Tadeusz Konwicki, Przemysław Kaniecki – „Nasze histerie, nasze nadzieje. Spotkania z Tadeuszem Konwickim” – recenzja i ocena

opublikowano: 2013-10-04 12:18
wolna licencja
poleć artykuł:
Spotkanie po latach – to najlepsze chyba określenie, mimo swej banalności może, pierwszych odczuć towarzyszących tej lekturze. Książka wydana właśnie przez Iskry jest jak w samą porę wynaleziony wehikuł czasu. Przeglądając _Nasze histerie, nasze nadzieje_, nie zagłębiamy się jednak w przeszłość coraz głębiej, a odbywamy podróż powrotną. I jak Dante w swojej wędrówce Wergiliusza, mamy wymarzonego przewodnika: „wieszcza” naszych czasów – Tadeusza Konwickiego.
REKLAMA
Tadeusz Konwicki, Przemysław Kaniecki
Nasze histerie, nasze nadzieje. Spotkania z Tadeuszem Konwickim
nasza ocena:
10/10
cena:
59,00 zł
Wydawca:
Iskry
Rok wydania:
2013
Okładka:
twarda
Liczba stron:
444
Format:
240x170 mm
ISBN:
978-83-244-0220-5

Tadeusz Konwicki, syn Michała, urodzony w 1926 roku wybitny polski pisarz i reżyser filmowy (okazyjnie – teatralny) znany jest dziatwie szkolnej głównie jako autor „Małej Apokalipsy”. Ostatnią książkę, „Pamflet na siebie”, wydał w roku 1995, odtąd „odłożył pióro”, co – choć z bólem – musimy uszanować. Sztampowo nieco w biograficznych notkach nazywany jest „jednym z najważniejszych polskich twórców XX wieku”. Z czym nie zgodzić się jednak nie sposób. Więcej – także osobiście zaliczam go do swych literackich ulubieńców.

Nasze histerie

Skomponowany „przemysłem” Przemysława Kanieckiego zbiór wywiadów oraz kilku innych wypowiedzi Tadeusza Konwickiego nie jest lekturą łatwą i przyjemną. Ta swego rodzaju „opowieść autobiograficzna” (jak nazywa swą zawartość obwoluta książki) dotyczy nie tylko samego artysty, ale też i naszej polskości w jej nowoczesnej, a może i nawet ponowoczesnej odmianie. Z tego też względu dostarcza więcej refleksji, czasem gorzkawej, niż relaksu. Osoba Konwickiego jak mało kto nadaje się na przewodnika po naszych histeriach (nie piszę: narodowych, gdyż on sam wyjątkowo nie lubi tego słowa). Przy wielkiej osobistej skromności oraz – różnie dawkowanej – szczerości uderza nieraz jego bystrość i trzeźwość sądów, a także niesamowity dar obserwacji. Połączone w jedno nawyki (histerie) zwyczajnego człowieka i wizjonerstwo świadomego artysty czynią przekaz od niego wypływający bardzo wiarygodnym i nienachalnym. W naszej rzeczywistości, która jest właściwie rzeczywistością utkaną z „faktów medialnych”, do cna już może zbrukaną miałką krzykliwością, ów starszy pan, Polak-Litwin, reprezentuje zupełnie inną jakość życia wewnętrznego. I choćby dlatego warto sięgnąć po wspomnianą książkę.

Nasze nadzieje

„Spotkania z Tadeuszem Konwickim” to rzecz dość konkretnie zaadresowana do grona osób zaznajomionych z twórcą rodem z Kolonii Wileńskiej. Przede wszystkim bowiem, pomijając sugestię zbiorową w tytule, dotyczy Konwickiego, jego działalności artystycznej (powieść i film) oraz, w mniejszym stopniu, publicznej. Każdy z miłośników sztuki i osoby autora „Rojstów” i „Małej Apokalipsy” ma zapewne nieco inne oczekiwania (nadzieje) względem tego tomu, siłą rzeczy będącego jakąś rekapitulacją. Ton podsumowujący wzmacnia dodatkowo przeplatanie tekstów ułożonych linearnie i chronologicznie narastających retrospekcjami oraz dodanie na końcu książki kalendarium życia i twórczości Konwickiego. Tekstów „chronologicznych” (lata 1981–2010) jest 33, retrospekcji (1954–1974) – 16, poza tym znaleźć możemy tu cztery „ankiety lekturowe” z lat 1993, 1988, 1972, 1963. Nie dziwi zatem, że pojawiają się głosy o „pierwszej próbie biografii Konwickiego”. Tradycyjne dla Iskier eleganckie wydanie ubogacają ponadto rysunki Mieczysława Piotrowskiego (przyjaciela pisarza). Nie ma może większego sensu w streszczaniu „fabuły” książki, ponieważ primo : zepsuję Państwu frajdę z czytania, secundo : nie sposób krótko streścić wszystkich wątków z rozmów przeprowadzonych na przestrzeni kilku dekad bogatych w przełomowe wydarzenia. Zawsze jednak można spróbować – recenzja ma swoje prawa.

REKLAMA

Przemysław Kaniecki prowadzi nas zatem tropem Konwickiego od rozmowy z Tadeuszem Lubelskim z lutego 1981 roku. Nawiasem mówiąc, ów drugi z Panów Tadeuszów w 1979 r. obronił pracę doktorską poświęconą twórczości pierwszego. To jeszcze nie ta chwila – kończył wówczas Konwicki – może kiedyś przyjdzie ten dobry czas, w którym uda mi się powiedzieć to coś – specjalnego, rzeczywiście niezwykłego, co nie było już tysiąc razy powiedziane przez innych. I rzeczywiście, po tej quasi-deklaracji jeszcze w tym samym roku rozpoczął prace nad „Wschodami i zachodami księżyca” oraz ekranizacją „Doliny Issy” Miłosza. Następne lata przyniosły kolejne ważne publikacje oraz „Lawę” według „Dziadów” Mickiewicza. Na tym właśnie płodnym okresie twórczości Konwickiego skupia się zasadnicza część książki. Więcej szczegółów? – zapraszam do lektury!

Z kolei w jednym z ostatnich tekstów (maj 2005), w dekadę po oficjalnym wyrzeczeniu się pisania, (eks?)pisarz z gorzką (auto)ironią przyznawał: Pracuję ciężko nad tym, żeby istnieć. W pewnym wieku to ogromna fatyga. Nieco dalej doprecyzował: Dziś każdy pisze książki, więc ja nie będę. Kto zresztą jeszcze czyta książki? Dziś zamiast książek czyta się materiały z teczek, donosy, podsłuchy. Zniechęcenie do atmosfery, która mniej więcej odtąd panuje w Polsce, oddał jeszcze dobitniej w wypowiedzi z końca 2010:

Nie wchodzę w te sprawy prawne, kryminalne, chodzi mi o samo symboliczne znaczenie tej sytuacji. Że zawsze ma miejsce w społeczeństwie, boję się to nazwać brutalnie, taka atmosfera podejrzliwości. W ogóle jest ciężko żyć, a jeszcze w takiej atmosferze! (...) Osobiście nie czuję się odpowiedzialny za życie, jakie mamy teraz; w tym PRL-u trochę się czułem, czułem, że nabroiłem, że przyczyniłem się. Teraz jestem obok.

Na pytanie rozmówczyni (Kalina Błażejowska, „Tygodnik Powszechny”), czy dlatego już nie pisze, sędziwy literat odpowiedział twierdząco.

Mimo wszystko, osobiście przyznam, że liczyłem na jakąś niespodziankę ze strony wydawców w postaci świeżego tekstu, Anno 2013. Bez takowego zastanawia co nieco fakt wydania tomu właśnie teraz. Pozostaje nadzieja, że niezbyt taktowna aluzja z okładki, ktokolwiek ją wybierał, okaże się przedwczesną. Dlatego nie zgadzam się, wetuję i nie pozwalam, aby nam drukowano chmurny zachód słońca i jakiś jakby kir przy okładce „spotkań” z Tadeuszem Konwickim. I nie tracę nadziei na kolejne spotkanie. Nadzieja umiera ostatnia.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Emil Kalinowski
Magister historii i doktorant na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się historią nowożytną oraz dziejami i kulturą Irlandii. Podlaski patriota. Naukowo zajmuje się badaniem historii własnej rodziny – Kalinowskich herbu Ślepowron.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone