Tomasz Gliniecki: To mit, że polscy czołgiści walczyli na gdańskich ulicach
Rafał Gumiński: Dlaczego swoją najnowszą publikację poświęcił Pan właśnie Gdańskowi i Gdyni? Czy w polskiej literaturze historycznej istnieje luka dotycząca tego epizodu operacji wschodniopomorskiej?
Tomasz Gliniecki: To konsekwencja moich badań. Zajmuję się działaniami zbrojnymi na terenie dzisiejszej północnej Polski podczas II wojny światowej. Wcześniej opublikowałem m.in. dwutomową monografię o opanowaniu Pomorza Gdańskiego przez Armię Czerwoną i to poskutkowało propozycją „Bellony”, bym przygotował dla nich publikację lżejszą, popularyzującą ten fragment historii. Luka w publikacjach na ten temat moim zdaniem była, a prace polskich autorów sprzed kilku dziesięcioleci nie zauważały niektórych istotnych kwestii i były skażone ideologicznie.
W książce opisuje Pan obronę niemieckiej 2. Armii i ofensywę sowieckiego 2. Frontu Białoruskiego – jakie szczególne wyzwania historiograficzne wiązały się z przedstawieniem obu stron konfliktu?
Dostęp do materiałów źródłowych z niemiecko-sowieckiego teatru działań wojennych jest dziś znakomicie lepszy, niż przed laty. Nie znaczy to jednak, że mamy możliwość symetrycznego odwzorowania działań obu stron, bo materiałów niemieckich jest dużo mniej. Także z prozaicznych powodów – Wehrmacht przegrywał wojnę, więc wytworzył skromniejszą liczbę dokumentów. Czasem wprost niszczono je, by nie wpadły w ręce wroga. Po stronie rosyjskiej też nie mamy dziś wglądu do akt komendantur, kontrwywiadu, prokuratur czy sądów wojskowych. Natomiast przebieg zmagań militarnych można bez problemu odtworzyć.
Czy podczas pracy nad książką natrafił Pan na informacje, które okazały się wyjątkowo zaskakujące lub szokujące?
Trudno mnie zszokować, ale zaskoczyć można. Za wyjątkowe informacje uznałem np. wieszanie polskich flag w Gdańsku przez sowieckich oficerów, co potwierdziło się w kilku przypadkach. Zachowywałem też dystans do emocjonalności informacji zawartych w dokumentacji i we wspomnieniach obu stron. Tymczasem jedni przesadnie gloryfikowali swe sukcesy, drudzy nieskuteczną obronę uzasadniali koniecznością osłony cywilów. Pisząc, próbowałem pozostać pośrodku, zarazem w paru cytowanych fragmentach celowo zaprezentowałem przejawy tych rozbieżnych, narodowych narracji i pamięci o wojnie.
Jak prezentowała się wartość bojowa obu armii pod względem doświadczenia i uzbrojenia?
W początkach walk wartość sił 2. Frontu Białoruskiego i 2. Armii była zbliżona. Czerwonoarmistom przewagę zapewniła z czasem duża liczba artylerii oraz wsparcie lotnicze. Na niekorzyść Niemców zadziałały też dramatyczne braki w zaopatrzeniu – przede wszystkim w paliwo do silników – a w końcu i niedobór ludzi zdolnych do walki.
Jak specyficzna architektura Gdańska i Gdyni wpłynęła na plany obrońców i atakujących?
Oba porty były ważne dla niemieckiego przemysłu stoczniowego i marynarki wojennej, a pod koniec wojny stanowiły bazę zaopatrzeniową i ewakuacyjną dla tzw. kotłów – wojsk i ludności odciętych w Kurlandii i Prusach Wschodnich, a potem też w delcie Wisły. Ich upadek spowodowałby przerwanie dostaw, nakazano więc obronę obu miast bez względu na straty – tak ludzkie, jak i materialne.
W swojej publikacji przytacza Pan zeznania mjr. Heinricha Landheiza, który dostał się do sowieckiej niewoli na samym początku walk. Jak wyjawione przez niego informacje wpłynęły na działania Rosjan?
Sowieckiemu wywiadowi udało się pochwycić do niewoli kilku niemieckich oficerów posiadających cenne informacje. Major Landheiz, szef wydziału rozpoznania na poziomie korpusu, był jednym z nich. Według zachowanego stenogramu jeniec był wyjątkowo rozmowny. Atakujący zdobyli lub potwierdzili dane o rozmieszczeniu sił wroga, strukturze dowodzenia, uzbrojeniu… To była wiedza znacznie przyspieszająca sukces ofensywy.
W ofensywie brała udział polska 1. Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte. Jaki był jej udział w walkach?
Polska jednostka podporządkowana Armii Czerwonej została skierowana na Pomorze Gdańskie z powodów politycznych. Uczciwie przyznajmy, że na kierunku Gdyni walczyła i ponosiła straty. Najpierw biła się o Wejherowo, potem w pradolinie Redy, wreszcie o samo miasto. Po opanowaniu gdyńskiego portu, przez kilka dni wspierała sowiecką piechotę w bojach o Oksywie. W końcowych dniach marca część jednostki skierowano też do Gdańska, aby dokonała symbolicznego objęcia go w polskie władanie. Przy okazji utworzono jednak mit, że polscy czołgiści walczyli na gdańskich ulicach, ale nie była to prawda i tę sprawę konsekwentnie prostuję.
Walki w miastach wiążą się nie tylko z destrukcją budynków, ale i cierpieniem ludności cywilnej. Jak przedstawiała się sytuacja mieszkańców Gdańska i Gdyni? W jakiej mierze cywile byli zaangażowani w obronę?
Oba miasta w czasie walk leżały na terytorium Rzeszy. Wcześniej niemieccy cywile pomagali przy kopaniu umocnień, wielu znalazło się w szeregach pospolitego ruszenia – Volkssturmu. Wspomniałem już o wielkiej ewakuacji po wodach Bałtyku, która dotknęła także części mieszkańców miast portowych. Jednak spore masy gdańszczan i gdynian zostały w piwnicach i schronach, chcąc przeczekać bitewny zgiełk.
Po walkach spotkały ich szykany ze strony zwycięzców – masowe rabunki i gwałty na kobietach. To oczywiście mało chlubna karta Armii Czerwonej, ale pamiętać też trzeba, że krwawa zemsta uzasadniana była równie bestialskimi dokonaniami Niemców na podbitym wschodzie. W książce podaję fakty, a zdanie na ich temat każdy Czytelnik może wyrobić sobie sam.
W jakich rejonach toczyły się najzacieklejsze walki?
Wbrew pozorom, najkrwawsze boje stoczono na podejściach do miast, na pierwszej linii umocnień gdańsko-gdyńskiego rejonu umocnionego. Kiedy ofensywa przełamała ten pas w okolicach Sopotu i rozcięła obronę na dwoje, krach oporu został przypieczętowany. W tych okolicznościach niemiecki dowódca podjął decyzję o wycofaniu swych wojsk w mniej dostępne rejony – z Gdyni na Kępę Oksywską, z Gdańska w deltę Wisły. Kolejne kilka dni trwały walki osłaniające odwrót.
Co działo się w Gdyni i Gdańsku bezpośrednio po zakończeniu działań zbrojnych? W jakim stopniu miasta zostały zniszczone?
Zdobycie miast nie oznaczało końca walk. Zwycięskie wojska kontynuowały atak na nowe pozycje niemieckie. W tym czasie władzę w Gdańsku i Gdyni objęły komendantury wojenne Armii Czerwonej, odpowiedzialne za porządek i wykorzystanie zasobów miejskich. Skwapliwie przeznaczono ten czas na usankcjonowaną prawem grabież i prowadzono zorganizowane pobieranie reparacji. Urządzenia portowe i stoczniowe wywożono na wschód.
Tak naprawdę zabierano wszystko, co teoretycznie mogło pomóc w odbudowie sowieckiego kraju ze zniszczeń. Niezbyt zwracano uwagę na to, że oba miasta miały się znaleźć w granicach powojennej Polski. Przy czym Gdynia wychodziła z zawieruchy w niezłym stanie, tylko port był poważnie naruszony.
Za to zniszczenia w centralnych dzielnicach Gdańska porównywano z gruzami Warszawy. Wiele obiektów płonęło jeszcze długo po walkach, a gasić ich nie było komu. Lecz i tu należy się wyjaśnienie, że nieco wcześniej to Niemcy zastosowali dekret Hitlera o „spalonej ziemi”, wywożąc dokumentację i kadrę specjalistów, niszcząc cenną infrastrukturę przemysłową i blokując porty wrakami.
Czy walki o Gdańsk i Gdynię odcisnęły piętno na regionie Pomorza, które odczuwalne jest do dzisiaj?
Tak, na różnych płaszczyznach. Moim zdaniem, widać je w niezakończonej odbudowie ze zniszczeń, burzliwych przemianach społecznych, dynamicznych zmianach gospodarczych oznaczających raz wzrost, a raz upadek, wreszcie w inkubacji nowych prądów kulturowych. Wystarczy spojrzeć na mapę, by dostrzec, że Gdańsk i Gdynia są częścią ciągłej zmiany w Europie. Zarazem warto wiedzieć, że to nadal świat pogranicza, w którym przeszłość wzbiera czasem jak lawa. Nie zawsze łączy. Nieraz dzieli, skłóca, prowadzi do nienawiści. Niestety przykłady polsko-polskiej wojny o pamięć zaskakująco często wychodzą w kraj z portowych miast. A to, w mojej opinii, fatalna spuścizna.
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Bellona.