Obiad czwartkowy: Historia propagandą pisana

opublikowano: 2010-03-05 12:20
wolna licencja
poleć artykuł:
Historiograficznym potworkiem nazwać można tekst Przemysława Kmieciaka z pierwszego numeru „Zeszytów Socjaldemokracji”, wydanego niedawno przez Socjaldemokrację Polską, pt: „Tadeusz Kościuszko człowiekiem lewicy?”. W założeniu podkreślić miał nowatorskie i wolnościowe myślenie polskiego bohatera narodowego, w rzeczywistości zaś ośmieszył temat. Niestety przestrzeń publiczna pełna jest takich potworków, zniekształcając debatę historyczną i czyniąc jej ogromną krzywdę.
REKLAMA
Pismo polityczne czy... pseudohistoryczne?

Kiedy niedawno pisałem o problemach lewicy z historią, nie spodziewałem się, że tak szybko w moje ręce wpadnie publikacja, która zaprezentuje „nowe” spojrzenie lewej strony sceny politycznej na dzieje. Co prawda interesujące mnie zagadnienie poruszono w niszowym, a nawet śladowym periodyku, jakim są „Zeszyty Socjaldemokracji”, ale nad perspektywą autora nie mogłem przejść obojętnie. Artykuł nie dotyczył bowiem zawiłych losów ruchu robotniczego, nie analizował też XX-wiecznej historii lewicy, lecz sięgał dużo dalej w przeszłość zadając intrygujące pytanie: czy Tadeusz Kościuszko był człowiekiem lewicy?

Standard manipulacji

Na wstępie autor – Paweł Kmieciak – skądinąd słusznie, zaznaczył, iż nie możemy patrzeć na postacie historyczne dzisiejszymi standardami. Tym niemniej jego tekst stanowi wykład propagandy, który niewiele ma wspólnego z uprawianiem historii. Pełny przekłamań, naginania faktów, prostej nieznajomości pojęć, przeinaczeń, powoduje, iż mamy do czynienia z kpiną, a nie poważnym artykułem – nawet jeśli miałby to być jedynie tekst o charakterze publicystycznym.

Paradoksem tego wywodu jest jednakże to, że pomimo wielu całkowicie błędnych przesłanek, wnioski z niego płynące są jak najbardziej słuszne. Kościuszko faktycznie był człowiekiem o poglądach nowoczesnych i jak na tamte czasy rewolucyjnych. Uchodził za demokratę, czy wręcz republikanina, wielokrotnie podkreślał potrzebę uwłaszczenia chłopów, lub chociażby znacznego zmniejszenia obciążeń, oraz znacznie poszerzał pojęcie Narodu, nie tylko do grupy „obywateli szlacheckich” ale także członków innych stanów. Narracja Pawła Kmieciaka to ciekawe zagadnienie jednak ośmiesza, sprawiając, że przeciętny czytelnik może mieć wątpliwości co do prawdziwości zaprezentowanych faktów.

Największą krzywdę temu nieudolnemu wywodowi robią wszelkiego rodzaju uproszczenia obnażające wyraźną nieznajomość epoki i jej zawiłości. Paweł Kmieciak próbuje kilkakrotnie opisać pewne zjawiska występujące w Rzeczpospolitej, czyni to jednak z subtelnością słonia w składzie porcelany. W tym opisie chodzi wszelako przede wszystkim o to, aby dostosować go do wizji walki postępu z zacofaniem. Kościuszko ma mierzyć się z archaiczną i złą rzeczywistością, być romantycznym wojownikiem w starciu z niesprawiedliwością.

Konserwatywno-klerykalne banialuki

Dowiadujemy się m.in., że Kościuszko był postępowcem, którego poglądy były sprzeczne z wizją: „w dużej mierze konserwatywno-klerykalnej” szlachty. Ten ciekawy splot pojęciowy jest oczywistym przekłamaniem, zupełnie bezsensownie próbującym podzielić ówczesną scenę polityczną na konserwatywnych klerykałów i postępowych ateistów-lewicowców. Głupotą jest to zwłaszcza w kontekście głównego założenia tekstu, aby nie patrzeć na historię dzisiejszymi standardami. Kryterium zastosowane przez Pawła Kmieciaka odnosi się do tamtej rzeczywistości w sposób nikły i jest łatwe do podważenia. Szereg reform państwowych i społecznych wychodziło bowiem również z kręgów kościelnych, a ich wielkim orędownikiem był wszak kapłan katolicki, Hugo Kołłątaj. Nawet sam Kościuszko mimo często okazywanej inercji religijnej, potrafił odwołać się do Boga stwierdzając m.in., że jest on źródłem wszelkiej sprawiedliwości. Różnorodność postaw w społeczeństwie szlacheckim była więc tak wielka, że mówienie o jej „konserwatywnej klerykalności” jest z gruntu nieprawdziwe, zwłaszcza, że owa „konserwatywno-klerykalna” szlachta stała się w pewnym momencie siłą napędową reform.

REKLAMA

O wiele zabawniejsza jest jednak próba opisu sytuacji chłopów w Rzeczpospolitej w okresie nowożytnym. Autor stwierdza, że trzeba pamiętać że w tym okresie pozycja chłopa w Polsce była bliska pozycji niewolnika. Zdanie to rozpoczyna wywód, w którym dowiadujemy się o tragicznej sytuacji ludności kmiecej. Jest tam mowa o pańszczyźnie, o zwiększaniu jej wymiaru, o uprawnieniach sądowych pana, a także o... monopol propinacyjnym. Być może wszystko byłoby do zniesienia, gdyby nie oczywiste manipulacje, które autor zastosował, konstruując wizję, według której chłopi w Polsce byli jedynie wyzyskiwani, zabijani i oszukiwani.

Tymczasem już historiografia PRL-u pisała przecież, że co prawda pan miał prawo skazać chłopa na śmierć, ale z przyczyn czysto ekonomicznych robił to niezwykle rzadko. Podobnie rzadko stosowano wszelkie inne ciężkie kary, które mogłyby zaszkodzić „formie” pracowitych chłopów. W rezultacie, mimo licznych obciążeń, sytuacja chłopów w Rzeczpospolitej bywała o niebo lepsza niż na Zachodzie (o czym autor w innej części tekstu nieopatrznie wspomina). Podobnie monopol propinacyjny nie zmuszał nikogo do kupowania alkoholu, lecz zapewniał właścicielowi ziemi, że w jego karczmach sprzedawane będzie tylko piwo i inne trunki, produkowane w jego dobrach. Dotykało to nie tylko chłopów, lecz wszystkich użytkowników karczm. Gdyby jednak nadal to Pana Kmieciaka oburzało, to dziś też nie radzę do pubu wnosić piwa zakupionego w Żabce... skandaliczny monopol propinacyjny w innej formie, ale ciągle działa! Poglądy Kościuszki w sprawie chłopskiej nie ograniczały się zaś jedynie do polepszenia kmiecej doli. Chodziło tu o coś znacznie ważniejszego – o gruntowną zmianę systemu gospodarczego – tego jednak Paweł Kmieciak nie zauważa.

REKLAMA

Nieprawdą jest też, jakoby Kościuszko miał nie uzyskać na pewnym etapie swojego życia etatu w wojsku z powodu swoich poglądów, co zdaje się sugerować autor, robiąc z naszego bohatera narodowego również ofiarę ciemiężenia przez konserwatywno-klerykalne elity. Gdyby jednak Paweł Kmieciak znał pojęcie aukcji wojska, wiedziałby, że tych etatów po prostu nie było, a jak tylko się pojawiły, Kościuszko otrzymał najwyższe stopnie wojskowe, a nawet dowodził armią w czasie wojny w obronie Konstytucji. Dostrzeżenie tego nie pozwalałoby jednak na tyle uprościć postaci, aby uczynić z Kościuszki zaciekłego wroga monarchii...

Pyskówka historyczna

Nie ma w tym felietonie miejsca, aby gruntownie omówić każdą z wpadek autora. Jest ich bowiem więcej, począwszy od nieścisłości chronologicznych, po bezład pojęciowy. I o ile teza o Kościuszce-demokracie jest jak najbardziej uzasadniona, o tyle sposób argumentacji jest niedopuszczalny. Roi się w nim od propagandowych uproszczeń, które zacierają rzeczywistość. Tymczasem uczciwe jej przedstawienie ani nie umniejszałoby wagi demokratycznych poglądów Kościuszki, ani nie oznaczałoby, że nie były rewolucyjne itd. Po co więc Paweł Kmieciak dopuszcza się tak karygodnych manipulacji? Czy tylko z prostej niewiedzy?

Kościuszko już niejednokrotnie był wykorzystywany w celach propagandowych, ale zwykle w godniejszy sposób. Na fot. plakat wykonany przez Władysława Teodora Bendę dotyczący akcji rekrutacyjnej do Armii Polskiej we Francji. Obecnie znajduje się w zbiorach Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce.

Niestety w moim przekonaniu nie. Dyskurs historyczny wypełniany jest coraz częściej, zarówno z lewej jak i prawej strony, rozlicznymi przekłamaniami. Debata zaś rozumiana jest nie jako próba dojścia do prawdy, ale obkładanie się poglądami i tezami wyssanymi z palca. Cudownie wpisuje się w ten sposób dyskutowania o historii TVP HISTORIA, która rozpoczęła swego czasu cykl „Pojedynek”, w którym Rafał Ziemkiewicz i Sławomir Sierakowski dyskutowali na różne tematy historyczne. Nie chodziło tu wcale o to czy interpretacje historyczne przez nich przedstawiane były prawdziwe, chodziło o bezsensowną, mało produktywną pogadankę nie-historyków.

REKLAMA

Król-gej czy towarzysz generał?

Historia traktowana jest jak kawałek gliny, z której można uformować dowolny przedmiot, bez dbania o jakiekolwiek zasady. Przypomnieć należy tu zorganizowane przez wspomnianą Socjaldemokrację Polską obchody urodzin Władysława Warneńczyka, który według młodych lewicowców miał być gejem. Co prawda źródła wypowiadają się na ten temat enigmatycznie, i równie dobrze można postawić tezę, że był po prostu człowiekiem rozwiązłym, ale niektórym fragment: […] zbyt chuciom cielesnym podległy […] nie porzucał wcale swych sprośnych i obrzydłych nałogów […] wystarcza aby ogłosić go królem-gejem.

Nie ucieka od manipulacji również i prawa strona sceny politycznej, czego największym dowodem może być film dokumentalny „Towarzysz generał” w reżyserii Grzegorza Brauna. Podobnie jak we wspomnianych wyżej przykładach pełny przeinaczeń, uproszczeń i manipulacji, stawia debatę historyczną w bardzo złym świetle, sprowadzając ją do pyskówki.

I nie chodzi mi o to, aby w historiografii nie mówić o królach-gejach, przemilczać rewolucyjne postawy bohaterów narodowych, czy nie poddawać krytyce generała Jaruzelskiego. Warto jednak czynić to z zachowaniem warsztatu historycznego, bez stosowania chwytów rodem z najczarniejszych chwil polskiej historiografii. Nie służą one ani debacie historycznej, ani dociekaniu prawdy, a jedynie ją rozmywają, i sprawiają, że większość społeczeństwa zaczyna patrzeć na historyków, jako na twórców „kłamstw doskonałych”, potrafiących w sposób sprawny manipulować rzeczywistością.

Warto, aby ludzie o różnych poglądach czerpali inspiracje i argumentacje z historii. Źle jednak gdy konstruują ją dla własnych potrzeb, a z tym zjawiskiem mamy do czynienia coraz częściej. Kluczową rolę w obronie historii przed manipulatorami powinni odgrywać zawodowi historycy, których wiedza i doświadczenie, hamować winny wszelkiego rodzaju zjawiska zakłamywania historii. Niepokoi więc, gdy sami historycy uczestniczą w tym procesie, porzucając ideał obiektywności i bezstronności. W ten sposób staczają historię do rynsztoka, w którym każda, choćby najbardziej głupia teza wydaje się być prawdziwa. Trudno oczekiwać, aby takimi dyskusjami interesowali się zwyczajni ludzie, którym debata historyczna coraz bardziej przypomina obrady Komisji Śledczej.

Zredagował: Kamil Janicki

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone