Muzyka europejska, czyli jak popsuć coś, co dobrze działa (cz. 2)

opublikowano: 2008-08-29 15:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Tym razem kilka słów wyjaśnienia na temat, który absolutnie jasnym nie jest. Chorał gregoriański – teoria w praktyce czy praktyka w teorii? Rozwój czy stopniowa dezintegracja?
REKLAMA

W pierwszym artykule poświęconym muzyce europejskiej pominąłem wątek dotyczący chorału gregoriańskiego. O to ważne, a niezwykle trudne do zdefiniowania pojęcie, upomniał się w komentarzach do poprzedniego tekstu jeden z czytelników, Kaj. Pragnąc zadośćuczynić Szanownemu Komentatorowi, a także zaspokoić ciekawość wszystkich zainteresowanych, niniejsze rozważania poświęcam owemu jakże niejednoznacznemu zjawisku muzycznemu.

Chorał gregoriański nie jest monolitem. Próżno szukać klarownej, jednobrzmiącej definicji. Warto jednak już na samym początku zaznaczyć, że podejmując ten temat, należy zeń wyłączyć tzw. gregorian moods i inne zbliżone kompozycje o wątpliwej jakości, produkowane na pęczki przez współczesny przemysł muzyczny – od dzwonków w komórkach po greatest hits of monastic itd.

Papież Grzegorz I Wielki

Pierwotnie Grzegorz I Wielki zamierzał jedynie dokonać reformy oprawy liturgii. Niektórym z nas trudno dzisiaj wytrzymać w kościele godzinę, a wówczas msze trwały prawie 2 godziny (tak jak do dziś wygląda to w obrządku prawosławnym). Muzyka pełniła różne funkcje i nie ograniczała się wyłącznie do oprawy sensu stricto. Treść mszy była zrozumiała jedynie dla szlachty, prawników, bankierów, kupców oraz mnichów i kleru, wszystkich tych, którzy znali łacinę z ówczesną wersją rzymskiej liturgii (a warto zaznaczyć, że znać to nie to samo, co rozumieć). Reszta wiernych patrzyła, nudziła się i dłubała w nosie, spoglądając na barwne polichromie w katedrach, które tłumaczyły za pomocą obrazków to, czego za pośrednictwem słowa nie można było przyswoić.

Pod tym względem w kościołach farnych było zdecydowanie nudniej, dlatego tak chętnie budowano katedry (były czymś w rodzaju ówczesnego multipleksu).

Na obszarach barbarzyńskich (tzn. na wschód od środkowych Niemiec) katedr budowano mniej, a jeśli już to w zbanalizowanej przez pożeraczy parówek wersji (cegła, kreda, tynk na ścianie itd.). Stosowane ozdoby niczego wiernym nie tłumaczyły, nie pełniły też funkcji znanych w świecie romańskim.

REKLAMA

Msza była konstrukcją wieloczęściową z elementami ściśle informacyjnymi/wyznaniowymi (psalmodia), formami o dużej modulacji, które robiły wrażenie (formy modulowane np. responsoria) oraz pośrednimi, pełniącymi funkcje zarówno łączników, jak i oddechu między poszczególnymi częściami (antyfony). Hymny nie były jasno określone, a ich pochodzenie różnorodne – od wschodniorzymskich, przez rzymskie i italskie, po franko-romańskie (odrzucone przez sobór trydencki).

Trudno jest odróżnić, co było czystym chorałem gregoriańskim. Jeżeli posługiwać się definicją Grzegorza I Wielkiego, chorał przestał mieć opisany przez niego charakter już na przełomie X/XI wieku, kiedy to zmiany i adaptacje muzyki lokalnej na terenie imperium Franków i na Wyspach Brytyjskich znacznie wzbogaciły oprawę. Nakładały się na to prace teoretyków, którzy nowymi kategoriami rozmywali kanon. Dzięki współczesnemu ruchowi HIP (Historically Informed [Inspired] Performance) dokopano się do wielu materiałów i nie tylko opracowano je naukowo, ale również sprawdzono w praktyce. Zaczęto szukać śladów tradycji muzyki liturgicznej w odległych zakątkach Półwyspu Iberyjskiego, w Apeninach i na Korsyce, a także w Owernii oraz Pirenejach.

Ostatecznie okazało się, że to, o czym rozprawiali XIX-wieczni fani wypomadowanych budynków neogotyckich, było bardziej inspired niż informed. W dziedzinie architektury zgodność co do tego pojawiła się już dawno, natomiast potoczny odbiór muzyki średniowiecznej był zdecydowanie trudniejszy do skorygowania. Zmiana dokonała się za sprawą rynku, bowiem różnorodni muzycy zaczęli sami wydawać muzykę dawną i dzisiaj jest to już przyzwoicie rozwinięty obszar komercyjny.

Reasumując: obraz, który wyłania się na skutek badań środowisk paryskich, Laval, Barcelony, Mediolanu i wielu innych niezależnych grup/ośrodków naukowych/artystycznych w Europie, wskazuje na to, że chorał gregoriański nigdy nie był wykonywany ściśle z wymogami gatunku. Jego postrzeganie zmieniało się wielokrotnie już w samym średniowieczu i np. dla XI-wiecznych chórzystów Grzegorz I Wielki był tym samym, czym dla nas Mieczysław Fogg (oddajmy mu jednak sprawiedliwość – przedwojenne nagrania z jazzmanami rozgrzeszają jego późniejszą twórczość).

REKLAMA

Można powiedzieć, że chorał gregoriański pełnił rolę siatki, na której rozpisywano układ liturgii. Był narzędziem organizującym i również tym można wytłumaczyć fakt, że w XII i XIII wieku mnisi tak bardzo skupiali się na unifikacji muzycznej oprawy mszy. Musieli to robić, ponieważ praktyka drastycznie odbiegała od pierwotnej koncepcji i coraz trudniej było ją dostosować do zaleceń teoretycznych dotyczących chorału gregoriańskiego. Pojawiały się takie traktaty jak Micrologus oraz szkoła organum, które, chcąc dobrze, otworzyły zupełnie nowe pola rozważań… Jednym z ciekawych dyskutantów był Mikołaj z Kuzy. Teorie przez niego głoszone były niejednokrotnie sprzeczne ze sobą, tymczasem autor podkreślał oraz udowadniał ich równoważność i spójność. Doprawdy, dialektyka przy tym wysiada...

W Italii stary wzorzec doczekał się adaptacji do nowych warunków, we Francji rozwijały się formy modulacyjne (centrum w Saint Martial). Kiedy Normanie się zdenerwowali i spalili Saint Martial, zebrano najzdolniejszych, a król ufundował dla nich środowisko szkoły Notre-Dame. Na Wyspach nastąpiło ciekawe połączenie lokalnych tradycji z tamtejszą starochrześcijańską schedą. Jeszcze za czasów Plantagenetów praktyki celtycko-saskie były obecne na dworach okutych w kolczugi hrabiów, książąt/biskupów i króla. A w tych bardziej barbarzyńskich (kultura niemiecka) oraz wesołych i ekologicznych (katolickie kraje słowiańskie i Madziarowie) wśród kleru najsilniejsze były wpływy włoskie, natomiast w zakonach rozwijano zarówno różnorodne wzorce frankońskie, jak i korzystano z lokalnych pomysłów.

Eleonora Akwitańska, matka Ryszarda Lwie Serce

Na dworze Eleonory Akwitańskiej, matki Ryszarda Lwie Serce (obojga płci) odbywały się turnieje śpiewaków, przy których Wagnerowski „Tannhäuser” to niemal amatorskie przyśpiewki na bawarskim festiwalu Oktoberfest. Ściągało tam mnóstwo wykonawców – od truwerów okcytańskich (których Eleonora – w przeciwieństwie do swego drugiego męża, ojca Ryszarda – bardzo ceniła), przez postrzymskich muzyków iberyjskich (dzisiaj to Baskowie obrażeni na nuworyszy z Katalonii), do bretońskich potomków Celtów, Franków, Burgundczyków i Słowian. Za sprawą Eleonory następowało swoiste krzyżowanie kultur i, co ciekawe, zależni od niej biskupi (a miała ona władzę większą niż spora część monarchów) nakazywali ozdabiać wiele świątecznych liturgii nowymi pomysłami. Ciekawym przykładem jest tzw. msza z Auxerre.

REKLAMA

W szkole Notre-Dame, gdzie po raz pierwszy grupa ludzi podeszła do reformy kompleksowo (tzn. wszystko albo nic), chorał gregoriański pozostał formalnie bazą, a w praktyce sprowadzono jego rolę do funkcji informacyjnej. Owszem, wykonywano chorałowo elementy części wstępnej i liturgii słowa, jednak przeplatano je śpiewami o zróżnicowanym profilu tonalnym, z synchronizacją wielu modulacji. Ostatecznym efektem była świadoma polifonia. Jako że definicja polifonii jest niejasna, mianem tym można określać także traktaty z X wieku, mające niewiele wspólnego z XV-wiecznymi konstrukcjami matematycznymi.

Szkoła Notre-Dame była z jednej strony wynikiem dążenia do reformy, z drugiej zaś realizacją chęci utrzymania jedności w ramach Kościoła katolickiego. Wilk pozostał syty i owca cała – zachowano bowiem jasną, informacyjną część liturgii, jednocześnie umożliwiając rozbudowanie części spirytualnych. Muzyka nabrała rozpędu i wymknęła się spod kontroli teoretyków. W utworach Gaultiera de Coincy widać wyraźnie adaptacje świeckich tradycji, a nawet tematów i melodii do obrzędów sakralnych.

Jak widać trudno tutaj o jednoznaczną definicję. Chorał gregoriański to pojęcie opisujące szereg zjawisk muzycznych i, paradoksalnie, w XIII-wiecznej Italii był on wierniejszy oryginałowi niż w tym samym miejscu 300 lat wcześniej (gdzie obok restauracji gregoriańskiej istniała stara tradycja adaptacji sztuki greckiej).

Czy ówcześni słuchacze wiedzieli, jak brzmiał oryginał? Prawdopodobnie w takim samym stopniu jak współcześni znają madrygały Monteverdiego. Średniowiecze nie było monolityczną epoką, odzwierciedlała się w nim bogata, wielowiekowa tradycja. A dla gotyckich mieszczan z Amiens gallikańska msza z VI wieku nie różniła się niczym od śpiewów koptyjskich.

Czy udało mi się przybliżyć nieco chorał gregoriański i wydobyć na światło dzienne zagadnienia związane z jego źródłami i rozwojem? Poddaję to ocenie czytelników.

Tekst zredagowała i skorygowała: Bożena Pierga

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Piotr Kobus
Architekt i miłośnik muzyki klasycznej. Interesuje się historią w dziedzinach gospodarki, instytucji, prawa, sztuki i państwowości.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone