Sojusz polsko-rumuński. Sukces czy zmarnowana szansa?
Koniec I Wojny Światowej postawił przed dyplomacją polską trudne zadanie zapewnienia trwałości granic odrodzonej Rzeczpospolitej. Dążono również do wyrazistego określenia nowego miejsca Polski w Europie Środkowo-Wschodniej. Polscy dyplomaci zamierzali skoncentrować państwa regionu wokół Warszawy, a podstawę planowanego systemu miał stanowić sojusz polsko–rumuńsko–węgierski. Plany te stały w sprzeczności z interesami Czechosłowacji, mającej ambicje przyciągnięcia do współpracy Królestwa SHS oraz Rumunii, w celu stworzenia porozumienia zwanego Małą Ententą. Starania Pragi o przychylność w Bukareszcie ostatecznie zakończyły się jedynie częściowym powodzeniem, do czego przyczyniła się silna kontrakcja dyplomacji francuskiej. Pewne znacznie mogło tu mieć również polskie zwycięstwo pod Warszawą, które miało wywrzeć odpowiednie wrażenie na Rumunach. Do podpisania wzajemnego sojuszu czechosłowacko–rumuńskiego nie doszło i obie strony musiały zadowolić się porozumieniem skromniejszym od pierwotnie planowanego.
Francja była przeciwna proponowanym koncepcjom Małej Ententy, w skład której miałyby wejść również Polska i Grecja. W Paryżu widziano w tym przede wszystkim chęć izolacji Węgier, co z kolei groziło w przyszłości pchnięciem tego osamotnionego państwa prosto w ramiona Niemiec. Również dyplomacja polska nie popierała tych propozycji: minister spraw zagranicznych Eustachy Sapieha uważał, że system Małej Ententy nie będzie trwały. Za najkorzystniejszy natomiast uważał on wzajemny sojusz polsko–rumuńsko–węgierski, licząc również na poparcie ze strony Francji. Było to jednak stanowisko utopijne. Trudno było bowiem mniemać, że dojdzie do podpisania węgiersko-rumuńskiego traktatu sojuszniczego, w sytuacji gdy Węgrzy nie mogli zapomnieć Rumunom zaboru Siedmiogrodu oraz Banatu.
W obawie przed Rosją
Po podpisaniu przez Polskę pokoju preliminaryjnego z Rosją Sowiecką w październiku 1920 roku, nasiliły się obawy Bukaresztu przed agresją ze wschodu. Za bardzo prawdopodobne uważano, że oddziały sowieckie zostaną w najbliższej przyszłości rzucone przeciw Rumunii. Zagrożenie wpłynęło na zainteresowanie się dyplomacji rumuńskiej zbliżeniem z Polską. Już jesienią tego roku rumuński minister spraw zagranicznych, Take Ionescu zwrócił się do Polaków z bezpośrednią propozycją współpracy państw w ramach Małej Ententy. Misja ta zakończyła się jednak zupełnym fiaskiem. Dlaczego? Dla Polaków oznaczałoby to bowiem potrzebę współpracy również z dyplomacją czechosłowacką. Tymczasem, pamiętając Czechom m.in. sprawę Śląska Cieszyńskiego, dyplomaci polscy darzyli Czechosłowację nie skrywaną antypatią. Na stanowisko polskie wpłynęła również ograniczona formuły proponowanej współpracy. W ten sposób pierwsza próba porozumienia polsko-rumuńskiego legła w gruzach.
Dyplomacja rumuńska nie dawała jednak za wygraną. Stawka była zbyt wysoka: wojna polsko–sowiecka zbliżała się ku końcowi i wedle powszechnego mniemania zaatakowanie przez Rosję Sowiecką wschodniej granicy Rumunii było tylko kwestią czasu. Tym bardziej jeszcze, że wojska sowieckie w międzyczasie pokonały ostatecznie „białą” armię najlepszego z carskich generałów Piotra Wrangla, a także odniosły zwycięstwa na Ukrainie. Ekspansja ze wschodu stawała się dla Rumunii coraz większym zagrożeniem. W tej sytuacji odżyła sprawa porozumienia z Rzeczpospolitą. Sprzyjającą koniunkturę postanowiono wykorzystać również w Warszawie, chcąc zabezpieczyć na przyszłość wschodnią granicę Polski.
Sojusz polsko-rumuński: pierwsze projekty
Już pod koniec listopada minister spraw zagranicznych Eustachy Sapieha przystąpił do opracowywania traktatu sojuszniczego i ustalenia definicji casus foederis . Na początku grudnia szef polskiej dyplomacji przesłał posłowi w Bukareszcie Aleksandrowi Skrzyńskiemu wytyczne, którymi ten miał się kierować prowadząc rozmowy z rządem rumuńskim. Projekt Sapiehy przewidywał zawarcie przymierza polsko–rumuńskiego, w ramach którego znalazłyby się: umowy polityczna, wojskowa, handlowa oraz tajny protokół.
Umowa polityczna miała gwarantować nienaruszalność granic wschodnich, określonych geograficznie oddzielnie dla Polski oraz Rumunii. Oba państwa zostały zobowiązane do natychmiastowej pomocy militarnej sojusznikowi, w przypadku naruszenia granicy przez „obcą siłę zbrojną”. Zakres pomocy miał zostać sprecyzowany oddzielną umową. Zakładano trzyletni okres obowiązywania traktatu politycznego. Traktat miał być jawny, podlegać ratyfikacji i oficjalnie zgłoszony do sekretariatu Ligi Narodów.
Polecamy e-book Michała Przeperskiego „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą”:
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Umowa wojskowa miała na celu doprecyzowanie zasad współpracy militarnej pomiędzy sojusznikami; określony miał być szczegółowy zakres przewidywanej wzajemnej pomocy. W celu podjęcia rozmów na temat jej ostatecznego kształtu zwrócono się do Rumunów o zgodę na przyjazd polskiego przedstawiciela (już wtedy mówiło się o kandydaturze gen. Stanisława Hallera) do Bukaresztu. Kwestii umowy handlowej nie sprecyzowano bliżej, zakładano jedynie podpisanie jej w późniejszym okresie. W tajnym protokole zakładano potwierdzenie nienaruszalności granic pomiędzy sprzymierzeńcami oraz neutralizację wszelkich prób wyodrębnienia lub usamodzielnienia się Galicji Wschodniej.
Zdania są podzielone, czyli rumuńskie wątpliwości
W pewnym momencie wzajemne rozmowy znalazły się jednak w impasie. Po pierwsze, Rumuni obawiali się przyjaźni polsko–węgierskiej, która według nich w przyszłości mogłaby zaszkodzić Rumunii. Na spowolnienie tempa negocjacji wpłynęła też uspokajająca nota ludowego komisarza spraw zagranicznych, Gieorgija Cziczerina, zapewniającego o pokojowych zamierzeniach wobec sąsiada. Wpłynęło to na pewne zmniejszenie napięcia w Bukareszcie i odstąpienie od forsowania szybkiego tempa rokowań. Mało tego – w miejsce chęci porozumienia, we wzajemnych stosunkach pojawiła się nuta nieufności wobec Polski. Rumuni, a wśród nich m.in. premier Aleksander Averescu, obawiali się ewentualnego wciągnięcia do niezakończonej jeszcze wojny polsko–sowieckiej, przypisując Polakom wojownicze i agresywne zamiary. Obawiali się, że gdy już podpiszą odpowiednie traktaty, nowy sojusznik przystąpi do kolejnych działań wojennych.
Zdania były jednak podzielone: z szefem rumuńskiego gabinetu nie zgadzał się Take Ionescu. Nalegał on, aby jak najszybciej sfinalizować sprawę sojuszu. Zaznaczał również, że jest to najlepszy moment i jednocześnie ostatni dzwonek przed ewentualnym atakiem wojsk sowieckich. Ionescu proponował, aby w jawnej części sojuszu pojawił się artykuł, pozwalający Rumunii na zawieranie oddzielnych porozumień, które mogłyby przekształcić się w przyszłości w traktaty sojusznicze. W tajnym protokole natomiast miałby pojawić się zapis, zobowiązujący Polskę i Rumunię dotyczący przekształcenia sojuszu defensywnego przeciw Rosji w ogólny alians skierowany również przeciw Niemcom. Sapieha generalnie zgadzał się z tymi propozycjami, podkreślał jednak, że należy tak sformułować casus foederis, aby wykluczyć zaangażowanie Polski wbrew jej woli w ewentualny konflikt na Bałkanach. W rozmowach rumuńsko–polskich widać więc było wzajemną nieufność. Zarówno Rumuni jak i Polacy obawiali się, że sojusz przyniesie im więcej szkody niż pożytku, wciągając wbrew woli w niezaplanowaną wojnę.
(Nie)przydatna konwencja?
Tymczasem 10 stycznia 1921 roku do Bukaresztu przybył zapowiadany przez polski MSZ delegat wojskowy w osobie gen. Stanisława Hallera. Wraz z nim przybył również ppłk Wacław Stachiewicz. Sprawa negocjacji polsko–rumuńskich została podjęta ze strony rumuńskiej przez gen. Iona Rascanu, ponieważ premier Rumunii wyjechał na wakacje zimowe i był nieobecny. Już na pierwszym posiedzeniu, 12 stycznia 1921 roku Rumuni wprost oświadczyli, że chodzi im jedynie o wymianę informacji i ogólne omówienie planowanej współpracy, tłumacząc się że reszta kompetencji leży w gestii nieobecnego premiera. Kilka dni później gen. Haller przedstawił swój szczegółowy projekt konwencji wojskowej, zakładający m.in. zobowiązanie obu państw do wspólnej obrony przed najazdem ze strony Rosji, bez względu na jej formę ustrojową, wystawienie w razie potrzeby ok. 85 tys. żołnierzy przez obu sojuszników (czternaście dywizji piechoty i dwie dywizje kawalerii). Postanowienia końcowe zobowiązywały również do wspólnego zawierania rozejmu czy też pokoju. Wówczas ponownie nastąpiła przerwa w rokowaniach. Dopiero w kilka dni po przyjeździe premiera z wakacji negocjacje zostały podjęte na nowo i to jedynie dlatego, że poseł Skrzyński wprost zagroził całkowitym zerwaniem rokowań i wyjazdem Hallera. Ostatecznie, 29 stycznia generał Stratilescu na wyraźne polecenie premiera parafował – nie podpisał – konwencję. Ze strony polskiej kontrasygnował ją Haller.
Ten ostatni podchodził bardzo krytycznie do wynegocjowanej ostatecznie formy konwencji. Uważał, że intencje Rumunów były niezbyt szczere – podkreślał, że zaistnienie casus foederis zostało ustalone na moment zaatakowania przez Rosję jednego z sojuszników. Wtedy dopiero miałaby nastąpić mobilizacja i przewiezienie wojsk, jednak w konwencji nie znalazło się zobowiązanie sojusznika do podjęcia działań ofensywnych czy defensywnych. Polski delegat zwracał uwagę, że najkorzystniejsze jest ustalenie takiego casus foederis, które zobowiązywałoby nie tylko do wypowiedzenia wojny, ale również do wzajemnej pomocy, walki oraz wspólnego zawierania rozejmu i pokoju. Konwencja która została wynegocjowana była w pewien sposób bezużyteczna, bowiem w każdej chwili sojusznik mógłby uchylić się od faktycznej pomocy zbrojnej.
Polecamy e-book Pawła Rzewuskiego „Wielcy zapomniani dwudziestolecia cz.3”:
Podpisanie sojuszu
Po zakończeniu wzajemnych rozmów czynników wojskowych, przyszedł czas na wypracowanie i dostosowanie do konwencji odpowiedniej umowy politycznej. Nie bez znaczenia było tutaj stanowisko króla rumuńskiego Ferdynanda. Władca zwracał uwagę, że niepokojące są prowęgierskie sympatie Polaków, jak również istniejący antagonizm polsko–czeski. Ostatecznie jednak strona rumuńska wydała oświadczenie, że dąży świadomie do zawarcia sojuszu z Polską, ale nie życzy sobie jakiegokolwiek związku z Węgrami czy też Bułgarią. Król uzależnił też wydanie zgody na finalizację negocjacji od „błogosławieństwa mocarstw”. Starania w tym kierunku podjęli zarówno Polacy jak i Rumuni. Francja wyrażała przychylne stanowisko w tej sprawie, gdyż widziała w przyszłym aliansie uzupełnienie sojuszu polsko–francuskiego. Obawiano się natomiast reakcji polityków brytyjskich, ale również i tę przeszkodę udało się pokonać.
Jednak po uzyskaniu ostatecznej zgody króla rumuńskiego na zawarcie sojuszu, we wzajemnych rozmowach ponownie nastąpił zastój. Polakom nie zależało już na pośpiechu, gdyż zawarcie sojusz polsko–rumuńskiego w trakcie rozmów pokojowych z bolszewikami mogło znacznie skomplikować negocjacje. Z drugiej strony czekano na zawarcie przymierza z Francją, co wzmocniłoby pozycję Polski wobec Rumunii. Również przyszli sojusznicy woleli poczekać z zawarciem przymierza na odpowiedni moment. Polsko–sowieckie rokowania stanęły w martwym punkcie, a z Warszawy dochodziły wieści o planowanej ofensywie. Podpisanie sojuszu w takim momencie mogło zaowocować natychmiastowym wciągnięciem wojsk rumuńskich w wir działań wojennych.
Ostatecznie, impas został przełamany 19 lutego – negocjacje i ustalenia konwencji wojskowej zbliżyły się ku końcowi. Do umowy politycznej, na życzenie gen. Hallera wprowadzono zobowiązanie do wypowiedzenia wojny przez jedno z państw w razie zaatakowania sojusznika oraz wspólnego zawierania zawieszenia broni i pokoju. Z kolei na życzenie gen. Averescu wprowadzono zapis, mówiący iż ratyfikacja przymierza przez Polskę nastąpi dopiero po zakończeniu rokowań w Rydze i podpisaniu pokoju, będzie ono jednak obowiązywać od momentu złożenia podpisów w Bukareszcie. Zakładano jeszcze podpisanie traktatu handlowego, jednak strona Polska nie traktowała tej sprawy priorytetowo, toteż została ona odłożona na późniejszy okres.
28 lutego do Bukaresztu przybyła polska delegacja z ministrem spraw zagranicznych Eustachym Sapiehą na czele. Władze Rumunii zadbały o odpowiednią oprawę wizyty i Polakom zgotowano entuzjastyczne przyjęcie. Rozpoczęły się rozmowy końcowe. Ostatecznie, 3 marca 1921 roku podpisana została „Konwencja o przymierzu odpornym między Rzeczpospolitą Polską a Królestwem Rumunii”. Podpisy pod treścią konwencji złożyli Eustachy Sapieha i Take Ionescu.. Tego samego dnia podpisano również końcową wersję konwencji wojskowej. Podpisy złożyli generałowie Tadeusz Rozwadowski oraz Constantin Christescu.
Konwencja o przymierzu odpornym składała się z ośmiu artykułów wraz z trzema tajnymi protokołami. Zobowiązywały one sojuszników m.in. do pomocy wzajemnej w wypadku agresji ze strony granic wschodnich. Przewidziano obowiązek porozumiewania się w kwestiach polityki zagranicznej i relacji ze wschodnimi sąsiadami. Czas trwania przymierza określono na 5 lat i zobowiązano partnerów do porozumiewania się w sprawach zawierania kolejnych sojuszy. Nie obowiązywał on układów już zawartych lub negocjowanych. Ponadto do przymierza dołączono trzy tajne protokoły, które zawierały szczegółowe ustalenia. Natomiast konwencja wojskowa podpisana tego samego dnia generalnie nie różniła się od tej parafowanej 29 stycznia. Składała się z 11 paragrafów, w których precyzowano m.in. konkretne terminy przeprowadzenia mobilizacji i zakładano wspólne działanie sztabów obu armii w warunkach mobilizacyjnych.
W ten sposób kilkumiesięczne negocjacje przyniosły rezultaty w postaci przymierza polsko – rumuńskiego, mającego zapewnić ochronę naszych granic wschodnich. Nasuwa się pytanie: dlaczego słaba Rumunia? Dlaczego to właśnie z nią złączyliśmy się sojuszem? W istocie jednak nie mieliśmy zbyt wielu sojuszników do wyboru. Szeroko zakrojone plany polskie wobec państw bałtyckich spaliły na panewce. Pozostawała nam więc jedynie Rumunia, która – tak jak i Polska – graniczyła z Rosją Sowiecką. Powstaje też inne pytanie. Czy losy państw Europy Środkowo–Wschodniej, w tym Polski, mogły potoczyć się inaczej? Dyplomaci polscy nie chcieli nawet podejmować rozmów na temat aliansu polsko-rumuńskiego w ramach szerszego porozumienia, Małej Ententy. Zasadniczy wpływ miały na to antagonizmy polsko–czechosłowackie. A jednak… może było warto przezwyciężyć wzajemną niechęć i w ten sposób położyć podwaliny pod system sojuszy państw regionu? Tymczasem zamiast szerokich sojuszy i systemu wzajemnych porozumień, które moglibyśmy realizować przez kolejne lata, po ciężkich rokowaniach udało nam się „zdobyć” jedynie przymierze z Rumunią…
Polecamy e-book Michała Beczka – „Wikingowie na Rusi”
Wybrana bibliografia:
- Bułhak H., Polska a Rumunia 1918 - 1939, [w:] Przyjaźnie i antagonizmy. Stosunki Polski z państwami sąsiednimi w latach 1918 – 1939, Wyd. PAN, Wrocław – Warszawa 1977.
- Brzoza Cz., Sowa A., Historia Polski 1918 – 1945, Wyd. Literackie, Kraków 2009.
- Walczak H., Sojusz z Rumunią w polskiej polityce zagranicznej 1918 – 1931, Wyd. Naukowe US, Szczecin 2008.
Redakcja: Michał Przeperski