Zamordowani jak w Katyniu

opublikowano: 2018-10-26 16:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Tę historię spowijał mrok tajemnicy. Za uratowanie kobiety z rąk czerwonoarmistów kilku Polaków zapłaciło najwyższą cenę. Poznajcie ich historię...
REKLAMA

O odmowie skorzystania przez Bieruta z prawa do ułaskawienia skazańcy dowiadywali się tuż przed wykonaniem wyroku. Do tego czasu mogli żyć nadzieją. Podporucznik Przerwa zapewne martwił się o ciężarną żonę. Kanonier Łabuza marzył, że może jednak będzie mógł zobaczyć dziecko, które urodziło mu się w czasie, gdy odbywał służbę wojskową w Lesznie. Kapral Warwasiński miał nadzieję, że jego matka nie uwierzy w to, że jej jedyny syn jest zbrodniarzem.

Bolesław Bierut w lipcu 1949 roku (domena publiczna)

Rodzina komendanta z Leszna dowiedziała się, że po skazaniu żołnierze zostali przewiezieni do poznańskiego aresztu. „Tam świeci słońce, a tu tak mroczno… Najgorszy jest ten głuchy stuk podkutych buciorów o świcie. I to oczekiwanie…” – powiedział podporucznik Przerwa siostrze podczas krótkiego widzenia. Nie mógł uwierzyć w tak brutalny osąd i niesprawiedliwy, okrutny wyrok.

Skazani z niepokojem nasłuchiwali kroków na korytarzu i zapewne drżeli na dźwięk otwieranych drzwi. Od innych więzionych wiedzieli, co to może oznaczać. Nadzieję mogli mieć do chwili, gdy do ich cel nie wszedł owiany ponurą sławą naczelnik aresztu w towarzystwie prokuratora i strażników.

Matka oficera, Helena Przerwa codziennie chodziła pod budynek, gdzie trzymano jej syna. Przekazała mu, że będzie głośno stukała obcasami, żeby wiedział, że znajduje się w pobliżu. To miało dodawać mu otuchy. Kobieta w jakiś sposób dowiedziała się, kiedy będą wywozić syna na egzekucję. Gdy samochód ciężarowy wyjechał z bramy aresztu, próbowała pojazd zatrzymać, uczepiła się ciężarówki, która wlokła ją przez kilka metrów…

15 czerwca 1947 roku Towarzystwo Przyjaciół Żołnierza – Koło w Miłosławiu wystąpiło z pismem do Wojskowego Sądu Okręgowego. „Wnosimy gorącą prośbę o łaskawe ponowne rozpatrzenie sprawy i skazanym na karę śmierci żołnierzom jak najdalej idące złagodzenie kary” – napisali w imieniu organizacji jej prezes, Stanisław Stawicki, sekretarz Helena Łuczakowa i skarbnik Florian Stawicki. Pod pismem podpisało się ponad 150 osób. Żadna z nich nie wiedziała, że dokładnie w dniu składania podpisów podporucznik Przerwa, kapral Warwasiński i kanonier Łabuza zostali zabici.

Na protokołach wykonania kary śmierci jest data 15 czerwca, ale nie wpisano godziny egzekucji. Dokumenty podpisali: prokurator pułkownik Wilhelm Świątkowski, lekarz – doktor Podsiadłowski (imienia nie podano), a w rubryce „dowódca plutonu egzekucyjnego” figuruje podporucznik Jan Młynarek. Ten ostatni pełnił funkcję naczelnika aresztu śledczego. Dowódcą plutonu był tylko na papierze. Najczęściej żadnego plutonu nie było, Młynarek sam zabijał skazanych. Tak było prościej. Organy bezpieczeństwa nie dysponowały jednostkami do wykonywania wyroków, a tworzenie naprędce plutonów napotykało na problemy formalne i organizacyjne – nie było chętnych do przeprowadzania egzekucji. Naczelnik poznańskiego aresztu nie miał żadnych oporów, by występować w roli kata. Wśród więzionych Młynarek miał sławę sadysty lubującego się w biciu i torturowaniu.

REKLAMA

W napisanych na maszynie protokołach z egzekucji żołnierzy 86. Pułku nie wspomniano, żeby brał w nich udział duchowny, chociaż przepisy tego wymagały i w Poznaniu na ogół wymóg ten respektowano. To kolejny dowód na to, że w leszczyńskiej sprawie działano w niebywałym pośpiechu, a zarazem chciano ograniczyć liczbę świadków zbrodni.

Węzeł katyński – ręce związane na plecach ofiary (domena publiczna)

W jaki sposób zabijano skazanych przez poznańskie sądy wojskowe, a w szczególności – jak i gdzie robił to Jan Młynarek, wiadomo właśnie z relacji kapłanów uczestniczących w egzekucjach. Świadectwa ze zbrodni, które widzieli, zdali ksiądz Hieronim Lewandowski (1909–1998) oraz zastępujący go niekiedy w roli kapelana więziennego ksiądz Alfons Salewski (1914–2000).

Skazanych wywożono samochodem z aresztu. Naczelnikowi towarzyszył zwykle uzbrojony strażnik, który eskortował skutego z tyłu kajdankami więźnia. Czasami wcześniej kopano doły, przy których potem dokonywano egzekucji, lub wykop robiono już po zabiciu skazańca.

Szef aresztu „wykonywał wyroki po bolszewicku przez zastrzelenie pistoletem w tył głowy […] tak jak to czyniło NKWD w Katyniu […] Po wyjściu z samochodu Młynarek szedł przodem w las, szukając miejsca dość daleko od drogi. Jego pomocnik z karabinem szedł z jednej strony skazańca, ja z drugiej, trzymając go za rękę i odmawiając modlitwy. Więzień miał ręce skute. Prokurator szedł za nami. Gdy Młynarek znajdował odpowiednie miejsce, zatrzymywał się i przepuszczał nas, ja poddawałem akt strzelisty ‘Ojcze w Twoje ręce oddaję ducha mojego’. Młynarek […] dawał znak, bym się nieco odsunął […] doskakiwał i strzelał w tył głowy […]. To był za każdym razem ogromny wstrząs duchowy. Z jednej strony zdumienie wobec potęgi łaski Bożej i niekiedy bohaterstwa skazańców politycznych w obliczu egzekucji, z drugiej współczucie wyciskające łzy w oczach (a trzeba było panować nad sobą, by nie dodawać więźniowi krzyża w tragicznej sytuacji i natchnąć go odwagą i spokojem), a zarazem gniew połączony z bezradnością wobec oczywistej często niesprawiedliwości” – tak opisywał egzekucje ksiądz Lewandowski w swoich wspomnieniach, opracowanych i wydanych przez pułkownika dr Krystiana Bedyńskiego w 1997 roku w „Przeglądzie Więziennictwa Polskiego”.

REKLAMA

Zdarzało się, że Młynarek nie zabijał z zaskoczenia. Ksiądz Salewski opisał szczegółowo egzekucję, podczas której skazany więzień polityczny został zmuszony do klęknięcia na brzegu wykopanego dla niego dołu. Dopiero wtedy naczelnik aresztu strzelił mu w głowę, a potem, już w dole, dobił go drugim strzałem.

Ofiary zagrzebywano na miejscach egzekucji. Mogił nie oznaczano. Ksiądz bał się, że za którymś razem też zostanie zabity przez Młynarka. Jadąc z nim, mógł mieć przy sobie tylko brewiarz. Bezpośrednio po egzekucjach notował w nim skrótowo personalia zamordowanych. Potem, w ukrywanym na plebanii zeszycie, szerzej opisywał ostatnie chwile skazanych. Niejednokrotnie docierał do ich rodzin, przekazywał im słowa pożegnania lub listy. Niestety, po śmierci duchownego brewiarz i zeszyt zaginęły. Szczęśliwie u rodziny jednego z zamordowanych odkryłem przekazaną przez księdza Lewandowskiego kasetę wideo z 1992 roku. Ksiądz w towarzystwie byłych więźniów okresu stalinowskiego pojechał wtedy do lasu w rejonie podpoznańskich Gądek. Znalazł się tam po raz pierwszy od czasu egzekucji. Mimo upływu lat kapłan był wstrząśnięty tym, co wtedy widział. Płakał, opowiadając o zbrodniach, których był świadkiem. Próbował wskazać miejsca egzekucji i pochówków, ale las w ciągu kilkudziesięciu lat się zmienił. Zachował się odręczny plan wykonany podczas tej nieformalnej wizji lokalnej.

Ten tekst jest fragmentem książki Krzysztofa M. Kaźmierczaka „Rozstrzelani za uratowanie kobiety”:

Krzysztof M. Kaźmierczak
Rozstrzelani za uratowanie kobiety
cena:
34,90 zł
Wydawca:
Vesper
Rok wydania:
2018
Okładka:
miękka
Liczba stron:
256
Format:
145x205 mm
EAN:
9788377313145

Najprawdopodobniej ostatnie chwile żołnierzy z 86. Pułku wyglądały tak, jak opisywali księża. Tyle że skazanym przez Sąd Doraźny w Lesznie nie zapewniono w ostatnich chwilach przed śmiercią duchowego wsparcia… W protokole z egzekucji kaprala Warwasińskiego (być może wypisywanym w pierwszej kolejności) dodano rubrykę do wpisania duchownego, ale pozostała ona pusta. W pozostałych dwóch protokołach już ją pominięto.

REKLAMA
Manifest PKWN (domena publiczna)

Nie można wykluczyć, że kapelan więzienny zetknął się w areszcie z podporucznikiem Przerwą lub jego podkomendnymi. Niestety, chociaż znałem księdza Lewandowskiego, nie mogłem go o nich zapytać – zmarł on bowiem, zanim powstał IPN, zanim odnaleziono w archiwum akta i zanim poznałem historię potyczki z Sowietami. Księdza pochowano na tym samym cmentarzu w Poznaniu, na którym jest grób ubeka strzelającego w głowy bohaterom…

Fakt, że nazwisko Młynarka znajduje się na protokołach, w znacznym stopniu dowodzi, że żołnierze 86. Pułku zostali zamordowani stosowaną przez niego metodą katyńską i są pochowani w bezimiennych mogiłach pod Poznaniem. Kto wie, być może w kompleksie leśnym między Gądkami a Kórnikiem, gdzie kat często jeździł na egzekucje razem z kapłanami. Tam, niedaleko wskazywanego przez księdza Lewandowskiego rejonu, przy drodze leśnej odsłonięto w 2014 roku symboliczny pomnik ofiar zbrodni politycznych okresu stalinowskiego (więcej informacji o nim i prowadzonych tam poszukiwaniach na stronie pomnik.sledczy.pl). Odwiedzają to miejsce rodziny zamordowanych, które nie wiedzą do dzisiaj, gdzie ich bliscy zostali pogrzebani…

Zatajenie miejsca pochówku było bardzo bolesne dla opłakujących skazanych. Cierpieli oni dodatkowo także z powodu braku powiadomień o wykonaniu wyroków. W przypadku procesów o charakterze doraźnym przepisy nakazywały podać do publicznej wiadomości informację o wykonaniu kary śmierci oraz przyczynie jej zasądzenia. Robiono to rozwieszając drukowane obwieszczenia w miastach, gdzie zapadł wyrok lub w miejscowości, z której pochodzili skazani. Zamieszczano też komunikaty w prasie. W sprawie starcia na dworcu żadnych obwieszczeń ani komunikatów nie było. Z tego powodu przez całe lata rodziny żołnierzy z Leszna wciąż łudziły się, że może jednak ich bliscy żyją. W tamtych czasach plotkowano w Polsce, że skazani trzymani są przez lata w celach śmierci lub są zsyłani na Syberię. Teraz wiadomo, że nie było to prawdą, ale wtedy takie pogłoski podsycały nadzieje.

REKLAMA

Członkowie rodzin bezskutecznie próbowali uzyskiwać informacje w sądzie, prokuraturze i innych urzędach. Stanisława Łabuza o śmierci jej męża dowiedziała się oficjalnie dopiero w 1950 roku. Matki i sióstr kaprala Warwasińskiego nigdy nie zawiadomiono o jego zabiciu. Jedynie rodzina Przerwów dostała nieformalną informację o egzekucji z datą jej przeprowadzenia (podobno był to telegram, który potem zaginął), lecz urzędowego potwierdzenia uzyskać nie mogła.

Bolesław Bierut dekorujący przodowników pracy na odbudowanym moście Poniatowskiego w Warszawie w 1946 roku (domena publiczna)

Protokoły z egzekucji napisano na maszynie przez kalkę w kilku kopiach. Egzemplarze przesłane do sądu umieszczono w podwójnej kopercie, wewnętrzna z nich została zaklejona. Otworzył ją prawie dziesięć lat później, 17 stycznia 1957 roku, pułkownik Marian Ryba, naczelny prokurator wojskowy. Nie wiadomo dlaczego. Kontrola akt mogła dotyczyć wykonawcy kary śmierci (więcej na ten temat w rozdziale „Mordercy w mundurach”).

Trzy lata później całą dokumentację przekazano z Poznania do Archiwum Służby Sprawiedliwości MON w Warszawie. Miała zostać zniszczona w 1987 roku.

List do mordercy

Czterdzieści dni po egzekucji, 25 lipca 1947 roku podpułkownik Franciszek Szeliński, który przewodniczył sądowi wydającemu zbrodniczy wyrok, otrzymał odręcznie napisany list wraz z dołączonym bukietem kwiatów, Wysłała go siostra podporucznika skazanego przez szefa Wojskowego Sądu Okręgowego.

„Uprzejmie Pana proszę, jednocześnie przepraszam, że tą drogą i w takiej sprawie zwracam się do Pana o wysłuchanie mego błagania tj. o złożenie na grobie ppor. Jerzego Przerwy tą małą wiązankę kwiatów.

Może ta prośba zdziwi Pana, ale wierzę mocno w to, że zrozumie mnie Pan jako siostrę, kobietę.

Jeśli nie będzie w mocy Pana wysłuchanie mej prośby proszę o odesłanie.

Jeszcze raz przepraszam i proszę o przychylne ustosunkowanie się”.

Poruszający list był dowodem silnej więzi, jaka łączyła rodzeństwo. Powodowany niewątpliwie uczuciem straty, był objawem nie tylko siostrzanej miłości, ale zarazem też odwagi. Pismo do człowieka, który decydował o życiu i śmierci, mogło być przez niego negatywne odebrane i narazić kobietę na problemy. O tym, że bała się, pisząc do sędziego, świadczy dwukrotne przepraszanie go za to, że się do niego zwraca.

REKLAMA

Wątpię, żeby wysyłając list, wierzyła, że sędzia, który odebrał jej brata, spełni prośbę. Może chciała dać upust swojemu bólowi, a może po cichu liczyła na to, że w odpowiedzi wskaże jej miejsce pochówku skazańca? Marzeniem nie tylko rodziny podporucznika, ale rodzin wszystkich potajemnie mordowanych w okresie stalinowskim było znalezienie grobów bliskich i godne uczczenie ich szczątków. Szeliński nie był obecny przy egzekucji, zatem i tak nie wiedział, gdzie pogrzebano komendanta z Leszna. Po kilku tygodniach od wykonania na nim kary śmierci nie byłby pewnie w stanie wskazać miejsca nawet wykonawca wyroków Jan Młynarek, który czasem po kilka razy w miesiącu mordował skazanych bohaterów.

Czy prośba siostry podporucznika Przerwy zrobiła jakiekolwiek wrażenie na wojskowym? To mało prawdopodobne. Bukiet zapewne zwiądł, nim sędzia zareagował. Dwa miesiące po wydaniu wyroku, siedem tygodni po egzekucji, Franciszek Szeliński odpisał kobiecie: „Zwracam pismo Obywatelki wraz z załącznikiem i zaznaczam, że wedle przepisów wojskowych spełnienie Pani prośby jest niemożliwe”.

Józef Światło (domena publiczna)

Czytając oba listy, niejednokrotnie zastanawiałem się, dlaczego szef sądu zdecydował się na odpisanie. Z pewnością nie musiał tego robić. W końcu prośba, jak sam stwierdził, wykraczała poza przepisy i kompetencje sądu. Może zadecydował fakt, że pismo siostry podporucznika zostało umieszczone w sądowej ewidencji. Tyle że odpowiadanie na korespondencję nie było w tamtych czasach i warunkach obowiązkiem – przykładowo adwokat, który zgłosił się do obrony podporucznika Jerzego Przerwy, nigdy nie doczekał się odpowiedzi sędziego. Bez względu na to, czym 7 sierpnia 1947 roku kierował się podpułkownik Szeliński, odesłanie wtedy przez niego listu odegrało ważną rolę w moich dziennikarskich poszukiwaniach 71 lat później.

Gdyby nie urzędowe pismo sędziego, nie dowiedziałbym się też, że kobieta napisała również do swojego brata: „Jureczku Mój Jedyny. W dniu moich imienin przyjmij kwiaty, które rok temu od Ciebie otrzymałam. Kochany Bracie, choć już nie żyjesz, żyjesz we mnie. Twoja jedyna siostra”.

Do pisma dołączone były zasuszone kwiaty (prawdopodobnie złocienie). Siostra napisała je 26 lipca 1947 roku. Wiele lat temu list włożono do koperty, a potem zawinięto w celofan i zaklejono. Otwarty został dopiero w kwietniu 2018 roku…

Ten tekst jest fragmentem książki Krzysztofa M. Kaźmierczaka „Rozstrzelani za uratowanie kobiety”:

Krzysztof M. Kaźmierczak
Rozstrzelani za uratowanie kobiety
cena:
34,90 zł
Wydawca:
Vesper
Rok wydania:
2018
Okładka:
miękka
Liczba stron:
256
Format:
145x205 mm
EAN:
9788377313145
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Krzysztof M. Kaźmierczak
Dziennikarz od 1989 r. (wcześniej w mediach podziemnych: „Pokoleniu Walczącym” i „Już Jest Jutro”, niezależnym piśmie literackim), pracował m.in. w „Obserwatorze Wielkopolskim” (1990) i „Gazecie Poznańskiej”, „Nowym Dniu” i „Superexpressie”, obecnie pracuje w „Głosie Wielkopolskim”. Autor książek: „Ściśle tajne” (2009), „Tajne spec. znaczenia” (2009), „Lew z Głównej” (2010), współautor „Oni tworzyli Solidarność” (2010).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone