Ostatnia wizyta Czarnej Pani - epidemia ospy prawdziwej we Wrocławiu

opublikowano: 2013-07-15 07:49
wolna licencja
poleć artykuł:
„Mamy we Wrocławiu ospę” – diagnoza doktora Arendzikowskiego nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Polacy musieli zmierzyć się z gorzką prawdą. 15 lipca 1963 roku ogłoszono stan pogotowia – w stolicy Dolnego Śląska wybuchła epidemia czarnej ospy.
REKLAMA

Epidemia ospy prawdziwej we Wrocławiu – zobacz też: Historia wielkich epidemii... na mapie! [Video]

Wirus ospy prawdziwej (źródło: Centers for Disease Control and Prevention's Public Health Image Library, domena publiczna).

Cała historia wzięła swój początek w Indiach gdzie, w celu kontroli polskich placówek dyplomatycznych, został oddelegowany oficer bezpieczeństwa Bonifacy Jedynak. Na miejscu zaraził się wirusem ospy prawdziwej, powszechnie nazywanej czarną. Z tą feralną pamiątką wrócił 22 maja do Polski. Kilka dni później poczuł się gorzej i ostatecznie 2 czerwca trafił do wrocławskiego szpitala MSW. Tamtejsi lekarze, w porozumieniu z pracownikami Zakładu Medycyny Tropikalnej w Gdańsku, zdiagnozowali malarię. Prawdopodobnie pacjent cierpiał również z powodu tej choroby, jednak na skutki nierozpoznania u niego czarnej ospy nie trzeba było długo czekać.

Jedynak wyszedł zdrowy ze szpitala już w połowie czerwca, lecz wirus został przekazany dalej. Poprzez salową Janinę Powińską, która sprzątała izolatkę pacjenta, dotarł do jej córki, syna oraz lekarza, do którego udała się, gdy zauważyła na swoim ciele wysypkę. Na początku każdy objaw ciężkiej choroby przypisywano niegroźnej ospie wietrznej. O tym, jak bardzo lekarze się mylili, można było przekonać się już 8 lipca, gdy zmarła Lonia Kowalczyk, córka wspomnianej salowej. W jej śmierci nie dopatrzono się jednak skutku działania wirusa czarnej ospy i jako przyczynę zgonu stwierdzono białaczkę krwotoczną o ostrym przebiegu.

Przełomem okazał się być przypadek czteroletniego chłopca, który po przejściu ospy wietrznej ponownie dostał wysypki, a powszechnie wiadomo, że na wiatrówkę choruje się tylko raz. Lekarze szybko połączyli fakty i wyciągnęli wnioski. 15 lipca doktor Bogumił Arendzikowski z Miejskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej ogłosił alarm.

Reakcja władz była błyskawiczna. Trzy szpitale, w których przebywali chorzy na ospę oraz szkoła pielęgniarska, do której uczęszczała Lonia, zostały zamknięte. Następnie sporządzono tzw. listę kontaktów, na której znaleźli się wszyscy, którzy mogli mieć jakąkolwiek styczność z zarażonymi. Pracownicy sanepidu mieli za zadanie odnaleźć osoby z listy i przetransportować je do specjalnie przygotowanych izolatoriów. Sprostać tej misji nie było łatwo, szczególnie w początkowym okresie epidemii, kiedy ludzie ukrywali chorych ze swoich rodzin. Niekiedy zdarzały się próby ucieczki z miasta. Z tego względu funkcjonariusze sanepidu postanowili działać z zaskoczenia i przyjeżdżali po potencjalnych zarażonych nocą.

REKLAMA

17 lipca w starym pałacyku w Szczodrem (18 km od Wrocławia) władze zorganizowały szpital dla zarażonych ospą. Od razu przetransportowano tam pięć osób, wśród których znalazł się doktor Stefan Zawada, u którego porady szukała salowa Powińska.

19 lipca zaczęły się obowiązkowe szczepienia. Zaszczepić musiał się każdy – wszelkie protesty mogły zostać ukarane grzywną lub więzieniem (nawet do 15 lat pozbawienia wolności). Z myślą o awanturnikach powstały ponadto karne izolatki. Jednak jak stwierdził w rozmowie z „Newsweekiem” Michał Sobków, pełniący latem 1963 roku dyżury lekarza inspekcyjnego we wrocławskim pogotowiu: Nie trzeba było nikogo karać, każdy biegł się szczepić, bo wszyscy byli przerażeni.

Strach nie opuszczał również pracowników medycznych. Lekarze, sanitariusze, kierowcy bali się wyjeżdżać do chorych i rozumiałem to. Pewnego dnia kierowca rozpłakał się i powiedział: „Panie doktorze, mam małe dzieci. Nie pojadę” – wspominał Sobków. Jakikolwiek kontakt z chorymi był olbrzymim poświęceniem i ryzykiem. Stawka była wysoka: życie swoje, a niekiedy też bliskich. Co gorsza, zgodnie z relacją Sobkowa, lekarzy zabezpieczały jedynie maseczki i rękawice, które w rzeczywistości niewiele dawały. Zarazić się czarną ospą jest niezwykle łatwo – wirus przenosi się drogą kropelkową, a więc sama rozmowa z zarażonym jest niebezpieczna. Co innego sanepid – oni rzeczywiście byli całkiem zamaskowani, gdy szli do pacjenta z ospą. Nawet oczy mieli osłonięte, rozmawiali z pacjentem przez płachtę, która była częścią osłony twarzy. Niestety, z przykrością stwierdzam, że o nas nikt wtedy nie pomyślał – mówił Sobków. Lekarze byli chronieni najbardziej przez szczepionkę, która wyraźnie łagodziła przebieg choroby i dawała szansę na powrót do zdrowia.

Liczba chorych stale rosła. Najwięcej zgłoszeń było pod koniec pierwszego tygodnia od ujawnienia epidemii: około 60 przypadków na dobę. Konsultantów było trzech, nie spaliśmy praktycznie w ogóle przez 12 dni - relacjonował dr Andrzej Ochlewski w reportażu Heleny Małachowskiej i Jadwigi Skotnickiej, nadanym w Polskim Radiu 28 listopada 1963 roku. Po kilku dniach wszystkie łóżka w szpitalu w Szczodrem były zajęte. Wówczas doktor Alicja Surowiec, która towarzyszyła chorym przez cały okres epidemii, wpadła na pomysł, żeby wykorzystać przestrzeń w ogrodzie. Lato było upalne, a wojsko chętnie podarowało szpitalowi wielkie namioty.

Odcinek Polskiej Kroniki Filmowej poświęcony wrocławskiej epidemii (od 0:50).

Wrocławianie byli na bieżąco powiadamiani o sytuacji panującej w mieście. Poczta uruchomiła automat informujący o przebiegu walki z ospą. Kto nie miał okazji wysłuchać o 17.45 aktualnego komunikatu w radiu, może o 18.30 nakręcając numer 019 usłyszeć go przez telefon – donosiła Ewa Kossak, dziennikarka „Przekroju”. Nie od razu jednak wiarygodne informacje docierały do izolatoriów, w których przebywały setki osób podejrzanych o kontakt z wirusem. Lęk przed chorobą wzmagały plotki, które niezmiennie towarzyszą tego typu sytuacjom. Mówiło się o ludziach umierających na ulicach, stosach trupów układanych na chodnikach i paleniu zwłok. Według niektórych relacji ciało Loni miało zostać ekshumowane i spalone – oczywiście nie było w tym odrobiny prawdy. Zrozumiały jest jednak strach ludzi, obawiających się, że z kontaktów staną się chorymi i towarzysząca lękowi wybujała wyobraźnia.

REKLAMA

Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:

Tomasz Leszkowicz
„Oblicza propagandy PRL”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
116
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-05-1

Izolowani wrocławianie z czasem przyzwyczaili się do nowej rzeczywistości i starali się odwrócić uwagę od przykrych zdarzeń. Grali w karty i szachy, gimnastykowali się, opalali w ciepłym słońcu, a wieczorami oglądali telewizję. Najbardziej cieszyły ich jednak odwiedziny bliskich. Nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu, ale rodziny przychodziły do nas od strony cmentarza na ul. Bujwida. Mogliśmy porozmawiać przez okno z drugiego piętra, a od bliskich odgradzał nas jeszcze płot, ulica i płot cmentarza – wspominała w rozmowie z TVN24 prof. Wanda Lubczyńska-Kowalska, która przebywała w izolatorium na ul. Sopockiej.

Często bywa tak, że tam gdzie znajduje się większe skupisko bezczynnych ludzi, pojawia się również alkohol. Przypadek izolatorium nie był wyjątkiem. Kwitnące pijaństwo zmusiło władze do interwencji. Nie będziemy tolerować warcholstwa w chwilach, które wymagają szczególnego zdyscyplinowania społecznego – zapowiedział w lokalnej gazecie Bolesław Iwaszkiewicz, przewodniczący Rady Narodowej we Wrocławiu. Paczki przynoszone internowanym – jak sami nazywali siebie mieszkańcy izolatoriów – miały być od tej pory otwarte, aby żadne trunki nie mogły zostać przemycone.

Łóżko szpitalne, lata 60. (fot. Zbyszko Siemaszko, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, Archiwum Fotograficzne Zbyszka Siemaszki, sygn. 51-908).

Trzeba niestety przyznać, że wyposażenie tych ośrodków pozostawiało wiele do życzenia. Nic w tym jednak dziwnego, zważywszy, że były one organizowane w największym pośpiechu. Mieszkańcy Wrocławia spisywali się w tym czasie na medal – do izolatoriów trafiały liczne paczki z żywnością, zabawkami, gazetami, a nawet odbiorniki radiowe, które stanowiły jeden z nielicznych środków łączności ze światem zewnętrznym, dostępnym dla mieszkańców ośrodków.

REKLAMA

Życie w mieście toczyło się zwykłym trybem. Ludzie jak co dzień wstawali rano do pracy, wieczorami chodzili do kawiarń i kin, a w wolne popołudnia spacerowali z dziećmi po parkach. Jak ognia unikano określenia „zaraza”, a ospę nazywano Czarną Panią. Nowością były tylko rozwieszane w publicznych miejscach plakaty, przypominające o zachowaniu należytej higieny. Niemal wizytówką tamtego okresu stały się przybijane do drzwi budynków użytku publicznego tabliczki z napisem Witamy się bez podawania rąk, a także naczynia napełnione chloraminą – środkiem dezynfekującym, którym należało umyć ręce przed wejściem do urzędu. Klamki we wszystkich budynkach owijano ponadto bandażami nasączonymi tym płynem.

Inną wyraźną zmianą była konieczność szczepień. Bez tego wyjazd ani wjazd do Wrocławia był niemożliwy. Miasto zostało obstawione kordonem ochronnym, który wymagał od podróżnych okazania specjalnego dowodu odbytego szczepienia. W całym kraju zaświadczenie takie posiadało ponad 8 milionów osób. Było ono niezbędne również przy zakupie biletu na przejazd pociągiem.

Stan alarmu trwał 95 dni. W izolatoriach znalazło się 2,5 tys. ludzi, zachorowało 99, zmarło 7. Koniec epidemii ogłoszono 19 września, po tym jak wszystkie osoby podejrzane o kontakt z chorobą zakończyły kwarantannę. Czarna Pani opuściła Wrocław i od tej pory już nigdy więcej nie zjawiła się w Polsce.

Źródło: historia.newsweek.pl, polskieradio.pl, tvn24.pl, wroclawzwyboru.blox.pl.

Fotografie Wrocławia z czasu epidemii: gazetawroclawska.pl.

Zobacz też:

POLECAMY

Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!

Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!

Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Julita Kamionowska
Studentka historii na Uniwersytecie Warszawskim. Interesuje się historią XIX wieku, szczególnie dziejami ziem polskich, litewskich i rosyjskich. Poza historią pasjonuje się też sportem (zwłaszcza skokami narciarskimi i lekkoatletyką).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone