Nie tylko Małysz i Kowalczyk. Występy Polaków na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym

opublikowano: 2011-03-06 21:30
wolna licencja
poleć artykuł:
Kończą się rozgrywane w Oslo mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, na których Adam Małysz i Justyna Kowalczyk zdobyli w sumie cztery medale. To dobry moment, by przypomnieć dawne występy i sukcesy Polaków na narciarskim mundialu.
REKLAMA

Trudno odmówić piękna narciarstwu, które w odróżnieniu od wielu innych dyscyplin jest nierozłącznie związane z przyrodą. Górskie trasy będące domeną biegaczy, malowniczo wkomponowane w krajobraz skocznie i trasy zjazdowe stanowią efekt ludzkiej fascynacji pięknem gór. W dawnych czasach piękno to jednak bardziej odstraszało niż przyciągało. Zmianę w tym względzie przyniósł wiek XIX, kiedy to niezwykle popularne stało się zarówno górskie wodolecznictwo, jak i turystyka, obok których znalazło się miejsce również na aktywność sportową. W odróżnieniu od narciarstwa alpejskiego, jego odmiana zwana klasyczną (a w większości krajów świata – nordycką) obejmuje biegi, skoki i kombinację norweską. Dyscypliną pokrewną narciarstwu klasycznemu, ale nie zaliczaną do niego, jest biatlon, który obejmuje bieg na nartach i strzelanie.

Era „romantyczna” (przed rokiem 1939)

W roku 1919, po odzyskaniu niepodległości, powstał Polski Związek Narciarski zrzeszający stowarzyszenia narciarskie działające przed I wojną światową. Nowa organizacja, kierowana przez pułkownika Aleksandra Bobkowskiego (1885–1966) działała sprawnie i w szybkim tempie wprowadzała polskie narciarstwo do światowej elity. Wyrazem tego był już sam udział Polaków w Narciarskich Mistrzostwach Europy Środkowej, uznawanych dziś za pierwsze nieoficjalne mistrzostwa świata. Rozgrywane były w czeskim Johannisbadzie (Janske Lazne) od 4 do 14 lutego 1925 roku, a wzięło w nich udział dwunastu reprezentantów Polski. W konkurencji biegów narciarskich w gronie najlepszych nieźle spisywał się Franciszek Bujak, który zajął dwudzieste czwarte miejsce na pięćdziesiąt kilometrów oraz dwudzieste siódme na osiemnaście kilometrów. Warto przyjrzeć się czasom Polaka: na „pięćdziesiątkę” biegł 6 godzin, 12 minut i 7 sekund, podczas gdy zwycięskiemu Czechowi Otakarowi Německemu zajęło to 5 godzin 9 minut i 56 sekund. Zarówno wyniki, jak i różnice między najlepszymi mogą dziś wydawać się zabawne, trudno jednak odmówić szacunku startującym w biegu śmiałkom. Z podobnego założenia wyszedł „Przegląd Sportowy”, który podkreślał, iż pamiętać winniśmy, że „typ biegów, w których teraz braliśmy udział, jest ciągle jeszcze w Polsce nowością” („Przegląd Sportowy” z 18 lutego 1925, nr 7).

Dowodem uznania dla PZN w tym okresie było powierzenie mu dwukrotnie organizacji mistrzostw FIS w 1929 i 1939 roku. Areną obu imprez było Zakopane. Po raz pierwszy elita narciarstwa gościła w stolicy Tatr od 5 do 9 lutego 1929 roku. Pod Giewont zajechało około dwustu zawodników z szesnastu krajów, a sportowcom towarzyszyło aż pięćdziesięciu trzech dziennikarzy zagranicznych. Polacy nie błysnęli w konkurencjach objętych planem mistrzostw, wygrali jednak konkurencje dodatkowe, pokazowe, jakimi były: bieg zjazdowy, w którym zwyciężył Bronisław Czech (1908–1944), oraz bieg kobiet na sześć kilometrów wygrany przez Bronisławę Staszel-Polankową (1912–1988). W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” zakopiańskie mistrzostwa bardzo chwalił prezes FIS płk Holquist, który podkreślał potencjał Zakopanego. Według niego Polska miała wówczas „wspaniałe tereny górskie, nadające się świetnie do uprawiania narciarstwa”, a zorganizowane pod Tatrami mistrzostwa „zaimponowały Europie” („Przegląd Sportowy” z 09 lutego 1929, nr 7).

REKLAMA
Stanisław Marusarz – największy narciarz II RP

W okresie przedwojennym prawdziwym polskim mistrzem narciarstwa klasycznego był Stanisław Marusarz (1913–1993). Pierwszy sukces odniósł on na mistrzostwach świata w Innsbrucku rozgrywanych od 8 do 12 lutego 1933 roku. Polak zajął wówczas znakomite szóste miejsce w kombinacji. W tych samych mistrzostwach doskonale spisał się także Izydor Łuszczek – ósmy w otwartym konkursie skoków. Kolejne mistrzostwa świata odbyły się już rok po poprzednich. Od 20 do 25 lutego 1934 roku narciarzy gościło szwedzkie miasto Sollefteå. Najlepszym miejscem spośród zajętych przez Polaków była piąta pozycja wywalczona w sztafecie 4x10 kilometrów. Ten pozornie dobry wynik uzyskany przez: Stanisława i Andrzeja Marusarzów, Bronisława Czecha oraz Stanisława Karpiela oznaczał jednak ostatnią lokatę w gronie startujących.

Jeszcze bliżej strefy medalowej znalazł się Stanisław Marusarz podczas mistrzostw świata w Wysokich Tatrach w 1935 roku. Zajął tam czwarte miejsce, choć odległościami skoków ustąpił tylko zwycięskiemu Birgerowi Ruudowi. O przegranej zadecydowały noty za styl. W kombinacji na dziewiątej pozycji uplasował się Bronisław Czech. Marusarz był jedenasty, jednak w tym samym roku pobił rekord świata w długości skoku, uzyskując w Planicy 95 m.

W roku 1936 z powodu zimowych igrzysk olimpijskich nie odbyły się odrębne mistrzostwa FIS. Na olimpiadzie w Garmisch-Partenkirchen najlepiej z polskich narciarzy spisał się oczywiście Stanisław Marusarz, zdobywca piątego miejsca w konkursie skoków i siódmego w kombinacji. Na siódmym miejscu uplasowała się również sztafeta 4x10 z Michałem Górskim, Marianem Woyną-Orlewiczem, Stanisławem Karpielem i Bronisławem Czechem w składzie. Z dobrymi wynikami na olimpiadzie nie korespondował słaby występ Biało-Czerwonych na mistrzostwach świata 1937 roku we francuskim Chamonix.

REKLAMA

Od 24 do 28 lutego 1938 roku w Lahti odbywały się kolejne mistrzostwa świata FIS w narciarstwie klasycznym. Zawody te miały okazać się dla reprezentantów Polski historycznymi. Korespondent „Przeglądu Sportowego” pisał: „nikt tu jednak nie przypuszczał, że hegemonia Skandynawów w skokach będzie tak bardzo zagrożona, jak jeszcze nigdy dotąd. Nikt się nie spodziewał, że znajdzie się ktoś, kto potrafi skakać lepiej niż najlepsi z osławionych mistrzów” („Przegląd Sportowy” z 28 lutego 1938, nr 17). Tym kimś był oczywiście Marusarz, który zdobył srebrny medal w konkursie skoków. Panowało jednak zgodne przekonanie, że należało mu się złoto, skakał bowiem zdecydowanie najdalej z uczestników, a w drugiej próbie pobił rekord skoczni skokiem na długość 67 metrów. Co najważniejsze, jego próby były poprawne stylowo. Niestety, skandynawscy sędziowie uznali inaczej i przyznali złoto Norwegowi Asbjørnowi Ruudowi.

Ostatnim akordem przedwojennej historii polskiego narciarstwa były kolejne mistrzostwa FIS rozgrywane w Zakopanem od 11 do 19 lutego 1939 roku. Przy okazji tej imprezy, chwalonej znów za znakomitą organizację, dało chyba o sobie znać wrodzone polskie narzekanie, bowiem piąte miejsce Marusarza w skokach i siódme w kombinacji uznano za porażkę i zawód. Chwalono natomiast kuzyna mistrza, Andrzeja (1913–1968), który uplasował się na czwartej pozycji w kombinacji. Znakiem czasów były znakomite wyniki reprezentantów złowrogiej III Rzeszy, która, jak każde państwo totalitarne, traktowała sport jako swoisty wyścig o prymat na świecie…

Bilans pierwszej ery w historii narciarstwa wypadł dla Polski nader korzystnie. Zakopane dwukrotnie gościło mistrzostwa FIS, zaś polscy zawodnicy coraz bardziej zaczynali liczyć się na świecie. Prawdziwymi gwiazdami stali się Bronisław Czech oraz Stanisław Marusarz, późniejsza „żywa legenda” polskiego narciarstwa. Był to jeszcze „romantyczny” okres w historii sportu, w którym eleganccy panowie uprawiali z powodzeniem wiele, czasem nawet dalekich dyscyplin sportu, a udział i zdrowa rywalizacja były naprawdę ważniejsze od uzyskiwanych laurów i tytułów.

REKLAMA

Polecamy e-booka Łukasza Jabłońskiego pt. „Sportowa Warszawa przed I wojną światową”:

Łukasz Jabłoński
„Sportowa Warszawa przed I wojną światową”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
98
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-15-0

Sukcesy? Eto normalno! (lata 1956–1981)

II wojna światowa wywołała spustoszenie tak w narciarstwie, jak i całym polskim sporcie. W Auschwitz zamordowany został między innymi Bronisław Czech. Marusarz, również zaangażowany w konspirację, cudem uniknął śmierci. Kolejne mistrzostwa świata w Lake Placid (1950) i Falun (1954) nie przyniosły Polakom znaczących osiągnięć. Nie liczyli się oni również podczas igrzysk olimpijskich w Sankt Moritz w 1948 roku (najlepszym rezultatem była dziesiąta pozycja męskiej sztafety) oraz cztery lata później w Oslo.

Na sukcesy trzeba było poczekać do czasu „przejęcia pałeczki” przez nowe pokolenie utalentowanych zawodniczek i zawodników. Przełomowe znaczenie miały igrzyska 1956 roku rozegrane we włoskiej Cortnie d’Ampezzo. W biegach sztafeta kobiet 3x5 kilometrów w składzie: Maria Gąsienica-Bukowa, Józefa Pęksa i Zofia Krzeptowska zajęła piąte miejsce, rozpoczynając passę wieloletnich sukcesów drużyny. Indywidualnie zawodniczki te uplasowały się w drugiej dziesiątce klasyfikacji (zajmując odpowiednio: szesnaste, siedemnaste i osiemnaste miejsce na 10 km). Nieco słabiej wypadła sztafeta mężczyzn, która ukończyła rywalizację na dziesiątej pozycji. Prawdziwą sensację wywołał jednak brązowy medal w kombinacji wywalczony przez Franciszka Gronia-Gąsienicę (urodzony w 1931 roku). Było to niebywałe osiągnięcie tego utalentowanego zawodnika, który niestety już rok później uległ poważnemu wypadkowi i nie wrócił więcej do formy.

Wicemistrz świata w skokach Antoni Łaciak (fot. „Przegląd Sportowy” z 26 lutego 1962, nr 32)

Od 4 do 9 lutego 1958 trwały w Lahti kolejne mistrzostwa świata. W ich trakcie Polki potwierdziły klasę, plasując się na czwartej pozycji. W drużynie biegły: Gąsienica-Bukowa, Stefania Biegun i Józefa Pęksa-Czerniawska. Ich wynik powtórzyły: Biegun, Czerniawska i Helena Gąsienica-Daniel na igrzyskach w Squaw Walley w 1960 roku. Na tej samej olimpiadzie szóste miejsce zajęła męska sztafeta 4x10 kilometrów w składzie: Andrzej Mateja, Józef Rysula, Józef Gut Misiaga i Kazimierz Zelek.

Od 18 do 27 lutego 1962 roku narciarski świat po raz trzeci (i póki co ostatni) gościł w Zakopanem. Były to mistrzostwa wielkich nadziei, które nieoczekiwanie przerodziły się w mistrzostwa rozczarowań i niespodzianek. Te pierwsze były „zasługą” biegaczy zajmujących dalekie lokaty. Również i żeńska sztafeta, na którą rzecz jasna bardzo liczono, zameldowała się na mecie na „swoim” czwartym miejscu. Do Stefani Biegun, którą posądzano potem o brak formy, i Józefy Czerniawskiej dołączyła Weronika Stempak. Niespodziankę sprawili natomiast skoczkowie, a największą spośród nich Antoni Łaciak, który zdobył wicemistrzostwo świata na średniej skoczni. Krążek dały Polakowi skoki na odległość 68,5, 64,5 oraz 71,5 metra. Wygrał Norweg Engan Toralf, trzeci był legendarny Niemiec Helmut Recknagel. W tym samym konkursie siódmą lokatę zajął Gustaw Bujok. Z kolei na Wielkiej Krokwi zwyciężył Recknagel przed Nikołajem Kamieńskim z ZSRR. Łaciak był szósty, a dwie pozycje dalej uplasował się Piotr Wala. Zakopiańskie mistrzostwa odniosły sukces organizacyjny, natomiast występy Polaków stały się powodem krytyki trenerów i związku na łamach prasy, której zdaniem „w ekipie panował bałagan” („Przegląd Sportowy” 27 lutego 1962, nr 33).

REKLAMA
Stutysięczny tłum obserwujący konkurs skoków podczas mistrzostw świata w Zakopanem w 1962 roku (fot. „Przegląd Sportowy” z 27 lutego 1962, nr 33)

Kolejne lata przyniosły pewien spadek formy polskich reprezentantów. W Innsbrucku (IO 1964) sztafety kobiet 3x5 kilometrów (Teresa Trzebunia, Czesława Stopka i Stefania Biegun) i mężczyzn 4x10 kilometrów (Edward Budny, Gut Misiaga, Tadeusz Jankowski i Rysula) zajęły odpowiednio siódme i ósme miejsce. Łaciak ukończył zawody na kompromitującym trzydziestym czwartym miejscu. Nie lepiej było na mistrzostwach świata w Oslo w 1966 roku. Ostatnie, siódme miejsce sztafety Polek uznano za blamaż. Weronika Stempak-Budny tłumaczyła słaby występ złym smarowaniem nart, zaś Stefania Biegun brakiem formy („Przegląd Sportowy” 1966, nr 35).

Kolejne igrzyska w Grenoble w 1968 roku przyniosły jednak niezłe, piąte miejsce sztafety kobiet, szóste Józefa Gąsienicy w kombinacji oraz dziewiąte Stefanii Biegun na dystansie 5 kilometrów. Na mistrzostwach świata w Wysokich Tatrach w roku 1970 Stefania Biegun, Weronika Budny i Józefa Majerczyk zajęły jednak dopiero ósme miejsce. Słaby występ reprezentacji nieoczekiwanie zamienił w sukces Stanisław Gąsienica Daniel, zdobywca brązowego medalu w konkursie skoków na dużej skoczni (uzyskał 92 oraz 100,5 metra). Niestety, świetnie się zapowiadającą karierę dziewiętnastoletniego skoczka zniweczyła poważna kontuzja, jakiej nabawił się rok później. Podobnie jak w przypadku Gronia-Gąsienicy, pierwszy medal na imprezie mistrzowskiej miał się okazać dla niego ostatnim.

REKLAMA

Olimpiada w Sapporo (1972) kojarzy się wszystkim z nieoczekiwanym złotem i szóstym miejscem Wojciecha Fortuny w konkursach skoków, warte odnotowania są jednak dwunasta i siedemnasta pozycja (odpowiednio) Kazimierza Długopolskiego i Stefana Huli w kombinacji oraz siódme miejsce żeńskiej sztafety (Anna Duraj, Józefa Majerczyk-Chromik, Weronika Budny). Sukcesy te przełożyły się na wielki występ Biało-Czerwonych na mistrzostwach roku 1974 rozgrywanych w Falun. Wówczas to 17 lutego Jan Staszel zdobył historyczny pierwszy medal dla Polski w biegach narciarskich, zajmując trzecią lokatę w biegu na 30 km. Dzień później z krążka tego samego koloru w kombinacji mógł się cieszyć Stefan Hula, a Jan Legierski ukończył zawody na siódmym miejscu. W biegu na 5 kilometrów dziesiąte miejsce zajęła Władysława Majerczyk, która wraz z siostrą Józefą Chromik i Anną Duraj ukończyła bieg sztafetowy na siódmej pozycji. Marian Matzenauer, wysłannik „Przeglądu Sportowego”, z dumą pisał:

w Falun przeżywamy najpiękniejsze dni w historii polskiego narciarstwa. W niedzielę Jan Staszel wywalczył brązowy medal w biegu na 30 km, a Stefan Hula wygrał konkurs skoków do dwuboju klasycznego. W poniedziałek w kapitalnym stylu Jan Legierski zwyciężył w biegu na 15 km do dwuboju, a Stefan Hula zdobył brązowy medal w tej konkurencji. Bardzo dobrze spisała się Władysława Majerczyk, która – zajmując X miejsce w biegu na 5 km – znalazła się u wrót ścisłej światowej czołówki („Przegląd Sportowy” z 19 lutego 1974, nr 35).

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

Mistrz świata w biegu na 15 km Józef Łuszczek po zwycięskim biegu (fot. „Przegląd Sportowy” z 22 lutego 1978, nr 38)

Te historyczne wyniki nie zostały potwierdzone dobrym występem podczas kolejnych igrzysk olimpijskich – w Innsbrucku w 1976 roku. Znakomicie było natomiast na mistrzostwach świata w Lahti rozgrywanych od 18 do 26 lutego 1978 roku. Sukcesy stały się wówczas udziałem zakopiańczyka Józefa Łuszczka, który wszedł przebojem do światowej czołówki, imponując wielką formą. 20 lutego w biegu na 30 kilometrów Polak zdobył brązowy medal, ustępując tylko faworyzowanym reprezentantom ZSRR. Dwa dni później, w biegu na 15 kilometrów był już bezkonkurencyjny. Dobrym rezultatem było też siódme miejsce Łuszczka na 50 kilometrów i dziewiąte Kazimierza Długopolskiego w kombinacji.

Historyczny złoty medal narciarskich mistrzostw świata przyjęto w kraju z euforią i niedowierzaniem. Trudno się temu dziwić – o ile reprezentanci Polski „przyzwyczaili” opinię publiczną do pojedynczych sukcesów i medali, o tyle nigdy wcześniej jednak nie sięgnęli po medal z najcenniejszego kruszcu. Złoto Łuszczka komentował Stanisław Marusarz. Dawny mistrz mówił:

REKLAMA
nareszcie spełniły się nasze marzenia, nareszcie polskie narciarstwo doczekało się sukcesu, na jaki dawno czekaliśmy. Łuszczek […] wykazał i udowodnił, że warto pracować, że są szanse na sukcesy, trzeba je tylko wykorzystać. […] No i żebyśmy mieli choć jeszcze jednego takiego Łuszczka („Przegląd Sportowy” z 22 lutego 1978, nr 38).

Niestety, legendarny narciarz zawiódł się w swoich nadziejach, a polskie narciarstwo czekał wkrótce długoletni kryzys. Tymczasem można było cieszyć się jeszcze z brązowego medalu Piotra Fijasa na mistrzostwach świata w lotach narciarskich w 1979 roku oraz niezłych (piąte miejsce na 30 oraz szóste na 15 kilometrów) występów Łuszczka na igrzyskach w Lake Placid w 1980 roku. W inauguracyjnym sezonie pucharu świata w skokach na znakomitym trzecim stopniu podium w klasyfikacji generalnej stanął Stanisław Bobak (1956–2010) – kolejny z długiej listy polskich narciarzy, któremu kontuzja zrujnowała wspaniale zapowiadającą się karierę. Z kolei w pierwszym oficjalnym sezonie pucharu świata biegaczy 1981/1982 Józef Łuszczek uplasował się na jedenastej pozycji.

Głęboki kryzys (1981–2001)

Józef Łuszczek opowiadał w wywiadzie dla „Sport.pl”, że gdy po zdobyciu trzeciego miejsca w Lahti poszedł pogratulować zwycięzcom z ZSRR, lekceważąco odpowiedzieli mu, że ich sukces jest czymś zupełnie normalnym. Zadziorny zakopiańczyk odgryzł się rywalom w ten sam sposób po zdobyciu złotego medalu (R. Błoński, [Historia Józefa Łuszczka...]). Istotnie jednak początek lat osiemdziesiątych zakończył ćwierćwiecze sukcesów Polaków na mistrzowskich imprezach. Można żałować, że zawodnicy zajmujący miejsca w czołówce na ogół nie potrafili utrzymać później formy, jednak sama ilość zdobytych medali i miejsc punktowanych pokazuje, że nasze narciarstwo utrzymywało wówczas stale kontakt ze światową czołówką. Patrząc z perspektywy czasu szczególnie szkoda, że medal na wielkiej imprezie ominął polską sztafetę biegaczek, która na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych regularnie się o niego ocierała.

REKLAMA

Rok 1981 może być umowną cezurą oznaczającą początek chudych lat nie tylko w sportach zimowych, ale i w całym polskim sporcie. Katastrofalny kryzys ekonomiczny i izolacja Polski na arenie międzynarodowej spychały naszych sportowców do roli ubogich prowincjuszy, a różnicę między polską i światową czołówką pogłębiała jeszcze profesjonalizacja sportu. Biało-Czerwonym trudno było odnaleźć się w rywalizacji najlepszych w pucharach świata, trudniej było też o sukcesy na mistrzostwach świata, odbywających się odtąd co dwa lata niezależnie od igrzysk olimpijskich.

Bywały oczywiście pojedyncze sukcesy. Na przykład kombinatorów norweskich (Tadeusz Bafia, Karol Kołtas i Ryszard Guńka), którzy zajęli szóste miejsce w sztafecie podczas mistrzostw świata w Seefeld w 1985 roku, albo Bernadety Bocek-Piotrowskiej, która zajęła znakomite siódme miejsce w biegu na 30 kilometrów techniką dowolną podczas mistrzostw świata w Falun w 1993 roku. W Thunder Bay (1995) skakał już będący wielką nadzieją polskiego narciarstwa Adam Małysz, który zajął odpowiednio dziesiąte i jedenaste miejsce na średniej i dużej skoczni. Dwa lata później w Trondheim o medal na skoczni K-90 otarł się Robert Mateja, który był również szesnasty na skoczni dużej. Najlepszym miejscem Małysza w tych zawodach była czternasta lokata na średniej skoczni. Podobnie jak przed laty, polska miała dobrą, choć już nie walczącą o najwyższe pozycje, drużynę biegaczek, która zajęła siódme miejsce na mistrzostwach globu w Val di Fiemme w 1991 roku, dziesiąte na igrzyskach olimpijskich w Albertville w 1992 roku, ósme w Lillehammer cztery lata później i trzynaste podczas igrzysk w Nagano w 1998 roku. Drużynę stanowiły Bernadeta Bocek-Piotrowska, Katarzyna Gębala, Dorota Kwaśny-Lejawa, Michalina Maciuszek, Halina Nowak-Guńka i najstarsza w ekipie Małgorzata Ruchała.

Na przełomie wieków polskie narciarstwo klasyczne znalazło się w sytuacji wręcz katastrofalnej. Skoczkowie zupełnie stracili formę, kombinacja norweska praktycznie nie istniała, a podobny los czekał i biegi narciarskie po przedwczesnym zakończeniu karier przez reprezentujące dobry światowy poziom biegaczki. Gdy wydawało się, że Polska już na dobre zapomni o narciarstwie klasycznym, stał się cud. Najpierw Adam Małysz, a potem Justyna Kowalczyk uczynili z tego zapomnianego niemal sportu przedmiot zainteresowania milionów. Oczywiście winni jesteśmy też przypomnienie, że Biało-Czerwoni odnosili liczne sukcesy również w innych konkurencjach narciarskich – narciarstwie alpejskim i jakże bliskim narciarstwu klasycznemu biathlonie. Ciesząc się z sukcesów naszych współczesnych mistrzów, wypada mieć nadzieję, że ich następcy nawiążą do wielkich tradycji i nie staną się nigdy egzotycznym widokiem na narciarskich skoczniach i trasach.

POLECAMY

Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!

Bibliografia

Redakcja: Roman Sidorski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Kamil Śmiechowski
Historyk, doktor nauk humanistycznych, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego. Autor opracowania „Z perspektywy stolicy. Łódź okiem warszawskich tygodników społeczno-kulturalnych 1881-1905 (Łódź 2012)”. Członek Stowarzyszenia Fabrykancka.pl, gdzie zajmuje się promowaniem walki o zachowanie i renowację łódzkich zabytków. Interesuje się historią Łodzi, dziejami prasy oraz architekturą i procesami urbanizacyjnymi.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone