„Niezwyciężeni” – 50 lat w 4 minuty, czyli IPN promuje polską historię
Zobacz też: „Animowana historia Polski” – pełna wersja
Animacja została przygotowana na zlecenie Instytutu Pamięci Narodowej. Nad filmem pracowali specjaliści ze studia Platige Image i Juice – wielokrotnie nagradzanych, znanych polskich firm zajmujących się animacją cyfrową. Trwający niemal 4,5 minut film,wykorzystując patriotyczną symbolikę, streszcza polskie zmagania o wolność od kampanii wrześniowej w 1939 r. po upadek żelaznej kurtyny w 1989. Narratorem angielskiej wersji filmu jest brytyjski aktor Sean Bean znany m.in. z ról we „Władcy Pierścieni” czy serialu „Gra o Tron”. [film na kanale IPNtv w wersji angielskiej został zablokowany z powodu roszczeń o prawa autorskie, ale wciąż jest dostępny m.in. pod tym linkiem – dop. red.] Narratorem polskiej wersji jest aktor Mirosław Zbrojewicz. W ciągu kilku dni animację na YouTube obejrzało ponad 1,5 mln osób, co sprawia, że produkcja IPN jest jednym z najczęściej oglądanych polskich klipów w serwisie YouTube.
„Tym filmem chcielibyśmy rozpocząć międzynarodową akcję edukacyjną, której celem jest przedstawienie polskiej perspektywy historycznej okresu 1939-1989” – przekonywał Adam Hlebowicz, zastępca dyrektora Biura Edukacji Narodowej IPN – „Bez polskiej perspektywy nie da się w pełni zrozumieć przebiegu, ale też konsekwencji II wojny” – podkreślił.
Samo to tłumaczenie pokazuje, że głównym odbiorcą filmu IPN ma być przede wszystkim zagraniczny odbiorca. By zrealizować taki cel film niewątpliwie musiał mieć odpowiednią stronę wizualną, odpowiednią dynamikę narracji i niestety pewną dozę uproszczeń, by dla zwykłego obcokrajowca trudna historia Polski była nie tyle zrozumiała, co w uniwersalny sposób przystępna.
Czy udało się to osiągnąć? I tak i nie. Jak to często bywa w przypadku tego typu produkcji nad Wisłą – film dla jednych jest propagandową wydmuszką, dla innych multimedialnym pokrzepieniem serc, a dla jeszcze innych sezonową ciekawostką. Tydzień wystarczył, by w kolejnym aspekcie życia społecznego podzielić Polaków – tym razem tych za pan brat ze współczesną animacją. I tak „Niezwyciężeni” to jednocześnie wybitne dzieło, jak i nafaszerowany nadużyciami i zakłamaniami bubel, którego nie powstydziłaby się nawet Leni Riefenstahl.
Mnie osobiście film się podoba. Pod względem graficznym nie jest to może dzieło najwybitniejsze, ale w połączeniu z muzyką, szczątkową, ale przystępną narracją i do tego odpowiednią symboliką, ma atrakcyjną formę i dynamikę. Animacja zaczyna się od pokazania mapy II RP, którą z dwóch stron zalewają hitlerowskie Niemcy i Związek Radziecki, a zaraz potem polskiego żołnierza niczym w grze komputerowej zgniatają dwie, zmechanizowane ściany – niemiecka i sowiecka. Ich industrialnych wygląd podkreśla, że Polsce przyszło walczyć z dwiema śmiertelnymi maszynami wojennymi. Ten swoisty steampunkowy motyw przewija się zresztą w końcowych scenach filmu, gdy kolejne ogniska społecznego sprzeciwu – protesty robotnicze, protesty Solidarności – zgniata zmechanizowana ręka symbolizującą ZSRR.
Film prezentując zresztą najważniejsze fakty z czasów 1939-1945 też posługuje się symboliką i alegoriami. W ten nieco poetycki sposób film pokazuje takie wydarzenia jak Katyń, powstanie armii Andersa, powstanie w getcie, Powstanie Warszawskie, Jałtę, strajki robotnicze oraz upadek żelaznej kurtyny. Nie widać w nim postaci historycznych wymienionych z imion i nazwisk. Pojawiają się jednak takie postacie jak Jan Karski, Irena Sendlerowa czy Witold Pilecki. Dowiadujemy się tego jednak z kontekstu. Widz domyśla się, że chodzi o te czy inne postacie poznając kolejne wydarzenia niczym w historycznym kalejdoskopie.
Pytanie tylko czy taka forma może trafić do obcokrajowca, który tej swoistej gry symboli i patriotycznego puszczania oka może nie zrozumieć, nie mając odpowiedniej wiedzy o historii Polski? W tym kontekście zasadne wydają się tezy publicystów z lewej strony debaty. Przesiąknięty polską wizją historii film – ludzi niezwiązanych emocjonalnie z Polską nie zaciekawi, a wręcz może odstraszyć.
Jest to jednak tylko jedna strona medalu. Film bowiem gra na emocjach uniwersalnych dla całej cywilizacji Zachodu. Podkreśla poświęcenie, oddanie, odwagę bojowników o wolność w obliczu zagrożenia jakim są dwa nieludzkie totalitaryzmy, maszyny niszczące każdy przejaw człowieczeństwa. Po wyrzuceniu kontekstu geopolitycznego czy faktograficznego, to narracja tożsama dla wielu narodów. Zaciekawienie samym dramatem to dobry krok w stronę rzetelniejszej popularyzacji historii.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Polecamy e-booka „Z Miodowej na Bracką”:
Grzechem popularyzatorskim jest niekiedy domaganie się wielkich kroków i wielkich efektów od razu. Tymczasem odbiorcę zachodniego trzeba zacząć przyzwyczajać powoli – jednocześnie dając mu produkt, który nie jest przeładowany niestrawną faktografią. Na tym właśnie polega fenomen amerykańskiego kina wojennego, które gra uniwersalnymi wartościami, a amerykański patos, choć dawkowany,jest przekazywany w sposób korespondujący z uczuciami widza z Francji, Anglii, Hiszpanii czy Polski.
Analizując „Niezwyciężonych” warto przede wszystkim pochylić się nad sposobem prezentowania faktów historycznych – szczególnie, że ten aspekt produkcji spotkał się ze sporą krytyką. Dostało się fragmentowi o zdobyciu Monte Cassino czy narracji o ratowaniu Żydów przez Polaków. W przypadku Monte Cassino skupiono się na aspekcie z dziejów wojskowości, że o klasztor walczyły też inne formacje. Symbolicznie jednak to głownie natarcie Polaków przyczyniło się do finalnego sukcesu. Krytyka tego wątku narracyjnego jest tyle zasadna, co potencjalna krytyka Steven Spielberga, że w „Szeregowcu Ryanie” nie pokazał, iż operacja „Overlord” i lądowanie w Normandii był wspólną akcją wojsk alianckich (w tym polskich sił powietrznych), a nie tylko amerykańskich.
Wątkowi żydowskiemu dostało się za brak bicia się w pierś i kajania, że Polacy również brali udział w Holocauście. Prawda, mamy w tym swój udział. Wojna budzi demony we wszystkich i tylko głupiec wierzy, że nie było Polaków, którzy ze strachu albo z czystej satysfakcji wydawali Żydów nazistom. Film IPN ma jednak budować pozytywny przekaz o historii Polski. Koncentruje się na tym co jest dobre w naszej postawie i historii. Nie przypominam sobie, by jakikolwiek kraj na świecie przygotował kiedyś film czy animację promocyjną w której przeprasza za grzechy przeszłości.
Ogromne kontrowersje wzbudziło także pierwsze zdanie narracji. Dla wielu komentatorów jest ono jawnym nadużyciem. „Ta wojna [skutki wojny – wersja ang.] dla Polski potrwa pół wieku” – mówi lektor na początku. Krytycy animacji podkreślają, że to swoiste zrównanie okupacji niemieckiej i PRL, jako formy okupacji komunistycznej. Podkreśla się, że nie można porównywać okupacji niemieckiej podczas której zginęły miliony Żydów i Polaków z funkcjonowaniem Polski Ludowej.
Rzecz w tym, że dla wielu Polaków PRL to był czas równie mroczny jak okupacja niemiecka. Prawie każda polska rodzina może odnaleźć kogoś kto był albo katem, albo ofiarą. PRL był równie zbrodniczą maszyną, mającą za nic ludzkie życie, jak Generalne Gubernatorstwo pod niemiecką władzą. Konstruując narrację historyczną dla ludu musimy jasno określić, czy PRL był zły, czy nie. Bez tego nie ma podstaw do kultywowania „Solidarności” czy Lecha Wałęsy.
Tym samym dochodzimy do kolejnego aspektu, który spotkał się z ostrym sprzeciwem. Animacja IPN w narracji o „Solidarności” i przemianach lat 80. pomija całkowicie rolę Lecha Wałęsy. W tym aspekcie zgadzam się połowicznie. Wydaje się, że w produkcji dla zagranicznego widza obecność człowieka, który jest już swoistą marką jest niezbędna. No ale właśnie w tym rzecz. Lech Wałęsa jest na tyle rozpoznawalną i pozytywnie kojarzoną postacią, że jego obecność w tym filmie była niepotrzebna, szczególnie że animacja nie posługuje się postaciami historycznymi wprost.
Nawet wymieniony papież nie jest w animacji utożsamiany z Janem Pawłem II. „Niezwyciężeni” prezentując wydarzenia lat 80. grają obrazkiem mocno ogólnym – jest tłum, wznoszony gest zwycięstwa, widać upadek żelaznej kurtyny, jest w końcu anonimowy robotnik uderzający w mur. To może być Lech Wałęsa, ale równie dobrze anonimowy Niemiec rozbijający Mur Berliński. Taka jest konwencja, przekaz pozostaje uniwersalny.
Nie mogę się jednak nie przyczepić do skrótowego potraktowania tego okresu. Na ponad cztery minuty filmu okres Polski Ludowej opisany jest w niecałe 50 sekund. Większość narracji skupia się na militarno-szpiegowskim charakterze działań tylko w latach wojny 1939-1945. Moim pierwszym zresztą odczuciem po obejrzeniu animacji było poczucie niedosytu. Fajnie – były czołgi, Dywizjon 303, powstańcy, flagi i patos…
...ale gdzie działacze społeczni, artyści, naukowcy, którzy podtrzymywali wolę narodu do przetrwania w tym trudnym czasie jakim był stalinizm, rok 1956 i 1968, strajki w latach 70. czy stan wojenny. Tak jak nie kupuję argumentu, że film odbiera głos kobietom (w filmie pokazana jest Irena Sendlerowa) to zgadzam się, że podsumowanie czasów komunistycznych zdaniem „Papież daje nam nadzieję na wygraną. Strajki ogarniają Polskę” to zdecydowanie za mało.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:
Brakuje mi też w filmie IPN-u słowa o poświęceniu setek tysięcy cywili w ramach działań zbrojnych. Narracja filmu jest na wskroś bohaterska i zmilitaryzowana, co w przypadku produktu, który ma dobrze się sprzedać na Zachodzie jest atutem. W przypadku scen o Powstaniu Warszawskim bardzo podoba mi się konwencja samotnego żołnierza oddającego strzał w stronę niemieckich czołgów niczym odartych z człowieczeństwa bezosobowych maszyn.
Jako, że jestem warszawiakiem, który ma w rodzinie ludzi pamiętających tamte dni, boli mnie jednak brak wzmianki o klęsce zrywu, zrujnowaniu miasta i śmierci setek tysięcy jego mieszkańców. Słowa „oddajemy życie w imię godności i wolności”, są pokrzepiające ale to niewiele… choć i tak o wiele więcej, niż wszystko, co do tej pory zrobiono by świat dowiedział się o tym, czym było Powstanie Warszawskie.
Na zakończenie wziąłem sobie smaczek, który rozpala naszą narodową wyobraźnie od dekad – jeśli nie wieków. Zdrada! W obu wersjach narracji w podsumowaniu II wojny światowej jest mowa o jałtańskiej zdradzie Zachodu. Nie da się ukryć, że tak postawiona teza jest sporym nadużyciem. Sugerowanie, że zachodni alianci – nie wywołując III wojny światowej – mogli wyrwać Polskę z objęć Stalina to czysta naiwność, granicząca z brakiem jakiegokolwiek realizmu. Doskonale wiemy, że polityka to ostra jazda bez trzymanki, gdzie nie ma miejsca na sentymenty, a historia jest jedna i nie ma w niej miejsca na wizje rodem z romantyzmu.
To Armia Czerwona zajęła tereny RP w 1944 i 1945 roku a nie Alianci. Stalin nie zamierzał się z Polski wycofać i doskonale wiedział, że nikt za Warszawę nie będzie umierać, szczególnie po wyniszczającej wojnie z Hitlerem. Czy USA i Wielka Brytania naprawdę miały wywołać III wojnę światową, by Polacy nie czuli się zdradzeni? Racjonalnie rzecz ujmując – no nie.
Film ma jednak przedstawić naszą wizję tych czasów, pokazać zapomnianą perspektywę. II wojna światowa to nie tylko dzielni Amerykanie i parada zwycięstwa w 1945 r. To także dramat narodów porzuconych w imię byle jakiego, ale jednak pokoju. Tym samym film IPN-u może być niejako przypomnieniem dla Zachodu, że zapomnieli o nas. To przekaz, który mówi: to wy, wolny świat, oddzieliliście się od nas żelazną kurtyną. I tak ta animacja jako promocja pewnej dramatycznej wizji historii mnie kupuje, ale boje się, że to tylko propagandowe narzędzie do kontynuowania przedziwnej polityki historycznej obecnych władz.
Oceniam ten film pozytywnie, ale jako dzieło pozbawione politycznej otoczki. Tej wydaje mi się jednak możemy nie uniknąć. Tym samym w dobie narastających napięć miedzy Brukselą a Warszawą, w czasie gdy coraz bardziej politycy podkreślają, że Zachód nie ma prawa nas pouczać, „Niezwyciężeni” mogą nabierać nowego znaczenia i to znaczenia, które nie jest nam wcale potrzebne.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Paweł Czechowski