„Zielony atrament”, czyli Marianna Sankiewicz i jej dzieci

opublikowano: 2024-05-29, 18:08
wolna licencja
Życiorys Marianny Sankiewicz to materiał nie tyle na film, ile na serial, i to rozłożony na wiele sezonów. Czy zatem można zrealizować kameralną, a zarazem kompletną opowieść z relatywnie niewielkim budżetem? Można! Potrzebny jest tylko dobry pomysł.
reklama
Kadr z filmu „Zielony atrament” (fot. materiały prasowe)

Łzy wzruszenia w oczach tłumnie zgromadzonych na pokazie premierowym to chyba najlepsza recenzja filmu. A film to nietypowy – prezentujący sylwetkę osoby, która trwale zapisała się nie tylko w historii Politechniki Gdańskiej, ale także w historii polskiej nauki. 27 lutego 2024 roku w gdańskim Multikinie, przy szczelnie wypełnionej sali, można było obejrzeć film „Zielony atrament” w reżyserii Pawła Wyszomirskiego poświęcony Mariannie Sankiewicz.

Bogaty życiorys Marianny Sankiewicz

Profesor Marianna Sankiewicz-Budzyńska to legenda Politechniki Gdańskiej. I w tym określeniu nie ma bynajmniej żadnej przesady. Urodzona w 1921 roku, w dorosłość wchodziła w dramatycznych latach II wojny światowej. Żołnierz AK, wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec, współpracowała z tajną polską organizacją z jenieckiego Stalag II B Hammerstein, zbierała informacje na temat ośrodka broni rakietowych V1 i V2 w Peenemünde, była przesłuchiwana przez Gestapo. Kilkukrotnie cudem uniknęła śmierci. Ostatni raz, już pod koniec wojny, tym razem z rąk Sowietów. Sama tak wspominała to wydarzenie:

To był jeden z najstraszniejszych epizodów w moim życiu (...). Najpierw oficerowie przepytywali kim jesteśmy. Idącego z nami Rosjanina uznali za winnego poddania się do niewoli niemieckiej. Na moich oczach powiedli go na pole i zastrzelili. A ty kto? – mówią do mnie. Mówisz trzema obcymi językami? I sami odpowiadają: szpion. Rozstrzelać! – słyszę. I też wyprowadzają mnie na pole. W tym momencie stał się cud… Nadlatują niemieckie samoloty, zrzucają grad bomb. Uskoczyłam w bok, wyznaczony do egzekucji żołnierz też padł na ziemię, nie zdążył strzelić. Podniosłam się i pobiegłam w kierunku lasu. Ocalałam.
- (cyt. za Marianna Sankiewicz. Dała nam skrzydła…, s. 19)

Po wojnie rozpoczęła studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Gdańskiej. Była pierwszym rocznikiem na polskiej już PG. W 1950 roku obroniła dyplom magistra inżyniera w specjalności radiotechnika, a doktorat uzyskała w 1968 roku. Wyszła za mąż za Gustawa Budzyńskiego, swojego równolatka, żołnierza ZWZ-AK, w czasie powstania warszawskiego, m.in. dowódcy Obwodu Żoliborz i zastępcy dowódcy 9. Kompanii Dywersyjnej. Budzyński był synem majora Wojska Polskiego, wnukiem powstańca styczniowego, prawnukiem powstańca listopadowego... Po wojnie żołnierz Organizacji Wolność i Niezawisłość, aresztowany przez komunistów w 1948 roku, na wolność wyszedł w 1955 roku. Po wojnie dokończył studia na Politechnice Gdańskiej, gdzie uzyskał dyplom magistra inżyniera elektryka. W 1965 roku obronił pracę doktorską na Politechnice Warszawskiej, a siedem lat później uzyskał tytuł docenta. Wraz z żoną byli pionierami w kształceniu inżynierów dźwięku.

Marianna Sankiewicz została zapamiętana nie tylko dzięki aktywności naukowej, ale również za sprawą energicznej działalności organizacyjnej. Jako pierwsza kobieta, w 1981 roku, została prorektorem Politechniki Gdańskiej. Okres jej działalności przypadł na burzliwy okres stanu wojennego. Sama wielokrotnie występowała w obronie studentów, ryzykując nie tylko własną karierą.

Ta krótka charakterystyka jedynie w niewielkim stopniu oddaje zasługi i bogaty życiorys pani docent. Była osobą wrażliwą na potrzeby studentów, często im „matkowała” – była wymagająca, ale też opiekowała się nimi, pomagała w karierze, niekiedy nawet dożywiała. Dość powiedzieć, że jeden z jej doktorantów, Malijczyk, z wdzięczności nadał swojej córce imiona: Marianna Sankiewicz – wyraz najwyższego szacunku w jego ojczyźnie.

reklama
Kadr z filmu „Zielony atrament” (fot. materiały prasowe)

„Zielony atrament” – cyfrowy pomnik uczonej

Reżyser i scenarzysta filmu, debiutujący Paweł Wyszomirski, nie dodał do biografii uczonej nic nowego, a jednocześnie ukazał ją, ba!, „stworzył” ją w zupełnie nowy sposób. Rzadko bowiem zdarzają się produkcje, które oddają prawdziwego ducha i charakter prezentowanej postaci. A to właśnie było zamysłem młodego reżysera.

Sama zaś pani docent występuje w filmie... jako aplikacja. Wydawać by się mogło, że przyjęcie przez twórców eksperymentalnej formy w tym wypadku nie może się udać. A udało się! Nie wypada w tym miejscu zdradzać ani szczegółów autorskiej koncepcji Wyszomirskiego, ani też wymieniać jej poszczególnych elementów. Z całą pewnością odebrałoby to seansowi wiele przyjemności.

Producentem wykonawczym filmu jest Pomorska Fundacja Filmowa w Gdyni, a koproducentami – Stowarzyszenie Absolwentów Politechniki Gdańskiej, Jerzy Kobyliński i Telewizja Polska. Dość powiedzieć, że gdyby nie zaangażowanie wielu jej dawnych uczniów, nie udałoby się zebrać niemal pół miliona złotych na produkcję „Zielonego atramentu” (początkowo miał to być kilkukrotnie tańszy film dokumentalny).

„Zielony atrament” zmusza do refleksji. Ta ciepła, nietuzinkowa historia udowadnia, że praca dla uczelni i jej studentów to nie tylko wypełnianie obowiązków administracyjnych, realizacja programu i pisanie tekstów naukowych za punkty. Jeżeli bowiem wdzięczni uczniowie z takim oddaniem stawiają jej pomnik, to tworzą coś znacznie większego niż tylko dzieło, które po szeregu laudacji i dyskusjach dla zamkniętej zbiorowości, trafi na półki archiwum telewizji.

Mariannę Sankiewicz zagrała uznana aktorka Magdalena Zawadzka (czytelnicy Histmaga pamiętają ją chociażby z roli Basi Jeziorkowskiej z „Pana Wołodyjowskiego” i „Przygód Pana Michała”), zaś studentkę „prowadzoną” przez panią docent – Aleksandra Piotrowska. Za oprawę muzyczną odpowiadał m.in. Leszek Możdżer (widzimy go nawet na ekranie), który, co należy podkreślić, swoją pracę wykonał nieodpłatnie.

Film powinien zainteresować nie tylko środowisko studentów i absolwentów Politechniki Gdańskiej, bo bije z niego przesłanie, która dalece wykracza poza ten stosunkowo wąski krąg odbiorców. Wyszomirski wyczarował uniwersalną opowieść o relacji, tak rzadko już dzisiaj spotykanej w życiu akademickim.

Kadr z filmu „Zielony atrament” (fot. materiały prasowe)

Brakuje dzisiaj wykładowców, którzy – podobnie jak Marianna Sankiewicz – mieliby ambicje, aby stawać się przewodnikami i mentorami dla studentów. Dbali o przestrzeganie zasad i obyczajów, a jednocześnie, gdy wymagają tego okoliczności i dobro nauki, zostawiali na boku sztywne przepisy i przymykali oko na łamanie reguł. Wspierali kreatywność i pomysłowość. Byli otwarci na nowe wizje i wspierali je całym sercem. Dobrze by się stało, gdyby pracownicy naszych uczelni obejrzeli „Zielony atrament” – to świetna lekcja o tym, jak winno się budować pomost między wymaganiami i empatią, wykształceniem i jego praktycznym zastosowaniem. Uczelnia to nie tylko miejsce nabywania wiedzy, umiejętności i kompetencji, ale nade wszystko mały-wielki świat, w którym kształtuje się osobowość młodego człowieka. Kwalifikacje są tylko jednym z jej komponentów.

Marianna Sankiewicz-Budzyńska zmarła 29 maja 2018 roku w wieku 97 lat. Mąż przeżył ją o dwa miesiące. Oboje spoczęli na gdańskim cmentarzu Srebrzysko.

POLECAMY

Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!

reklama
Komentarze
o autorze
Redakcja
Redakcja Histmag.org

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone