temat, który opisuje. Bardzo ważny, a niestety rzadko poruszany w publicznej dyskusji na temat II wojny światowej. Mocną stroną publikacji jest w tym kontekście obszerna bibliografia, na której bazowała autorka, a która na pewno wzbogaca tekst o ciekawe fakty. Mimo tego, że strona formalna miejscami rozczarowuje, książka na pewno warta jest przeczytania, choćby ze względu na samego jej bohatera – Karola Estreichera. W końcu poświęcił on wiele lat życia na to, by Polska odzyskała ogromną część swojego dorobku kulturowego i muzealnych zbiorów. To właśnie dzięki niemu dzisiaj wciąż możemy podziwiać ołtarz Wita Stwosza podczas mszy w krakowskim kościele na rynku, czy obejrzeć „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci na Wawelu.