„Teraz koncertem będzie płyta…” – Paul McCartney

opublikowano: 2010-06-23 18:50
wolna licencja
poleć artykuł:
Zespół The Beatles naznaczył swoją obecnością całą dekadę lat sześćdziesiątych. Warto jednak przypomnieć ten okres w ich twórczości, który zmienił pierwotne oblicze grupy i tym samym wpłynął na historię muzyki popularnej. I nie chodzi tylko o jedną płytę, ale o czas, kiedy Czwórka z Liverpoolu zrezygnowała z sal koncertowych na rzecz studia przy Abbey Road.
REKLAMA

Mojemu Tacie

Kiedy w 1962 roku czwórka Brytyjczyków wróciła z Hamburga do Anglii, dziwiono się skąd tak dobrze znają angielski, a na plakatach pisano, że są Niemcami. Nosili się wtedy niczym James Dean lub Marlon Brando – mieli skórzane kurtki i włosy zaczesane do tyłu na brylantynę. Ich wygląd był typowy dla nastolatków tamtego okresu. Jednak za namową menedżera Briana Epsteina włożyli garnitury, założyli krawaty oraz zmienili fryzury. Wraz z tą zmianą zaczęły się również przemiany w muzyce i kulturze popularnej. Po albumie „Please Please Me” wydanym w 1963 roku Wielką Brytanię ogarnęła beatlemania, która następnie rozszerzyła się na cały świat. Pierwsze płyty wpisywały się stylistycznie w trendy panujące w ówczesnej muzyce popularnej.

Często patrzy się na The Beatles tylko przez pryzmat pierwszych płyt. Na uwagę na pewno zasługuje fakt, iż piosenki faktycznie były pisane pod wpływem ich życiowych doświadczeń, były to jednak w dalszym ciągu niekoniecznie skomplikowane melodie. Nie można im oczywiście odmówić uroku, ale czy właśnie to predestynuje do miana najlepszej grupy wszech czasów? Czy jej albumy znajdują się na notowaniach „Best Album Ever”? Raczej nie. A jednak w pewnym momencie nastąpiła przemiana na tyle duża, że nawet krytycy muzyczni zaczęli mówić o faktycznych wartościach muzycznych i literackich piosenek Czwórki.

Utrata niewinności

Tak brytyjski magazyn muzyczny „Q” określił to, co stało się pod koniec sierpnia 1966 roku, gdy Beatlesi podjęli decyzję o zaprzestaniu jeżdżenia w trasy koncertowe i skupieniu się na nagraniach studyjnych. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że była to kolejna faza przemiany, która została zapoczątkowana pod koniec poprzedniego roku, kiedy 3 grudnia ukazał się album „Rubber Soul”. Płyta wyróżniała się już na pierwszy rzut oka. Zagadkowy był przede wszystkim tytuł – po polsku: „Gumowa dusza” – który wywołał spekulacje na temat jego znaczenia. Prawda była jednak bardziej prozaiczna niż się wydawało spekulującym – grupa po prostu szukała tytułu i to był jeden z nic nieznaczących pomysłów. Drugą ciekawą sprawą było zniekształcone zdjęcie Beatlesów, na którym patrzą jakby z góry. Nie było to w owym czasie popularne przedstawienie artystów. Wcześniejsza płyta „Help!” również prezentowała muzyków inaczej niż było to przyjęte, bowiem zostali sfotografowani na zupełnie białym tle, tworząc litery alfabetu semaforowego. W ten sposób wyróżnikiem Czwórki z Liverpoolu stawały się nawet okładki.

„Rubber Soul”

Następna płyta – „Revolver”, była już bardzo wyraźnym znakiem, że Beatlesi mieli podążyć inną drogą muzyczną niż dotychczas. Premiera albumu odbyła się 5 sierpnia 1966 roku, zaledwie trzy tygodnie przed ostatnim koncertem Czwórki. O ile „Rubber Soul” wpisywała się jeszcze w dotychczasowe tendencje w ich muzyce, o tyle „Revolver” zaskakiwał brzmieniem i tekstami, nad którymi krytycy rozpływali się w pochwałach. W końcu zaczęto zwracać uwagę na Beatlesów jako na inteligentnych przedstawicieli swojego pokolenia, a nie zespół tworzący miłe piosenki dla mdlejących nastolatek. Nowatorstwo albumu, który w rzeczywistości powstawał na drodze eksperymentów studyjnych, zapowiadała nawet okładka. Autorem kolażu zdjęć i rysunków był Klaus Voormann, przyjaciel poznany na początku lat sześćdziesiątych w Hamburgu.

REKLAMA

O każdej z piosenek można by napisać osobno, ale na szczególną uwagę zasługuje utwór zamykający album i zarazem chyba najoryginalniejszy brzmieniowo – „Tomorrow Never Knows”. Jest on odzwierciedleniem narkotycznych przeżyć Johna Lennona – słychać głos pozostający w tle, podczas gdy na pierwszy plan wysuwa się psychodeliczna wiązanka wielu dźwięków. Było to pewne pionierstwo zarówno w sposobie nagrania jak i samego charakteru utworu.

Ale „Revolver” to dowód na rozwój także pozostałych członków grupy, np. George’a Harrisona, który już wtedy wkomponowywał w swoją muzykę motywy indyjskie, które go wówczas bardzo fascynowały i którym pozostał wierny do końca życia.

Rok 1966 był dla Lennona, McCartneya, Harrisona i Starra okresem, w którym stawali się coraz bardziej zmęczeni beatlemanią, a jednocześnie spotykali się z awangardową sztuką i eksperymentowali z narkotykami. Wytworzyła się bardzo korzystna dla nich sytuacja. Mieli ugruntowaną pozycję w świecie muzycznym, świetnego menedżera – Briana Epsteina, który zajmował się formalnościami, i nie tylko, tak by mieli również czas na swój własny rozwój. Beatlesi znaleźli się także w innym środowisku, w związku z czym interesowało ich coraz więcej zagadnień i mieli raz za razem nowe pomysły. Pojawiła się również chęć odmiany po intensywnym starcie i rozwoju, które w rzeczywistości dały kilka lat grania tego samego (trzeba zaznaczyć, że wiele piosenek pojawiających się na kolejnych płytach było napisanych dużo wcześniej).

Już wiosną 1966 roku Beatlesi zdawali sobie sprawę, że koncerty bardzo ich męczą i zarazem nie pozwalają na faktyczny rozwój muzyczny. Hałasy dochodzące z widowni (zwłaszcza histerycznie krzyczące fanki) powodowały, że sami siebie nie słyszeli. Poza tym po nagraniu albumu „Revolver” z całą mocą odczuli, że pewne piosenki, takie jak „Nowhere Man”, „Paperback Writer” czy „Tomorrow Never Knows”, były niemożliwe albo bardzo trudne do wykonania na scenie ze względu na zastosowane efekty dźwiękowe w trakcie nagrania.

Od pewnego czasu Beatlesi współpracowali z George’em Martinem – producentem i aranżerem. Martin miał wykształcenie muzyczne i przemycał do ich piosenek pewne elementy muzyki klasycznej. To dzięki niemu „Yesterday” czy „Eleonor Rigby” zyskały sekcję smyczkową w tle. Pomagał także tworzyć skomplikowane, wymagające najnowszego sprzętu aranżacje. Zresztą z tego powodu zyskał miano „piątego Beatlesa”.

W pewnym sensie decyzja o rezygnacji z koncertów była wyrazem dojrzałości artystycznej, kiedy okazało się, że największą wartością jest proces twórczy. Nastąpił więc koniec mundurków, grzecznych chłopców i prostych piosenek.

REKLAMA
„Revolver”

Z Sierżantem Pieprzem na Truskawkowych Polach

W listopadzie 1966 roku Beatlesi weszli do studia, aby pracować nad nową płytą. Nagrano jednak w tym czasie dwie piosenki, które zostały wydane w lutym jako singiel1: „Strawberry Fields Forever” i „Penny Lane”, na dwóch stronach A. Magazyn „Tylko Rock” napisał, że było to starcie gigantów na wspomnienia z Liverpoolu. Tytuł pierwszego utworu wziął się od nazwy liverpoolskiego sierocińca prowadzonego przez Armię Zbawienia. Ścieżki muzyczne do niego były nagrywane kilka razy, a następnie nałożone na siebie, zaś głos Lennona dał wrażenie polifonii. Piosenka miała stanowić obraz z przeszłości, zresztą znakomicie zaaranżowany, o bardzo bogatej warstwie melodycznej. „Penny Lane” była natomiast hołdem dla ulicy, przy której wychowywał się McCartney. Pojawiła się w niej plejada specyficznych postaci, takich jak pielęgniarka sprzedająca cukierki z tacy, golibroda pokazujący zdjęcia wszystkich ważnych osób, które znał oraz strażak noszący w kieszeni portret królowej.

Pozostałe piosenki zarejestrowane w trakcie wspomnianej sesji złożyły się na płytę wydaną 1 czerwca 1967 roku, która przyniosła największe zaskoczenie. „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” był pierwszym w historii albumem koncepcyjnym i wciąż jest uważany za najważniejszy w dziejach muzyki rozrywkowej. Założenie było takie, aby stworzyć wrażenie, że jest to koncert innej grupy, której wyróżnikiem były kolorowe, wręcz bajkowe – uniformy, a ich widownią postacie umieszczone na (legendarnej dziś) okładce, które zostały wybrane jako te, które w pewien sposób wpłynęły na Beatlesów lub miały dla nich znaczenie. Ów „koncert” otwierał i zamykał ten sam motyw muzyczny prezentujący orkiestrę Klubu Sierżanta Pieprza.

Ostatnią piosenką było jednak „A Day In The Life”. Była specjalna z kilku względów. Po pierwsze, wyróżniała ją budowa, ponieważ jej pierwsza i ostatnia część jest autorstwa Lennona, środkowa zaś McCartneya, a pozornie zupełnie odbiegają one od siebie. Piosenka została zainspirowana wiadomościami z prasy o wypadku samochodowym, wojnie i… dziurach na drodze, a przy okazji nie można nie słyszeć w niej również narkotykowych inspiracji, choć to nigdy nie zostało potwierdzone. Piosenka była inna również dlatego, że w nagraniu wzięła udział orkiestra symfoniczna, dzięki czemu słyszy się jakby strojone przed koncertem instrumenty.

Wokół płyty pełnej zaskakujących tekstów narosło mnóstwo interpretacji, jak chociażby ta – chyba najbardziej znana – że piosenka „Lucy In The Sky With Diamonds” została zainspirowana przygodami z LSD, mimo iż Lennon zaprzeczał, mówiąc, że na jej powstanie miał wpływ rysunek jego syna Juliana.

REKLAMA
Okładka-legenda

Sama płyta zachwycała bogactwem nie tylko muzycznym, ale i treściowym. Piosenki przechodziły bez przerwy jedna w drugą i były zainspirowane przeróżnymi sytuacjami, np. wizją samych siebie za kilkadziesiąt lat, i osobami, takimi jak dziewczyna, która uciekła z domu czy „Mr. Kite” wzięty ze starego plakatu. Warto nadmienić, że Beatlesi po raz pierwszy weszli do studia z zamysłem nagrywania i tworzenia całej płyty od początku do końca. Fani byli zachwyceni, a krytycy nie szczędzili pochwał, mówiąc, że muzyka popularna może być dziełem sztuki, a nie tylko piosenkami do tańca. „Srg. Pepper” inspirował wielu artystów, nie tylko swoim koncepcyjnym charakterem, ale i okładką. Wiele utworów z tej płyty wykonywali później również inni artyści, z których najsłynniejszym jest Joe Cocker i jego wersja „With A Little Help From My Friends”. Po wysłuchaniu jej Beatlesi sami wysłali do niego wiadomość, że zaśpiewał ją lepiej od nich.

„Srg. Pepper” spowodował, że Beatlesi stali się również częścią ruchu hippisowskiego, którego hymnem została „Lucy in the Sky with Diamonds”. Dnia 26 czerwca 1967 roku zagrali na żywo w studiu telewizyjnym piosenkę „All You Need Is Love”. Występ był transmitowany do dwudziestu sześciu krajów i świadczył, z jednej strony – o drodze, którą miał później podążyć Lennon, z drugiej zaś – o nastrojach, jakie zaczynały ogarniać pokolenie młodzieży lat sześćdziesiątych nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Ciekawe jest również, że The Beatles nie mieli w zasadzie styczności z ruchem hippisowskim sensu stricto. Jedynie Harrison przebywał jakiś czas w USA, ale odniósł się do hippisów z rezerwą.

Jeszcze w tym samym roku została wydana płyta „Magical Mystery Tour”. Przy okazji nakręcono również nieco absurdalny film, który okazał się klapą po wyemitowaniu w telewizji. Sam album zawierał kilka ciekawych smaczków muzycznych jak chociażby „I Am The Walrus” czy „Fool On The Hill”. W wersji brytyjskiej płyta zawierała tylko sześć piosenek, przez co uznawana była albo za maksi singiel, albo za niepełny album. Tak czy inaczej, zostawiła pewien niedosyt wśród fanów i krytyków muzycznych. Oprócz wyżej wymienionych piosenek znajdował się na niej jedyny w twórczości Beatlesów (nie licząc ścieżki do filmu „Żółta łódź podwodna”) utwór instrumentalny – „Flying”.

Beatlesi coraz więcej eksperymentowali z muzyką, sposobami nagrań i tekstami inspirowanymi nawet reklamami w telewizji czy wspomnieniami. Coraz wyraźniej także zaznaczały się osobiste dążenia członków zespołu. Wyrazem tego była chyba najbardziej kontrowersyjna i nierówna pod względem muzycznym płyta zatytułowana po prostu „The Beatles”. Napis umieszczono na białej okładce, skąd wzięła się popularna nazwa „The White Album”. Z jednej strony album był znakiem kryzysu w grupie, jaki zaczął się po śmierci Briana Epsteina, z drugiej zaś pokazywał różne ścieżki tworzenia. Zawierał piosenki o tekstach niekiedy absurdalnych, jak najostrzejszy chyba w całym ich dorobku utwór „Helter Skelter”, ale i pięknych, jak chociażby „While My Gitar Gently Weeps” z gitarową solówką Erica Claptona. Znalazły się tam także rockowe brzmienia, np. „Back In The USSR”, i przypominające melodie z lat czterdziestych, jak „Honey Pie”. Krytycy przyjęli płytę z rezerwą. Po entuzjastycznych opiniach na temat „inteligentnego” „Revolveru” i zaskakujących „Truskawkowych Pól” (a raczej budynku sierocińca o nazwie „Strawberry Fields”) w dorobku zespołu pojawiła się dziwna hybryda, a jednak uważa się ją za ważną ze względu na takie nowinki muzyczne jak przesterowane gitary, które potem na stałe zagościły w muzyce rockowej.

REKLAMA

„The White Album” był nie tylko świadectwem rozchodzenia się muzycznych ścieżek wielkiej czwórki, ale również coraz większych rozdźwięków między samymi członkami grupy. Na sesję nagraniową płyty Lennon zaprosił Yoko Ono – japońską artystkę, z którą od niedawna się spotykał. Ten krok złamał niepisaną umowę, jaka obowiązywała w zespole: żadnych kobiet w studiu!

Beatlesi w 1968 roku (kadr ze zwiastuna filmu „Yellow Submarine”)

„Why you say goodbye?”

Na lidera Beatlesów wyrastał McCartney i to on naprawdę wierzył, że grupa musi istnieć i realizować kolejne projekty, takie jak nakręcenie filmu dokumentalnego z koncertu i prób, swoisty „powrót do korzeni”, do spontanicznych koncertowych brzmień. W styczniu 1969 roku zaczęto filmować próby, którym towarzyszyło jednak duże napięcie, a poszczególni członkowie zespołu opuszczali studio i znów do niego wracali. Okazało się jednak, że zorganizowanie dużego koncertu – jak planowano wcześniej – nie było możliwe, więc grupa wystąpiła… na dachu siedziby wytwórni Apple. Beatlesi chcieli zagrać te same piosenki na płytę, jednak rezultat był taki, że im samym nie chciało się jej skończyć. Tym samym projekt „Get Back” upadł, choć singiel pod takim tytułem ukazał się i odniósł sukces. Na płytę trzeba było jednak poczekać.

W czerwcu McCartney skontaktował się z George’em Martinem, który odsunął się wcześniej od pracy przy nagraniach, widząc, że grupa przedstawia coraz niższy poziom. Muzyk stwierdził, że Beatlesi chcieliby nagrać z nim jeszcze jeden album. Martin zarezerwował studio przy Abbey Road, a reszta grupy dała z siebie wszystko, grając jakby z przeświadczeniem, że to będzie ostatni ich wspólny album. Na początku sierpnia zrobiono zdjęcie na okładkę, która przedstawiała muzyków na przejściu dla pieszych (od razu znaleziono w niej potwierdzenie plotek na temat wcześniejszej śmierci McCartneya, który na zdjęciu szedł boso). Była inna od okładek emanujących kolorami, kolażem czy psychodelią, charakterystycznych dla epoki dzieci kwiatów i samych Beatlesów. Sama płyta była zaś bardzo zróżnicowana pod względem muzycznym, prezentowała jednak bardzo wysoki poziom umiejętności warsztatowych i zawierała wiele ciekawych pomysłów i tekstów.

REKLAMA
„Abbey Road”
W 2007 roku linii Eurostar w taki oto sposób zapraszały do spędzenia wiosny w Londynie

Album otwierała „pieśń bojowa” – „Come Together”, napisana przez Johna na potrzeby kampanii wyborczej Timothy’ego Leary’ego, który ubiegał się o fotel gubernatora Kalifornii (był swego rodzaju hippisowskim „guru”, zachęcał do brania LSD, które miało „otworzyć umysły”; kampanię przegrał z Ronaldem Reaganem). Talentem popisał się Harrison, tworząc przepiękną kompozycję „Something” z ciekawymi gitarowymi solówkami i pogodne „Here Comes The Sun”. Piosenki „You Never Give Me Your Money” i „Carry That Weight”, mimo że oddzielone od siebie innymi utworami, zaskakująco łączyły się ze sobą. „Golden Slumbers” to XVII-wieczna, angielska kołysanka przerobiona na utwór ekspresyjny, tak pod względem wokalnym, jak i instrumentalnym. Połączone w całość krótkie utwory ze strony B sprawiają wrażenie mini opery, a zamykający utwór – chyba nie bez powodu – nosił tytuł „The End”. Został tu jednak zastosowany zabieg, który trochę przypominał zakończenie płyty „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”: po „The End” znajdowała się jeszcze króciutka kompozycja „Her Majesty”, której nie wymieniono na oryginalnej okładce.

„Abbey Road” łączyła w sobie brzmienia ostre i pogodne, delikatne tematy muzyczne, czarny humor i zasłyszane historie, staroświeckie melodie i zaskakujące rozwiązania, mocne akordy perkusyjne i chórki, na których się wzorowano… Piosenka zachwyciła krytyków. Wszystko się w niej doskonale komponowało i zamykało: symboliczny tytuł – ulica, na której mieściło się studio nagrań – i okładka przedstawiająca miejsce znajdujące się tuż obok.

Były jednak jeszcze nagrania z sesji „Get Back”. Tytuł zmieniono na „Let It Be”, a Phil Spector, zaproszony do połączenia nagrań w całość, jedne z nich zostawił w niezmienionej formie, inne zaś „poprawił” w zaskakujący sposób. Gdy Paul usłyszał „The Long And Winding Road” z dodaną partią orkiestry, oburzony ostatecznie podjął decyzję o odejściu i jeszcze zanim odbyła się premiera płyty, wydał oświadczenie, w którym zapowiadał koniec swojej kariery w zespole.

John Lennon i Yoko Ono w 1969 roku (fot. D.I. Cameron, Library and Archives Canada)

W 1970 roku The Beatles oficjalnie przestali istnieć, zaczęła się jednak walka w sądzie o podział zysków. Następna dekada to, oprócz indywidualnego rozwoju każdego z czwórki (z różnym rezultatem i natężeniem), przede wszystkim rywalizacja między Lennonem i McCartneyem. Późniejsze wydarzenia to już jednak temat na inny artykuł.

Zmiana, jaka nastąpiła w połowie lat sześćdziesiątych w twórczości Beatlesów, wpłynęła w znaczącym stopniu na grupę i spowodowała, że w muzyce popularnej pojawiła się pewna nowa jakość, nie mówiąc już o momentami całkowicie nowatorskich sposobach nagrywania i innym spojrzeniu na warstwę tekstową piosenek. W pewnym sensie Czwórka z Liverpoolu dorastała wraz ze swoim pokoleniem i być może przez to jej twórczość ciągle cieszyła się popularnością, a ona wciąż szukała nowych ścieżek. W tym okresie można również znaleźć zalążki tego, co później miało się objawić z całą mocą w ich solowej twórczości. I choć każdy z nich odniósł sukces, nie wywarli już takiego wpływu na epokę jak wówczas, gdy tworzyli razem, w studiu przy Abbey Road.

***

W ubiegłym roku ukazały się zremasterowane nagrania Czwórki. Jedni uważają to za sposób na wyciągnięcie pieniędzy, inni – za prawdziwą gratkę dla fanów i kolekcjonerów, jeszcze inni – za dowód nieśmiertelności całego ich dorobku. Kto porówna jednak dawne nagrania z tymi „poprawionymi” przekona się, że Hearing is believing…

Bibliografia:

  • Burrows T., The Beatles. Ilustrowana historia zespołu, Poznań 2001.
  • Kurowski B., Zdeptane kwiaty, Warszawa 1992.
  • Rudnicki L., The Beatles. Za kulisami sławy, Warszawa 2001.
  • Hill T., Clayton M., The Beatles. Nieznane fotografie, Bath 2007.
  • Wenner J. S., Lennon wspomina, Poznań 2002.

Filmy:

  • The Beatles Anthology (1995)
  • The Beatles: The Long and Winding Road (2003)
  • The Beatles: From Liverpool to San Francisco (2005)

Zobacz też

Redakcja: Roman Sidorski

Korekta: Justyna Piątek

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Magdalena Heruday-Kiełczewska
Doktor nauk humanistycznych, absolwentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Paris IV – La Sorbonne, stypendystka rządu francuskiego (Bourse de la cotutelle de these), archiwistka, tłumaczka, poetka. Zajmuje się historią Francji, stosunkami polsko-francuskimi, historią emigracji, oral history oraz dziejami uniwersytetu poznańskiego. Współpracuje z Instytutem Pamięci Narodowej. W wolnych chwilach podróżuje, chodzi po muzeach i odtwarza dawne przepisy kulinarne.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone