Piotr Szlanta: Bitwa pod Gorlicami to największy sukces taktyczny podczas I wojny światowej
Magdalena Mikrut-Majeranek: Co skłoniło Pana do zajęcia się właśnie bitwą pod Gorlicami i Tarnowem? Czy był to wybór wynikający z osobistego zainteresowania, czy może chęć uzupełnienia luki w literaturze historycznej?
Piotr Szlanta: Tematyka książki związana jest z moją historią osobistą, rodzinną. Mój pradziadek, który pochodził ze wsi pod Gorlicami, brał udział w I wojnie światowej. Ja również jestem związany z tym miastem i często w nim bywam.
W samych Gorlicach i w okolicy znajduje się kilkadziesiąt cmentarzy z I wojny światowej, które stanowią obecnie ważną atrakcję turystyczną promującą region. Kiedy byłem dzieckiem, nekropolie te frapowały mnie i rozbudzały moją wyobraźnię. Natomiast sama bitwa pod Gorlicami była wielokrotnie opisywana w historiografii - czy to w formie artykułów, wydawnictw zbiorowych, czy też monografii, ale podczas prowadzonych badań udało mi się dotrzeć do takich materiałów archiwalnych, do których nie dotarli moi poprzednicy, dlatego zdecydowałem się to opisać.
Miałem, jak mi się wydaje, dość oryginalny pomysł na opisanie tej historii. Poza dziejami bitwy zdecydowałem się wpleść w opowieść także inne wątki, w tym m.in. związane z rosyjską polityką okupacyjną w Galicji, kwestią uchodźców wojennych czy represjami, jakie spadły na mieszkańców Galicji po wyzwoleniu w 1915 roku.
Reasumując, zainteresowanie wynikające z historii mojej własnej rodziny i moich związków z tą częścią Polski oraz pewne niedostatki w literaturze przedmiotu przyczyniły się do powstania książki.
Publikacja nosi tytuł „Gorlice Tarnów 1915”, aby odróżniała się tytułem od publikacji sprzed ponad 30 lat autorstwa profesora Michała Klimeckiego, która została wydana w tej samej serii. Taki tytuł moim zdaniem usprawiedliwia też fakt, że generałowi Augustowi von Mackensenowi, dowódcy wojsk niemieckich i austro-węgierskich podczas ofensywy pod Gorlicami i Tarnowem, podlegała zarówno niemiecka 11. Armia, jak i 4. Armia austro-węgierska walcząca na lewym skrzydle 11. Armii.
Czy podczas pracy nad książką natrafił Pan na jakieś mity lub nieścisłości związane z tą bitwą? Jakie błędne przekonania o operacji gorlickiej wciąż funkcjonują w świadomości publicznej?
Wyniki moich badań potwierdziły dotychczasowe ustalenia historyków. Mianowicie to, że bitwa pod Gorlicami była bitwą zwycięską dla wojsk niemieckich i austro-węgierskich. Tu się nic nie zmieniło. Silną stroną tej książki jest bogata baza źródłowa, na której oparta została publikacja. Znajdą w niej Państwo szczegółowy opis działań wojennych, który udało się odtworzyć w oparciu o archiwalia niemieckie, austriackie, węgierskie, polskie, a także – choć w ograniczonym stopniu - rosyjskie. Dzięki pomocy kolegi udało mi się również skorzystać z archiwów w Uzbekistanie, gdzie znajduje się kilka dokumentów dotyczących uchodźców wojennych z Galicji, którzy wyjechali wraz z wycofującymi się wojskami rosyjskimi w głąb państwa carów i dotarli aż tak daleko.
Skupiłem się na solidnym, źródłowym opracowaniu tego tematu. W książce nie walczę z mitami, ale wspominam o jednym. Chodzi o opowieść związaną z Tadeuszem Rozwadowskim i jego udziałem w tej bitwie oraz rzekomych zasługach na polu walki w kierowaniu ogniem. Mit ten dość długo funkcjonował w polskiej historiografii, ale rozwiał go doktor Sławomir Kułacz z Gdańska, który napisał na ten temat solidny artykuł. Ja mogę podpisać się pod tezą, że Rozwadowski nie brał aktywnego udziału w tej bitwie. Podczas kwerend nie natknąłem się na jego nazwisko. Ani w niemieckich, ani w austro-węgierskich materiałach archiwalnych nie ma tam nic o Rozwadowskim i jego zasługach w tym zakresie. Ja przynajmniej niczego takiego nie znalazłem.
Cały czas toczy się też spór o to, kto ma największe zasługi w zwycięstwie bitwie pod Gorlicami: Niemcy czy Austro-Węgry? Na forach internetowych pojawiają się komentarze opowiadające się za tym, że było to zwycięstwo po pierwsze oręża austro-węgierskiego. Szef Sztabu c.k. armii Franz Conrad von Hötzendorf był pomysłodawcą austro-węgiersko-niemieckiej ofensywy pod Gorlicami w maju 1915, która doprowadziła do przełamania frontu rosyjskiego i zajęcia dużej części Galicji. Bez wsparcia ciężkiej artylerii austro-wegierskiej byłoby to niemożliwe.
Do tego prawie połowa wojsk biorących udział w bitwie była austro-węgierska. To jest pokłosie sporów pomiędzy sojusznikami, które się rozpoczęły zaraz po bitwie. Nie ma tu miejsca, aby przytaczać wszystkie argumenty w tej nacechowanej emocjonalnie dyskusji. Śledząc ją, mam nieodparte wrażenie, że cześć współczesnych uczestników tego sporu w naszym kraju w obronie honoru i zasług naszych przodków walczących w armii habsburskiej powiela klisze propagandowe sprzed ponad stu lat. A zwycięstwo było wspólne, choć w mej ocenie raczej niemiecko-austro-węgierskie niż austro-węgiersko-niemieckiej. I czy mi się udało ten spór w mojej pracy rozstrzygnąć i przekonać do swoich racji? Nie wiem. To już pozostawiam Czytelnikom do rozstrzygnięcia. Na pewno była to wspólna operacja i sukces oręża państw centralnych. Mówi się, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą. Tak było i w tym przypadku.
Pisząc o bitwie gorlickiej, stosuje Pan określenie „przełamanie pod Gorlicami i Tarnowem”, ale potyczka ta bywa też nazywana operacją tarnowsko-gorlicką czy „małym Verdun”. Jakie są punkty wspólne i rozbieżne tych bitew?
Określeniami dotyczącymi bitwy, funkcjonującymi w historiografii, zajmował się Jarosław Centek, mój nieżyjący już przyjaciel, a jego publikacja umieszczona jest w biografii i każdy zainteresowany może do niej sięgnąć.
Od samego początku w historiografii niemieckiej czy niemieckojęzycznej pisano o przełamaniu pomiędzy Gorlicami i Tarnowem, ponieważ rzeczywiście doszło do przełamania frontu. Bitwa - w mojej ocenie - trwała trzy dni: od 2 do 4 maja. Od 5 maja Niemcy i Austro-Węgrzy z 11. Armii oraz sąsiadujące z nią jednostki austro-węgierskie przeszły już do pościgu, a 6 maja Tarnów został wyzwolony.
Verdun to inna skala, inne straty. Niewątpliwie to jeden z symboli I wojny światowej. Bitwa trwała kilka miesięcy i kosztowała życie około 700 tysięcy żołnierzy po obu stronach, co czyni Verdun jedną z najkrwawszych bitew I wojny światowej. Stała się symbolem francuskiego oporu i determinacji, ale także okrucieństwa wojny pozycyjnej. Wbrew niemieckim planom nie wykrwawiła Francji na tyle, aby ta nie była w stanie kontynuować wojny. Takie publicystyczne porównania są kuszące, ale w tym przypadku zestawienie tych dwóch starć jest - w mej ocenie - nietrafione.
W publikacji wymienia Pan bardzo szczegółowo uzbrojenie armii. Która z nich była najlepiej przygotowana do tej operacji?
Wydaje mi się, że jednak najlepiej wyposażona była armia niemiecka. Niemcy skierowali na front galicyjski siły dwukrotnie większe od austriackich i zamiast czterech dywizji, dysponowali ośmioma, a wśród nich znajdował się elitarny korpus gwardii pruskiej. Wojska te miały zarówno wysokie morale, jak i lepsze wyposażenie. W publikacji cytuję wspomnienia m.in. Wincentego Witosa czy polskich oficerów walczących w szeregach c.k. Armii, którzy opisywali swoje obserwacje. Siły niemieckie były też lepiej dowodzone. Na czele 11. Armia stał zaprawiony w bojach z Rosjanami generał Augusta von Mackensen. Podległa mu armia składała się z ośmiu dywizji ściągniętych z frontu zachodniego: XLI Korpus rezerwowy (81. DP rez. i 82. DP rez.) gen. Hermanna von François, X Korpus (19. i 20. DP) gen. Ottona von Emmicha, Korpus Gwardii (1. DP gw. i 2. DP gw.) gen. Karla von Plettenberga, kombinowany korpus gen. Paula von Kneußla (11. DP baw. i 119. DP), a także c.k. VI Korpus (12. DP i 39. DP hon.) gen. Arthura Arza von Straußenburga i 11. DK. Jednakże formalnie wojsko podporządkowane było arcyksięciu Franciszkowi, który dowodził wszystkimi siłami zbrojnymi monarchii habsburskiej. Chodziło o to, aby ze względów wizerunkowych pokazać opinii publicznej, że zwierzchnictwo nad operacją mają Austro-Węgrzy. Fryderyk w żaden sposób nie mieszał się do dowodzenia 11. Armią.
Bez wojsk niemieckich, które zostały ściągnięte z frontu zachodniego na front wschodni, ta operacja nie przyniosłaby aż tak oszałamiających efektów. Przypomnę, że została ona pierwotnie zaplanowana w celu skrócenia frontu w Karpatach i zmniejszenia nacisku wojsk rosyjskich na ooddziały austro-węgierskie broniące się w Karpatach po to, aby Rosjanie nie wyszli na Nizinę Węgierską. To prawdopodobnie skończyłoby się pokojem separatystycznym z Węgrami i rozpadem Austro-Węgier jeszcze w 1915 roku. Po przełamaniu i poszerzeniu wyłomu oddziały niemieckie miały ruszyć wzdłuż dróg na Krosno i Duklę, aby rolować rosyjski front w górach i odcinać drogi zaopatrzeniowe Rosjan walczących w Karpatach. Tymczasem w ciągu kilku miesięcy wojska niemieckie i austro-węgierskie dotarły aż pod Tarnopol, Pińsk i Rygę.
Jakie znaczenie miała bitwa gorlicka dla przebiegu całej I wojny światowej na froncie wschodnim? Czy rzeczywiście była to „wielka ofensywa przełomowa”?
Niewątpliwie był to największy sukces taktyczny podczas I wojny światowej. Gorlice były wzorcowym przykładem przełamania frontu przy minimalnych stratach własnych. Jeżeli byśmy porównali przebieg linii wyniku bitwy pod Gorlicami, to linia frontu cofnęła się na wschód o kilkaset kilometrów. Wojska niemieckie oraz austro-węgierskie w efekcie tego przełamania i niemożności odtworzenia przez Rosję obrony na kolejnych rubieżach, zajęły całe Królestwo Polskie, a 5 sierpnia 1915 roku wkroczyły do Warszawy. Co więcej, zajęły całą Litwę razem z Wilnem oraz Brześć Litewski, a także odbiły znaczną część Galicji. Linia frontu biegła dalej na północ przez Wołyń, Polesie, aż po przedmieścia Rygi, więc wojska niemieckie i austro-węgierskie odniosły ogromny sukces.
Natomiast Niemcy mieli z Rosją pewien problem. Od samego początku uważano, że jest to trochę wojna zastępcza, dlatego, że Niemców z Rosjanami nie różniły żadne fundamentalne interesy. Generalnie niemieckie elity polityczne i wojskowe w latach 1914-1916 rozważały dwie strategie prowadzenia wojny z Rosją. Pierwsza z nich wskazywała na to, że Rosja nie jest wrogiem Niemiec. Powoływano się na podobne ustroje, niechęć do demokracji, silne związki dynastyczne i historię dobrych stosunków. Uważano, że na tej wojnie nie można niczego ugrać, więc Rosję trzeba pokonać, ale nie można jej upokorzyć, a następnie pokazać, że wspólnym wrogiem jest Wielka Brytania.
Druga strategia, która ostatecznie zwyciężyła, zakładała odsunięcia Rosji od Europy poprzez stworzenie pasa satelickich państw Mitteleuropy, czy Europy Środkowe związanych politycznie, wojskowo i gospodarczo z Niemcami. Miał się on rozciągać od Finlandii aż po Gruzję. Efektem wdrażania tego planu był chociażby akt dwóch cesarzy, czyli proklamacja cesarza niemieckiego oraz cesarza Austrii i króla Węgier z 5 listopada 1916 roku, zapowiadająca utworzenie Królestwa Polskiego.
W publikacji przywołuje Pan wspomnienia wielu uczestników tamtych wydarzeń, oddając głos ludziom, którzy w tamtych czasach żyli, dzięki czemu popularnonaukowe opisy zostały wzbogacone o barwne opowieści świadków historii. Przytoczone zostały m.in. słowa węgierskiego huzara Pala Kelmena, który pisał, że „nikt nie cieszy się w sposób, w jaki mogliby oczekiwać ludzie na tyłach”. Z czego wynikał ten brak entuzjazmu i radości ze zwycięstwa?
Wojna kończy się wtedy, kiedy żołnierz idzie do domu i to bez względu na to, jak z jakim wynikiem się zakończy. Pal Kelmen spisał zacytowane słowa w maju 1915 roku. Trzeba sobie uświadomić, że kiedy ta pierwsza wojna światowa, czy Wielka Wojna jak ją do 1939 r. zwano, wybuchła, nikt nie zakładał, że będzie trwała cztery lata i będzie generowała takie straty ludzkie, materiałowe czy finansowe i stanie się wojną totalną, w której trudno oddzielić linię frontu od zaplecza, a cała gospodarka oraz system społeczny zostaną podporządkowane jej kontynuowaniu. Do grudnia 1914 roku armia austro-węgierska straciła w zabitych, rannych, zaginionych i jeńcach 800 000 żołnierzy, czyli dwukrotność etatu pokojowego tej armii. Do wiosny 1915 roku ze służby został wyeliminowany co czwarty oficer zawodowy. Społeczeństwo monarchii habsburskiej w przededniu bitwy gorlickiej było już zmęczone wojną i stąd ten brak entuzjazmu. Kelmen dodał także, że entuzjazm będzie zauważalny w jego jednostce, tylko wtedy kiedy napłynie do niej niepodważalna informacja o zawarciu pokoju i kiedy żołnierze będą mogli zrzucić mundur i wrócić do domów. Na przykładzie wspomnień uczestników tamtych wydarzeń widać wyraźnie rozbieżność pomiędzy zagrzewającą do boju i wieszczącą nieuchronne zwycięstwo propagandą wojenną, czy też wojną informacyjną, jakbyśmy to dzisiaj określili, a doświadczeniem frontowym.
W swej książce starałem się uwzględnić możliwie wiele punktów widzenia. Niektóre prace z historii wojskowości stanowią trudną do lektury wyliczankę numerów jednostek, nazwisk dowódców, liczbę strat, kierunków uderzeń na miejscowości. Ja chciałem zbilansować tę narrację i uwzględnić zarówno sam przebieg bitwy, jak i optykę wojskowych wysokich rangą, oficerów i zwykłych żołnierzy, a także cywilów, którzy siłą rzeczy byli uwikłani w tamte wydarzenia.
Mając na względnie właśnie szeregowych żołnierzy, to trzeba wspomnieć, że bitwa gorlicka bitwa była bitwą bratobójczą.
Tak, potyczka ta była bitwą bratobójczą. Uczestniczyły w niej m.in. jednostki 12. „krakowskiej” Dywizji Piechoty, która walczyła między innymi o Wzgórze Pustki pierwszego dnia bitwy. Polacy walczyli także w jednostkach niemieckich formowanych na Dolnym Śląsku, w 41. rezerwowym niemieckim korpusie, nie brakowało ich też w pruskim korpusie gwardii. Z kolei po drugiej stronie - w jednostkach rosyjskich - Polacy stanowili jakieś kilkanaście procent etatów. Wspomnienia, ego dokumenty, także wskazują na to, że na polu bitwy dochodziło do spotkania żołnierzy mówiących po polsku.
W książce przybliża Pan losy zwykłych żołnierzy jak np. Mikołaja Hercunia z 13. pp, tzw. dzieci krakowskich, cywili, cytując ich wspomnienia. Czy dzieje któregoś z tych bohaterów zapadły Panu szczególnie w pamięć?
Bitwa pod Gorlicami to wydarzenie, z którym to małopolskie miasto jest dziś kojarzone. Jeżeli komukolwiek na świecie z czymś się ono kojarzy, to właśnie ze wspomnianą bitwą. Kiedy pracując nad książką, opisywałem kilkudniowe zmagania setek tysięcy żołnierzy różnych narodowości, których cesarze ściągnęli na „ustawkę” pod Gorlicami, zdałem sobie sprawę z tego, że to krwawe starcie przesłoniło długa i bogatą historię tej ziemi. Dlatego tak ważne są dla mnie losy cywilów i postanowiłem nakreślić historię wojskową, ale uzupełnioną o komponent społeczny. Ludność miejscowa z takim trudem uprawiała rolę na ziemi niczyjej jeszcze w kwietniu 1915 roku, gdy działania wojenne nie były jeszcze intensywne. Ryzykowali życie, gdyż obawiali się śmierci głodowej, która mogła nadejść kolejnej zimy.
Jak wiemy, ich los nie był łatwy, a kiedy rozpoczęto działania wojenne, to prowadzono je w samym sercu miasta. Po potyczce było to „miasto ruin i gruzów”. Gorlice zostały doszczętnie zniszczone?
Miasto zostało totalnie zniszczone. Mackensen, który przez to miasto przejeżdżał zaraz po zdobyciu Gorlic, zlecił udrożnienie szlaków komunikacyjnych, aby można było zaopatrywać jednostki walczące dalej na wschód. Miasto legło w gruzach. Z tkanki architektonicznej ocalało niewiele domów. Wspomniany dowódca wojsk niemieckich i austro-węgierskich zanotował w swoich wspomnieniach, że zliczył zaledwie tuzin całych, nieuszkodzonych okien w mieście i to głównie w jego wschodniej części.
Gorlice długo podnosiły się z ruiny. Proces ten trwał do połowy lat 60. XX wieku. W 1964 roku oddano do użytku salę gimnastyczną w tamtejszym liceum, którą zniszczono podczas I wojny światowej. Datę tę potraktowano jako symboliczne zakończenie procesu odbudowy.
Na ile wojna ta odcisnęła swoje piętno na regionie Małopolski i Podkarpacia? Czy możemy mówić o dziedzictwie wojennym widocznym tam do dziś?
Gdyby nie było Wielkiej Wojny, nie wiadomo jak potoczyłyby się losy Polski i Polaków i dzieje walki o niepodległość. Odzyskanie przez Polskę niepodległości to najtrwalszy skutek I wojny światowej.
Jeżeli chodzi o materialne dziedzictwo tej wojny, to oczywiście kwestia cmentarzy wojennych. To jest coś, co wyróżnia tę część Polski od innych regionów i stanowi pewną atrakcję turystyczną. Wiem też, że pojawiła się koncepcja wybudowania w Gorlicach Muzeum Frontu Wschodniego I Wojny Światowej. Kolejnym punktem na mapie wojennego dziedzictwa jest twierdza Przemyśl. W lasach wprawne oko może jeszcze rozpoznać którędy przebiegała linia okopów, gdyż nie zostały do końca zasypane. Podczas wędrówek po Beskidzie Niskim czy po Pogórzu Ciężkowickim można odnaleźć takie pamiątki z przeszłości.
Jeżeli chodzi o inny wymiar tej wojny, to trzeba zaznaczyć, że nie doprowadziła do głębokich zmian społecznych. Oczywiście zubożyła społeczeństwo, a setki tysięcy osób musiały opuścić Galicję, szukając schronienia w głębi monarchii Habsburgów. Po wojnie jednak wiele osób wróciło. Wojna nie wywarła zatem większego wpływu na stosunki etniczne czy siatkę zaludnienia.
Czy planuje Pan kontynuację badań nad innymi mniej znanymi, ale kluczowymi epizodami z I wojny światowej na ziemiach polskich? Jeśli tak – czego możemy się spodziewać w kolejnych publikacjach?
Mam nadzieję, że przede mną jest jeszcze co najmniej kilkanaście lat pracy twórczej. W głowie mam pomysły na kilkanaście książek. Publikację poświęconą bitwie pod Gorlicami udało się wydać w 110. rocznicę bitwy, a promocja odbyła się właśnie w Gorlicach podczas uroczystości rocznicowych. Jestem bardzo wdzięczny Bellonie za przyjęcie mojej książki do planu wydawniczego i bardzo się cieszę, że tak udało się to wszystko zgrać
Obecnie pracuję intensywnie nad publikacją poświęconą Wiośnie Ludów i myślami jestem z marszałkiem Józefem Radeckim gdzieś nad Padem w marcu i kwietniu 1848 roku. Nie porzucę jednak frontu wschodniego, ponieważ mój kolejny projekt dotyczy napisania popularnonaukowej monografii przekrojowej obejmującej działania wojenne toczące się w latach 1914-1917 na całym froncie wschodnim. Dostępna na rynku wydawniczym jest książka nieżyjącego już Włodka Borodzieja i Maćka Górnego, „Nasza wojna”, która przedstawia historię Europy Wschodniej w latach 1912-1920. Narracja rozpoczyna od wojen bałkańskich, a kończy na wojnie polsko-bolszewickiej i procesie kształtowania się granic w tej części Europy. Brakuje mi w niej wątków stricte militarnych, więc chętnie opisałbym historię frontu wschodniego, uwzględniając militaria i bliską mi historię polityki okupacyjnej oraz eksploatacji ekonomicznej na tych obszarach, a także to, jak wojna ta wpłynęła na społeczeństwo. Chętnie bym też napisał nową monografię bitwy pod Solferino i pod Sadową, ale obawiam się, że nie starczy mi na to życia. Jeżeli pyta Pani o moje plany dotyczące studiów nad I wojną światową, to jest to na pewno okupacja austro-węgierska w Królestwie Polskim.
Ma Pan plany bardzo szeroko zakrojone. Serdecznie życzę, żeby udało się je wszystkie zrealizować i opublikować kolejne książki. Dziękuję serdecznie za rozmowę!
Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Bellona.