Ostatnia jesień w siodle
Zobacz też: 1 września 1939 roku i kampania wrześniowa - jak Niemcy zaatakowały Polskę?
1 września 18. Pułk Ułanów z Pomorskiej Brygady Kawalerii od wczesnych godzin rannych wykrwawia się w ciężkich walkach obronnych. Wróg napiera coraz mocniej, obrońcy słabną. Zanosi się na szybkie przełamanie pozycji polskich. Tylko jeden manewr może uratować sytuację — nagły, niespodziewany kontratak. Zadanie dla kawalerii.
Późnym popołudniem połowa sił 18. Pułku (dwa szwadrony, 280 szabel) niepostrzeżenie, pod osłoną lasu, przedziera się na tyły napastników. Do walki prowadzi sam dowódca, stary kawalerzysta pułkownik Mastalerz. Gdy jeźdźcy wychylają się zza drzew, ukazuje im się widok zdumiewający.
Narodziny legendy
Batalion niemieckiej piechoty (800–900 ludzi) biwakuje na oddalonej o kilkaset metrów polanie. Leżą, spacerują, palą papierosy. Czują się całkowicie bezpieczni. To okazja, której nie można zmarnować, rozkaz do szarży pada błyskawicznie. Za plecami dowódców szwadronów rozlega się dźwięk wyciąganych z pochew szabel. W galopie jeźdźcy wtulają się w grzywy swoich koni, przed nimi, na wyciągnięcie ramion, błyszczą szable. Nieuchronnie zbliżają się do zaskoczonego wroga.
Wtedy otwierają spóźniony ogień niemieckie karabiny maszynowe i pierwsze konie padają martwe wraz ze swoimi jeźdźcami. Ale szarży już nic nie może powstrzymać, ułani całym impetem zwalają się na bezbronną piechotę i sprawiają jej krwawą łaźnię. Ci z Niemców, którym udaje się wyrwać z matni, uciekają w stronę pobliskiej drogi. Tam, by odciąć drogę rejterującemu nieprzyjacielowi, kieruje się ze swoim pocztem dowódca pułku. Wtedy odzywają się ukryte w pobliżu transportery opancerzone. Płk Mastalerz i jego świta zostają dosłownie skoszeni przez ckm-y. Dowódca ginie na miejscu. Komendę przejmuje rotmistrz Ładoś. Zbiera oddziały i wycofuje je z pola walki.
Na wieść o tym wydarzeniu niemieccy sztabowcy rozważają nawet wycofanie nacierającej dywizji. Do tego nie dochodzi, ale 1 września nie podejmują dalszych działań ofensywnych. Tym samym szarża pod Krojantami odnosi sukces. Nazajutrz Niemcy ściągają na miejsce potyczki włoskich korespondentów wojennych. Ci wysłuchują opowieści o polskiej kawalerii wysłanej przez głupich dowódców wprost na lufy czołgów. Legenda ta, powtarzana niezliczone ilości razy, stała się niemal prawdą. Funkcjonuje do dzisiaj, nawet w Polsce. Podobnie jak mit kawalerzystów zbiorowych samobójców.
Polecamy e-book Mateusza Balcerkiewicza – „Wojna Jasia. Polski żołnierz w walce z bolszewikami”
Przed nimi Warszawa
19 września kawalerzyści 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich stają na wschodnim skraju Puszczy Kampinoskiej. Cztery dni wcześniej generał Kutrzeba uznał bitwę nad Bzurą za przegraną, a Grupie Kawalerii gen. Abrahama nakazał utorować pozostałym oddziałom drogę do stolicy. Teraz Warszawa, ich cel, jest tuż przed nimi. Po trzech dniach marszu i walki pozostała ostatnia przeszkoda, przez którą trzeba się przebić.
W podwarszawskiej wsi Wólka Węglowa, przy niemieckich okopach, przypadkiem przebywa włoski korespondent wojenny Marco Appelius. Jest świadkiem tego, jak z zarośli wyłania się polska szarża i naciera na niemieckie pozycje. [Nacierali całym pędem, jak na średniowiecznych obrazach. Na czele wszystkich galopował dowódca z podniesioną szablą. Widać było, jak malała odległość pomiędzy grupą polskich kawalerzystów a ścianą niemieckiego ognia. Szaleństwem było kontynuować tę szarżę na spotkanie śmierci. A jednak Polacy przeszli] — tak opisał to Włoch. Jego przerysowana relacja, prezentująca Polaków jako heroicznych samobójców, poszła w świat.
Jak dalekie od samobójczych były emocje towarzyszące szarży pod Wólką Węglową, pokazuje relacja jej uczestnika por. Franciszka Potworowskiego: Wszystkie wypadki następowały tak szybko, że trudno ustalić ich kolejność. Ogień ciągle bardzo bliski... Coraz więcej koni bez jeźdźców. (...) Zza kopca kartofli niemiecki podoficer strzelał z parabellum (pistolet — MB): dostał — po moim strzale oddanym już za siebie. Pod drzewami na prawo niemiecki czołg prowadził za nami wieżyczkę. Koń mój upadł na przednie nogi. Zdołałem go jednak poderwać. Pędziliśmy w kierunku lasu. Tam, dopiero po przesadzeniu rowu, koń padł. Za chwilę siedziałem na innym, bo wiele luzem kręciło się po lesie. Z grupą ułanów wybiegliśmy z lasu na szosę...
Straty wśród atakujących były rzeczywiście bardzo poważne. Większość źródeł podaje liczbę 100 poległych ułanów, co stanowiło 20% stanu. Powodem tej tragedii były ukryte za zabudowaniami wsi czołgi i artyleria. Płk Godlewski, który dał rozkaz do szarży, nie mógł o nich wiedzieć. Niemniej atak odniósł sukces — ponad połowa pułku zebrała się następnego dnia w Warszawie.
Taka mobilna piechota
2. Szwadron 25. Pułku Ułanów dopadł pozycje niemieckiej piechoty w miejscowości Krasnobród. Polski atak wyszedł we mgle, zaskoczeni Niemcy w panice wycofują się z miejscowości. Widzi to podporucznik Gerlecki, dowódca 1. Szwadronu, i nakazuje swoim żołnierzom pościg. Wróg ucieka na pobliskie wzgórze, tam więc kierują się polscy jeźdźcy. Z ust wydziera się gromkie „hurra”, w pościgu są już oba szwadrony.Niespodziewanie na wzgórzu pojawia się oddział niemieckiej kawalerii. Na dźwięk trąbki ułani opuszczają lance i rzucają się na wroga. Niemiecka jazda nie pozostaje dłużna. Z wyciągniętymi szablami, na ciężkich wschodniopruskich rumakach, rusza do ataku. Do boju prowadzi ją postawny oficer. Ułamek sekundy później obie masy konne spotykają się, rozlega się ogłuszający hałas. Niemiecki oficer okazuje się wybitnym szermierzem. Najpierw powala Szatana, zwycięzcę wielu konkursów hippicznych, a dosiadającego go ułana tnie szablą w ramię. Po chwili podejmuje walkę z kilkoma Polakami na raz, ale rozpoznawszy w Gerleckim dowódcę, dąży do pojedynku. W ostatniej chwili za plecami Niemca pojawia się plutonowy Mikołajewski i cięciem „od ucha tnij” kończy życie dzielnego kawalerzysty. To przesądza o wyniku walki. Wróg wycofuje się, ucieka, mając szable 1. Szwadronu na karku. Pościg okazuje się ruchem fatalnym, zostaje zmieciony przez krzyżowy ogień karabinów maszynowych. Przy życiu pozostało zaledwie 30 ułanów, nie było wśród nich ppor. Gerleckiego
Kampania wrześniowa przeszła do świadomości potomnych jako starcie nowoczesnej broni pancernej z przestarzałą kawalerią. Częściowo jest to sąd prawdziwy, gdyż szybkie manewry wielkich jednostek pancernych zdecydowały o błyskawicznym zwycięstwie Niemiec i rozstrzygnięciu losów kampanii już w pierwszym tygodniu walk. Pogląd ten jednak znacznie przecenia rolę kawalerii w Wojsku Polskim. Ta, choć spełniała ważną funkcję, stanowiła około 8% polskich sił zbrojnych. Dominowała więc piechota, kawalerii przypadła rola wojsk pomocniczych. Pokutuje również nieświadomość metod walki, którymi posługiwała się w owym czasie kawaleria. Potoczne wyobrażenie tych metod to oczywiście szarże. Tymczasem w trakcie 35 dni kampanii doszło do nich zaledwie kilkanaście razy. Były dopuszczane tylko w wyjątkowych sytuacjach, a konie służyły przede wszystkim do przemieszczania się. Walkę kawaleria podejmowała po spieszeniu, tzn. walczyła identycznie jak piechota. Miała nad nią jednak pod kilkoma względami przewagę.
Przede wszystkim żołnierze podróżowali konno, mogli więc przemieszczać się szybciej niż piechurzy. Miało to olbrzymie znaczenie w sytuacji permanentnego odwrotu, jaki stał się udziałem polskich wojsk we wrześniu. W dodatku, po przybyciu na pozycje kawalerzyści byli o wiele zdatniejsi do podejmowania natychmiastowej walki. Piechur maszerujący całą noc w pełnym rynsztunku (ok. 30 kg) zasypiał w marszu, a po zatrzymaniu padał na ziemię i nie dawał się dobudzić. Ponadto oddziały kawalerii były lepiej niż piechota uzbrojone w ckm-y, rkm-y, działka przeciwpancerne i działka przeciwlotnicze. Nie bez znaczenia było też lepsze wyszkolenie kawalerzystów, na co wpływ miała 23-miesięczna służba poborowych, znacznie dłuższa niż w innych rodzajach broni. Z kolei świadomość tradycji i przywiązanie do swoich pułków poprawiało morale kawalerzystów.
Spodobał ci się nasz artykuł? Podziel się nim na Facebooku i, jeśli możesz, wesprzyj nas finansowo. Dobrze wykorzystamy każdą złotówkę! Kliknij tu, aby przejść na stronę wsparcia.
To już inna wojna
W roku 1939 kawaleria istniała w większości armii świata, nie wyłączając tych najnowocześniejszych. Walczyła do końca wojny i o dwa dni dłużej (niemiecka 4. Dywizja Kawalerii skapitulowała dopiero 11 maja 1945 roku). Niemniej był to już jej zmierzch. Przez całe lata trzydzieste na łamach polskiej prasy wojskowej, obok rozważań nad optymalną strukturą brygad kawalerii, toczyła się dyskusja nad celowością ich motoryzacji. Autorów, którzy zabierali w niej głos, cechowała nieufność wobec nowoczesnych środków walki i zbytnie zapatrzenie we własne, minione doświadczenia wojenne. Pojawiały się opinie, że pojazdy mechaniczne jako zbyt awaryjne i nieprzygotowane do działania w trudnych warunkach terenowych nie zastąpią konia. Jeden z dyskutantów uznał, że kolumny zmotoryzowane są ciężko zwrotne i bardziej narażone na ataki lotnictwa niż kawaleria. Dopiero wojna pokazała, jak bardzo się mylili.
Pojawiały się jednak również opinie przeciwstawne, co więcej, wygłaszane na najwyższym szczeblu. Większość inspektorów armii pracujących przy Głównym Inspektoracie Sił Zbrojnych (GISZ) negatywnie oceniała możliwości bojowe kawalerii. Gen. Kazimierz Sosnkowski, jeden z najbardziej wpływowych dowódców w międzywojniu, stwierdził nawet, że nasza kawaleria jest przeżytkiem i zatrzymała się na poziomie wojny lat 1914–20. Bardzo ciekawe wyliczenia przedstawił gen. Daniel Konarzewski. Udowodnił on, że roczne utrzymanie brygady pancernej jest znacznie tańsze niż konnej.
Światełko w tunelu
Z lancą u boku. W 1938 roku na łamach „Przeglądu Kawaleryjskiego” siedmiokrotnie wypowiadano się na temat lanc. Mimo iż była to broń archaiczna i zupełnie nieprzydatna do walki pieszej, aż pięciu autorów postulowało pozostawienie ich w uzbrojeniu kawalerii. Lanca jest nieodzowna dla naszego kawalerzysty i musi być zachowana — pisał w swoim wywodzie gen. Zygmunt Podhorski. W efekcie niektóre brygady (Podolska BK) poszły do walki z lancami. W innych dopiero 1 września urządzano uroczyste pogrzeby lanc.Nie było z pewnością tej broni w Pomorskiej BK. Gen. Abraham, który do 1937 roku był jej dowódcą, pisał we wspomnieniach: Szwadrony wyposażone już w sprzęt techniczny; rowery, motocykle, samochody. Lance w lamusie! Tym dziwniejsze, że nie zrezygnowali z lanc ułani Wielkopolskiej BK, którą Abraham dowodził w 1939 roku. Wedle relacji jednego z żołnierzy, dopiero 11 września dowódca 7. Pułku Strzelców Konnych nakazał swoim podwładnym zebrać lance i złożyć je w taborach
W efekcie, w 1937 roku dokonano reorganizacji jednostek kawalerii i postanowiono o ich częściowej motoryzacji. Wyodrębniono wtedy 11 brygad tradycyjnych: Krakowską, Kresową, Mazowiecką, Nowogródzką, Podlaską, Podolską, Pomorską, Suwalską, Wielkopolską, Wileńską i Wołyńską. Dwie kolejne miały zostać zmodernizowane. Jednak nawet na ten skromy plan zabrakło czasu i środków. Jedynie 10. Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej została w pełni uformowana (choć 1 września przystapiła do działań niedozbrojona). Druga, sformowana dopiero latem 1939 roku, w chwili wybuchu wojny była w trakcie organizacji. Była to Warszawska Brygada Pancerno- Motorowa.
Za niedostateczny postęp w modernizacji polskiej kawalerii tylko po części odpowiadał konserwatyzm ułańskich dowódców. Przede wszystkim jednak Rzeczpospolita była zbyt biedna, by móc przeprowadzić reformę w stopniu znacznie wyższym niż to, co zostało osiągnięte. Nie było pieniędzy na zakup pojazdów, a rodzimy przemysł nie podołałby ich produkcji. Na przeszkodzie stanęły też niski poziom edukacji poborowych, którzy musieliby zostać przeszkoleni na kierowców i mechaników, oraz fatalny stan dróg. Zdawano sobie również sprawę z możliwości wystąpienia braków w aprowizacji, a bez paliwa oddział zmotoryzowany stawał się niemal bezużyteczny.
Wojna potwierdziła te obawy. O poziomie wyszkolenia niech świadczy relacja dowódcy WBP-M płk. Stefana Roweckiego z nocnego przejazdu (3–4 IX): [Było sporo karamboli, trochę wozów rozbito, kilkunastu rannych]. Ten problem był jednak niczym w obliczu braku paliwa. 14 września Rowecki notuje: Musiałem wydać drakońskie rozkazy... Kilkaset wozów z brygady kazałem zostawić, ściągając z nich benzynę... Zostawiam tylko tyle, ile trzeba dla naszego sprzętu bojowego .
Czarna Brygada
O tym, jak pilna była modernizacja kawalerii, najdobitniej świadczy szlak bojowy 10 BK. Jej wartość bojową stanowiło 1600 maszyn, dywizjon artylerii, dywizjon pancerny, bateria przeciwlotnicza i dywizjon przeciwpancerny — była to znaczna siła ognia. Przez pierwszych pięć dni kampanii brygada z powodzeniem opierała się trzem wielkim jednostkom niemieckim — 2. Dywizji Pancernej, 4. Dywizji Lekkiej i 1. Dywizji Górskiej. Bili się tak dobrze, że wśród Niemców zyskali sobie przydomek Die Schwarze Brigade. 19 września 10 BK, zgodnie z rozkazem, przekroczyła granicę węgierską. Jako 1. Dywizja Pancerna dotarła niepokonana aż do Niemiec.
Kawaleria na ziemi wroga — 3 września. Wystrzał z pistoletu rozrywa nocną ciszę. To znak, na który dywizjon 3. Pułku Szwoleżerów rusza do natarcia. Jeden szwadron atakuje północną, drugi południową część Reuss — wschodniopruskiej miejscowości leżącej dwa kilometry od granicy z Polską. W odpowiedzi w górę wzbija się rakieta świetlna, a noc na chwilę zamienia się w dzień.— Padnij! — krzyczy rotmistrz Chludziński — dowódca wypadu. Gdy tylko rakieta gaśnie, Polacy podrywają się i ruszają ławą naprzód. Bezładnie szczeka niemiecki cekaem. Milknie szybko, uciszony granatem. Akcja trwa bardzo krótko, załoga Reuss ratuje się ucieczką. Szwoleżerowie bez strat wracają roześmiani z zadania.Tak kończy się mała, zwycięska wojenka. W świat idzie informacja o ofensywie: [zgrupowania polskiej kawalerii przebiły się przez niemieckie jednostki pancerne i znajdują się obecnie na ziemi niemieckiej w Prusach Wschodnich]. W tym samym czasie Polska ugina się pod ciężarem nowoczesnej wojny totalnej
Żołnierzy pozostałych brygad kawalerii spotkał o wiele gorszy los — śmierć lub niewola. Walczyli w największych bitwach kampanii. Pod Mokrą, gdzie Wołyńska BK starła się z dywizją pancerną i rozbiła 76 niemieckich czołgów. Nad Bzurą, gdzie z udziałem Podolskiej, Wielkopolskiej i Pomorskiej BK odbyła się największa bitwa pierwszych lat tej wojny. Polacy nacierają z niezwykłą determinacją i raz po raz dają dowody, że nie boją się śmierci — ocenił kawalerzystów gen. Waffen-SS Kurt Meyer. W tym samym czasie, po drugiej stronie Wisły, w ataku na Mińsk Mazowiecki tracili życie ułani Wołyńskiej, Nowogródzkiej i Kresowej BK. Nie zabrakło ułanów w obu bitwach pod Tomaszowem Lubelskim. Do końca walczyli w ostatniej wielkiej bitwie kampanii, pod Kockiem. Aż do swojej śmierci 30 kwietnia 1940 roku, nie zdejmując munduru, Samodzielnym Oddziałem Kawalerii Wojsk RP dowodził major Henryk Dobrzański.
Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!
Bibliografia:
- Cygan Wiktor Krzysztof, [Kawaleria Polska 1939], z. 2, Warszawa 1985.
- Krasucki Stanisław, [Pomorska Brygada Kawalerii], Pruszków 1994.
- Królikowski Bohdan, [Ułańska jesień], Lublin 2002.
- Kunert Andrzej Krzysztof, Walkowski Zygmunt, [Kronika Kampanii Wrześniowej 1939], Warszawa 2005.
- Piekałkiewicz Janusz, [Wojna Kawalerii 1939–1945], Warszawa 2003.
- Zawilski Apoloniusz, [Bitwy polskiego września], t. 1 i 2, Warszawa 1972.