„Wyobraźcie sobie Państwo....”. Satyryczny portret problemów dnia codziennego w PRL-u w twórczości kabaretu „Elita”

opublikowano: 2012-05-25 13:58
wolna licencja
poleć artykuł:
Na kabaretowej scenie są obecni od blisko 41 lat. „Rycerzy Trzech”, „Kurna chata”, „Z pamiętnika młodej lekarki” – to tylko niektóre tytuły autorstwa (lub współautorstwa) grupy satyryków związanych na stałe z Wrocławiem. Kabaret „Elita” – bo o nim tu mowa – wypracował ogromy dorobek artystyczny, niemalże tydzień po tygodniu komentując zastaną rzeczywistość.
REKLAMA

Wydawać by się mogło, że teksty kabaretowe będą po tylu latach tylko stosem zapisanych pożółkłych kartek, tymczasem z ich analizy wyłania się drobiazgowy, fascynujący, aczkolwiek bardzo specyficzny ze względu na swą literacką formę, obraz problemów dnia codziennego dręczących niegdysiejsze polskie społeczeństwo.

Zaczęło się we Wrocławiu

Początków Kabaretu „Elita” szukać trzeba w roku 1969 na Politechnice Wrocławskiej. To właśnie tam student drugiego roku Wydziału Elektrycznego Tadeusz Drozda oraz student trzeciego roku Wydziału Łączności Jan Kaczmarek założyli kabaret, do którego tuż po pierwszym występie w marcu 1969 roku dołączył także student drugiego roku Wydziału Elektrycznego Jerzy Skoczylas. Sam kabaret otrzymał swoją nazwę właśnie po owym pierwszym koncercie – jak wspominał Jan Kaczmarek:

Po koncercie kierownik klubu wypisując umowę spytał się o nazwę zespołu. Nazwa zespołu jeszcze nie istniała. Drozda popisał się refleksem, powiedział „Elita” i sam się zadziwił. Zdziwienie na drugi dzień ustąpiło, a nazwa kabaretu pozostała (J. Kaczmarek, [Elita. Moje życie, moja przygoda...], s. 14).

Warto zauważyć, że żaden z założycieli kabaretu nie pochodził z Wrocławia. Tadeusz Drozda przybył doń z Brzegu Dolnego, Jerzy Skoczylas z Olkusza, a Jan Kaczmarek z Lwówka Wielkopolskiego. Nieco zagubionych w wielkomiejskim życiu studentów połączyły ogniska rajdowe w Karkonoszach i muzykowanie. Projekt „Elita”, który miał być jedynie „niewinną studencką zabawą”, przybierał coraz bardziej skrystalizowaną formę. Choć jego pierwszy program, zatytułowany Kadroskop, nie zebrał, delikatnie mówiąc, najlepszych recenzji, młodzi twórcy dalej kontynuowali kabaretową przygodę. W trakcie prób kolejnego programu ([Sprasowane twarze]) do grupy dołączył Roman Gerczak – w tym składzie kabaret działał do 1971 roku. Choć pierwszy ogólnopolski sukces „Elity” – I nagroda na Przeglądzie Kabaretów „Start” – miał miejsce w maju 1970 roku, to prawdziwy przełom nastąpił w rok później. Przepustką do dalszych sukcesów okazała się piosenka Kurna chata autorstwa Jana Kaczmarka, która zakwalifikowała się do Koncertu Debiutów na IX KFPP w Opolu. Mało tego, Olga Lipińska zdecydowała się włączyć program „Elity” Sprasowane twarze ze wspomnianą wyżej piosenką do opolskiego kabaretonu. Była to olbrzymia szansa dla początkującej grupy. Jak pisał Kaczmarek:

Był rok 1971, u władzy przystojny, silny, pachnący dobrą wodą po goleniu Edward Gierek. Dzięki tej gierkowskiej odwilży kabaretony opolskie były nawet ze trzy razy transmitowane na żywo! Jeśli się nie mylę, w latach 70, 71, 72... choć tu pewności nie mam. [...] Te pierwsze „gierkowskie” kabaretony cieszyły się ogromną popularnością. Ludzie płacili słono za byle jakie kopie wideofoniczne swoich koncertów (J. Kaczmarek, [Elita. Moje życie, moja przygoda...], s. 14).
REKLAMA

„Elita” swojej szansy nie zmarnowała. Otrzymała jedną z trzech głównych nagród festiwalu, Nagrodę Prezesa ds. Radia i Telewizji, a także – co dla artysty najważniejsze – zdobyła uznanie i sympatię publiczności. Drugim wielki sukcesem „Elity” był występ w lipcu tegoż samego roku na Festiwalu Akademickiej Młodzieży Artystycznej FAMA w Świnoujściu. Podczas tradycyjnego turnieju kabaretów o Trójząb Neptuna „Elita” wywalczyła drugą nagrodę (w starciu ze „Stodołą”, „Salonem Niezależnych” i „Kalamburem”).

Wkrótce zmienił się skład personalny formacji – odszedł Roman Gerczak, a w 1971 roku do grupy dołączył Leszek Niedzielski – uznany już w środowisku studenckim działacz Teatru Pantomimy „Gest” i „Kabaretu Ojców”, student bibliotekoznawstwa. Po FAMIE grupa rozpoczęła współpracę z wrocławskim przedsiębiorstwem imprez artystycznych „Impart”, która to zaowocowała serią koncertów w całej Polsce.

Kolejnym ważnym etapem w karierze formacji było rozpoczęcie działalności radiowej – na początku w „Ilustrowanym Tygodniku Rozrywkowym”, a następnie (do dnia dzisiejszego) w słynnym „Studio 202” – jednej z najstarszych powojennych audycji satyrycznych w Polsce, nadawanej na antenie Polskiego Radia Wrocław od 1956 roku. Jednym z jej autorów był Andrzej Waligórski, którego wkład w rozwój nie tylko samej „Elity”, ale i polskiej satyry w ogóle jest ogromny. To właśnie on, proponując najpierw Janowi Kaczmarkowi etat w „Studio 202”, zaczął po kolei ściągać do redakcji pozostałych członków formacji. Nim jednak doszło do pełnej fuzji „Elity” ze „Studiem 202”, współpraca z Andrzejem Waligórskim została nawiązana także na estradzie. 3 grudnia 1973 roku zostały zainaugurowane wspólne występy pod tytułem „Elita i Waligórski”. Zmieniał się skład osobowy grupy, w latach 1974–1977 należał do niej Lech Ignaszewski, „zwerbowany” tak jak wcześniej Leszek Niedzielski z „Kabaretu Ojców”.

Stanisław Szelc (rys. Zbigniew Kresowaty)

W 1976 roku „Elitę” opuścił jeden z jej założycieli – Tadeusz Drozda. Pod koniec lat 70. do „Studia 202” dołączył dotychczasowy aktor Teatru „Kalambur” Stanisław Szelc, który w 1981 roku został także członkiem formacji. Oprawę muzyczną od 1972 roku zapewnia Włodzimierz Plaskota, który w 1975 roku dołączył także do zespołu „Studia 202”. Formacji udało się szczęśliwie przetrwać burzliwie lata 80. i kabaret kontynuuje działalność do dnia dzisiejszego – niestety w zubożonym składzie po śmierci Andrzeja Waligórskiego i Jana Kaczmarka.

REKLAMA

Kłopoty aprowizacyjne

„Kanonada serdelków i szmalcu, artylerię szykuje salceson” – tak śpiewając, Jacek Kleyff z warszawskiego „Salonu Niezależnych” krytykował powstający w pierwszej połowie lat 70. model społeczeństwa konsumpcyjnego. Czy przypuszczał, że już za kilka lat ten sam salceson będzie obiektem pożądania rzeszy osób, które ustawione w kolejce tworzyć będą typowy przedsklepowy „krajobraz”, a jego wrocławscy koledzy po fachu będą co tydzień informować słuchaczy „Studia 202” o nowych bolączkach, jakie przynosił kolejny dzień?

Tak się złożyło, że czas przełomu w okresie dekady Edwarda Gierka był też okresem swoistego przełomu dla „Elity”. W czasie gdy sklepy zaczęły straszyć pustymi półkami i nastał tryumf brakoróbstwa, wrocławska formacja zadzierzgnęła współpracę ze „Studiem 202”, które stało się z czasem jej radiowym głosem. Dwa razy w tygodniu słuchacze cyklu „Wyobraźcie sobie państwo...” mogli wysłuchać kolejnej porcji doniesień o zaopatrzeniowych (i nie tylko) kłopotach, opatrzonych humorystycznym komentarzem. Dziś trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy prezentowane w cyklu materiały były istotnie mozaiką wydarzeń z życia wziętych, czy jedynie satyrycznym przetworzeniem tejże rzeczywistości.

I tak na przykład redaktor Kaczmarek informował w 1977 roku o braku wszelakich rzeczy w tubkach, przede wszystkim pasty do zębów, na co redaktor Niedzielski błyskotliwie odpowiedział: „Po co ci pasta, jak nie ma szczoteczek, szczoteczki są w Chorzowie” (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 25228). Z innej audycji dowiadujemy się o kotłowaninie w PDT wywołanej akcją „Sukces 1979”, w ramach której zakłady produkcyjne miały „rzucić” towary, które ludzie naprawdę chcieli kupić, między innymi drób i ubranka dla dzieci (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 27445). Oczywiście sygnalizowane były także problemy z zaopatrzeniem w mięso, którego cena i dostępność miały od lat 50. duży wpływ na zaufanie społeczeństwa do władz. Jak pisał Jacek Kuroń:

Jak mówił stary robotnik, „przed wojną był problem «chleb», a teraz jest problem «do chleba», czyli kiełbasy – podstawowego pożywienia PRL-owskiej klasy robotniczej. Gomułka w 1970 i Gierek w 1980 r. ostatecznie przekonali się, że na dłuższą metę w socjalizmie tego problemu rozwiązać się nie da. (J. Kuroń, J. Żakowski, [PRL dla początkujących...] s. 131).
REKLAMA

Jak komentowała ten problem Elita? Otóż z jednej z audycji można było dowiedzieć się o sklepie samoobsługowym „Cyryl”, w którym pojawił się nowy gatunek mięsa „pachwina wołowa” w cenie 30 zł za kilogram. Informacja ta wywołała luźną rozmowę na temat nazw „nowych” gatunków – proponowane były między innymi takie nazwy jak „moszna barania” czy „pachwina wieprzowa”, równie skutecznie zniechęcające do zakupu (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 28101).

Problem zaopatrzenia dotyczył nie tylko artykułów spożywczych czy przemysłowych, ale także energii. Z powodu jej ogromnego zużycia przez przedsiębiorstwa już od początku dekady zdarzało się wyłączanie prądu odbiorcom indywidualnym, które z czasem zaczęło się zdarzać coraz częściej. Kłopoty te, w połączeniu z brakiem zapasów surowców i paliwa (węgla), szczególnie dały o sobie znać podczas tak zwanej „zimy stulecia” 1978/1979, kiedy to gwałtowne opady śniegu przyniosły całkowity paraliż gospodarki.

Satyryczne odbicie powszechnego problemu niedoboru prądu znalazło się w słynnym cyklu Rycerze autorstwa Andrzeja Waligórskiego (odcinek z 2 grudnia 1978 roku), w którym to Pan Hetman wydał rozporządzenie w sprawie ograniczenia oświetlenia: Luśnia chodził po stanicy, rozklejając plakaty z hasłem „Oszczędzaj łuczywo”, a „Poradnik Zagończyka” podawał komunikat Centralnej Niedyspozycji Mocy zarządzający stopień zasilania czterech świec (A. Waligórski, [Rycerze...]). Z kolei w dialogu Oszczędzajmy energię (październik 1977) Jerzy Skoczylas i Jan Kaczmarek podali takie oto sposoby na oszczędzenia ciepła:

. – Przeganianie ciepła z jednego pokoju do drugiego. To znaczy przewietrzyć pierwszy pokój, a ciepło przegonić do drugiego.

– Uszczelnienie okna.

– Domowe ogniska, gorące pocałunki, żarliwe dyskusje, ciepłe rączki, a nie zimne nóżki

(J. Kaczmarek, J. Skoczylas, [Oszczędzajmy energię...]).

p. Kolejną zmorą nękającą klientów było brakoróbstwo i tak zwane „towary zastępcze”: „W sklepach brakuje przewodu dwużyłowego, który jest krojony na kawałki, dorabia się do tego wtyczkę i sprzedaje się jako część zamienną do urządzeń elektrycznych” (Zespół „Studia 202”, Wyobraźcie sobie państwo..., taśma nr 27148) – informował Jerzy Skoczylas. Z kolei Jan Kaczmarek przytoczył przykład „opakowania zastępczego”: „Konserwa rybna «Kergulena» z etykietą zastępczą – na wierzchu biała kartka, która skrywa nalepkę «szprot», a ta z kolei wytłoczony na puszce napis «filety»” (tamże, taśma nr 2810).

REKLAMA

Obniżka jakości wyrobów doprowadzała do zalewania rynku tak zwanymi bublami i pociągała za sobą legalizację partactwa. Przykładem może być chociażby manewr Polskiego Komitetu Normalizacji Miar i Jakości z 1986 roku, który dopuścił dla mebli I (!) gatunku „osiem rodzajów wad, takich między innymi jak: wyszczerbienia, ubytki okleiny, wygniecenia, zadziory” ([Zarządzenie Prezesa Polskiego Komitetu Normalizacji Miar i jakości z dnia 13 stycznia 1986 r....]). Wybuchające telewizory marki „Rubin”, źle skrojone ubrania o fasonach niemożliwych do założenia przez przeciętną osobę, wadliwe kuchenki, pralki i lodówki, buty jednorazowego użytku...

Kabaret „Elita” niejednokrotnie komentował w „Studio 202” upowszechnianie się bubli. Obok ostrzeżeń o miejscach sprzedaży trefnego towaru, w skeczu Nieracjonalne wykorzystywanie surowców wtórnych i przetworzonych, czyli bubli nawiązywał do popularnych haseł wzywających do oszczędzania surowców wtórnych, podając sposoby ich realizacji wiążące się z produkcją wadliwych towarów:

. Jan Kaczmarek: – Surowce wtórne należy oszczędzać dwa razy.

Włodzimierz Plaskota: – Co takiego?

J.K: – Zaraz Ci wytłumaczę. Są surowce wtórne zasadnicze: złom, szmaty, kości i surowce wtórne przetworzone, czyli buble.

W.P: – Aha.

J.K.: – Jest nieraz taka sytuacja, że z dobrego surowca zrobi się bubel, np. z materiału szyje się koszulę typu „koszmar”.

W.P: – Koszmar z kaszmiru?

J.K.: – No, na przykład. Szyje się jakieś tanie wdzianka, których najmniej wybredny klient nie kupi; jakieś fasony tragiczne i ponieważ nikt tego nie kupi, jest już pierwsza oszczędność surowca – nienoszona koszula się nie niszczy.

W.P: – To bardzo mądre odkrycie. Taka koszula, której nikt nie kupi jest już nadal surowcem, tyle że wtórnym.

J.K: – Tak jest! I nie wolno go zmarnować, tylko trzeba drugi raz zaoszczędzić.

W.P: – Innymi słowy, oddać go do punktu skupu jako cenne szmaty.

J.K.: - Tak jest! Niestety nie jest to stosowane w praktyce a szkoda.

(J. Kaczmarek, [Nieracjonalne wykorzystywanie surowców wtórnych...]).

p. „Cenne szmaty” starano się jednak wykorzystać w różny sposób. Jeśli materiał był dobry, próbowano po prostu przerobić ubrania tak, aby przybrały nieco bardziej „nośliwy” kształt. W 1977 roku wprowadzona została zasada „naprawy przedsprzedażnej” – produkt prosto z taśmy montażowej trafiał do naprawy. Wybrakowany towar próbowano także zbyć na specjalnie organizowanych wyprzedażach, często jednak bezskutecznie. Trudno było zresztą oczekiwać, że nabywców znajdą „golfy [...] dla amatora, który byłby szeroki jak szafa, za to o wzroście przedszkolaka”(W. Kot, [PRL czas nonsensu...], s. 138). Nic dziwnego, że każdy, kto miał żyłkę majsterkowicza lub cieszył się talentem krawieckim, próbował na własną rękę toczyć boje z zalewem tandety.

REKLAMA
. Chodzę strapiony, gdziekolwiek zajrzę – wszędzie ogony.

Kupić chcę watę – ogon w aptece, po świecę lecę – ogon po świece,

Biegnę po masło – ogon, niestety, dłuższy niż ogon starej komety.

Po buty ogon, po ryby ogon, takiego nawet nie życzę wrogom.

[...]

Skończył się człowiek wyodrębniony. Ludzie są zbici w długie ogony.

W ruchome węże płynne i zmienne, wielogodzinne i całodzienne

(J. Brzechwa, [Ogony...], s. 233–234).

p. Kolejka. „Ogon”. „Wąż”. Zjawisko fenomen, ciekawe nie tylko dla historyka, ale także dla socjologa czy psychologa, jest po dziś dzień jednym z najpopularniejszych symboli minionej epoki. Początek działalności „Elity” przypadł na lata, w których przeciętny Kowalski mógł zaśpiewać swój „Bananowy song”, jednak czas ten dość szybko się skończył i pojawiła się „dziadowska nuta”: „Święta bez ryby, maku i szynki. By ludzi bardziej rozeźlić nie ma cytryny, śledzia, sardynki...” (J. Błażejowska, P. Wieczorkiewicz, [W kolejce po wszystko...], s. 8) – podśpiewywano, czekając w przedsklepowym ogonku. Niewątpliwie kolejka była zbiorowiskiem rządzącym się własnymi zasadami. O jej mechanizmach pisali między innymi Kazimierz Brandys, Andrzej Kijowski, zdesperowani kolejkowicze, a także Kabaret „Elita”. Jednym z owoców jej twórczości jest skecz Kolejka.

Przewodnikiem w świecie kolejkowych praw był w tym numerze magister Stukrotny – przewodniczący do spraw Statutu Kolejki, który pragnął zasygnalizować najpilniejsze rozwiązania mające usprawnić mechanizm działania „ogonka”. Prezentację rozpoczynała ogólna charakterystyka kolejek: dziennych i wielodobowych. Pierwsze cechowały się przypadkowością i brakiem więzi międzyludzkich, drugimi z kolei rządziły odrębne przepisy, specjalny wewnętrzny regulamin i – najważniejsza w tym wszystkim – lista uczestników. Rzeczywiście: tak zwane społeczne listy kolejkowe odgrywały kolosalną rolę w funkcjonowaniu „wężyka”, a regularne meldowanie się na nich wymiernie przybliżało do kupna wyczekiwanego towaru. Jak mówił magister Stukrotny:

REKLAMA
. – Kolejka nie powinna tracić czasu na czekanie. Trzeba do kolejek wprowadzić kursy języków obcych, kursy szycia i szydełkowania.

– Kolejki powyżej 50 uczniów dostaną nauczyciela, tablicę i przydział kredy.

– Małżeństwa zawarte w kolejce będą obsługiwane poza kolejnością, a dzieci powite w ogonku zdobędą specjalne uprawnienia jak dawcy krwi czy inwalidzi wojenni.

(J. Skoczylas, [Kolejka...]).

p. Nota bene, kwestia osób uprzywilejowanych wywoływała ogromne emocje. Niekiedy proszono o „korektę” systemu, aby utemperować nieco zapał staruszków i kombatantów, najczęściej jednak krewna bądź przyjaciółka emerytka była skarbem nie do przecenienia – przypomnieć tu można kadry z serialu „Alternatywy 4”, kiedy to jeden z mieszkańców, inwalida na wózku, był wynajmowany przez sąsiadów jako sposób na obejście kolejki.

Magister Stukrotny apelował również w kwestii spraw socjalnych kolejki: zapewnienie opieki lekarskiej i odpowiedniej rekreacji, oświetlenia, elektryfikacji: „a jeśli w przyszłości kolejki się zwiększą, powinny dostać osobno telewizor, gazetę, telefon, rozpatrywana jest także współpraca z zagranicą”. Bolączką pana Stukrotnego był także problem kultury: „żeby się nie pchać, nie pchać, nie rzucać na towar, ale podejść do lady spokojnie, z godnością...” – słowa przewodniczącego przerywa okrzyk: „Jałowcową rzucili!”, na co mówca urywa zdanie w pół słowa i pędzi po towar. Na twarzy słuchacza pojawia się uśmiech, ale trzeba powiedzieć, że psychologia sklepowych ogonków była niekiedy wypadkową wszelakich złych emocji. Jak pisał anonimowy kolejkowicz w 1980 roku:

Kolejka jest przeraźliwym przekrojem naszego społeczeństwa. [...] Kolejka jest zbiorowiskiem chamstwa, arogancji, nieżyczliwości, cwaniactwa, no i nie wiem jeszcze czego. [...] Jeżeli już mamy (a mamy) stać w kolejkach, to zróbmy to w sposób kulturalny. Jak wytłumaczyć kolejkowiczom, że zdyscyplinowana kolejka jest załatwiana szybciej, że po prostu ten porządek jest w jej własnym interesie. Uważam, że jest to zadanie dla całego społeczeństwa. Samoobrona kolejkowa. Jak to zorganizować? Nie wiem. [...] Nie widzę możliwości powołania Niezależnego Samorządnego Związku Obrony Kolejkowiczów, ale na Miły Bóg, zróbmy coś na tym polu ([List z listopada 1980...], s. 293–294).

Gra emocji, a dla stojącego z boku widza nieliche przedstawienie. Mówiąc krótko, życie doganiało, a czasem i przeganiało kabaret.

Komunikacja

. Serpentyny i pobocza wyczuwamy.

Raz na ziemi, raz pod ziemią drogi kręte.

„Radio Taxi, proszę czekać...” – zaczekamy,

REKLAMA

coś być musi, coś być musi,

do cholery, za zakrętem.

(J. Janczarski, P. Gintrowski, [Zmiennicy...]).

p. Droga, ruch, przyjazdy, odjazdy, powroty i pożegnania – metafora życia, a zarazem dzień powszedni wielu tysięcy Polaków, którzy codziennie wyruszając do pracy, rozpoczynali swoją małą wędrówkę, często najeżoną wieloma trudnościami – dosłownie i w przenośni. Tak o szeroko pojętej drodze śpiewał w Zmiennikach Przemysław Gintrowski. A na drodze od początku lat 70. działo się coraz więcej. Do lamusa zaczęły odchodzić warszawy; symbolem dekady stać się miał „samochód dla Kowalskiego”, czyli Fiat 126p, po raz pierwszy zaprezentowany w Warszawie 9 listopada 1972 roku. Jego starszy brat, Polski Fiat 125p (produkowany od 1967 roku), reklamowany był jako „bezpieczny, szybki, ekonomiczny” samochód i alternatywa dla rodzin, dla których „maluch” był zbyt mały.

Polski Fiat 125p, model z 1980 roku (fot. OtiS78, na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa–na tych samych warunkach 3.0 niezlokalizowana)

Organizowano cały szereg akcji mających rozsławić dobre imię rodzimego przemysłu motoryzacyjnego: do historii przeszedł Sobiesław Zasada, który pokonał trasę Rajdu Monte Carlo fiatem 126p. Podjęto także między innymi próbę bicia rekordu świata w jeździe non stop samochodem, a konkretnie fiatem 125p. Odbyła się ona na autostradzie na odcinku Wrocław–Legnica. Także w twórczości „Elity” odnaleźć można ślad tej propagandy sukcesu – z okazji bicia rekordu powstała piosenka Siedmiu wspaniałych, (tytuł piosenki odwołuje się do liczby kierowców, którzy na przemian prowadzili pojazd) wykonana na zakończenie całego, nota bene udanego, przedsięwzięcia:

Siedmiu wspaniałych, siedmiu wytrwałych / i jeden cel, co ich zbratał / wiedzie do niego droga daleka / dłuższa niż obwód świata! / Siedmiu wspaniałych i tak odważnych! / Równać ich można z Jamesem Bondem / Wygrali wyścig z czasem / w znacznie lepszym stylu / niż jakaś tam simca aronde! / Ref. Jęknął z podziwu świat / nowy rekord z hukiem padł / błyskotliwy jak szach mat / i właśnie polski fiat! / Do historycznych dat / swoją dorzucił fiat / innych blask wyraźnie zbladł / na szereg długich lat (J. Kaczmarek, [Elita. Moje życie, moja przygoda...], s. 45).

Niestety, codzienność nie była już tak błyszcząca i różowa. Posiadanie własnego samochodu dla wielu nadal było szczytem marzeń, aby dojechać do pracy musiano korzystać z usług komunikacji miejskiej i nie tylko – dla mieszkańców niewielkich miejscowości droga ta bywała nierzadko naprawdę karkołomna.

Zagadnienia te oraz stan dróg często były tematem cyklu Wyobraźcie sobie państwo... Członkowie kabaretu przedstawiali bolączki komunikacyjne, jakie dotykały mieszkańców Wrocławia, a było ich wcale niemało. I tak na przykład informowano o stacji PKP Wrocław – Mikołajów, na której z niewiadomych powodów nie zatrzymywały się żadne pociągi, mimo iż w okolicy mieszkało mnóstwo ludzi (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 26772).

REKLAMA

Ogromnym problemem był wielki ścisk panujący w komunikacji miejskiej. Jak relacjonowała „Elita”, zatłoczone do granic możliwości autobusy często już po kilku przystankach zamieniały się w „autobusy pośpieszne”, niektóre nie zatrzymywały się na głównych ulicach (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 26086). Istniały też inne metody pozbycia się nadmiernej ilości pasażerów – część z nich można było po prostu wyrzuć z pojazdu, tłumacząc się na przykład niskim ciśnieniem w oponach (tamże, taśma nr 25310). Powstawały też grupy „mimowolnych gapowiczów” – ludzi, którzy z powodu tłoku nie mogli dostać się do kasowników (Tamże, taśma nr 25228). Podobnie rzecz miała się z tramwajami. Utyskiwano również na stan wrocławskich dróg, szczególnie na asfalt, który topił się zanim jeszcze przyszły wysokie temperatury (tamże, taśma nr 27903).

„Szarzyzna ulicy”

Zbierało się, zbierało / aż przyszedł czas fatalny / zabrakło fenomenów / świat super jest normalny. / Normalne bzdury w kinie, / normalna w radiu nuda, / normalny tłok w tramwajach / normalna czysta wóda. / W powodzi normalności / (czy przyczyn szukać w cudzie?) / Powoli potonęli normalni zwykli ludzie. (L. Ignaszewski, [Zbierało się], cyt. za: J. Kaczmarek, [Elita. Moje życie, moja przygoda ...], s. 52–53).

Ta piosenka autorstwa Lecha Ignaszewskiego zagościła w repertuarze „Elity” pod koniec lat 70. Po „tłustym” początku dekady Polacy ponownie znaleźli się w świecie szarych ulic, kolejek, pustych półek i towarów „drugiej świeżości”. Niestety, morze nieprzemyślanych inwestycji brutalnie przerwało różowy sen przeciętnego Kowalskiego, który budząc się w połowie lat 70. ze smutkiem zauważał, że wciąż tkwi na mieliźnie.

Mówiąc o „szarzyźnie ulicy”, nie sposób nie wspomnieć o ogólnym niechlujstwie, jakie panowało na ulicach, w bufetach, zakładach pracy, nierzadko w ogólnej kulturze bycia. Zwłaszcza w gastronomii było to dotkliwą bolączką. Pamiętna scena w „Misiu” Stanisława Barei przedstawiająca bar z talerzami przykręcanymi do stołu i sztućcami na łańcuchach jest oczywiście przerysowana, groteskowa, jednakże wskazuje na ówczesną specyficzną atmosferę w miejscach zbiorowego żywienia. Szczególną rolę w uprzykrzaniu posiłków miał odgrywać zwłaszcza kelner, traktujący pracę jako zło konieczne. Jeśli chodzi o jakość serwowanych potraw, to istniały znane i szanowane lokale o wysokiej renomie, jednakże funkcjonował także szereg przybytków gastronomicznych stojących na bardzo niskim poziomie, gdzie skargi niezadowolonych klientów pozostawały najczęściej bez echa. Również z higieną przyrządzania posiłków bywało różnie. O stanie dolnośląskiej (i nie tylko) gastronomii dyskutowali również Andrzej Waligórski i Jerzy Skoczylas w swoim skeczu Hajże na niechluje! – niechlujstwo w gastronomii :

REKLAMA
. – Dzisiaj obrobimy gastronomię

– Tak, co do kelnerów, najgorszy jest sklerotyk, który zapomniał, co kto zamówił i z którego stolika, a potem zapomina w ogóle, że sam jest kelnerem, co to za restauracja i co to za miasto, no ale w jakim kraju to chyba pamięta.

– No pamięta, ale ty mówisz o takiej klasycznej gastronomii z kelnerem, a mnie interesuje gastronomia szybkiej obsługi, jak szwedzka, amerykańska..

– I tu mamy przykład. W Warszawie na dworcu jest taki bar i każda potrawa ma swój numer, podajesz kasjerce, ona ci szybko zlicza, ile masz zapłacić, dostajesz bloczek, ustawiasz się w kolejce, odbierasz tacę i idziesz.

– Ale też są miejsca poronione. Są takie lokale, w których są takie zakręty i rewiry... w jednym się tylko bigos dostaje, a w drugim wątróbkę.

– To ja chcę ten drugi.

– I tu tkwi błąd, bo jak siądziesz w takim rewirze, to ci od razu stawiają na stół to, co tam obowiązuje, tymczasem wszyscy pchają się do wątróbki, rewir bigosowy stoi pusty, a w wątróbkowym kolejka. Jeden kelner się nudzi a drugi leci z nóg.

– Bo to wymyślił jakiś Nikifor polskiej gastronomii i już lepiej korzystać z tytułowanych wzorów, na przykład szwedzkich.

– Ooo tak, dobry szwedzki bar.

– A nasz wrocławski „Wiking”?

– A jakoś tam nie jadłem, ale jak tamtędy przechodzę, to zawsze jakoś tak dziwnie czuć. A może on się nie nazywa „Wiking” tylko „Pod Wikingiem”?

– Ja tam nie bywam. Mam za to smutne wiadomości ze Świdnicy. Słynna niegdyś restauracja „Zagłoba” zeszła na psy, a w słynnej niegdyś rosyjskiej herbaciarni podają wódkę.

(A. Waligórski, [Hajże na niechluje – niechlujstwo w gastronomii...]).

p.

Bar mleczny w Łodzi (2006 r., fot. HuBar, na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 2.5 Generic)

Posiłek spożyty w dusznej atmosferze baru mlecznego nie należał do najprzyjemniejszych. Niestety, wyjście na zewnątrz też nie przynosiło zbytniej ulgi. W cyklu Wyobraźcie sobie państwo... członkowie formacji niejednokrotnie zwracali uwagę na estetykę wrocławskich ulic. Krytyce poddany został między innymi stan wizytówki miasta – rynku, który (czas nadania audycji to październik 1978 roku) został oceniony jako zaniedbany. Zwrócono uwagę na dziurawe świetliki i powybijane okna w niektórych kamienicach (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 26186). Z innej audycji dowiadujemy się z kolei o straszącym przechodni Podwalu, które miało tonąć w powodzi śmieci i odstręczać obdrapanymi budynkami (tamże, taśma nr 27148). Wśród takich doświadczeń można było na koniec zaśpiewać za Janem Kaczmarkiem:

. Chmurno, durno, nieprzyjemnie, luźna plomba dzwoni w zębie, 

A za oknem, w środku maja, dudni grad jak strusie jaja! 

We łbie szumi znów, niestety, w kościach łamie to artretyzm, 

Tylko usiąść i zapłakać, że ta dola byle jaka. 

(...)

Pies mnie pogryzł od sąsiada, bo pogłaskać chciałem gada 

Byłem u sąsiada żony, nie wie czy był zaszczepiony 

Pogotowie wzięło Kryśkę, miała chorą ślepą kiszkę, 

Nie ma, nawet, z kim się napić, to się kurtka można zabić. 

Trudno sobie wyobrazić miły koniec tej ballady, 

To twór chorej wyobraźni, w tym życiowym mym marazmie, 

Psa wyprawię na lewiznę, Kryśkę chyba w ucho gwizdnę, 

Zenek szefa niech pogryzie w udo, albo trochę wyżej.

(J. Kaczmarek, [Gdy wysiądzie wyobraźnia...], s. 159–160).

p.

Absurdy codzienności

Wydział Spraw Społeczno-Administracyjnych Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie na czas stanu wojennego zobowiązuje kierowców USC do informowania interesantów (wesela, pogrzeby, urodzenia) o obowiązku uzyskiwania zezwolenia na zgromadzenie z okazji tych uroczystości [...]. Podanie należy złożyć co najmniej na siedem dni przed planowanym odbyciem (cyt. za: W. Kot., [PRL czas nonsensu...], s. 193).

Jak widać, urzędnicze absurdy dotyczyły nawet tak niecodziennych uroczystości. Nonsensy wkradały się wszędzie, stając się często przyczyną mniejszych lub większych problemów. I tak Kabaret „Elita” w swoim cyklu Wyobraźcie sobie państwo... informował o dyrektorze firmy, który w trybie pilnym zwołał wszystkich swoich pracowników i zorganizował wyjazd na „najpilniejszą budowę”, w efekcie którego robotnicy przesiedzieli trzy dni w hotelach (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 25146). Innym razem dom wzniesiony jako mieszkanie dla budowlańców był wykonany tak tandetnie, że tuż po oddaniu wymagał remontu (tamże, taśma nr 26063). Z kolei na Akademii Medycznej bardzo ważne dla późniejszej praktyki zajęcia z etyki lekarskiej były fakultatywne (tamże, taśma nr 26337).

PRL był okresem obfitującym w absurdalną niejednokrotnie propagandę. Slogany typu „Śledźcie tych, co jedzą śledzie, a zdrowie was nie zawiedzie!” (W. Kot, [PRL czas nonsensu....], s. 186) śmieszyły, nie przynosząc w zasadzie wymiernego efektu. Także treść wszelkiego rodzaju nakazów i zakazów stanowiła często swojego rodzaju zagadkę – na przykład w siedzibie Gminnej Spółdzielni w Tłuszczu pod Warszawą widniał napis: „Uwaga!! Korytarzem idzie człowiek!” (tamże, s. 144). Również w wyżej wspomnianym cyklu można odnaleźć podobne informacje, między innymi o plakacie mającym zachęcić do pracy w zakładzie odzieżowym w Mysłowicach, a przedstawiającym robotnika bez ręki i bez oka (Zespół „Studia 202”, [Wyobraźcie sobie państwo...], taśma nr 27717), czy też o ogłoszeniach „o zakazie sprzedaży alkoholu osobom w odzieży roboczej” (tamże), oczywiście bez żadnego stosownego wyjaśnienia.

Za jeden z największych absurdów doby PRL-u należy chyba jednak uznać nowomowę, która do dziś stanowi obiekt kpin i żartów. Obok „partyjnego pustosłowia”, które sprowadzało się do ogłupiającej kompilacji pustych frazesów, usiłowano zastąpić zwyczajowe nazwy poszczególnych przedmiotów czy czynności nowymi, które przybierały najczęściej absurdalną postać: miotła stała się „zamiataczem płaskim”, lampa „wisiskiem”, sitko „przeciskiem” i tak dalej. Także „Elicie” nieobojętny był problem potworków nazewniczych, czego przykładem może być skecz Hajże na niechluje – niechlujne nazewnictwo. Podczas rozmowy dwóch znajomych jeden pytał drugiego:

. – Czy ty wiesz na przykład co to jest zwis gabinetowy?

– Kryzys rządowy?

– Nieeee... to żyrandol. A co to są wsuwki męskie?

– Eeee....

– No to są klapki, kapcie bez pięty. A co to jest zapornica?

– No chyba zakonnica, która ma zaparcie.

– Nie. Łańcuch do drzwi. A podgardle dziecięce?

– (z radością) Nowa wędlina?

– Nie, śliniaczek dla małego dziecka.

– No i co, w tym wyraża się kultura naszego języka?

– Nie, w tym wyraża się brak kultury tych, którzy są dopuszczeni do tego języka

(A. Waligorski, [Hajże na niechluje! – niechlujne nazewnictwo...], taśma nr 24015).

(Choć mnożenie owych udziwnień stało się także domeną naukowców (na przykład, jak pisze W. Kot, na Międzynarodowym Sympozjum Naukowym „Ochrona człowieka w środowisku pracy” podano naukowe definicje zamiatania i zmywania), to jednak szczęśliwie językowe potworki nie znalazły sobie poczesnego miejsca w codziennej mowie.)

Zobacz też:

Bibliografia

Nagrania archiwalne

  • Andrzej Waligórski, Hajże na niechluje – niechlujstwo w gastronomii, [w:] Studio 202, Polskie Radio Wrocław, taśma nr 24015, 24180.
  • Tenże, Rycerze, [w:] Studio 202..., taśma nr 26337.
  • Jan Kaczmarek, Nieracjonalne wykorzystywanie surowców wtórnych i przetworzonych czyli bubli, [w:] Studio 202..., taśma nr 24015.
  • Tenże, Jerzy Skoczylas, Oszczędzajmy energię, [w:] Studio 202..., taśma nr 25099.
  • Jerzy Skoczylas, Kolejka, [w:] Studio 202..., taśma nr 28772.
  • Zespół „Studia 202”, Wyobraźcie sobie państwo..., [w:] Studio 202..., taśma nr 25146, 25228, 25310, 26063, 26086, 26186, 26307, 26337, 26772, 2717, 27148, 27445, 28101

Akty prawne

  • Zarządzenie Prezesa Polskiego Komitetu Normalizacji Miar i jakości z dnia 13 stycznia 1986 r. w sprawie wymagań, jakim powinny odpowiadać wyroby z metali szlachetnych, metod badania, cech probierczych i sposobu cechowania, „Monitor Polski”, r. 1986, nr 5, poz. 35.

Teksty piosenek i wierszy:

  • Jan Brzechwa, Ogony, [w:] Wiersze wybrane, PIW, Warszawa 1981.
  • Jacek Janczarski, Przemysław Gintrowski, Zmiennicy, [w:] Melodie Z Ulubionych Seriali 1964–1989, vol. 2, Pomaton EMI, b.m.w., 2004.
  • Jan Kaczmarek, Gdy wysiądzie wyobraźnia, [w:] Kurna chata. Wiersze, piosenki, piosneczki, Europa, Wrocław 1999.
  • Jacek Kleyff, Z drzewcem, [w:] Jacek Kleyff – Piosenki. Piosenki – niektóre z Michałem Lorenzem i ork. DesOrient – od Salonu Niezależnych do Orkiestry Na Zdrowie, b.m.w, 1999.
  • List z listopada 1980 r., [w:] Od sierpnia do grudnia 1980. Listy do Mieczysława F. Rakowskiego, Czytelnik, Warszawa 1981.

Opracowania

  • Justyna Błażejowska, Paweł Wieczorkiewicz, W kolejce po wszystko, dodatek do tygodnika „Newsweek”, r. 2006, nr 46, seria: PRL Świadkowie, nr 8.
  • Jan Kaczmarek, Elita. Moje życie, moja przygoda, Europa, Wrocław 2002.
  • Wiesław Kot, PRL czas nonsensu. Polskie dekady. Kronika naszych czasów 1950–1990, Publicat, Poznań 2007.
  • Jacek Kuroń, Jacek Żakowski, PRL dla początkujących, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1996.

Redakcja: Roman Sidorski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Gabriela Nastałek-Żygadło
Magister historii, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego i doktorantka w Instytucie Historycznym UWr. Interesuje się historią Polski po 1945 r. ze szczególnym uwzględnieniem historii filmu oraz kabaretu polskiego.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone