Najdłuższe oblężenie I wojny światowej, czyli jak Rosjanie przygotowywali się do szturmu na Twierdzę Przemyśl?

opublikowano: 2022-03-09 14:49
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Na początku I wojny światowej wieloetniczny Przemyśl, położony wówczas w granicach Austro-Węgier, stał się twierdzą, którą Rosjanie chcieli zdobyć bez względu na cenę. Wkrótce miało się rozpocząć najdłuższe oblężenie I wojny światowej.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy”.

Hermann Kusmanek von Burgneustädten musiał czuć się najsamotniejszym człowiekiem na świecie. Twierdza, którą dowodził, była zdana na własne siły daleko w głębi terytorium opanowanego przez nieprzyjaciela. Najbliższe oddziały własnej armii znajdowały się w odległości 70 kilometrów. Jego fortyfikacje były przestarzałe, większość załogi w kiepskiej kondycji, a on właśnie obraził parlamentariusza najpotężniejszej armii na świecie. Pozostał mu już tylko jeden promyk nadziei. 1 października dwupłatowiec Albatros wylądował na wyboistym pasie startowym wewnątrz twierdzy. Jego pasażer, kapitan Franz von Raabl ze sztabu generalnego, przywiózł wiadomość tak tajną, że AOK uznało, iż musi ona być dostarczona osobiście: zbliżał się początek kontrofensywy austro-węgierskiej.

Hermann Kusmanek von Burgneustädten

W następnych dniach w komendzie twierdzy panowała niepewność. Czy Rosjanie zaatakują? 3 października zauważono, iż wrogie oddziały opuszczają pozycje na północ od twierdzy. Dzień później wczesnym rankiem dokonano wypadu mającego zakłócić odwrót nieprzyjaciela. Poza tym na froncie było przeważnie spokojnie. Wszelkie złudzenia, iż Przemyśl może uniknąć szturmu, prysły jednak nocą z 4 na 5 października, gdy północno-zachodni odcinek twierdzy zameldował o zbliżaniu się wroga. Wkrótce podobne meldunki dotarły z północy, a następnie z południowego wschodu i południa. Kusmanek był pod silną presją. Jeśli twierdza miała się utrzymać dostatecznie długo, żeby doczekać odsieczy, musiał prawidłowo odgadnąć, w którym miejscu 48-kilometrowego pierścienia obrony Rosjanie przeprowadzą główne natarcie, i jak najszybciej posłać tam posiłki. Gorsze było jednak to, że o wyniku nadchodzącej bitwy miało zadecydować coś, na co miał niewielki wpływ. Zwycięstwo lub klęska zależały od wytrzymałości, jaką okażą w oku cyklonu starsi żołnierze z załogi.

Generał Aleksiej Brusiłow, dowódca oblegającej Przemyśl grupy wojsk, złożonej z 3. i 8. Armii, był prawdziwym wojownikiem. W całkowitym przeciwieństwie do Kusmanka – którego ojciec był policjantem – pochodził ze szlacheckiej rodziny wojskowej, która przez pokolenia zyskała sobie reputację w służbie cara. Spośród wszystkich generałów carskiej Rosji tylko on jeden wyrobił sobie dobrą opinię w czasie pierwszej wojny światowej dzięki słynnemu zwycięstwu odniesionemu nad armią austro-węgierską w 1916 roku. Pierwsze przebłyski wybitnych zdolności zaprezentował jednak już dwa lata wcześniej. Ze swoją szczupłą sylwetką i bystrymi oczami Brusiłow odróżniał się od większości otyłych oficerów rosyjskiego sztabu generalnego. Wystrzegał się również typowego dla nich konserwatyzmu taktycznego. Był ryzykantem, kawalerzystą „skorym do wszelkiej awantury”, ale również bystrym oficerem o szerokim doświadczeniu i opinii dowódcy dbającego o wszechstronne wyszkolenie swoich żołnierzy. Chociaż dowodzenie nad wojskami blokującymi Przemyśl objął dopiero 1 października, od razu uznał za swoją misję zdobycie twierdzy.

REKLAMA

Brusiłow zdawał sobie sprawę z tego, że zdobycie Przemyśla utorowałoby drogę do najazdu na Europę Środkową. W najgorszym razie zajęcie tego miasta zabezpieczyłoby zdobycze rosyjskie we wschodniej Galicji. Można jednak było liczyć na znacznie więcej. W tamtym czasie Stawka, czyli kwatera główna naczelnego dowództwa armii rosyjskiej, przerzucała siły na północ, planując wielką ofensywę, która miała ruszyć znad Wisły i umożliwić „wdarcie się w głąb Niemiec”, co przesądziłoby o losach całej wojny. Brusiłow dzięki zajęciu ważnego węzła komunikacyjnego w Przemyślu mógłby przywrócić do użytku główną linię kolejową w Galicji na osi wschód–zachód. Poza tym zyskałby do prowadzenia operacji w polu blisko 90 tysięcy żołnierzy blokujących twierdzę przemyską. Dzięki temu mógłby, jak to ujął, „rozwinąć i rozszerzyć powodzenie” głównej ofensywy rosyjskiej na północy, podejmując natarcie na Kraków. Nie było jednak chwili do stracenia. Pojawiało się coraz więcej oznak, że austro-węgierska armia polowa szykuje się do kontrataku, a tymczasem przygotowania do szturmu na Przemyśl nawet się jeszcze nie zaczęły.

Brusiłow de facto miał pod swoją komendą trzy armie rosyjskie. 3. i 8. Armia walczyły na froncie w Galicji, a zaimprowizowana Armia Blokująca otaczała Przemyśl. Stawka uważała, że atak na twierdzę jest zbyt ryzykowny, i chciała tylko odciąć ją od świata zewnętrznego. Dlatego Armia Blokująca składała się jedynie z pięciu rezerwowych dywizji piechoty dosyć niskiej jakości oraz jednej dywizji kawalerii. Brusiłow postanowił jednak znacznie wzmocnić owe siły. 2 października poinformował dowodzącego Armią Blokującą generała lejtnanta Dmitrija Szczerbaczowa, iż ma się przygotować do natychmiastowego szturmu. Z myślą o tym celu przekazano mu 12. i 19. Dywizję Piechoty z 8. Armii. Były to dywizje czynne, istniejące również w czasach pokoju, które dysponowały silniejszą artylerią, ich żołnierze zaś przeszli nowoczesne szkolenie taktyczne. Kolejną czynną formacją składającą się z młodych i sprawnych żołnierzy, jaką otrzymał Szczerbaczow, była 3. Brygada Strzelców. Ponadto przekazano mu jedną dywizję rezerwową oraz zapewniono wsparcie ciężkiej artylerii.

REKLAMA
Gen. Aleksiej Brusiłow w 1914 roku

W ten sposób Szczerbaczow dysponował łącznie siłami liczącymi 117 batalionów piechoty, 24 szwadrony kawalerii i 483 dział, ale i tak miał przed sobą bardzo trudne zadanie. Jego piętą achillesową była artyleria. W latach poprzedzających wybuch wielkiej wojny niektóre państwa rozwijały ciężką artylerię oblężniczą. Austro-węgierskie moździerze Škody kalibru 30,5 cm, których osiem sztuk wypożyczono niemieckiemu sojusznikowi, oraz wyprodukowane przez samych Niemców monstra Kruppa kalibru 42 cm zrównały z ziemią forty belgijskich twierdz w Liège i Namur – które były znacznie nowocześniejsze od przemyskich – po zaledwie kilkudniowym ostrzale w sierpniu 1914 roku. Armia rosyjska zaniedbała jednak rozwój artylerii oblężniczej.

Najcięższym nowoczesnym działem, jakim dysponowała w 1914 roku, była znacznie mniejsza od dział przeciwników haubica francuska Schneider-Creusot kalibru 152 mm. Szczerbaczow miał ich 23. Ponadto w jego arsenale było 36 haubic 122 mm i cztery bardzo celne armaty 107 mm, ale i tak było to niewiele, bo tylko jedno na osiem jego dział było ciężkiego kalibru. Co gorsza, Rosjanie już wkrótce mieli się przekonać, że nie dysponują niczym, co mogłoby skruszyć betonowe i murowane kazamaty przemyskich fortów.

Brusiłow uważał jednak, że brak artylerii oblężniczej w Armii Blokującej nie stanowi większego problemu. Wierzył, że twierdzę można było zdobyć po jedynie minimalnym bombardowaniu, i zgodnie z takim założeniem Szczerbaczow planował swój szturm. Rosjanie mieli zaatakować Przemyśl z trzech stron jednocześnie. Na północy grupa dowodzona przez generała lejtnanta Leonida Lesza, złożona z 43 batalionów piechoty, wspieranych przez 168 dział, miała przeprowadzić atak pozorowany w celu odwrócenia uwagi załogi i ściągnięcia jej ruchomego odwodu. Jednocześnie z południa miało ruszyć do natarcia siedem batalionów piechoty, wspieranych przez 24 działa. Ta grupa osłaniała flankę głównego szturmu, który miał nastąpić z kierunku południowo-wschodniego. Decydujący odcinek ataku znajdował się w rejonie wsi Siedliska i na północny wschód od niej. Skoncentrowano tam 65 batalionów piechoty, wspieranych przez 39 ciężkich dział, w tym wszystkie dostępne haubice 152 mm, oraz 232 działa polowe mniejszych kalibrów.

REKLAMA

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Alexander Watson
„Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy”
cena:
59,90 zł
Wydawca:
Dom Wydawniczy Rebis
Tłumaczenie:
Tomasz Fiedorek
Rok wydania:
2022
Okładka:
twarda
Liczba stron:
416
Premiera:
01.03.2022
Format:
230 x 30 x 150 [mm]
Format ebooków:
.epub, .mobi
ISBN:
978-83-8188-424-2
EAN:
9788381884242

Ten tekst jest fragmentem książki Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy”.

Szczerbaczow miał mocne powody, żeby wybrać właśnie odcinek południowo-wschodni na miejsce głównego szturmu. Umocnienia po zachodniej stronie twierdzy były słabe, ale zbytnio oddalone od połączeń transportowych niezbędnych do zaopatrywania atakujących wojsk. Z kolei północny odcinek obrony był najmocniejszy, a ewentualne zwycięstwo Rosjan na południu byłoby jedynie połowiczne, gdyż w tamtej okolicy za fortami przebiegało pasmo wzgórz, na którym obrońcy mogliby szybko zorganizować skuteczny opór. Tymczasem zdobycie odcinka południowo-wschodniego i przede wszystkim całego jego centrum wokół Siedlisk, gdzie wyżej położony teren wznosił się nad obiema flankami i tyłami, pozwalałoby na przełamanie całego pierścienia obrony. Rosjanie mieli doskonały widok na trzynaście stałych fortów tamtego odcinka, pobliskie wzgórza zapewniały dobrą osłonę ich artylerii, a bliskość linii kolejowej Lwów–Mościska oznaczała, że zaopatrywanie atakujących wojsk będzie łatwe. Na dodatek pozycje obronne na kluczowym pododcinku Siedliska znajdowały się w zasięgu dział rosyjskich rozmieszczonych zarówno na wschodzie, jak i na południu.

REKLAMA
Hermann Kusmanek wraz ze sztabem Twierdzy Przemyśl w 1914 roku

Nie oznaczało to jednak wcale, że ten szturm miał być jedynie formalnością. Znajdujący się pod Siedliskami Fort I „Salis-Soglio” mógł być przestarzały, ale przed nim rozciągało się półkolem sześć mniejszych fortów pomocniczych, z których cztery zbudowano na przełomie wieków i wyposażono w pancerne wieże artyleryjskie. W związku z tym, że szturm Przemyśla miał się odbywać bez wsparcia ciężkiej artylerii, wybranie okolic Siedlisk na rejon głównego natarcia miało tym większy sens. Południowo-wschodni odcinek obrony odróżniał się bowiem od pozostałych tym, że znajdujące się tam lasy, jary i zburzone wsie zapewniały atakującej piechocie dobrą osłonę i możliwość skrytego podejścia do wysuniętych fortów na odległość 1–2 kilometrów. Swoją najlepszą jednostkę, 19. Dywizję Piechoty, Szczerbaczow rzucił do ataku na trzy forty I/1, I/2 i I/3, tworzące północną część Grupy Siedliskiej. Żeby pomóc tej dywizji i sąsiadującej z nią od południa rezerwowej 69. Dywizji Piechoty w szybkim przełamaniu obrony, kazał im przydzielić nożyce do cięcia drutów kolczastych, dodatkowe łopaty, a nawet skąpe zapasy granatów ręcznych, stanowiących nowy wynalazek w 1914 roku. Bezsilność rosyjskiej artylerii wobec kazamatów twierdzy przemyskiej mieli zrekompensować towarzyszący piechocie saperzy, którzy za pomocą ładunków bawełny strzelniczej mieli wybić dziury w murach fortów. Wszystko zależało zatem od wyników starcia z obrońcami.

Przygotowania do szturmu z konieczności prowadzono w pośpiechu. Gdyby austro-węgierska armia polowa, odzyskawszy siły, przeszła do kontrataku od zachodu, dowodzone przez Brusiłowa. i 8. Armia nie byłyby w stanie utrzymać pozycji. W pierwszym rozkazie dla swej armii, wydanym 3 października, Szczerbaczow polecił jednostkom zająć do następnego ranka pozycje wyjściowe do ataku, w odległości 2–4 kilometrów od twierdzy. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż nowo przybyłe posiłki miały do przebycia duże odległości. Wieczorem oddziały szykujące się do szturmu od północy i południa nadal znajdowały się 6–8 kilometrów od pierścienia umocnień twierdzy. Rosyjska 19. Dywizja Piechoty, której wyznaczono główną rolę w planowanym ataku, przez całą noc z 3 na 4 października w pośpiechu brnęła przed siebie w błocie i strugach deszczu, ale rankiem jej wyczerpani żołnierze nadal znajdowali się około 7 kilometrów od pierwszej linii obrony przeciwnika. Nie było już czasu na rozpoczęcie ostrzału artyleryjskiego ani na przeprowadzenie rozpoznania przez piechotę.

REKLAMA

Pomimo to Szczerbaczow podzielał pewność siebie swego zwierzchnika. Mimo wszystko Rosjanie mieli plany twierdzy. Ich wywiad bezlitośnie ocenił umocnienia przemyskie jako „należące do świata historii”. Kiepska celność obrońców zdradzała, że załoga miała na wyposażeniu przestarzałe działa i była kiepsko wyszkolona, dezerterzy zaś opowiadali dramatyczne historie o głębokim wyobcowaniu Rusinów i kiepskich nastrojach panujących wśród landszturmistów. Nie było wątpliwości: twierdza musiała paść.

Żołnierze III Batalionu 18. pułku piechoty landszturmu – w większości Polacy i Rusini – spędzali ranek 5 października na placu ćwiczeń koło wsi Wilcze leżącej na północny wschód od Przemyśla. Było zimno, a z nieba lały się strugi deszczu. To szkolenie trzeba było przeprowadzić tym pilniej, że wieść o wizycie rosyjskiego parlamentariusza rozniosła się już po twierdzy. Poza tym wszyscy widzieli wrogie samoloty rozpoznawcze krążące nad Przemyślem niczym drapieżne ptaki. Najbardziej złowieszczy był jednak fakt, że od ósmej rano od strony fortów na pierwszej linii dobiegało narastające dudnienie dział.

Szturm Twierdzy Przemyśl (mal. Ritter von Meissl)

Szkolenie dobiegło końca i żołnierze z zadowoleniem wrócili do koszar, żeby wysuszyć przemoczoną odzież. O trzeciej po południu, gdy zajmowali się umundurowaniem, nagle zagrała trąbka sygnałowa: alarm! Żołnierze szamotali się niezdarnie z nadal mokrymi szynelami i ekwipunkiem, chwytając jednocześnie za karabiny. Podoficerowie popędzali ich, ustawiając w kolumnę marszową. Nikt nie wiedział, jaki był powód tego alarmu. Pojawili się oficerowie, padły rozkazy i kolumna wyruszyła gliniastą drogą na południowy wschód, w stronę Siedlisk. Na horyzoncie, ponad wzgórzami przed nimi, żołnierze mogli dostrzec strzelające w powietrze słupy dymu. Po ciemnym niebie przemykały niewielkie białe obłoczki. Detonacje, nigdy do końca niezsynchronizowane z obłoczkami, odbijały się echem z coraz większą siłą, w miarę jak kolumna coraz bardziej się do nich zbliżała. Jak wspominał pewien oficer, wyglądało to tak, „jakby jakaś ogromna pięść waliła wściekle w zamknięte drzwi”.

REKLAMA

Gdy zapadł zmierzch, batalion w końcu dotarł do Fortu I. „Ciotka Sally” dostawała solidne lanie. Pokryty warstwą ziemi dach fortu był poznaczony dziobami po bezpośrednich trafieniach pocisków armatnich, a tylny dziedziniec – zawalony gruzem. Rosyjska artyleria wstrzymała ogień na noc, lecz austriackie działa na tym odcinku nadal strzelały ogłuszającymi salwami. Major Vinzenz Zipser, który dowodził batalionem, pozostawił swoich ludzi na drodze i poszedł zameldować się dowódcy pododcinka. Wyszeptał umówione hasło i wartownik z wysiłkiem otworzył ciężkie, żelazne drzwi. Major zniknął w trzewiach fortu.

Podczas gdy batalion czekał, wszędzie wokół niego zaczęła narastać gorączkowa aktywność. Drogą toczyły się nieoświetlone wozy taborowe przewożące amunicję i materiały naprawcze. Po forcie nieprzerwanie krążyli łącznicy, a z jego wnętrza wyłaniali się również łącznościowcy, których posyłano w teren w celu naprawy zerwanych linii telefonicznych. Wreszcie Zipser powrócił z pewnymi informacjami. Zwołał do siebie oficerów i starając się ukryć podenerwowanie, poważnym tonem oznajmił, że Rosjanie są gotowi pchnąć piechotę do szturmu. Ich batalion miał pozostać przy Forcie I jako odwód pododcinka. On osobiście zajmie stanowisko wewnątrz fortu. Kompanie mają się rozproszyć we wgłębieniu terenu między fortem i drogą. Każdy ma sobie wykopać dół dla własnej ochrony, na wypadek gdyby rankiem przeciwnik wznowił ostrzał. Na koniec Zipser napomniał towarzyszy broni, że bez względu na niebezpieczeństwo oficerowie nie powinni tracić głowy i muszą zachować spokój. W tamtym momencie jakaś haubica gdzieś w pobliżu oddała kolejny strzał. Zipser aż podskoczył. Aura męskości prysła jak bańka mydlana.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Alexander Watson
„Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy”
cena:
59,90 zł
Wydawca:
Dom Wydawniczy Rebis
Tłumaczenie:
Tomasz Fiedorek
Rok wydania:
2022
Okładka:
twarda
Liczba stron:
416
Premiera:
01.03.2022
Format:
230 x 30 x 150 [mm]
Format ebooków:
.epub, .mobi
ISBN:
978-83-8188-424-2
EAN:
9788381884242

Ten tekst jest fragmentem książki Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy”.

Stałe zarządzenia dla obrońców Przemyśla były bardzo wyraźne: „Zadaniem załogi jest utrzymanie twierdzy tak długo, jak to możliwe. Jest to od początku do końca naczelna wytyczna”. Do wieczora 5 października Kusmanek i jego sztab mieli już solidne powody, żeby się obawiać, że owo „tak długo, jak to możliwe” wcale nie potrwa zbyt długo. Rosyjska piechota zdobyła wszystkie wyznaczone jej cele na pierwszy dzień natarcia na kluczowym południowo-wschodnim odcinku obrony. Wysunięte placówki austro-węgierskie na wzgórzach leżących poza pierścieniem umocnień szybko padły. Teraz wrogie oddziały szturmowe były już 1–2 kilometry dalej i szykowały się do szturmu na same forty. Od wczesnego ranka Rosjanie dawali pokaz istnego mistrzostwa taktycznego, gdy przed oczami austro-węgierskich posterunków oraz obserwatorów artyleryjskich wyrastały nagle jak spod ziemi grupy mężczyzn w szarozielonych mundurach i nacierały w kierunku twierdzy. Tymczasem lekkie działa rosyjskie strzelały ponad głowami atakujących, starając się zmusić obrońców do trzymania głów nisko. Piechota rosyjska rozproszyła się na drobne grupki, a nawet pojedynczych żołnierzy, i posuwała się coraz dalej do przodu, a następnie okopywała. Działa austro-węgierskich fortów strzelały nieskutecznie. Taktyka zastosowana przez Rosjan czyniła z nich cel trudny do trafienia, a strzelanie z armat wzór 1861 – „powolnych, niecelnych i niepewnych”, jak zanotował pewien sfrustrowany artylerzysta – przypominało walkę przy użyciu karabinów skałkowych przeciwko nowoczesnym karabinom gwintowanym.

REKLAMA
Fort X „Orzechowce” w 1915 roku

Zgodnie z tym, co wpajano im na szkoleniu, Rosjanie odczuwali zdrowy respekt przed siłą ognia i dlatego nigdy zbyt długo nie wystawiali się na wrogi ostrzał. Kiedy już pierwsze oddziały szturmowe się okopały, ich śladem szły następne, żeby dołączyć do swych towarzyszy za bezpieczną osłoną. Następnie całą procedurę powtarzano – bieg, kopanie, bieg, kopanie, bieg, kopanie – rytmicznie zmniejszając dystans do obrońców. Atakująca na wschód od Siedlisk rosyjska 19. Dywizja Piechoty straciła tylko 23 zabitych i 239 rannych, zajmując wysunięte pozycje austro-węgierskie na wzgórzach. Do wieczora obrońcy znaleźli się już w odległości zaledwie tysiąca kroków od fortów I/1 oraz I/2.

REKLAMA

Żeby wesprzeć obronę, Kusmanek zaczął wysyłać posiłki. Tamtej nocy obok Fortu XIV „Hurko” w północnej części atakowanego odcinka rozmieszczono cztery baterie nowoczesnych dział polowych. Piechota również została postawiona w stan gotowości. 18. pułk landszturmu dotarł w zagrożony rejon jako jedna z pierwszych jednostek, ale gdy sztab twierdzy doszedł do przekonania, że wróg przeprowadza decydujący atak na południowym wschodzie, stopniowo posyłano tam coraz więcej oddziałów. 23. Dywizję Piechoty Honwedu, najlepszą formację w twierdzy, nadal jednak trzymano w odwodzie za Siedliskami. Do wieczora 6 października siły obrońców na tym odcinku uległy niemal podwojeniu, z trzynastu do dwudziestu pięciu batalionów

Chociaż walki pierwszego dnia potoczyły się źle, pewną pociechę dla Kusmanka mogła stanowić odporność jego fortów. Do tej pory wytrzymywały one wrogi ostrzał. Rosyjską artylerię trudno było zlokalizować, posiadała ona pokaźne zapasy amunicji i strzelała niezwykle celnie, ale brakowało jej siły ognia, żeby wywołać większe spustoszenia. Nawet jej najcięższe pociski nie były w stanie przebić betonowych stropów fortów. W rezultacie straty poniesione przez załogę były niezwykle małe: na całym południowym odcinku obrony tamtego pierwszego dnia walki po stronie austro-węgierskiej odnotowano zaledwie czterech poległych i dziewiętnastu rannych. Ku zaskoczeniu atakujących wieże pancerne zmodernizowanych i nowocześniejszych fortów także okazały się odporne na ostrzał artylerii. W ciągu następnych trzech dni udało się wyeliminować z walki tylko jedną z nich, w Forcie XV, na południowo-wschodnim odcinku obrony, i to tylko dlatego, że jeden z pocisków artyleryjskich wypaczył lufę działa sterczącą z wieży pancernej. Innym razem kopuła obserwacyjna z hartowanej stali została obrócona wokół własnej osi bezpośrednim trafieniem, ale nieszczęsny obserwator w jej wnętrzu, chociaż niewątpliwie wstrząśnięty i ogłuszony, nie odniósł ran.

REKLAMA

Głównym powodem zmartwień Kusmanka i jego sztabu był niezmiernie istotny czynnik ludzki. Oficerowie wykazywali niepokojąco słabą odporność psychiczną. Zanim jeszcze zagrzmiały działa, dowódca Fortu IV „Optyń” – kluczowego ogniwa obrony na południowym odcinku – doznał nagle załamania nerwowego. Kiedy zaczęły się walki, kolejni oficerowie zameldowali natychmiast, że są chorzy. Szybka utrata wysuniętych pozycji obronnych, które w wielu przypadkach były solidnie zbudowane i silnie obsadzone, również budziła spory niepokój. Oficer wywiadowczy twierdzy Felix Hölzer obwiniał jednak za to głównie ruskich i polskich landszturmistów. Te oddziały były „całkiem bezwartościowe!”, napisał zdegustowany. Ich pośpieszny odwrót nie był jednak przejawem braku patriotyzmu czy lojalności wobec monarchii.

Fort I „Salis Soglio” w 1915 roku

Służący w nich żołnierze po prostu nie byli w stanie podołać trudom walki. Pewien polski oficer artylerii, który dopiero co wrócił ze służby w okopach na pierwszej linii, był żywym dowodem na to, w jakim szoku znajdowali się tamci żołnierze:

Płaszcz podarty przez ułamek szrapnela; cały dygotał z zimna, bo był przemoknięty, i ze zdenerwowania. Mówił z błędnymi oczyma, że zasypywali ich funtowymi kawałkami żelaza i że w piekle gorzej nie będzie.

Kusmanek i jego sztab niewiele spali tamtej nocy, ale ich wyczerpani żołnierze nie spali wcale. W fortach artylerzyści gorączkowo strzelali na ślepo w mrok, odpierając urojone legiony napastników. Promienie potężnych reflektorów szperaczy, zamontowanych na szczytach fortów, bez przerwy omiatały ziemię niczyją. Wartownicy wypatrywali oczy w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak zbliżającego się ataku. Landszturmiści z III batalionu 18. pułku również odczuwali ten powszechny strach. 10. kompania porucznika Jana Vita została przesunięta z Siedlisk do przodu i zajęła schrony wybudowane za fortami I/4 i I/5, gotowa w każdej chwili obsadzić pierwszą linię okopów. Jej żołnierze jedli chleb z kiełbasą, leżąc na gołej ziemi, kręcąc się i wiercąc na wszystkie strony. „W napięciu czekaliśmy, co będzie dalej – wspominał porucznik Vit. – Cokolwiek jednak to miało być, jedno było pewne: to będzie coś okropnego”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy” bezpośrednio pod tym linkiem!

Alexander Watson
„Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy”
cena:
59,90 zł
Wydawca:
Dom Wydawniczy Rebis
Tłumaczenie:
Tomasz Fiedorek
Rok wydania:
2022
Okładka:
twarda
Liczba stron:
416
Premiera:
01.03.2022
Format:
230 x 30 x 150 [mm]
Format ebooków:
.epub, .mobi
ISBN:
978-83-8188-424-2
EAN:
9788381884242
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Alexander Watson
Wykładowca historii w Goldsmiths College na Uniwersytecie Londyńskim. Napisał Ring of Steel: Germany and Austria-Hungary in World War I, za którą otrzymał Wolfson History Prize i Guggenheim-Lehrman Prize in Military History, oraz Enduring the Great War, nagrodzoną Fraenkel Prize.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone