R. Brylewski, R. Księżyk - „Kryzys w Babilonie” – recenzja i ocena

opublikowano: 2012-07-11 07:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Lata osiemdziesiąte XX wieku to nie tylko historia „Solidarności” i stanu wojennego. To także dzieje środowiska alternatywy tworzącej trzeci, poza oficjalnym i opozycyjnym, obieg kultury. A któż lepiej opowie o działalności tego środowiska niż jeden z jego najważniejszych twórców?
REKLAMA
Robert Brylewski, Rafał Księżyk,
„Kryzys w Babilonie. Autobiografia”
cena:
54,90 zł
Wydawca:
Wyd. Literackie
Rok wydania:
2012
Okładka:
twarda
Liczba stron:
584
Format:
145x205 mm
ISBN:
978-83-08-04907-5

Lista muzycznych przedsięwzięć, w realizację których zaangażowany był Robert Brylewski jest doprawdy imponująca. Wystarczy jednak wymienić cztery nazwy i już wiadomo, że mamy do czynienia z jednym z najważniejszych muzyków polskiej sceny alternatywnej (używam tego szerokiego i mało w sumie jasnego pojęcia ze względu na rozmaite stylistyki, w jakich zdarzyło się grać bohaterowi omawianej książki). Te nazwy to: „Kryzys”, „Brygada Kryzys”, „Izrael” i „Armia”. Co ważne, Brylewski to nie tylko postać ważna, lecz także – nawet na niebanalne standardy muzycznego światka – barwna i nieszablonowa. Książka jemu poświęcona po prostu musiała się wcześniej czy później ukazać.

Wydawnictwo Literackie przygotowało gruby, liczący niespełna sześćset stron, tom. Nie zaskakuje ani dobre opracowanie redakcyjne, ani wysoka jakość wydania oraz bogaty materiał ilustracyjny – wydawca zdążył już do tego swoich czytelników przyzwyczaić. Autobiografia przybrała formę wywiadu-rzeki, który przeprowadził Rafał Księżyk, człowiek znający się na rzeczy: dziennikarz i krytyk muzyczny.

Ciężko nazwać „Kryzys w Babilonie” książką przełomową, czy nowatorską. Realizuje bowiem doskonale już znany wzorzec gatunkowy „pisania o gwiazdach”. Nie otwiera też nowego pola refleksji. Problematyka polskiej sceny niezależnej (wywodzącej się w przeważnej mierze z zespołów powstałych na fali eksplozji punk rocka na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych) jest obecny od co najmniej kilku lat na polskim rynku wydawniczym. Dość wspomnieć książkę Krzysztofa Grabowskiego z „Dezertera”, wywiady-rzeki z Krzysztofem Grabowski z „Pidżamy Porno” i Zygmuntem „Muńkiem” Staszczykiem, wspomnienia Tomasza Budzyńskiego, czy też poświęcony gdańskiej alternatywie tom Krzysztofa Skiby, Jarosława Janiszewskiego i Pawła „Konjo” Konnaka. W tym kontekście ciężko spodziewać się, że książka o Brylewskim będzie pozycją rewolucyjną. Nie znaczy to jednak, że „Kryzys w Babilonie” to rzecz wtórna. Przeciwnie, stanowi ona kolejny wartościowy element do ciągu opowieści o ciekawych czasach i jeszcze ciekawszych ludziach.

REKLAMA

Narracja rozwija się w porządku chronologicznym. Początek książki przynosi arcyciekawą opowieść o pierwszych latach życia spędzanych w pałacu Koszęcinie, gdzie zakwaterowany był cały zespół pieśni i tańca ludowego „Śląsk” (matka Brylewskiego była śpiewaczką, ojciec tancerzem). Jego założyciel i wieloletni dyrektor – Stanisław Hadyna – starał się realizować utopijną ideę artystycznej wspólnoty, której członkowie będą razem nie tylko występować na scenie, lecz także i mieszkać. To skądinąd ciekawe, że skądinąd bardzo niesympatyczny system komunistyczny był w stanie wytworzyć cieplarniane, nieosiągalne w realiach wolnorynkowych, warunki dla funkcjonowania niektórych instytucji kultury.

Kolejne rozdziały wywiadu-rzeki prowadzą przez następujące po sobie etapy życie – dorastanie w okolicach warszawskiego Ronda ONZ, epizod w warszawskim liceum PAX-u, młodzieżowe środowisko z liceum im. Reja, powstanie punkowej załogi, pierwszej koncerty, itd. aż do muzycznych planów na przyszłość snutych w roku 2011. W masie anegdot, świadectw, mniej lub bardziej ważnych historii dość łatwo zauważyć pewne stałe elementy postawy przyjmowanej przez Brylewskiego wobec własnej historii oraz otaczającej ją legendy. Wyróżniłbym cztery takie elementy. Po pierwsze, będzie nim niechęć, czasem wręcz demonstracyjna, do kombatanctwa – Brylewski opowiada bez patosu, nie stara się zrobić z siebie bohatera walki z systemem. Po drugie, można w tonie odpowiedzi na wiele pytań dostrzec dobrze pojętą pewność siebie, świadomość wagi i wysokiego poziomu swoich osiągnięć. Co ważne, bodaj ani razu ta postawa nie przeradza się w pychę, czy megalomanię. Po trzecie, Brylewski jest chyba szczery (na tyle, ile czytelnik nie znający opisywanych środowisk z autopsji może o tym wyrokować) – opowiada wiele, czasem niewygodnych, historii o swoich koleżankach i kolegach, ale przede wszystkim nie oszczędza samego siebie (zwłaszcza w rozdziałach poświęconych życiowym, psychicznym oraz, jeśli można tak powiedzieć, farmakologicznym kryzysom). Po czwarte wreszcie, bohater „Kryzysu w Babilonie” opisuje i ocenia świat oraz swoje życie z perspektywy specyficznej, nieortodoksyjnej, ekumenicznej duchowości.

REKLAMA

Gdy brałem książkę do ręki, to spodziewałem się przede wszystkim, że znajdę w niej pasjonującą opowieść o przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, opowieść o tym, jak młodzi, utalentowani i bezczelni chłopcy biorą gitary do rąk i rozpoczynają ważny rozdział w historii polskiej muzyki, a nawet – szerzej – w historii polskiej kultury. Nie zawiodłem się – to wszystko tam jest. O wiele ciekawsza wydała mi się jednak nieoczekiwanie opowieść o początku lat dziewięćdziesiątych. Brylewski przedstawia go jako czas, gdy gwałtowna transformacja dotknęła mocno rynek muzyczny, powodując rozpad środowiska, zmianę podstawowych zasad jego funkcjonowania i upadek obyczajów, także biznesowych. Brylewski w sugestywny sposób przedstawia muzyków poturbowanych w wyniku zderzenia z pierwszą, uderzeniową falą polskiego kapitalizmu. To chyba w ogóle najciekawszy wątek recenzowanej książki.

W poszukiwaniu innych tematów, które wydały mi się w „Kryzysie w Babilonie” najciekawsze warto cofnąć się jeszcze do lat osiemdziesiątych. Brylewski opowiada o licznych, na ogół dość dramatycznych, chociaż równocześnie przerażająco groteskowych, spotkaniach z milicją. Sądzę, że jego opowieści to naprawdę ciekawe świadectwo uzupełniające historię peerelowskiego aparatu represji. Z jednej strony udało mu się w barwny sposób przedstawić brutalne, nagie i archetypiczne chamstwo reprezentowane przez część służb mundurowych. Z drugiej natomiast strony, Brylewski dostarcza kapitalnych informacji na temat strategii surwiwalowych. Wielokrotnie udawało mu się uniknąć traumy związanej z brutalnym i upokarzającym przesłuchaniem, dzięki strategii udawania wariata. Zdaniem bohatera książki milicjanci tracili wówczas pewność i w pewnym sensie zaczynali się bać przesłuchiwanego, który dzięki swojej inności wypadał spod reżimu reprezentowanej przez nich przemocy. Warto zacytować dwie z przytaczanych przez Brylewskiego historii spotkań z milicją:

REKLAMA
Łapali za kłaki: «Ty to już masz wpierdol!» i wrzucali cię do środka. Na końcu suki wiszą dwa kałasze i flaga z napisaem «Solidarność», cała upierdolona krwią i błotem. Taki ołtarzyk. Jeden zakłada sobie cienkie skórzane rękawiczki. «Ten was, kurwa, załatwi». Ale zanim zaczną bić, zaglądają w dokumenty. «Dlaczego w wojsku nie byłeś?». Ja na to: «Matka Boska nie pozwoliła». I tak dalej. «A co to za koraliki?». «Matka Boska kazała przyszyć». Jeszcze przez chwilę jakaś agresja. Ale potem reakcje stawały się różne. Oni po prostu bali się wariatów. (…) 1 maja 1983 roku, w dzień demonstracji, zwinęli mnie z miasta do suki i zawieźli na Wilczą. Siedzą ludzie, a pomiędzy nimi chodzi taki bydlak w samej koszulce na ramiączkach, bebech na wierzchu, stuka się pałą po ręku: «przypierdolić?», «przypierdolić?». I tak w kółko. Zauważyłem też konfidenta, gościa, którego widywaliśmy w Remoncie, ale nikt go nie znał. «Ten tutaj, on może mieć marihuanę», wskazał na mnie. Dawaj mnie iskać, miałem przy sobie nasiona, stwierdziłem, że to dla kanarka, i się odczepili, ale jeden wyciągnął Biblię. «Po co ci to?». Ja tak z głupia frant: «Śpiewam z tego». Jeeeb mnie tą Biblią po głowie. A ja się ukłoniłem: «Dziękuję. Bardzo dziękuję», jakbym błogosławieństwo dostał. Nie wiem, czy dla niego było to zabawne, czy nietypowe, ale się odczepił. Okazało się, że Biblia może być pretekstem do rozmowy, punktem zaczepienia.” (s. 182-183)

Jest jeszcze jeden wątek, który pojawia się w omawianej książce naprawdę często i może nawet nużyć, ale odsyła do ciekawego tematu ignorowanego jak dotąd przez znaną mi historię społeczną. Chodzi o tematykę z pogranicza historii techniki i historii majsterkowania. Jak w realiach gospodarki niedoboru i w sytuacji zespołu niszowego zdobyć lub po prostu zrobić sprzęt niezbędny do zmiksowania i wyprodukowania nagrywanego materiału? Łatwo zlekceważyć tę kwestię, ale uważam, że tworzy ona sama w sobie kolejny rozdział wielkiej historii zaradności Polaków w epoce PRL. To chyba największa zaleta omawianej książki – w barwnej opowieści Brylewskiego pojawia się wiele epizodów, które mogą zainspirować do zadania nowych pytań o ostatnie trzydzieści lat polskiej historii.

Redakcja: Michał Przeperski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Krzysztof Niewiadomski
Absolwent Kolegium MISH UW (kierunki wiodące: historia i filologia polska), doktorant w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, członek Collegium Invisibile, sekretarz redakcji "Magazynu Apokaliptycznego. 44 / Czterdzieści i Cztery". Interesuje się Drugą Rzeczpospolitą.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone