Władysław Siciński: upiór z Upity
Ten tekst jest fragmentem książki Artura Wójcika „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku”.
W styczniu 1652 roku na Zamku Królewskim w Warszawie rozpoczął się kolejny burzliwy sejm. Atmosferę niepokoju wśród zebranych posłów potęgowało wciąż nierozstrzygnięte powstanie Chmielnickiego w Ukrainie. Duże emocje wywoływała również sprawa Hieronima Radziejowskiego, byłego podkanclerza koronnego, który od dłuższego czasu pozostawał w konflikcie z królem Janem Kazimierzem. Radziejowski, oskarżony o obrazę majestatu władcy oraz napaść na królewską rezydencję, został skazany na śmierć. W obliczu jego ucieczki wyrok zamieniono na banicję i infamię, co oznaczało utratę honoru oraz majątku.
Po szybkim rozdzieleniu urzędów i mienia Radziejowskiego obrady sejmu przybrały chaotyczny charakter. Zamiast koncentrować się na istotnych sprawach i próbach wyjścia z impasu, posłowie skupili się na kwestiach prywatnych i krytyce polityki dworu. Marszałek sejmu Andrzej Maksymilian Fredro próbował uporządkować dyskusję i narzucać kierunek debaty, lecz jego wysiłki były bezowocne. Podjęto między innymi temat obsady wakującego urzędu hetmańskiego (tak zwanej buławy wielkiej litewskiej), ponieważ do Warszawy dotarły nieprawdziwe informacje o śmierci Janusza Kiszki, który dotychczas sprawował tę funkcję.
Posłowie domagali się także przedłożenia rachunków przez podskarbiego koronnego Bogusława Leszczyńskiego, którego podejrzewali o malwersacje finansowe. Spory przedłużały się, a sejm zbliżał się do końca. Uczestnicy obrad nie byli w stanie przyjąć projektów konstytucji. Na skutek nacisków zwolenników dworu obrady przedłużono o jeden dzień, ale mimo to kluczowe sprawy pozostały nierozwiązane. 9 marca, gdy kanclerz wielki koronny Andrzej Leszczyński wniósł o ponowne przedłużenie obrad, Władysław Siciński, poseł z Upity, sprzeciwił się temu słowami: „Ja nie pozwalam na prolongację”, i opuścił salę (częściej jednak posłowie, zamiast korzystać z formuły liberum veto, używali wyrażenia sisto activitatem – „zawieszam aktywność”), co pozwalało wstrzymać obrady bez przekreślania dotychczasowych wysiłków posłów. Początkowo jego protestu nie zauważono, kolejne głosy posłów pokazały jednak, że przez sprzeciw oraz nieobecność Sicińskiego przedłużenie obrad staje się niemożliwe. Próby nakłonienia go do powrotu nie powiodły się. 11 marca marszałek ogłosił zakończenie obrad. Jak zanotował kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł w swoim diariuszu:
Kiedy Siciński uciekł z Warszawy, a na posiedzeniu na wezwanie marszałka, tylko echo odpowiadało, towarzyszyły temu żałosne słowa marszałka, który uskarżał się na nieszczęsne czasy, zmartwienia i wydatki, na tyle strat i samego króla oraz nas wszystkich. Ja ganiłem tego najgorszego z ludzi, który złodziejskim sposobem wyjeżdżając wystawił Rzeczpospolitą na pośmiewisko losu.
W tym miejscu powinienem zaznaczyć, że było to pierwsze w dziejach Rzeczypospolitej zerwanie sejmu z powodu protestu jednego posła, co uznaje się za początek nadużywania zasady jednoosobowego sprzeciwu, czyli liberum veto (pol. „wolne nie pozwalam”). Tak jednak w rzeczywistości nie było. Teraz przemówi przeze mnie historyk. W artykułach henrykowskich przyjęto zasadę, że sejm nie może trwać dłużej niż sześć tygodni. W 1591 roku doprecyzowano, że ma trwać dokładnie czterdzieści trzy dni. Z kolei w 1633 roku zakazano prolongaty obrad sejmowych, którą uznano za sprzeczną z prawami i obyczajami Rzeczypospolitej. Już przed sprzeciwem Sicińskiego w 1652 roku zdarzały się sytuacje, w których sejm rozchodził się bez uchwalenia konstytucji, czyli uchwał. Po regulaminowym czasie obrad posłowie po prostu je opuszczali, niezależnie od konkluzji czy uchwalonych ustaw. Za panowania Zygmunta III Wazy miało to miejsce sześć razy, za Władysława IV – trzy razy, a za Jana Kazimierza – siedem razy. Jeśli posłowie w ogóle się na coś zgadzali, to zazwyczaj na jednodniową prolongatę.
Historycy rozróżniają dwa rodzaje sejmów, które rozchodziły się bez podjęcia uchwał: sejm rozerwany i sejm zerwany. Sejm rozerwany to taki, w którego trakcie posłowie nie zgadzali się na prolongatę obrad już przedłużonych. Siciński nie zgodził się na kolejną prolongatę, co oznacza, że już wcześniej wyraził zgodę na przedłużenie obrad o kolejny dzień – tak więc rozerwał sejm. Niektórzy naukowcy uważają, że pierwszym przypadkiem samodzielnego rozerwania obrad był sejm z 1654 roku, kiedy to 28 marca poseł pruski Antoni Białobłocki w czterdziestym trzecim dniu zgłosił protest przeciwko odebraniu głosu Janowi Ignacemu Bąkowskiemu, swojemu kompanowi z tej samej ziemi. Sejm zerwany natomiast to taki, w którym sprzeciw zgłoszono w czasie regulaminowego trwania obrad. Pierwszy podobny przypadek miał miejsce w 1669 roku, kiedy to w Krakowie zerwano sejm koronacyjny Michała Korybuta Wiśniowieckiego.
5 listopada, na tydzień przed zakończeniem obrad, w trzydziestym piątym dniu, kiedy Kraków zasypywało śniegiem, posłowie kijowscy – podkomorzy Aleksander Woronicz i podsędek Adam Olizar Wołczkiewicz – wnieśli protestację przeciwko odmowie przyznania im rekompensat za utracone majątki na wschodzie. Przez kolejne godziny trwały negocjacje w sprawie powrotu posłów do sali, 7 listopada jednak Olizar uciekł z Krakowa. Mimo to sejm nie rozszedł się od razu – nadal liczył na wznowienie obrad. Ostatecznie po tygodniu, 12 listopada, sejm się rozszedł. Jak zapisano w diariuszu sejmowym:
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Artura Wójcika „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” bezpośrednio pod tym linkiem!
Pan sędzia sandomierski wziął głos, ad resolutionem izby poselskiej in ulteriori tractum negotiorum scrupulum, gdzie wywodził, że obstante protestatione aliqua, któregokolwiek posła izba poselska nie może dalej procedere nigdy w sprawach sejmowych Rz[eczy]p[ospoli]tej iuxta privilegia Joannis Alberti et Alexandri regum Poloniae, a te są cardines naszych wolności […]. Wywiodszy tedy validitatem modernae protestationis, konkludował, aby p. marszałek poselski cum equestri ordine, żegnał KJMci12. Na co gdy wszyscy rzekli zgoda, pan marszałek lachrimabundus13 za konscedowaną sobie izby poselskiej dziękował […] laskę położył, finemque dyrekcyjej swojej uczynił14. A zatym p. starosta oświęcimski [Jan Odrowąż Pieniążek – przyp. A.W.], gdy od izby poselskiej onemu podziękował. Ruszyli się do senatorskiej izby żegnać KJMści, gdzie stanąwszy pan marszałek poselski ab equestri ordine żałosnym trenem ad valedictionem JKMci kondescendował, któremu vice versa od KJMci jmp. Kanclerz odpowiedział.
Badacze przez lata podejrzewali Sicińskiego, że nie działał samodzielnie, a jego protestacja była inspirowana przez szersze grono. Tropy prowadziły do Janusza Radziwiłła, który chciał się zemścić na królu i posłach za zniesienie przez sąd sejmowy infamii wobec Bogusława Słuszki, podskarbiego nadwornego litewskiego, nałożonej przez komisję wileńską pod przewodnictwem Radziwiłła za napad rabunkowy na majątek Radziejowskiego. Rozejście się sejmu przed uchwaleniem ustaw było także korzystne dla stronników Radziejowskiego, którzy nie chcieli dopuścić do wykonania wyroku śmierci i konfiskaty jego dóbr. Już sam fakt, że historycy rozważają scenariusze, w których działanie Sicińskiego mogło być inspirowane przez innych, świadczy o tym, że jego postawa przyniosła korzyści wielu stronom. Jak zresztą pod koniec XIX wieku pisał historyk Ludwik Kubala:
Z tym wszystkim jednak, protestacja Sicińskiego nie byłaby sejmu rozerwała, gdyby sobie tego znaczna część izby nie życzyła. Cały przebieg ostatniego posiedzenia dowodzi, że i bez protestu Sicińskiego sejm byłby nie doszedł.
O czynie Sicińskiego na sejmie sarmacka brać szybko zapomniała, bo i każdy zwoływany staropolski sejm miał swoją specyfikę: rozgardiasz, spory i polemiki. Obrady były burzliwe, a polityczne przepychanki, żywe dyskusje i personalne animozje stanowiły stały element sejmowego krajobrazu. Aby to lepiej zrozumieć, warto najpierw odpowiedzieć na pytanie, czym właściwie był sejm w dawnej Rzeczypospolitej.
[…]
Poszukiwania winnego
Wróćmy jednak do Władysława Sicińskiego. Pochodził on z powiatu upickiego w województwie trockim, w Wielkim Księstwie Litewskim. Był właścicielem średniej wielkości majątku – oprócz Upity posiadał (w różnym czasie) folwark Sawiciszki z okolicznymi wsiami, Wodokty oraz wójtostwo pożarskie z przyległymi wioskami. Początkowo wyznawał kalwinizm, później przeszedł na katolicyzm. Wiadomo, że był żonaty z Heleną Świętosławą Dowojnianką Sołłohubówną, lecz z tego związku nie doczekał się potomstwa. Jego posiadłości odziedziczyły dzieci jego brata Hektora: Aleksander i Konstancja. Upita zawdzięcza swoją popularność nie tylko Sicińskiemu, lecz także Andrzejowi Kmicicowi z powieści Sienkiewicza, w której jako zrehabilitowany bohater otrzymuje tamtejsze starostwo upickie.
Sicińskiemu nie zależało na karierze politycznej. Służył na wojnie z Moskwą o Smoleńsk (1633–1634), był poborcą podatkowym (1649) i stolnikiem upickim (1655), a pod koniec życia otrzymał podsędkostwo upickie. Był posłem na sławetnym już sejmie w 1652 roku, a na sejmie w 1660 roku podpisał traktat pokojowy zawarty ze Szwecją w Oliwie72. Gdy zmarł, pochowano go w kościele upickim, w ufundowanej przez niego kaplicy, którą wybudował. Na tym jednak nie kończy się biografia Sicińskiego, ponieważ jego życie po śmierci okazuje się znacznie bogatsze. Prawdopodobnie to David Braun, autor De iurium regnandi fundamentalium in Regno Poloniae (1722), jako pierwszy wytknął Sicińskiemu skorzystanie z prawa liberum veto na sejmie warszawskim w 1652 roku. Według autora pewnego posła litewskiego przekupiły stronnictwa magnatów, a jego imię – jako człowieka przeklętego – historycy pomijają. W Prusach rozeszła się pogłoska, że owym posłem był niejaki Siciński z powiatu upickiego. Kasztelan Brzeski rzucił wówczas na niego klątwę: „bodaj przepadł”, na co wielu senatorów i posłów zawołało: „amen”. Niedługo potem rodzicie i siostra Sicińskiego mieli zostać porażeni piorunem.
Tym tropem poszedł Stanisław Konarski, który w swoim słynnym dziele O skutecznym rad sposobie (1761) powtórzył za Braunem:
Najprzód widzieliśmy już wyżej, że kiedy pierwszy Siciński jeden kontradycent, Sejm pierwszy Anno 1652 zerwał: Cała Izba Senatorska i Poselska, za Kasztelanem Brzeskim, tym nań grzmiała przeklęctwem: bodaj przepadł! a Biskupi odpowiedzieli Amen.
Na przełomie XVIII i XIX wieku kaplica upicka została splądrowana, a trumna z ciałem Sicińskiego – wyrzucona z kaplicy. Według różnych przekazów jego zwłoki miały zostać wydobyte z krypty kościoła i służyć jako straszydło w okolicznych karczmach. Pewien miejscowy szewc zaczął ją wykorzystywać, by wyłudzać, alkohol od Żydów, przerażonych widokiem trupa. Zdarzenie to stało się okoliczną legendą, a Siciński był uznawany za symbol klątwy i kary Bożej za zdradzieckie czyny. Historyk Michał Baliński w trzecim tomie swojego opracowania Starożytna Polska (1846) przy opisie Upity dokładnie przedstawia trupią historię Sicińskiego, do której dodaje zasłyszaną legendę. Zgodnie z nią gdy Siciński, zdradziwszy ojczyznę, wracał z sejmu, zginął w wyniku uderzenia pioruna. Zamek, w którym się znajdował, zatonął w ziemi, co miało być oznaką boskiej sprawiedliwości:
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Artura Wójcika „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” bezpośrednio pod tym linkiem!
[…] Upita najwięcej jest słynną w dziejach krajowych z tego, że w kościele tutejszym znalazł grób i karę, haniebnej ów pamięci Siciński poseł upicki, który nieznanym dotąd nigdy obyczajem, pierwszy w r. 1652 za Jana Kazimierza zerwał sejm warszawski. Jeden z obecnych temu gwałtowi, kasztelan brzeski uniesiony żalem, że obrady publiczne tak potrzebne wówczas dla narodu w nieszczęściu pogrążonego, w niwecz poszły w mowie pełnej ognia i zgrozy przeklął Sicińskiego, kończąc ją wyrazem „bodajby przepadł”. Senatorowie i posłowie dopełnili tej klątwy, jednogłośnie zawoławszy, Amen! Jakoż niebawem ziściło się przekleństwo. Sprawiedliwość Boska dosięgła zdrajcę we wszystkim za jego zbrodnią. Siciński za powrotem do domu ugodzony został od piorunu, rodzice i siostra pomarli, cały zaś majątek w niedostatku męskich potomków, przez kobiety przeszedł w obce ręce. Tyszkiewiczowie mieli dostać najzaczniejszą cześć jego. Nie koniec na tym, Siciński pochowany w kaplicy przez siebie wymurowanej przy kościele upickim, gdy po jej spustoszeniu i grób jego stał otworem, został straszydłem dla ludu wiejskiego, upiorem. Szewc miejscowy włócząc się po sklepie kaplicy znalazł zwłoki Sicińskiego w tak doskonalą mumią przemienione, i tak lekkie, że pokazawszy naprzód swoim przyjaciołom tę osobliwość, obrócił ją potem na własny użytek. Lubiąc się napijać, a nie mogąc ciągle tyle zarabiać ile mu było potrzeba na zaspokojenie jego nałogu: gdy mu żydzi wódki na kredyt odmawiali, przynosił wieczorami tę mumią do karczem, i tak dalece przerażał ją nieużytych synów Izraela, dopóty straszył, dopóki się pożądany trunek nie pokazał na stole. Zdarzenie to rozniosło się wkrótce po całej okolicy, zjeżdżano się do Upity oglądać Sicińskiego w półtora wieku po jego śmierci, a uznając w tym wszystkim palec Boży! przez rozpamiętywanie jego występku i zgonu, wyrzucano cieniom winowajcy przyczynienie się do zguby własnego kraju. […] Podług tradycji bowiem, Siciński dziedzic Upity (może raczej starosta upicki) po zdradzie swojej wracając z sejmu obciążony klątwą, zaledwie stanął w zamku wszczęła się okropna burza, uderzył grom i zabił przeniewiercę, a zamek cały zapadł się głęboko w ziemię.
W powieści Zygmunta Kaczkowskiego Murdelio znajdziemy fragment, w którym główny bohater, szlachcic Marcin Nieczuja, zwiedza z księdzem krypty w kościele Franciszkanów w Krośnie. Spoczywają tam Stanisław i Anna Oświęcimowie herbu Radwan, żyjący w XVII wieku, którzy według legendy mieli być płomiennymi kochankami. Nieczuja zauważa, że ich ciała są niemal nietknięte, lecz duchowny wyjaśnia, że to kara za grzech kazirodztwa – ich zwłoki nie rozkładają się. W tym miejscu ksiądz nawiązuje do przekonania, że ten, kto pierwszy popełni szczególnie ciężki grzech, zostaje ukarany przez Boga w sposób budzący grozę, i przytacza historię Władysława Sicińskiego:
Siciński, który pierwszy rozpustne veto zapraktykował na sejmie, ziemię sobą rozorał i wyszedł z grobowca; trup jego się wała do dziś dnia po upickiej kostnicy i jest pośmiewiskiem żaków a postrachem podróżnych; żaden człowiek go się ręką nie dotknie, dziki zwierz umiera z głodu przy jego ścierwie, najzjadliwszy robak go się nie imię!
Upiór z Upity, jak nazwano Władysława Sicińskiego, zyskał rozgłos we wszystkich zaborach. Upiory wykluczano z ówczesnego świata społecznego z powodu powszechnych przekonań i lęków, które nadawały im szczególny, przerażający status, ponieważ łączono je z nieczystymi duchami i zagrożeniem dla żyjących. W polskich wierzeniach ludowych upiory często wyobrażano jako zmarłych, którzy powracają z zaświatów, by szkodzić żyjącym lub wzbudzać strach. W przypadku Sicińskiego mieliśmy jednak do czynienia nie z duchem, lecz z rzekomo autentycznymi zwłokami, które umieszczono w przeszklonej szafie w zakrystii kościoła w Upicie, udostępnianej ciekawskim.
Tłumy przyjeżdżały, aby zobaczyć zwłoki Sicińskiego, uznanego za zdrajcę, którego działanie miało przyczynić się do upadku Rzeczypospolitej. Nawet powieściopisarz Władysław Maleszewski, przebywający wówczas na Żmudzi, odwiedził Upitę, by zobaczyć upiora. W 1860 roku opublikował swój reportaż w poczytnym „Tygodniku Illustrowanym”, w którym zamieszczono również rysunek szafy z ciałem Sicińskiego. Maleszewski opisał między innymi, jak osoby pielgrzymujące do Upity zabierały na pamiątkę fragmenty jego ciała – traktowały upiora jako makabryczną atrakcję. Sam autor nie mógł się powstrzymać, aby dotknąć zwłok:
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Artura Wójcika „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” bezpośrednio pod tym linkiem!
Widzisz ciało żółte, jakby skamieniałe, postać prostą, wysoką, ręce na krzyż złożone, nogi wyciągnięte. Czaszka trupa łysa i żółta, z tyłu ma gęste kępy siwiejących włosów, oczy zamknięte, wypukłe, rzęsy widoczne, twarz nieco wklęsłą, nos lekko garbaty, wargi nad którymi są kępy wąsów, jakoś dumnie od siebie odsadzone, cała twarz nosi ślady urody. Podróżujący, obdzierając włosy i kawałki ciała, niby na pamiątkę, wyrządzają wielką krzywdę całości trupa. […] Dotykałem wiekowego trupa i wszędzie ciało się ugina; zdaje się że to człowiek w ciężkim śnie pogrążony stoi przed tobą… Straszny obraz!
Co ciekawe, również Adam Mickiewicz miał okazję zobaczyć zwłoki Władysława Sicińskiego. Wydarzenie to wywarło na wieszczu na tyle duże wrażenie, że poeta postanowił uwiecznić je w utworze Popas w Upicie (1825):
Za pierwszym rzutem oka coś takiego widać,
Czego żadnymi słowy niepodobna wydać.
Dzikość, szpecąca żywych oblicze zbrodniarzy,
Zda się dotąd zamarła grozić z jego twarzy;
Dotąd zdradziecka radość w ustach się uśmiecha,
Gniew rozbójniczy w czole, nade brwiami pycha.
Barki na dół pochylił, głową na pierś zwisnął,
Zda się, że ciężar hańby do ziemi go cisnął,
Albo że ręka gwałtu z piekieł go wywlekła,
I znowu radby gwałtem powracać do piekła.
W opisie Sicińskiego poeta skupia się na groteskowych i przerażających cechach, które jego zdaniem wciąż były widoczne na twarzy nieżyjącego upickiego posła. Mickiewicz używa silnych, sugestywnych obrazów – zamarła na twarzy „dzikość” symbolizuje moralne zepsucie, „zdradziecka radość” w ustach przypomina o haniebnych słowach wypowiedzianych na sejmie, a „pycha” nad brwiami podkreśla zgubną butę i egoizm, które zdaniem poety przyczyniły się do degradacji szlacheckiej Rzeczypospolitej. Jakkolwiek by to zabrzmiało, zwłoki Sicińskiego stają się przestrogą dla współczesnych i przyszłych pokoleń.
W końcu, w 1864 roku, władze zaborcze nakazały pochować mumię, ale dokładne miejsce pochówku pozostaje nieznane. Czy faktycznie były to zwłoki upickiego posła? Trudno stwierdzić. Legenda o straszydle z Upity krążyła jednak nadal. Jeszcze na początku XX wieku encyklopedia Samuela Orgelbranda podawała informację o pokazywaniu zwłok Sicińskiego.
Sesja sejmowa z 9 marca 1652 roku również uległa mitologizacji. Z czasem zaczęła mieć coraz bardziej dramatyczny przebieg, który nie znajduje potwierdzenia w źródłach historycznych. W przekazach tworzono obrazy pełne emocji i konfliktów, chociaż dostępne relacje nie dowodzą tak burzliwego charakteru obrad. Przykładem tego procesu jest rzekoma relacja przedstawiona przez Stanisława Osadę, polonijnego historyka, który nadał wydarzeniom niezwykły, niemal teatralny wydźwięk:
Marszałek właśnie wołał głosem donośnym: od króla wzniesiono żądanie nowych podatków. I wnet wszczął się gwar. Nie ma zgody! – wołali jedni. – Drudzy zaś, korzystając z okazji, wnet prywatne spory i waśnie wywlekać poczęli. Czas mijał na próżno. Ostatni moment dobiegał. I nagle wszystkich jedna myśl przeniknęła. Sejm skończony, ugoda z kozakami nie zatwierdzona, nie uchwalona obrona, skarb pusty, wojsko niepłatne… a nieprzyjaciel na granicach! I wśród ogólnej ciszy, ozwał się znowu głos: „Król żąda prolongacji sejm u na dni dwa tylko – do poniedziałku. Długo trwało milczenie, aż nagle większość, jakby na dane hasło, wołać zaczęła: – Przyzwalamy. Na obliczu króla i marszałka odmalowało się zadowolenie. Jeszcze była nadzieja uratowana Rzeczypospolitej. Nagle z cienia, z głębi izby wynurzyła się postać Sicińskiego. Blady był jak trup, oczy na wierzch wybiegły, dygotał na całym ciele. Obstąpiono go dokoła. Niektórzy wołali: – Zdrajca…. – Radziwiłła służalec…. Radziejowskiego zausznik. A on szedł środkiem trzęsący się, blady, od czasu do czasu przekleństwem obrzucił powstrzymującą go zgraję, aż się zatrzymał przed samym marszałkiem. Głowę podniósł do góry i głosem donośnym zawołał: – Na prolongację nie pozwalam! Milczenie zaległo grobowe, wszyscy ucichli niepomiernym zuchwalstwem zdumieni. Jedno rozpaczliwe westchnienie wyrwało się z piersi. Król, złamany tern co się stało, upadł na fotel, kryjąc twarz w dłoniach, a marszałek z przerażenia oniemiał i świecę z ręku wypuścił. Ciemności ogarnęły salę, powstało zamieszanie okrutne, z którego korzystając chyłkiem wyśliznął się Siciński.
Trudno dziś stwierdzić, ile prawdy kryje się w opowieściach o pokazywaniu autentycznych zwłok Władysława Sicińskiego i straszeniu nimi mieszkańców, ale jedno jest pewne: Siciński stał się w historiografii wygodnym kozłem ofiarnym. Jego czarna legenda narastała przez dziesięciolecia, a odczarowanie tej postaci zajęło historykom mnóstwo czasu. Do dzisiaj zresztą wiele osób kojarzy liberum veto z Sicińskim i sejmem z 1652 roku. Dziejopisarze przypisali mu negatywny archetyp, jakim stał się upiór z Upity, i zmienili go w symbol zdrady i bezmyślnego wykorzystania szlacheckiego bezpiecznika, jakim było liberum veto. W rzeczywistości jednak to prawo stało się upiorem dla Rzeczypospolitej – cieniem, który od drugiej połowy XVII wieku zagrażał każdemu sejmowi. Siciński niesłusznie obarczany jest winą za utorowanie posłom drogi do nadużyć. Jego nazwisko utkwiło jednak Polakom w pamięci jako symbol destrukcyjnej wolności, która paraliżowała sarmackie państwo.