Oblicza miasta — Wrocław w prozie

opublikowano: 2007-04-25 16:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Książka formą promocji miasta? Czemu nie! Coraz częściej to właśnie miasto odgrywa rolę głównego bohatera w powieściach polskich pisarzy. Sztandarowym przykładem jest stolica Dolnego Śląska.
REKLAMA

Miał wrażenie, że całe pokolenia architektów budujących to miasto chciało mu coś powiedzieć. Że w tkance aglomeracji zaklęta jest jakaś myśl. Że to wszystko czemuś służy. Ciągle nie mógł się domyślić, ale wiedział, że w końcu dotrze do rozwiązania. Bo coś tu tkwiło, coś na granicy pomiędzy kompletnym niezrozumieniem, entropią a początkującą ideą. [...] Wystarczyłoby wziąć łopatę, by w dowolnym miejscu dokopać się ludzkich kości i jakichś kamieni z niemieckimi lub hebrajskimi inskrypcjami, niosącymi swoje mroczne przesłanie — hen, przez niewyobrażalne otchłanie czasu. Wiedział, że właśnie on odkryje to przesłanie, dowie się, co chcieli powiedzieć Starzy Mistrzowie.

Takie myśli o Wrocławiu kłębią się w głowie „pułkownika” Gusiewa w opowiadaniu Legenda Andrzeja Ziemiańskiego. Myśli wydające się niedorzeczne. Niby co mogliby wspólnie chcieć powiedzieć ci, którzy budując to miasto, reprezentowali różne narody, mówili różnymi językami i znajdowali się pod różnymi rządami? Wrocław musi mieć najwidoczniej coś do powiedzenia, skoro coraz częściej staje się bohaterem książek.

Nie chodzi tutaj tylko o Zapach szkła (to w tym zbiorze opowiadań Ziemiańskiego znajduje się [Legenda]), lecz także między innymi o bardzo popularne ostatnio kryminały Marka Krajewskiego czy najnowszą książkę (będącą ostatnim tomem opisującym historię wojen husyckich) Andrzeja Sapkowskiego — Lux Perpetua.

Ostatni z tych tytułów trochę różni się od pozostałych — Wrocław nie jest tutaj głównym bohaterem. Ba — w dwóch poprzednich tomach ([Narrenturm] i [Boży bojownicy]) akcja przenosiła się do stolicy Śląska rzadko. Owszem, to tutaj siedzibę mają dwa główne szwarccharaktery — biskup Konrad i Pomurnik — ale samo miasto nie jest darzone jakimś szczególnym uczuciem. Po prostu Wrocław był wtedy częścią Królestwa Czeskiego, więc musiał się znaleźć w książce opisującej czasy wojen husyckich. Podobnie jak Praga w Bożych bojownikach.

Kościół Św. Macieja – siedziba Pomurnika, głównego czarnego charakteru w książce Sapkowskiego

Znaczenie ma tu pewnie to, że Sapkowski, w przeciwieństwie do Ziemiańskiego i Krajewskiego, nie jest wrocławianinem. W żaden sposób nie utożsamia się z książkowymi mieszkańcami tego miasta. Wspomina o tym w wywiadzie dla „Nowej Fantastyki” i dziwi się jednocześnie, że są ludzie, dla których bliższy jest niemiecki mieszkaniec Wrocławia niż Polak walczący za Kielich, Dobko Puchała.

Tymczasem Krajewski (w wywiadzie dla „Załogi G”) mówi: Wrocław to miejsce mojego urodzenia i mojego bytowania. Z tym miastem związałem swoje życie zawodowe i rodzinne. Prawie każda ulica, a już na pewno każda dzielnica, z czymś mi się kojarzy... A ponieważ w moim życiu spotykało mnie więcej dobrego niż złego, każda dzielnica kojarzy mi się z czymś dobrym. Kocham tę przestrzeń, w której poznawałem świat i różne aspekty codzienności. Podobnie mógłby zapewne powiedzieć o sobie Ziemiański.

REKLAMA

U tych pisarzy najważniejsze jest właśnie miasto. Krajewski wiele pracy poświęcił na precyzyjne poznanie Breslau lat dwudziestych. Prawie każda scena osadzona jest w konkretnym miejscu, często padają nazwy ulic (niemieckie — ich polskie odpowiedniki znaleźć można dzięki indeksowi na końcu książki), placów czy też charakterystycznych budowli. Śledzimy dokładnie, jak radca kryminalny Eberhard Mock z Gartenstrasse skręca w Tauentzienstrasse, przechodzi Tauentzienplatz, by Schweidnitzerstrasse dotrzeć do Rynku. Nazwy ulic równie często pojawiają się u Ziemiańskiego.

Trzech autorów, jedno miasto, trzy państwa. Na przykładzie tych książek widać, jak powikłana jest historia Wrocławia. U Sapkowskiego miastem włada król czeski Zygmunt Luksemburczyk. Krajewski przedstawia nam niemiecki Breslau z okresu międzywojennego. Wreszcie Ziemiański, bawiący się w przenikające się światy oraz okresy, ale za podstawę mający koniec XX i początek XXI wieku, a więc polskie rządy we Wrocławiu. Wyjątek stanowi tutaj opowiadanie Autobahn nach Poznań, o którym później.

Historia jednego placu

Nie tylko kwestia przynależności państwowej pokazuje stopień złożoności dziejów miasta nad Odrą. Przykładem takich komplikacji może być miejsce występujące na kartach wszystkich trzech książek, w którym obecnie znajduje się plac Jana Pawła II.

W czasach, w których dzieje się akcja Lux perpetua, stoi tutaj Brama Mikołajska, pozwalająca na wejście do miasta, które utrudniają fosa i mury obronne. Bramą do miasta dostaje się Reynevan. Kiedy prawie trzysta lat później miasto zdobywają wojska napoleońskie, pada rozkaz zakopania fosy i zniszczenia murów. Na ich miejscu powstaje plac, który w czasach Eberharda Mocka nazywa się Placem Królewskim (Königsplatz). To właśnie na nim w gospodzie Grengla za barem stoi „sympatyczny buldog”. W trakcie II wojny światowej Niemcy budują w tym miejscu bunkier. Po zakończeniu wojny zostaje on przerobiony na przejście podziemne pod ruchliwym skrzyżowaniem, którym stał się plac. Plac 1 Maja, dodajmy. To właśnie w tym przejściu podziemnym (a konkretnie w knajpce w tymże przejściu umiejscowionej) siedzą „pułkownik” Gusiew i Ivan „Sepp” Dietrich — bohaterowie opowiadania Legenda. Na tym nie koniec — obecnie plac zmienił patrona ze święta robotników na Jana Pawła II. Autor tego tekstu przechodzi nim niemal codziennie.

Budynek Instytutu Historii oraz Instytutu Filologii Klasycznej i Antycznej przy Szewskiej 49, za czasów Eberharda Mocka – Prezydium Policji przy Schuhbrücke 49

Bunkry

Wspomniałem o bunkrze. Ziemiański jako architekt musiał szczególnie interesować się takimi obiektami. Tak przynajmniej można wnioskować na podstawie jego opowiadań, zwłaszcza Zapachu szkła. Tutaj doskonale widać, jak historia zderza się z teraźniejszością. O bunkrze zamienionym w przejście podziemne wspominałem wyżej, ale nie jest to jedyny sposób na wykorzystanie tego typu obiektu. Na przykład ten na Nowym Targu w Waniliowych plantacjach Wrocławia to dyskoteka:

REKLAMA

Minął toalety, plastikowe, przezroczyste drzwi. [...] na podłodze są kafelki... [...] kiedyś w podziemiach była brukowana ulica, granitowe krawężniki i zbrojony beton. Kiedyś na powierzchni strzelano z dział, a tu był szpital i skład amunicji. Bomba fosforowa... Potem, w latach sześćdziesiątych, straszono dzieci, sprowadzając je do bunkra i gasząc znienacka światło, a wtedy fosfor, który wżarł się w ściany, zaczynał świecić. Dzieci płakały ze strachu, a robotnicy rechotali, śmiejąc się z doprowadzonych do amoku cudzych pociech.

Nie pisze natomiast Ziemiański o bunkrze na Placu Solnym, przerobionym na szalety publiczne, nazywane przez wrocławian metrem.

Wrocław — wyspa w oceanie wojny

Akcja Lux Perpetua przenosi nas w XV wiek. Wrocław jest wtedy częścią Królestwa Czeskiego. Nie oznacza to, że Czesi mogą się tutaj czuć jak u siebie. Śląsk pozostał bowiem (poza paroma wyjątkami) wierny katolicyzmowi. Dlatego też husyci goszczą tutaj w celach bynajmniej nie przyjacielskich. Miasto oglądamy od wewnątrz dzięki Reynevanowi, który poszukuje w nim ukochanej — Jutty de Apolda. Nie jest to szczególnie rozsądne. Ale kto spodziewa się rozsądku po zakochanym Reynevanie?

Ulica Kiełbaśnicza - to tutaj, u aptekarza Achillesa Czibulki, skrywał się Reynevan podczas pobytu we Wrocławiu

Chociaż od wydarzeń opisanych w książce minęło już prawie 600 lat, czytając opisy Sapkowskiego, mieszkaniec Wrocławia może czuć się jak u siebie. Nazwy ulic, ich rozkład nie zmieniły się za bardzo od tego czasu. Ulica Kuźnicza pozostała Kuźniczą, Plac Solny dalej jest Placem Solnym, a kościoły mają tych samych patronów. Wrocław był w tamtym czasie dużo mniejszy niż obecnie. Współczesne dzielnice są wtedy jeszcze podwrocławskimi wsiami. Husyci mogą więc spalić podwrocławskie Żerniki czy Muchobór, ale samego miasta nie atakują.

Jak pisze Sapkowski: Wrocław był wyspą w oceanie wojny, oazą w pustkowiu zgliszcz i popiołów. [...] Za murami Wrocławia, w czas pokoju dającymi schronienie piętnastu tysiącom ludzi, teraz poszukało azylu niemal drugie tyle. Wrocław tłoczył się, egzystował w ścisku.

Miasto dało schronienie nie tylko ludziom. Zgodnie z maksymą „Stadtluft macht frei”, wolności szukają tutaj też liczne nocne potwory — dzantyry, urkiny, rapiony, esfiliny, lamie i wiele innych. Jak dawniej, tak i teraz, okazywało się, niebezpiecznie było chodzić nocą po Wrocławiu. Nie tylko zresztą z powodu potworów, lecz także — zwykłych rzezimieszków.

Breslau — miasto zbrodni

Miejsce mitycznych potworów w książkach Marka Krajewskiego zajmują ludzie, którzy potrafią dokonywać rzeczy równie strasznych, jeśli nie straszniejszych. Problemem nie są tylko badane przez głównego bohatera przypadki morderstw. Całe miasto aż tętni wielką zbrodnią i małymi grzechami. Nie ma u Krajewskiego żadnej postaci, która byłaby prawdziwie uczciwa i pozbawiona większych wad.

REKLAMA

Nawet Mock jest ich pełen — alkoholizm, brutalność (zgwałcił własną żonę), współpraca z przestępcami (mająca na celu złapanie innych przestępców), kłamstwa. Mnóstwo tutaj zwyrodnialców, morfinistów, kobiet lekkich obyczajów i ich alfonsów (w Końcu świata w Breslau korzyści z nierządu czerpie ojciec młodej dziewczyny), zboczeńców. Jeśli dodać do tego narodowych socjalistów — mamy gotowy obraz miasta przesiąkniętego złem.

Przypomnijmy: Prawie każda ulica, a już na pewno każda dzielnica, z czymś mi się kojarzy... A ponieważ w moim życiu spotykało mnie więcej dobrego niż złego, każda dzielnica kojarzy mi się z czymś dobrym. Kocham tę przestrzeń, w której poznawałem świat i różne aspekty codzienności. Ciekawe w takim razie, jak wyglądałoby miasto, którego dzielnice kojarzą się autorowi z czymś złym...

Wrocław — stolica świata

Ciekawy obraz Wrocławia daje nam opowiadanie Autobahn nach Poznań. Jego akcja toczy się w XXIII wieku. Świat przeżył katastrofę — użycie przez Chiny tajemniczej bomby Szen. Konsekwencją jej wybuchu jest pozbawienie świata elektryczności. Technika, poza pewnymi wyjątkami, wraca do czasów maszyny parowej. Dodatkowo świat zasiedlają mutanty oraz inteligentne zwierzęta. Ze względu na wysokie temperatury ziemia zmienia się w pustynię, a poziom wód podnosi się tak, że Poznań leży... nad morzem.

Jedynym miastem, które wyszło z katastrofy obronną ręką, jest Wrocław. Między innymi dzięki temu, że jeszcze przed wojną nad miastem postawiono kopułę ochronną. Ale głównie w związku z rozkwitem przemytu.

Przez Wrocław płynie rzeka, ale jest ona pewną mistyfikacją: To tylko kilkucentymetrowa warstwa. A dno pomalowali tak, żeby wyglądało na parometrową głębię. Potem rurociągiem pompują wodę z powrotem i puszczają w ruchu ciągłym, tak, żeby wszyscy myśleli, że mamy prawdziwą, historyczną Odrę. Prawdziwe za to są drzewa, owoce. Na Wyspie Opatowickiej pracują śmigła, które produkują sztuczny wiatr.

Miasto jest rajem, w którym wszyscy chcą mieszkać. Na nadmiar chętnych są sposoby: tu się sztucznie winduje ceny i pensje na niebotyczne wyżyny, żeby nikt nie przyjeżdżał i nie wtykał nosa. Ty myślisz, że ludzie nie chcą żyć w raju? Chcą. Jednak żeby nie nazywano nas ksenofobami i rasistami, to my nikomu nie odmawiamy prawa do osiedlenia się, tyle tylko, że nikogo nie stać na życie we Wrocławiu. Nikogo poza najemnikami. To właśnie oni bronią tego raju. Nie dla pieniędzy — dla możliwości życia w nim.

Pomnik Św. Jana Nepomucena – w „Legendzie” Ziemiańskiego podmieniony zostaje na kopię będącą jednocześnie minirakietą kosmiczną

Zarówno włodarze, jak i mieszkańcy Wrocławia lubią chwalić swoje miasto. Są ku temu podstawy — piękny Rynek i jego okolice, coraz więcej inwestycji, ciągłe zmiany, dynamika, ogromna rzesza studentów. Nie da się jednak ukryć, że rzeczywiście tylko ogólnoświatowa katastrofa może uczynić ze stolicy Dolnego Śląska stolicę całego świata. W jednym Wenecja Północy na pewno jest najlepsza — w autopromocji.

Ciekawe, czy ktoś wpadnie na pomysł wykorzystania potencjału leżącego we wspomnianych powieściach? Połączy fikcję literacką z rzeczywistością i zwabi do Wrocławia sympatyków zarówno Krajewskiego, Ziemiańskiego, jak i Sapkowskiego. Skoro Gdańsk ma u siebie pomnik Oskara Matzeratha, może i we Wrocławiu stanie kiedyś Eberhard Mock?

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jarosław Kowalczyk
Wieczny student - po skończeniu politologii na Uniwersytecie Wrocławskim rozpoczął matematykę na tamtejszej Politechnice. Interesuje się wszystkim po trochu, a podczas każdej wolnej chwili stara się wyjechać, najczęściej na wschód lub południe. Autor bloga Kawa i rakija

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone