Stosunki polsko-francuskie po 1956: Warszawa, Paryż i komunizm
Stosunki polsko-francuskie po 1956 roku
Po XX Zjeździe KPZR polskim przywódcom komunistycznym udało się wywieźć z ZSRR słynny referat Chruszczowa potępiający zbrodnie stalinowskie. Philippe Ben, korespondent „Le Monde” w Berlinie szeroko o nim pisał, podczas gdy „L’Humanité” uparcie negował jego istnienie. Każda z partii, PZPR i FPK, reagowała na to wydarzenie inaczej. W pierwszej zarysowały się pęknięcia, druga robiła krok wstecz, potępiając rewolucję 1956 roku na Węgrzech i „węgierskich faszystów”, którzy chcieli jakoby zlikwidować zdobycze klasy robotniczej. FPK odtąd pogrążała się w pryncypialnym sowieckim dogmatyzmie. Czując napór wydarzeń 1956 roku, tłumiła wszelkie próby krytyki wewnętrznej. Kiedy w latach siedemdziesiątych pojawił się we Włoszech i w Hiszpanii eurokomunizm, francuscy komuniści poszli w ślady partii z tamtych krajów, ale niejako do tego zmuszeni. Wprawdzie zaprotestowali przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Pradze w 1968 roku, ale uczynili to niechętnie, a Georges Marchais poparł interwencję sowiecką w Afganistanie. Postawa ta tłumaczy, dlaczego FPK była po 1989 roku jedyną partią, oprócz Komunistycznej Partii Czechosłowacji, która dalej mieniła się „komunistyczną”.
Tymczasem w Polsce, gdzie nawet komuniści stali się antysowieccy, 1956 rok oznaczał początek długiej drogi ku polskiemu paradoksowi, jakim był antykomunizm komunistów.
Polski komunizm jako asumpt do odnowy francuskiego komunizmu
W stosunkach francusko-polskich otwarł się nowy rozdział, obfitujący w paradoksy podwójnej instrumentalizacji: jak spożytkować ewolucję polskiego komunizmu na potrzeby Francuzów i jak spożytkować przemiany komunizmu we Francji na potrzeby Polski? Do jednego z pierwszych nieporozumień doszło w końcu lat sześćdziesiątych, kiedy paryscy studenci demonstrowali 7 maja 1968 roku na bulwarze Saint-Michel, wznosząc okrzyki: „Rzym, Berlin, Paryż, Warszawa!”. Ta rzekoma jednorodność ruchów protestacyjnych w kampusach była tylko złudzeniem, chociaż emblematyczne dla lewackiego i sympatyzującego z Trzecim Światem Paryża pismo „Partisans”, wydawane przez François Maspera, poświęcało swoje dwa numery protestom studenckim pod „jednoczącym” tytułem: Spisek międzynarodowy.
List otwarty do PZPR, tchnący zdecydowanie duchem lewicy rewolucyjnej, stanowił niemal mesjanistyczne przesłanie dla tych, którzy czekali na ziszczenie się proroctwa Trockiego, czyli na rewolucję polityczną, która miała przyjść ze Wschodu, zmiatając stalinizm. Tekst listu został szybko przetłumaczony i stał się w Dzielnicy Łacińskiej bestsellerem. Niekomunistyczna lewica francuska, zwłaszcza trockistowska, samorządna i libertariańska, wykorzystywała go do ataków na bastiony FPK. Od tej pory francuska skrajna lewica uznawała wszystkie kolejne robotnicze bunty, włącznie ze zrywem Solidarności, za przejawy antybiurokratycznej rewolucji reaktywującej prawdziwy komunizm. Skrajna lewica czytała Izaaka Deutschera, by zrozumieć polski fenomen międzywojnia. Usprawiedliwiała go tym, że uległ wpływowi „luksemburgizmu” (Róża Luksemburg cieszyła się autorytetem wśród rodzącej się polskiej elity komunistycznej), robiła zeń ofiarę Stalina i uważała polski komunizm za zdolny do zbudowania lewicowej opozycji.
Antykomunistyczny przekaz płynący z polskiej rzeczywistości był jednym z czynników osłabiających całą francuską lewicę — marksistowską, rewolucyjną czy reformatorską — od FPK po niektóre dogmatyczne odłamy socjalizmu. Tylko tak zwana druga lewica, skupiona wokół centrali związkowej CFDT czy wokół związanej z nią lewicy antytotalitarnej, śledziła z bliska rozwój wydarzeń w Polsce, nagłaśniała go we Francji, mieniła się emisariuszem ich antykomunistycznego i antysowieckiego przekazu. Należeli do niej głównie intelektualiści tacy, jak Claude Lefort, Edgar Morin, Michel Foucault, Pierre Hassner, André Glucksmann, ale również Pierre Bourdieu i Alain Touraine. Popierając ruchy społeczne i przyjaciół intelektualistów w Polsce, upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu: nadali impet nowej lewicy i osłabili tych, których uważali za agentów ZSRR we Francji, czyli członków FPK. Podobni byli pod tym względem do polskiej lewicy laickiej, jak ją nazwał Adam Michnik, opisując zbliżenie inteligencji lewicowej i katolickiej działającej w Klubach Inteligencji Katolickiej i skupionej wokół periodyków takich, jak „Tygodnik Powszechny”, „Więź” i „Znak”. Ta druga utrzymywała kontakty z francuskimi personalistami z czasopisma „Esprit”, tworzącymi twardy trzon lewicy antytotalitarnej.
Jednym z wydarzeń wpisujących się w proces zbliżenia tych środowisk było seminarium zorganizowane przez Pierre’a Kende i Krzysztofa Pomiana we wrześniu 1976 roku w Paryżu, w dwudziestą rocznicę wydarzeń w Europie Środkowej. Wśród obecnych na spotkaniu było wielu intelektualistów uczestników tamtych wydarzeń, między innymi Leszek Kołakowski, Adam Michnik, Jiří Pelikán, Włodzimierz Brus, Bronisław Baczko czy Aleksander Smolar. Ze strony francuskiej głos zabierali Michel Winock, Claude Lefort, Annie Kriegel i Gilles Martinet — każde z nich reprezentowało inną formację francuskiej lewicy. Oto jak sami organizatorzy opisywali oddźwięk, z jakim spotkało się to wydarzenie: „Uderzającą cechą seminarium było to, że niemal wszyscy jego polscy, węgierscy i czescy uczestnicy należeli do, nazwijmy to, wschodnioeuropejskiej lewicy, co natychmiast zjednało im sympatię i zapewniło udział wybitnych przedstawicieli francuskiej myśli socjalistycznej i liberalnej”.
Tekst jest fragmentem książki Georgesa Minka „Polska w sercu Europy. Od roku 1914 do czasów najnowszych. Historia polityczna i konflikty pamięci”:
Instrumentalizacja wydarzeń na arenie międzynarodowej
Pod koniec swojej prezydentury generał de Gaulle nabrał silnego przekonania, że konfrontacja zimnowojenna była nie tylko sprzeczna z realiami geopolitycznymi Francji, ale również i przede wszystkim z zasadniczym kierunkiem historycznego rozwoju. Wynikało z tego, że dwa dominujące na świecie systemy polityczne to dwa oblicza tego samego rozwoju: w pierwszym przypadku chodziło o modernizację liberalną, w drugim — o modernizację autorytarną, a więc nieszczególnie efektywną. Na tym gruncie zrodziły się liczne teorie konwergencji dwóch systemów, których uwieńczeniem w stosunkach międzynarodowych była hipoteza o nieuchronności pokojowej koegzystencji. Intelektualiści, od Raymonda Arona po Andrieja Sacharowa, rozwijali różne warianty tej samej myśli. Jej adeptem był generał de Gaulle, który zainicjował swoją Ostpolitik owocującą poprawą klimatu w relacjach francusko-sowieckich i utworzeniem stałej francusko-sowieckiej komisji mieszanej. W tym samym czasie generał udał się z wizytą państwową do Warszawy (1967) i do Bukaresztu (1968) — miało to pozwolić Francji przejąć inicjatywę w międzynarodowej fali odwilży — dając do zrozumienia Polakom i Rumunom, że mogą być (a w każdym razie mają prawo być) niezależnymi podmiotami w międzynarodowej grze. Tak pojmowana polityka zagraniczna miała również przynieść znaczne korzyści na francuskiej scenie politycznej, pozbawiając FPK monopolu na utrzymywanie stosunków z ojczyzną socjalizmu i jej satelitami. W latach siedemdziesiątych Samuel Pisar, adwokat specjalizujący się w sprawach międzynarodowych, były deportowany, wydał Les armes de la paix, manifest na rzecz pokojowej koegzystencji między dwoma blokami na płaszczyźnie handlu i przemysłu.
Pisar wywarł silny wpływ na wizję stosunków międzynarodowych prezydenta Valéry’ego Giscarda d’Estainga i przyczynił się do wzmocnienia jego osobistej roli. Okoliczności były sprzyjające, bo nawiązano ponownie dialog międzynarodowy, konferencja helsińska przyjęła w 1975 roku zasadę swobody wymiany gospodarczo-handlowej — co wydawało się początkowo nie nieść ze sobą poważniejszych skutków — Koszyk III, który zobowiązywał państwa sygnatariuszy do poszanowania praw człowieka. Hiszpańscy i włoscy eurokomuniści, tacy jak Santiago Carrillo i Enrico Berlinguer, opowiadali się za innym, zachodnim modelem komunizmu, komunizmu o ludzkiej twarzy, pozostającego niejednokrotnie w jawnej opozycji do tego, co głosiła Moskwa. Wschodnioeuropejscy dysydenci, w tym członkowie KOR-u, domagali się od nich nieustępliwie, by oprotestowywali u swoich towarzyszy z bloku wschodniego każde naruszenie praw człowieka. Nawet Georges Marchais, niezbyt gorliwy eurokomunista, był o to wielokrotnie proszony. Po krótkiej przerwie związanej z haniebną inwazją na Czechosłowację i po Helsinkach znów wypadało zadawać się z komunistycznymi prominentami, także z tymi ze Wschodu. Na dodatek polski komunizm pokazał swoje jaśniejsze oblicze dzięki Edwardowi Gierkowi, nowemu przywódcy o wizerunku technokraty i przeszłości dzielnego górnika, który pracował w północnej Francji i w Belgii. Francuski prezydent Giscard d’Estaing walnie przyczynił się do „uczłowieczenia” polskiego przywódcy, utrzymując z nim przyjacielskie stosunki, czego wyrazem były jego częste wizyty w Polsce, umilane słynnymi polowaniami w Puszczy Białowieskiej, ostatniej pierwotnej puszczy w Europie.
Ostatnie błędy interpretacyjne
Z punktu widzenia francuskiego prezydenta zbliżenie z polskim komunizmem wydawało się oczywiście opłacalnym posunięciem w kontekście wewnętrznej sceny politycznej. Zmniejszało bowiem skuteczność zabiegów jego rywala, François Mitterranda, który chciał uchodzić w oczach swojego francuskiego komunistycznego sojusznika za uprzywilejowanego rozmówcę krajów Europy Wschodniej. Niewykluczone zresztą, że „flirt” Giscarda d’Estainga z Gierkiem spowodował, że przyszły prezydent François Mitterrand postanowił jednak zacieśnić kontakty nie z Polską, tylko z Węgrami Jánosa Kádára, mniej oportunistycznego, jak mu się zdawało, w próbach reformowania kraju.
Ale w wymiarze międzynarodowym strategia zbliżenia między I sekretarzem PZPR a francuskim prezydentem liberałem zakończyła się kompromitacją. Podczas decydującej debaty telewizyjnej przed wyborami prezydenckimi 1981 roku Mitterrand obdarzył swego przeciwnika mianem zwykłego posłańca. Giscard d’Estaing, o czym wszystkim było wiadomo, chlubił się w owym czasie tym, że miał od swoich polskich przyjaciół informacje z pierwszej ręki o planach sowieckich. Tymczasem Edward Gierek, obrońca praw człowieka i partner w grze na zbliżenie dwóch systemów politycznych, stracił wszelką wiarygodność i żałośnie skończył w wyniku ogromnej fali strajków, która doprowadziła do narodzin związku zawodowego Solidarność. Sytuacja się odwróciła, wkroczyliśmy w dekadę, która rozpoczęła się od ogłoszenia w Polsce stanu wojennego zadającego kłam teoriom o koegzystencji, a skończyła upadkiem komunizmu na Wschodzie i rozpadem FPK na drobne ugrupowania. To przedostatni francuski błąd interpretacyjny w odniesieniu do ewolucji polskiego komunizmu.
Tekst jest fragmentem książki Georgesa Minka „Polska w sercu Europy. Od roku 1914 do czasów najnowszych. Historia polityczna i konflikty pamięci”:
Ostatnim będzie „realpolitik” François Mitterranda. Socjalistyczny prezydent Francji miał wyraźny kłopot z Polską i trzymał się własnej wizji wydarzeń. Za pośrednictwem ministra spraw zagranicznych Claude’a Cheyssona oznajmił po ogłoszeniu stanu wojennego, zdelegalizowaniu Solidarności i internowaniu jej działaczy, że „oczywiście powstrzymamy się od jakichkolwiek działań”. Czy rozumiał istotę wydarzeń w Polsce? Na pewno dostrzegał, że tworzą one wyłom w systemie. „Wszystko, co pozwoli wyjść z Jałty, będzie dobre, pod warunkiem, że nie będziemy mylić naszych pragnień w tym względzie ze współczesnymi realiami”, powiedział w orędziu noworocznym 31 grudnia 1981 roku. Ale nie ma pośpiechu, bo — jak dodawał — „trzeba zważać na to, jak powoli toczy się historia”. Jakby nie chciał sprawiać kłopotu Sowietom czy ich francuskim partnerom komunistom obecnym w jego rządzie. To okres, w którym socjalistyczny rząd w ramach naprawiania krzywd oferował dziennikarzom komunistycznym, do tej pory niedopuszczanym do mediów publicznych, stanowiska w programach informacyjnych.
Zastępca redaktora naczelnego „L’Humanité” dostał nominację na szefa programu Soir 3, dziennika kanału trzeciego, w którym poświęcał większość czasu antenowego na dyskredytowanie analizującego wydarzenia w Polsce eksperta. Ale rankiem 13 grudnia 1981 roku wyrósł wokół Polski jednolity front sił politycznych i społecznych, w którym zabrakło FPK i który skutkował podziałami w komunistycznej centrali związkowej CGT. Przedstawiciel CGT dziennikarzy powiedział wtedy, że „to, co się dzieje w Polsce, rodzi pytanie, jakiego modelu społeczeństwa chcemy dla socjalizmu”. Reakcję niektórych francuskich marksistów wyrażających punkt widzenia skrajnej lewicy i znacznej części komunistów dobrze oddają na wpół gniewne, na wpół ironiczne słowa zamieszczone w rubryce „Opinie” na łamach dziennika „Le Monde”:
Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce wydaje się błogosławieństwem. Za pośrednictwem Polaków Francuzi mogą się przekonać, że czerwone zagrożenie z wirtualnego stało się realnym. […] Kontrrewolucyjna inicjatywa generała Jaruzelskiego przyczyni się nie tylko do zmiany układu sił we Francji, ale i do zdyskredytowania samej idei rewolucji w kraju.
To ostatni epizod gry wyobrażeń, jaka toczyła się między oboma krajami. Zachowanie Mitterranda pozostawiło jednak po sobie dość przykre wrażenie. Najpierw, w 1985 roku, gdy wciąż zwlekano z amnestią w Polsce, prezydent przyjął generała Jaruzelskiego przy okazji rzekomego lądowania technicznego jego samolotu w Paryżu, w Pałacu Elizejskim, dokąd ten wszedł tylnym wejściem. Potem, w czerwcu 1989 roku, złożył w Polsce wizytę państwową, podczas której dwaj panowie spacerowali po Westerplatte, miejscu symbolu polskiego oporu, między dwoma turami częściowo wolnych wyborów, które miały zmienić bieg historii. Nie brak takich, którzy zastanawiają się, czy prezydent Francji powinien był, świadomie lub nieświadomie, uczestniczyć w tej kampanii wyborczej. Czyż nie jest to kolejny błąd interpretacyjny w odniesieniu do komunizmu? Być może, w oczach francuskiego prezydenta to nie komunista prowadził kampanię wyborczą, tylko tragiczna postać zmuszona do wyboru polityki mniejszego zła, co zdarzało się również politykom we Francji; zresztą kariera Mitterranda też nie była wolna od ambiwalentnych posunięć.
Na przypomnienie zasługuje ostatni akord długiej francusko-polskiej interaktywnej historii ścierania się wyobrażeń na temat komunizmu. Aleksander Kwaśniewski, minister do spraw młodzieży i sportu w ostatnim rządzie komunistycznym, uchodzący w owym czasie za następcę generała Jaruzelskiego, gładko wygrał wybory z urzędującym prezydentem Lechem Wałęsą, pogromcą komunizmu. W 2000 roku został wybrany na drugą kadencję. To polityk cieszący się międzynarodowym uznaniem, nazywany przez niektórych „Billem Clintonem postkomunistycznej Europy”. Podczas oficjalnej wizyty Kwaśniewskiego we Francji w maju 2000 roku zorganizowano na jego cześć w Théâtre des Champs-Élysées koncert pod dyrekcją Krzysztofa Pendereckiego. Po wyjściu prezydenta z koncertu dokonał się ostatni akt: przedstawiciele niewielkiego polskiego ugrupowania, Ligi Republikańskiej, obrzucili parę prezydencką jajkami. To ostatnia szarża antykomunistyczna, w którą uwikłana była Francja. W każdym razie powyższa analiza pokazuje, gdyby ktoś miał jeszcze co do tego wątpliwości, wieloznaczność pojęcia „komunista”, które obejmuje szerokie spektrum znaczeń w polu między rzeczywistością a jej przedstawieniami. Relacje francusko-polskie też wpisują się w to szerokie spektrum semantyczne.