Sygurd Wiśniowski i złoto Gór Czarnych

opublikowano: 2019-03-10 16:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Sygurd Wiśniowski i Henryk Sienkiewicz na bieżąco relacjonowali gorączkę złota, która wybuchła w Ameryce Północnej i opisywali sytuację Indian. Poznajcie pierwszego z nich.
REKLAMA

Gorączka złota w północnoamerykańskich Górach Czarnych nie należała ani do największych, ani najistotniejszych w XIX wieku. Okazała się jednak katastrofalna w skutkach dla mieszkających tam Indian. Na kanwie wydarzeń związanych z poszukiwaniami żółtego kruszcu na tamtym obszarze powstał, dość popularny swojego czasu, serial stacji HBO pt. Deadwood.

Sygurd Wiśniowski (domena publiczna)

O odkryciu, jak i wydobywaniu złota w tamtym paśmie górskim warto napisać kilka słów, zwłaszcza że świadkami tych zdarzeń byli dwaj polscy pisarze: pierwszy z nich, przedstawiony w poprzednim rozdziale, jest postacią de facto zapomnianą, natomiast drugi wciąż cieszy się ogromną popularnością wśród swoich rodaków.

Przybycie do Stanów Zjednoczonych

Pierwszym ze wspomnianych literatów był doświadczony już poszukiwacz złota i reporter Sygurd Wiśniowski, który w 1872 roku powrócił na ziemie polskie po dziesięcioletniej podróży obejmującej m.in. Australię i Nową Zelandię (…). Nie zagrzał tam jednak miejsca, jeszcze w tym samym roku wyruszył na Zachód. Zwiedzając po drodze Alpy w Szwajcarii, pisarz udał się do Anglii, skąd 17 września popłynął drugą klasą na parowcu „Minnesota” po raz pierwszy do Ameryki Północnej.

Podróż do portu docelowego w Nowym Jorku trwała czternaście dni. Wiśniowski był pod wrażeniem niektórych miejsc w tym mieście, np. teatrów na Broadwayu, jednak w całokształcie metropolia wydawała mu się brudna i śmierdząca. Kilka dni później Polak pojechał pociągiem, drugą klasą, do wodospadu Niagara, który już od wielu lat pragnął ujrzeć. Stamtąd odbył krótką wycieczkę po Kanadzie, po czym udał się do Detroit, a następnie do dynamicznie rozwijającego się Chicago, gdzie planował zostać na dłużej. Namawiany był tam do podjęcia pracy biurowej, jednak podróżnik postanowił poszukać szczęścia gdzie indziej: „Przypatrzywszy się dość dobrze stosunkom miejskim w Ameryce, przyszedłem do przekonania, iż zupełnie nie odpowiadałyby mym zwyczajom i usposobieniu. Dlatego też postanowiłem wynieść się z miasta, nabyć kawał roli na Dalekim Zachodzie. Tam będę mógł grzebać, polować i żyć wedle własnego pustelniczego upodobania”.

Po kilkutygodniowej wyciecze po Nebrasce i dzisiejszym stanie Kolorado Wiśniowski ostatecznie zdecydował się osiedlić w stanie Minnesota. Uważał on, że tamtejszy klimat jest odpowiedni dla człowieka, który tak jak on chorował wcześniej na żółtą febrę. W Sleepy Eye, nieopodal miejscowości New Ulm, na mocy prawa pierwokupu (z angielskiego The Preemption Act) z 1841 roku, udało mu się zająć wolną, 160-akrową działkę i założyć na niej gospodarstwo pod koniec 1873 roku. „Oprócz jeziora i gaju tylko czarna plama, tuż obok chaty mej, przerywa jednostajność stepowego kobierca. Łan ten zaorałem i zasiałem zeszłej wiosny, lecz ogołociła go z wszelkiej użytecznej zieloności szarańcza”. Przez następnych kilka miesięcy Polak znalazł także czas na podróżowanie po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, m.in. ponownie odwiedził wodospad Niagara.

REKLAMA

W Minnesocie Wiśniowski szybko włączył się w życie kulturalne i polityczne lokalnej społeczności, zyskując jej uznanie. Rozpoczął współpracę z gazetą „New Ulm Herald” ukazującą się w latach 1873–1878. Jako korespondent organu partyjnego brał też czynny udział w przygotowaniach do lokalnych wyborów, stając po stronie Partii Republikańskiej, z którą podróżnik utożsamiać się miał od wielu lat (choć, jak sam stwierdził, miał znacznie bardziej liberalne poglądy na gospodarkę). Polak był ponadto członkiem komitetu wyborczego w gminie, a także pełnił bezpłatny urząd sędziego pokoju. Mało tego, miał też reprezentować mieszkańców swego okręgu przed rządem USA po ostatniej pladze szarańczy.

W tym okresie Wiśniowski podejmował jednak dużo ciekawsze aktywności. Otóż w latach 1874 i 1875 dwa razy odwiedził on Góry Czarne (ang. Black Hills), za pierwszym razem w ramach naukowo-wojskowej ekspedycji Stanów Zjednoczonych.

Kopalnia złota w Górach Czarnych, 1889 rok (domena publiczna)

Święte góry

Góry Czarne to stosunkowo niewielki łańcuch górski Wielkich Równin, długości ponad 201 kilometrów i szerokości ponad 104 kilometrów, oddzielony od innych pasm. Zajmuje powierzchnię około 15,5 tysiąca kilometrów kwadratowych, na terenie dzisiejszych stanów Dakota Południowa i Wyoming. Pokryty jest lasami iglastymi. Tamtejsza zima trwa od listopada do maja, w wyjątkowych przypadkach temperatura może spadać tam poniżej –35°C. Przez Indian góry te uznawane były, i są, za święte miejsce. Mniej więcej od połowy XVIII wieku zamieszkiwali je Siuksowie, którzy zostali wyparci przez Francuzów i inne plemiona Indian z rejonu Wielkich Jezior. Do połowy XIX wieku utrzymali oni dominującą pozycję w północnej części Wielkich Równin.

REKLAMA

Góry Czarne (jak i inne terytoria Siuksów) znalazły się w obrębie Stanów Zjednoczonych w 1803 roku, kiedy to odkupiły one od Francji Terytorium Luizjany — był to wówczas ogromny obszar liczący ponad 2 miliony kilometrów kwadratowych, rozciągający się pośrodku Ameryki Północnej. W kolejnych latach Siuksowie zmuszeni zostali do sprzedaży większości swych ziem, udało im się jednak zachować Góry Czarne. Ich prawo do tego pasma górskiego było parokrotnie potwierdzane przez USA, ostatni raz na mocy traktatu pokojowego podpisanego w Fort Laramie w 1868 roku. Kończył on dwuletnią, zwycięską dla Indian wojnę, która wybuchła z powodu wyznaczania przez białych Amerykanów na terytoriach Siuksów szlaków do terenów złotodajnych na zachodzie, a także budowania przy nich fortów. Po zakończeniu konfliktu utworzono Wielki Rezerwat Siuksów, na którego terenie znajdowały się również Góry Czarne.

Siedzący Byk, wódz Siuksów (domena publiczna)

Pierwszymi białymi przybyszami na interesującym nas obszarze były niewielkie grupy myśliwych, pozyskujących ze zwierząt futra, i handlarze, na początku XIX wieku. Wtedy też mniej więcej zaczęły krążyć plotki o występowaniu w tamtych górach złota, nikt jednak do wyprawy z 1874 roku nie był w stanie tego jednoznacznie potwierdzić.

Wyprawa George’a Custera do Gór Czarnych

Ekspedycja naukowo-wojskowa do Gór Czarnych dowodzona była przez weterana wojny secesyjnej po stronie Unii, podpułkownika George’a Armstronga Custera (1839–1876). Polak miał o nim bardzo pozytywne zdanie: „Opowiadania podwładnych o wyprawach jego z garstką jeźdźców do najdzikszych okolic Arizony, Colorado i Dakoty, by uwolnić kobiety lub dziatwę, więzioną przez Indian, lub o forsownych marszach, by zgromić krnąbrne szczepy, napełniły mnie szacunkiem ku niemu, jaki tylko awanturnik czuje ku awanturnikowi. W roku 1873 przyczynił się do walnego zwycięstwa nad Indianami nad rzekami Bighorn i Tongue i został mianowany naczelnym dowódcą na zachodnim kordonie Dakoty. Wybiegi indyjskich wojen zna doskonale, żyć umie jak traper lada czym, pustynia najulubieńszym mu domem”.

REKLAMA

Być może Wiśniowski nie wiedział o tym, że Custer, delikatnie mówiąc, był kontrowersyjnym człowiekiem. Na czele swego pułku brał on udział choćby w masakrze pokojowo nastawionych Czejenów w wiosce nad Washita River (na obszarze dzisiejszej Oklahomy) pod koniec 1868 roku. Żołnierze napadli na Indian nad ranem, zabijając ponad 100 wojowników, a także mordując lub uprowadzając kilkadziesiąt kobiet i dzieci.

Ten tekst jest fragmentem książki Mateusza Będkowskiego „Polscy poszukiwacze złota”:

Mateusz Będkowski
„Polscy poszukiwacze złota”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Poznańskie
Rok wydania:
2019
Okładka:
miękka
Liczba stron:
414
Premiera:
2019-02-27
ISBN:
9788379761371

Stroną naukową ekspedycji kierował geolog Newton Horace Winchell (1839–1914), który sporządził podczas niej pierwszą mapę geologiczną Gór Czarnych. Wyprawa organizowana była od początku lipca 1874 roku w Fort Abraham Lincoln nad Missouri (obecnie jest to park stanowy na terenie Północnej Dakoty), gdzie stacjonował Custer ze swoim oddziałem. Jej celem było zbadanie oddalonych o ponad 300 kilometrów na południowy zachód Gór Czarnych,

Generał George Custer (domena publiczna)

oficjalnie pod kątem budowy fortu i drogi na tym obszarze, nieoficjalnie również w zakresie występowania tam złota.

Ekspedycja, do której Wiśniowski dołączył 10 lipca jako korespondent „New Ulm Herald”, składała się łącznie z około 1000–1200 osób (7 Pułku Kawalerii Custera, zwiadowców indiańskich sprzymierzonych z Amerykanami, kilku naukowców i dziennikarzy), 110 wozów z żywnością i amunicją, 136 sztuk bydła, a także z artylerii. Zaopatrzona była na dwa miesiące. „Szeregi kawalerii lśniły się przed nami, długa linia furgonów wiła się jak wąż biały, za nią dążyły linie piechoty, niby grzechotniki olbrzymie, pełzające w burzanach. Dziko malownicza odzież indyjskich sprzymierzeńców zwiększała dziwność tej grupy”. Wyprawa wyruszyła 11 lipca, pokonując dziennie kilkadziesiąt kilometrów. Najpierw kierowała się na zachód przez bezdrzewne stepy dzisiejszej Montany, później skręciła na południe do obecnych stanów Wyoming i Dakota Południowa. Do swego celu ekspedycja dotarła 24 lipca. Rozstawiono obóz w pobliżu potoku French Creek w południowej części pasma górskiego i rozpoczęto pracę: żołnierze szukali miejsca pod budowę fortu, a naukowcy przeprowadzali badania geologiczne, robili zdjęcia i zbierali okazy flory i fauny. Kraina ta, jak się okazało, miała czystą wodę, bardzo bogatą roślinność i obfitowała w wiele gatunków zwierząt, takich jak: bobry, zające, pieski preriowe, orły, sowy, grzechotniki, jelenie i pumy.

REKLAMA

Do pierwszego spotkania z tutejszymi Indianami doszło 30 lipca. Podpułkownik Custer przedstawił się im jako przyjaciel i zaprosił ich do swego obozu na poczęstunek. Kilku Siuksów, m.in. Jeden Cios i Długi Niedźwiedź, zdecydowało się odwiedzić białych Amerykanów, jednak po przybyciu do obozowiska większość z nich zaczęła uciekać na widok ogromnej liczby żołnierzy. Doszło wówczas do nieszczęśliwego wypadku: „Zanim eskorta się zebrała i przysłano żywność, Długi Niedźwiedź wskoczył na kuca nie własnego i odjechał. Kilku kawalerzystów posłano za nim; sierżant ich dopędził Indianina i przytrzymał go, chwytając konia za cugle. Niedźwiedź, czy oburzony, czy obawiając się kary za porwanie konia, rzucił się na Amerykanina i chciał mu wydrzeć sztuciec, wiszący u łęku. Podczas walki ręcznej padł strzał ze sztućca, czym przelękniony dzikun puścił białego jeźdźca i począł umykać. Sierżant uniesiony gniewem strzelił za nim parę razy, i ranił go”.

Oddział jazdy ruszył do pobliskiego obozu Indian wyjaśnić sytuację, jednak nie zastał tam nikogo. Siuksowie uciekli z Gór Czarnych przed żołnierzami Custera i nie doszło w dalszej części wyprawy do żadnej konfrontacji z nimi. Z przybyłych do obozu Custera Indian pozostał tylko Jeden Cios, który do 14 sierpnia służył „bladym twarzom” za przewodnika.

Również 30 lipca ekspedycji udało się odnaleźć niewielkie ilości złota w French Creek. Odkrycie to przypisywane jest poszukiwaczowi Horatio Rossowi, który, podobnie jak inni członkowie wyprawy, używał do tego celu specjalnej miski (patrz: Wprowadzenie). Na wypadek powrotu w to miejsce za jakiś czas żołnierze mieli wyznaczyć sobie działki w celu wydobywania tego kruszcu. „Przekonawszy się, że złoto tu istnieje, musieliśmy donieść o tym władzom w Waszyngtonie; gdyby tym się udało wykupić góry kruszcodajne od właścicieli ich dzikich; wolno będzie awanturnikom zachodu wycieńczać siły lub zabijać się dla kilku błyszczących bryłek”.

Do istotnych wydarzeń podczas tej wyprawy zaliczyć można jeszcze wejście 4 sierpnia na najwyższą górę tego pasma, jak i całej Dakoty Południowej, Harney Peak (od 2016 roku Black Elk Peak), liczącą 2207 metrów n.p.m. Do grupy śmiałków należeli oficerowie George Custer, George Forsyth i William Ludlow, a także inżynier W.H. Wood, geolog Newton Winchell i nasz bohater Sygurd Wiśniowski. Byli to najprawdopodobniej pierwsi biali ludzie na tym szczycie.

REKLAMA
Indiański Taniec Ducha (domena publiczna)

7 sierpnia ekspedycja rozpoczęła drogę powrotną, kierując się ku rzece Little Missouri. Wiśniowski opuścił wyprawę 17 sierpnia, tuż przed jej zakończeniem, ponieważ rozchorował się na dyzenterię. Trzy dni później był już w Fort Abraham Lincoln. Custer ze swymi ludźmi powrócił tam 30 sierpnia. Podczas sześćdziesięciu dni wyprawy zmarło czterech członków ekspedycji — trzech z powodu dyzenterii, jeden po postrzale w wyniku konfliktu między żołnierzami.

W swych reportażach Wiśniowski ocenił Góry Czarne jako znakomity obszar dla rozwoju amerykańskiego osadnictwa, nie przejmując się przy tym losem tutejszych Indian:

Klimat łagodny, ziemia żyzna, okolica rajska w parku Custera i innych podobnych mu równinach, pomieściłyby setki tysięcy pracowitych pionierskich rodzin, gdyby rząd wykupił kraj, leżący odłogiem, od leniuchów, dziś w nim gospodarujących. Jodły smukłe padną pod ciosami siekier, echo tętnień przynoszących korzyść dla ludzkości odbije się od kręglów Harney’a zamiast dzikich wop! wop! indyjskich. Zmiany te nastąpić muszą i nastąpią, i kto wie, czy zanim pisarz niniejszych listów pożegna Amerykę, pas szyn żelaznych nie połączy doliny Missouri z malowniczymi górami. Niedbały, zdradziecki i do gruntu zepsuty Indianin nie powinien dłużej wstrzymywać pochodu cywilizacji. Żelazną wolą trzeba go zmusić do pracy, tak, by mu nie tysiące mil kwadratowych ledwie wystarczało na nędzne życie z łowów, lecz by żył z szczupłej fermy w schludnym domku. Sentymentalne europejskie wzdychania nad losem dzikich brzmią pięknie, lecz my nie możemy dla mrzonek poetycznych zapominać, że miliony głodnej braci przybywa corocznie z za morza. Lepiej by było i dla nich i dla nas, gdyby część ich uprawiała parki gór Czarnych, lub dobywała kruszce z ich łona. Ziemia należy do ludzkości, nie do jednej najleniwszej jej cząstki, a pantery czworonożne i dwunożne, muszą ustąpić przed pochodem cywilizacji.

W powyższym artykule Polak zaprezentował mentalność raczej typową dla białego pioniera w Ameryce Północnej drugiej połowy XIX wieku, co może trochę dziwić, gdy się porówna tę wypowiedź chociażby z jego postawą sprzed kilku lat, kiedy to stawał po stronie Maorysów w Nowej Zelandii, rdzennych mieszkańców Fidżi i Aborygenów w Australii (choć w tym ostatnim przypadku z pewnymi zastrzeżeniami). Sprzeciwiał się wówczas walkom z tubylcami, zabieraniu im ziem i zmuszaniu ich do niewolniczej pracy, bardzo negatywnie oceniał również ich „cywilizowanie” w wykonaniu białych kolonizatorów.

REKLAMA
Henryk Sienkiewicz (domena publiczna)

Jak się zaraz przekonamy, Wiśniowski miał niedługo, przynajmniej częściowo, zmienić swoją opinię na temat traktowania Indian.

Wybuch gorączki złota

Na wieść o bogactwach znajdujących się w Górach Czarnych, którą drukowano w amerykańskich czasopismach, w grudniu 1874 roku wyruszyła tam pierwsza prywatna grupa poszukiwaczy. Niespełna trzydziestu osobom przewodził niejaki John Gordon, który, według relacji Henryka Sienkiewicza (o nim powiemy sobie w dalszej części rozdziału), mógł być Polakiem. Nie znalazłem jednak żadnego potwierdzenia tego przypuszczenia, które zresztą wydaje się mało prawdopodobne. Być może miał on polskiego przodka, choć moim zdaniem również to jest wątpliwie.

Wyprawa Gordona założyła obóz z palisadą nad French Creek i rozpoczęła poszukiwania złota w potoku. Po skargach Indian wiosną roku następnego grupę awanturników odeskortowała amerykańska kawaleria poza granice rezerwatu, a obóz wraz z fortyfikacjami zburzono. Oficjalne zakazy rządu federalnego i dowództwa amerykańskiej armii nie mogły jednak powstrzymać coraz liczniej przybywających śmiałków. Sam Gordon miał jeszcze dwukrotnie powrócić do tego pasma górskiego, w roli przewodnika. Jego druga ekipa liczyła już 150 osób i została zawrócona z rezerwatu w czerwcu 1875 roku.

Ten tekst jest fragmentem książki Mateusza Będkowskiego „Polscy poszukiwacze złota”:

Mateusz Będkowski
„Polscy poszukiwacze złota”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Poznańskie
Rok wydania:
2019
Okładka:
miękka
Liczba stron:
414
Premiera:
2019-02-27
ISBN:
9788379761371

Jeszcze w maju tego roku do Gór Czarnych wyruszyła kolejna wojskowa ekspedycja, tym razem z Fort Laramie. Miała ona oszacować wielkość odkrytych niedawno złóż złota. Stwierdziła, że żółtego kruszcu jest na tyle dużo, że opłaca się go wydobywać bardziej zaawansowanym sprzętem, natomiast indywidualni poszukiwacze, których miało być tam już kilkuset, mogą mieć problemy z zarobieniem na swej działalności. Wyprawa zakończyła się w październiku.

Poszukiwacze złota w Ameryce Północnej, II poł. XIX wieku (domena publiczna)

Nic nie mogło już jednak powstrzymać tysięcy awanturników przybywających do rezerwatu Siuksów, którzy zaczęli tam zakładać własne osady. W ten sposób w okolicach French Creek i Harney Peak powstało miasto Custer. Założono również takie miejscowości jak Deadwood, Blacktail czy Hill City.

REKLAMA

Powrót Wiśniowskiego do Gór Czarnych

Drugi pobyt Wiśniowskiego w rezerwacie Siuksów miał miejsce pod koniec 1875 roku. Tym razem nie była to wielka wojskowa ekspedycja, tylko podróż służbowa z miasta Cheyenne (obecnej stolicy stanu Wyoming) dla Horace’a Austina (1831–1905), członka Partii Republikańskiej i byłego gubernatora Minnesoty. Pisarz miał za zadanie odzyskać dług, a także należną według umowy część z ewentualnego zysku, od kilku poszukiwaczy, którzy, podobnie jak wielu innych, zapożyczyli się na wyprawę do terytorium Indian w celu zakupu wozów, sprzętu, pożywienia itp. W razie wypełnienia zadania w ramach zapłaty Polak miał otrzymać połowę kosztów postępowania egzekucyjnego, co ponoć było sporą kwotą, a także, niezależnie od powodzenia misji, zwrot własnych kosztów poniesionych na całą podróż.

W Cheyenne znajdowała się wówczas najbliższa stacja kolejowa do Gór Czarnych — około 250 kilometrów na południowy zachód od nich, dlatego też miejscowość ta stała się najważniejszym punktem, z którego wyruszały wyprawy poszukiwaczy złota. Zdaniem Wiśniowskiego stamtąd właśnie miała wyruszyć grupa polskich awanturników, która zorganizowała się w Chicago. Jej członkowie nie mieli żadnego doświadczenia w wydobywaniu złota, dlatego też nie odnieśli sukcesu. Reporter miał nawet z tego powodu żałować, że pisał wcześniej artykuły do amerykańskiej prasy na temat odkrycia tego metalu szlachetnego. Zaznaczył ponadto, że tym razem nie myślał o podjęciu własnych poszukiwań żółtego kruszcu: „Liczne lata spędzone w gonitwie za złotą marą w Australii, w Nowej Zelandii, Bóg wie gdzie, wyleczyły mnie z gorączki złotej. Wprawdzie miałem znaczną wstawkę w pierwszych przygotowaniach do wyprawy w Czarne Góry, lecz przekonawszy się, iż rząd nie życzył sobie tego najazdu i że on wyrządzi krzywdę Indianom, wycofałem ją ze stratą”.

Wiśniowski opuścił Cheyenne w towarzystwie siedmiu osób na początku października. Każdy z podróżnych posiadał rewolwer, niektórzy także karabin, niestety nie wszyscy umieli się obchodzić z bronią palną. Grupa jechała dwoma konnymi wozami, krytymi białym płótnem — był to bardzo popularny środek transportu na Dzikim Zachodzie. Na swej drodze co jakiś czas spotykała rancza, a także blokhauzy, w których stacjonowali amerykańscy żołnierze.

Deadwood w 1876 roku (domena publiczna)

Po kilku dniach jazdy przez bardzo słabo zaludnioną prerię podróżnicy dotarli do Fort Laramie, który, według Polaka, był w dość nieszczęśliwym stanie. W tej miejscowości do podróżników dołączyła rodzina z własnym wozem, która porzuciła gospodarstwo w Nebrasce, by spróbować swego szczęścia w Górach Czarnych.

REKLAMA

Niedługo po opuszczeniu Fort Laramie Wiśniowski i jego grupa wkroczyli na Złe Ziemie (z angielskiego Badlands) — bardzo suche obszary wyżynne. Zimno i choroba zmusiły dwóch towarzyszy Polaka do rezygnacji z podróży. Według niego w drodze powrotnej mieli podobno zginąć z rąk Indian. Sam Wiśniowski, zmierzając w kierunku złotodajnych gór, raz tylko widział, przez lunetę, Siuksów jadących konno w oddali. Tubylcy jednak zignorowali białych intruzów. Niedługo po pokonaniu w bród, z ogromnymi trudnościami, rzeki Cheyenne, podróżnicy wkroczyli od południa do Gór Czarnych.

Wiśniowski i jego towarzysze bezpiecznie dojechali do Custer, ówczesnej głównej miejscowości w tamtych górach.

Mój Boże! Półtora roku zmieniło tę uroczą dolinę do niepoznania. Górnicy wyrąbali cudne gaje w parku, spalili poważne bory na skłonach gór, poryli wąwozy szachtami i rowami, zwrócili koryta strumieni, zatamowali rzeczułkę w stu miejscach, wytępili bobry, wyłowili pstrągi, wypłoszyli jelenie i daniele. Nie mogłem poznać wąwozów, pagórków i strumyków… a przecież pomogłem odkryć to wszystko, byłem jednym z pierwszych białych, których stopa dostała się w te ustronia, pierwszym, którego opis zjawił się w druku, gdyż pisałem dla gazety w Saint Paul, mieście oddalonym tylko o sześćset mil angielskich od Czarnych Gór, podczas gdy moi koledzy pisali dla dzienników w bardzo odległym Nowym Jorku.

Mieścina miała liczyć wówczas przynajmniej tysiąc chat i szałasów, ale w zaledwie co dziesiątej nieruchomości ktoś aktualnie przebywał. Byli to głównie kupcy zajmujący się sprowadzaniem zapasów z Cheyenne i innych okolicznych miast. Ponadto w biały dzień po ulicach Custer miały przechadzać się kojoty. Powodem tego wyludnienia było odkrycie przed kilkoma tygodniami nowego złoża złota w północnej części gór, które miało być znacznie bardziej opłacalne do wydobycia. Według informacji podanych przez Polaka nad French Creek zarobić można było zaledwie 20 dolarów dziennie, podczas gdy na dalszych działkach pozyskiwano co najmniej kilka razy więcej złota na dobę. Do Custer powracać miało kilka tysięcy poszukiwaczy w każdą niedzielę, by swój ciężko zarobiony majątek przeznaczać choćby na takie uciechy jak alkohol i gra w karty.

REKLAMA

W Custer Wiśniowski dowiedział się, że poszukiwani przez niego dłużnicy wyruszyli na północ, do Hill City. Tam jednak znów okazało się, że wszyscy awanturnicy udali się do nowego złotodajnego miejsca, zostawiając swoje puste domy zbudowane z nieogołoconych z kory kłód drewna. Dzień po przybyciu do miasta-widma Polak udał się śladem poszukiwaczy, mijając po drodze kilka osad. Każda z nich miała kilkanaście niedokończonych chat i kilkaset namiotów. „Ludzie pracowali dokoła nich gorączkowo, ryjąc grunt, tamując strumienie, bębniąc kołyskami używanymi do płukania złota, sypiąc glinę i żwir w długie płuczki w kształcie koryt, budując, czasem bijąc się o kawał upatrzonej ziemi”19. Polak zaobserwował, że już wówczas trudno było znaleźć wolną działkę nad złotodajnymi strumieniami i w jarach. Nie zaczęto jednak jeszcze eksploatować głębiej znajdujących się pokładów złota — tj. złóż pierwotnych (…), ponieważ wymagało to odpowiedniego kapitału i maszyn, którymi indywidualni poszukiwacze nie dysponowali.

W swych poszukiwaniach Wiśniowski dotarł w końcu do okrytego złą sławą Deadwood. „Mówiąc prawdę, nawet i na australskich kopalniach nie spotkałem stosunkowo tak odrażających, zdziczałych twarzy. Przed każdą szynkownią powtarzały się sceny, którymi Custer-City chlubiło się tylko w niedzielę…”. Tam właśnie udało mu się znaleźć dłużników Austina. „Pretensje moje wyśmiano w Deadwood-City. Oryginalna kompania z Minnesoty nie istniała już… rozwiązała się wnet po przybyciu do Gór Czarnych, skutkiem niezgody pomiędzy członkami. Własność jej rozdzielono, rozchwytano, sprzedano… członkowie poprzyłączali się do innych stowarzyszeń lub błąkali się samopas; nikt nie chciał być odpowiedzialnym za długi kompanii”. Polak udał się więc do tamtejszego sądu i władz powołanych przez samych górników. Dowiedział się jednak, że nie zajmują się one odzyskiwaniem długów, tylko sprawami kryminalnymi (morderstwami, kradzieżami itp.). Ponieważ podróżnik obawiał się zastosować na awanturnikach rozwiązanie siłowe, zrezygnował z dalszych prób odzyskania należności.

Deadwood w 1890 roku (domena publiczna)

Podczas pobytu w Deadwood Wiśniowskiemu udzieliła się gorączka złota. Wbrew wcześniejszym postanowieniom zdecydował się wziąć udział w kilkuosobowej wyprawie do potoku Battle Creek. Niestety, grupa posuwała się — wbrew radom Wiśniowskiego — najkrótszą drogą, przez zaspy śnieżne i wzdłuż urwiska. Tam właśnie jeden z koni stoczył się w przepaść razem z częścią prowiantu. Po tym wypadku Wiśniowski i dwóch innych poszukiwaczy zdecydowali się powrócić do miasta. Jak się miało okazać, słusznie zrobili, ponieważ niedługo potem przyszła śnieżyca, która najprawdopodobniej zabiła prawie wszystkich pozostałych awanturników. Przeżył tylko jeden z nich, który zginął następnego dnia w lawinie, próbując powrócić do Deadwood.

Ten tekst jest fragmentem książki Mateusza Będkowskiego „Polscy poszukiwacze złota”:

Mateusz Będkowski
„Polscy poszukiwacze złota”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Poznańskie
Rok wydania:
2019
Okładka:
miękka
Liczba stron:
414
Premiera:
2019-02-27
ISBN:
9788379761371
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Mateusz Będkowski
Absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. W 2011 roku obronił pracę magisterską pt. „Wyprawa Stefana Szolc-Rogozińskiego do Kamerunu w latach 1882–1885”, opublikowaną następnie w „Zielonkowskich Zeszytach Historycznych” (nr 2/2015). Interesuje się losami polskich podróżników i odkrywców na przestrzeni dziejów, szczególnie w XIX wieku. Na ich temat publikował artykuły m.in. w czasopismach „Mówią Wieki” i „African Review. Przegląd Afrykanistyczny”, a także w portalu „Tytus.edu.pl”. Część z tych tekstów znalazła się w pięciu ebookach autora z serii „Polacy na krańcach świata” wydanych w latach 2015–2019. Trzy pierwsze z nich ukazały się w formie papierowej w jednym zbiorze pt. „Polacy na krańcach świata: XIX wiek” (Warszawa 2018). Jest także autorem książki pt. „Polscy poszukiwacze złota” (Poznań 2019). Obecnie pracuje w Muzeum Historii Polski przy tworzeniu wystawy stałej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone