Nikola Tesla – „Moje wynalazki. Autobiografia” – recenzja i ocena
Nikoli Tesli nie trzeba chyba szerzej przedstawiać. Postać genialnego Serba wciąż gości w podręcznikach, ale także jest coraz częściej obecna w popkulturze. Narosła wokół niego niezliczona ilość mitów, każdemu zaś odpowiada przynajmniej jedna – równie zaskakująca – prawda. Pomimo to biografie naukowca wciąż należą do rzadkości i wiedzę o nim da się czerpać głównie z różnych artykułów. Tym razem dzięki Wydawnictwu Horyzont Idei i Oficynie Wydawniczej Kucharski mamy okazję zapoznać się z tym, co sam Tesla mówił o sobie.
„Moje wynalazki. Autobiografia” nieco zaskakuje. Książka liczy sobie bowiem raptem 137 stron w niewielkim formacie i zapisanych sporą czcionką. Zanim więc na dobre zaczniemy lekturę, ta już się właściwie skończy. Książka podzielona jest na sześć rozdziałów, w kolejności chronologicznej opisujące życie wynalazcy. Jak łacno można dojść z lektury wstępu, struktura ta wynika z formy materiału źródłowego. Otóż autobiografia była publikowana w formie serii artykułów ukazujących się na łamach „Electrical Experimenter” w 1919 roku. Wynalazca opisał w nich swoje lata dziecięce, okres nauki, pierwsze eksperymenty, okres po przybyciu do Stanów i kolejne lata swej pracy wraz z planami na przyszłość.
Książkę czyta się wręcz błyskawicznie choć wcale nie oznacza, że płynnie i bezproblemowo. Wynika to z maniery pisarskiej Tesli, który wykorzystuje serię artykułów poświęconych sobie do jawnej autoreklamy. Z kolejnych stron wyłania się obraz Tesli-półboga, obdarzonego nadludzkimi zmysłami i równie nadludzkim intelektem. Pewne zażenowanie mogą budzić jego zapewnienia o słyszeniu dźwięków ze źródeł oddalonych o 640 kilometrów, gdy ostrzał artyleryjski już po kilkudziesięciu kilometrach brzmi jak stłumiony pomruk. Równie mało przekonująco brzmi twierdzenie, jakoby cały proces projektowania i wypróbowywania swych wynalazków przeprowadzał od początku do końca w myślach, budując dopiero działający od razu prototyp. Dotyczy to zresztą i opisów różnych „objawień”, w jakich ukazywały mu się kolejne konstrukcje. Co oczywiste w tym kontekście, pomija on różne bardziej wstydliwe okresy swego życia, jak na przykład wyrzucenie ze studiów w Grazu, inne zaś, jak nałóg hazardu, z którym zerwał dopiero po zdecydowanej interwencji swej matki, przedstawia tak by tylko dobrze o nim świadczyły.
W efekcie choć niewiele dowiemy się z powyższej książki o życiu Tesli, to jednak dobrze poznamy to, jakim był człowiekiem. Z jednej strony widać bowiem jego autokreację i to, jakim chce się przedstawić, z drugiej zaś wielokrotnie napotkamy informacje o ludziach, których podziwia, lub którzy mu imponują. O afroncie, jaki Edison wyrządził Tesli i w efekcie zastąpieniu współpracy jawną wrogością znajdziemy tylko jedną wzmiankę i to rzuconą tak dalece mimochodem, że mniej uważnemu czytelnikowi mogła by wręcz umknąć. Wszystko to wiele mówi o człowieku.
Można mieć też pewne niewielkie zastrzeżenia do wydania. Wskazane było by chyba zamieszczenie nieco większej ilości zdjęć. Przydałaby się również większa staranność w kwestii przytaczanych faktów z życiorysu Tesli. Oto bowiem, na przykład, kompleks Wardenclyffe znajdował się na Long Island w stanie Nowy Jork, a nie w Kolorado.
Nie zmienia to faktu, że w ogólnym rozrachunku książkę polecam. Pamiętniki zawsze warto czytać, ten zaś nie jest w tej kwestii wyjątkiem. A że geniusz techniki okazuje się jednocześnie chałupnikiem marketingu? Cóż, historia jest niewyczerpanym źródłem zdumień.