A gdyby w 1918 roku Polska nie odzyskała niepodległości?

opublikowano: 2018-11-22 18:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Zastanówmy się przez chwilę: co by było, gdyby... Polska nie odzyskała pełnej niepodległości i odrodziła jedynie się w oparciu o jedno z mocarstw?
REKLAMA

Przebadaliśmy więc całe minione stulecie, zastanawiając się, czy mogło się potoczyć dla naszego kraju inaczej. Znamy też dzisiejszą Polskę, jej mocne i słabe strony. Zdumiewać może tylko to, jak wiele problemów, które napotykamy dziś, ma swoje korzenie sięgające głęboko w historię.

Niezależnie od tego odzyskanie w roku 1918 niepodległości było wielkim sukcesem, bez którego dzisiejsza Polska na pewno wyglądałaby znacznie gorzej – a może w ogóle by jej nie było. Na koniec podziękujmy więc losowi za wszystkie cuda, dzięki którym to się stało, i złóżmy hołd ludziom, dzięki którym było to możliwe. Ale w specyficzny sposób. Zadajmy sobie pytanie: a co by było, gdyby się to nie udało?

Rejtan - Upadek Polski, obraz Jana Matejki z 1866 roku

Cofnijmy się jeszcze raz do roku 1918. O odbudowie niepodległej Polski zadecydował wtedy cud. W ciągu roku wszystkie trzy rozbiorowe imperia po kolei przegrały wojnę (choć walczyły w niej po różnych stronach) i pogrążyły się w chaosie. Czy gdyby taki polityczno-militarny cud się nie wydarzył, odzyskanie niepodległości byłoby możliwe?

Główną przyczyną tego, że Polska pozostawała ponad sto lat pod zaborami, był ścisły sojusz łączący dwa mocarstwa, które zainicjowały rozbiory – Prusy i Rosję. Aż do ostatnich dekad XIX wieku nie istniały między nimi żadne poważniejsze rozbieżności interesów, była natomiast wzajemna fascynacja i współpraca. W sprawach polskich porozumienie było całkowite – dla Prus posiadanie dawnych zachodnich prowincji Polski było warunkiem utrzymania mocarstwowej pozycji, dla Rosji sojusz z Prusami był najlepszą odpowiedzią na próby odepchnięcia jej z centrum Europy na wschód.

Okres pełnej solidarności dwóch najważniejszych zaborców zakończył się jednak po zjednoczeniu Niemiec. Prusy, do tej pory grzecznie akceptujące rolę młodszego partnera Rosji, nagle stały się najpotężniejszym mocarstwem kontynentu. Podporządkowały sobie znacznie słabsze Austro-Węgry, a następnie rozpoczęły wielką grę o europejską hegemonię. Musiało to prowadzić do napięć z Rosją, która również była przekonana, że należy jej się taki status. Pojawiały się więc konflikty na Bałkanach, uraza z powodu niemieckiego poparcia dla Austrii i rosyjskiego dla Francji, nieufność i wzajemne obawy o wzrost siły militarnej obu krajów. Ale mimo to w sprawie polskiej Rosja i Niemcy pozostawały nadal solidarne – niemal do ostatnich dni lipca 1914 roku, gdy ich wielomilionowe armie starły się w krwawej wojnie.

Po raz pierwszy od czasu rozbiorów stojące na czele Rzeszy Prusy, wspierane przez Austro-Węgry, zerwały swoje antypolskie porozumienie z Rosją. Jakieś zmiany w sytuacji podzielonego kraju musiały więc nastąpić, zależne od tego, kto ostatecznie wygrałby wojnę.

Czy jednak powstałaby wolna Polska?

Scenariusz austro-polski: wolna, ale rozgoryczona

W momencie wybuchu wojny naród polski był w sytuacji naprawdę trudnej. Po raz pierwszy od stulecia trzeba było wybrać, z którym z walczących mocarstw związać nadzieje na odbudowę niepodległości. Ale w grę wchodziły tylko mocarstwa zaborcze, a więc wybór nie polegał na szukaniu rozwiązania najlepszego, tylko najmniej złego.

REKLAMA

Doświadczenia Polski jasno wskazywały, że najbardziej pożądane byłoby zwycięstwo Austro-Węgier. Austria przez długi czas nie była wcale zaborcą łagodnym, jednak głęboki kryzys cesarstwa Habsburgów po klęskach w wojnie z Francją i Prusami skłonił Wiedeń do poszukiwania kompromisu z licznymi narodami tworzącymi monarchię. Węgrom zaoferowano najwięcej: status równorzędnego partnera Austrii. W wypadku Galicji tak daleko idących ustępstw nie było, jednak w roku 1866 zaproponowano jej szeroką autonomię, spolonizowanie administracji i szkolnictwa, a polskim elitom dostęp do najwyższych urzędów cesarstwa. „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy” – odrzekł nieco bezczelnie sejm galicyjski („chcemy”, ale przecież wcale nie „musimy”), na co cesarz Franciszek Józef odpowiedział: „Rozumiemy się, panowie”. Zawiązał się więc austriacko-polski kompromis. Życie w Galicji stało się całkiem znośne i wolne od prześladowań, kwitła polska kultura, Polacy zostawali premierami i ministrami habsburskiej monarchii, konserwatywna polityka społeczno-gospodarcza znakomicie chroniła interes ekonomiczny polskich ziemian (zwłaszcza w stosunku do ukraińskich chłopów na wschodzie kraju). I gdyby nie niesłychana nędza większości mieszkańców, Galicja mogłaby wydawać się dla Polaków rajem, zwłaszcza w porównaniu z zaborem rosyjskim i pruskim (stąd obecne tendencje do idealizowania tradycji galicyjskich, jedynego na ziemiach polskich miejsca, gdzie można było cieszyć się urokami fin de siècle’u, oczywiście pod warunkiem że się nie przymierało głodem).

Lwów w początkach XX wieku

Galicyjscy Polacy pogodzili się z łagodną habsburską władzą, ale bynajmniej nie zapomnieli o niepodległości. Narastająca wrogość pomiędzy Austro-Węgrami a Rosją kazała mieć nadzieję na wybuch wojny między dwoma mocarstwami. Pojawiła się więc koncepcja trialistyczna, czyli austro-polska. Skoro monarchia Habsburgów podzieliła się na dwa równorzędne człony, to czy obok Austrii i Węgier nie może też powstać człon trzeci – podległa austriackim cesarzom, ale w gruncie rzeczy wolna Polska?

Myśl ta zainspirowała polskich działaczy niepodległościowych, na czele z socjalistą Józefem Piłsudskim. Na tle wszystkiego, co mogło spotkać Polskę ze strony Rosji i Niemiec, współpraca z łagodnymi Austro-Węgrami i stworzenie wolnej Polski poprzez połączenie austriackiej Galicji z zabranym Rosjanom Królestwem wydawały się bardzo kuszącym pomysłem. Stworzono ochotnicze jednostki paramilitarne, które w odpowiednim momencie miały wkroczyć na teren zaboru rosyjskiego i dać narodowi sygnał do powstania. Kiedy więc tylko wybuchła wojna, Pierwsza Kompania Kadrowa przekroczyła granicę i dotarła do Kielc. Ale tam zamiast okrzyków radości i rzesz zaciągających się ochotników spotkała się z niechęcią i zabitymi na głucho oknami.

REKLAMA

Wyjaśnijmy to sobie od razu: koncepcja austro-polska była mrzonką. Nie miała praktycznie żadnych szans realizacji, nawet gdyby zgodzono się na nią w Wiedniu i Budapeszcie. Przede wszystkim dlatego, że Austro-Węgry nie miały szans na zwycięstwo. W czasie wojny zdołały wprawdzie zmobilizować liczną armię, dysponowały jednak znacznie skromniejszymi środkami zarówno od niemieckiego sprzymierzeńca, jak rosyjskiego wroga (w roku 1913 PKB Austro-Węgier wynosił 211 mld USD według obecnej wartości dolara, wobec 485 mld w Niemczech i 460 mld w Rosji). Przemysł był dwukrotnie mniejszy od rosyjskiego i czterokrotnie mniejszy od niemieckiego. Armia była znacznie słabiej wyposażona, a co gorsza – złożona z kilkunastu narodowości, z których żadna nie widziała większego sensu w tym, by bić się i umierać za cesarza. Bardzo szybko okazało się, że Austro-Węgry mają szanse obronić się przed Rosją tylko wtedy, kiedy otrzymają znaczne niemieckie wsparcie. W ciągu kilku lat wojny stoczyły się więc do roli wasala Niemiec, który nie tylko nie miał szans na realizację własnych politycznych planów, lecz także musiał się usilnie modlić o to, by z wojny wyjść bez śmiertelnych ran (co ostatecznie się nie udało).

Drugim powodem nierealności polskich marzeń o trzecim członie monarchii był fakt, że rozwiązanie to wcale nie odpowiadało interesom Austro-Węgier. Mógł jeszcze godzić się na nie stojący nad grobem Franciszek Józef, ale na pewno nie nowocześni wiedeńscy politycy. Głównym problemem monarchii, zarówno według zamordowanego później następcy tronu arcyksięcia Ferdynanda, jak ostatniego cesarza Karola, był jej wielonarodowy charakter. Wymarzona przez Polaków zmiana monarchii dualistycznej w trialistyczną wcale nie rozwiązywała problemu (a co z Czechami, Ukraińcami albo Chorwatami?), a w dodatku drażniła zazdrośnie strzegących swej wyjątkowej pozycji Węgrów. Jedynym ratunkiem było przekształcenie państwa rządzonego przez niemiecką mniejszość (a po reformach z roku 1866 przez dwie mniejszości, niemiecką i węgierską) w państwo federalne, złożone z narodowościowych kantonów, ze sprawnym centralnym rządem w Wiedniu. Już sama wielonarodowościowa Galicja była w tej układance problemem, dlatego w stosującym starą zasadę „divide et impera”, dziel i rządź, Wiedniu jeszcze przed wojną przymierzano się do jej podziału na polski zachód i ukraiński wschód. A entuzjazmu dla polskich pomysłów łączenia Galicji z Królestwem w ogóle nie było.

Co by jednak było, gdyby jakimś trudnym do wyobrażenia cudem Austro-Węgry wyszły z wojny mało poturbowane i zdecydowały się zrealizować plan odbudowy Polski?

Uwaga: od tego miejsca zaczyna się historia alternatywna

Nowy kraj habsburskiej monarchii powstałby najprawdopodobniej z połączenia odebranego Rosjanom Królestwa Polskiego z zachodnią częścią Galicji (część wschodnia utworzyłaby kanton ukraiński). W dodatku niecałego Królestwa – jeszcze w czasie wojny Niemcy poinformowali swoich sprzymierzeńców, że w razie odbudowy niepodległej Polski zażądają korekt granicznych, wcielając do Prus szeroki pas ziem (w tym zwłaszcza uprzemysłowiony region Zagłębia), stanowiący blisko jedną czwartą obszaru Królestwa. Ludność polska i żydowska miałaby być stamtąd wysiedlona i zastąpiona przez niemieckich osadników, oddzielających nową Polskę od intensywnie germanizowanej, pruskiej Wielkopolski.

REKLAMA
Kraków w początkach XX wieku

Gdyby tak się stało, w ramach habsburskiej monarchii powstałby niezbyt wielki polski kanton o obszarze 121 tys. km2 i ludności 13,2 mln, łącznie z przesiedleńcami z pasa przygranicznego (w tym 85% Polaków i 10% Żydów). Niestety byłby to kraj niezwykle słaby gospodarczo, niemal bez przemysłu (łódzkie fabryki włókiennicze zostałyby celowo zdemontowane przez Niemców, by nie tworzyły zagrożenia dla ich własnych fabryk, a ciężki przemysł Zagłębia zostałby zaanektowany przez Prusy). Źródłem wyżywienia narodu byłoby głównie rolnictwo – karłowate gospodarstwa na potężnie przeludnionej wsi (sytuację pogorszyłyby niemieckie przesiedlenia oraz bardzo ograniczony zasięg reformy rolnej). A w dodatku nowa Polska, tak jak cała habsburska monarchia, musiałaby zaakceptować nierównoprawną unię celną z Niemcami – tak pomyślaną, by korzyści z niej czerpała głównie Rzesza, uzyskująca tanią żywność i surowce w zamian za drogo sprzedawane artykuły przemysłowe.

Wchodząca w skład monarchii Polska miałaby wprawdzie ponad 20% jej ludności, ale byłaby tylko jednym z kilkunastu obdarzonych narodową autonomią kantonów, pozbawionym większego wpływu na losy całego państwa. Co najgorsze, byłaby pozbawiona szans na rozwój i rozpaczliwie biedna, nawet według norm ubogiej monarchii Habsburgów – PKB na głowę mieszkańca wynosiłby w roku 1922 około 2,5 tys. USD (według obecnej siły nabywczej dolara) i byłby dwukrotnie niższy niż w Austrii i Czechach oraz o 30% niższy niż na Węgrzech. Mimo istotnej zmiany granic i wzrostu liczby ludności pozostałaby w gruncie rzeczy tym samym, czym była przed wojną Galicja: krajem nędzy, zacofania i masowej emigracji. A więc, mimo niewątpliwej swobody rozwoju kultury i języka, byłaby rozgoryczona i niezdolna do zaspokojenia niepodległościowych aspiracji narodu.

Wygląda to niezbyt zachęcająco. Ale ponieważ i tak praktycznie nie było szans na to, by taka Polska powstała, więc nie ma też sensu ciągnąć dalej takiego scenariusza.

Ten tekst jest fragmentem książki Witolda M. Orłowskiego – „Inna Polska? 1918-2018: alternatywne scenariusze naszej historii”:

Witold M. Orłowski
„Inna Polska? 1918-2018: alternatywne scenariusze naszej historii”
cena:
39,90 zł
Rok wydania:
2018
Liczba stron:
328
Premiera:
2018-10-30
Format:
produktu [mm]: 225 x 150

Scenariusz rosyjski: spora, ale bez wolności

A jak wyglądałyby losy Polski, gdyby I wojnę światową wygrała Rosja? Ten scenariusz jest również niezbyt prawdopodobny, ze względu na zdecydowaną wyższość militarną Niemiec. Jednak wykluczyć go nie można, jeśli bierze się pod uwagę ogromne zasoby, którymi dysponowało imperium carów, i związanie Rzeszy walką na dwóch frontach.

REKLAMA

W chwili wybuchu wojny Rosja panowała nad najważniejszą częścią Polski, wraz ze stolicą Warszawą. Paradoksem historii jest to, że obszar ten znalazł się w granicach imperium w gruncie rzeczy przez przypadek. Od czasów Iwana Groźnego ambicją Moskwy było zjednoczenie ziem dawnej Rusi, których znaczna część, na skutek unii z Litwą, znalazła się w granicach dawnej Rzeczypospolitej. Toczyła więc z nią wojny, przesuwając swą granicę stopniowo na zachód i przyłączając kolejne ruskie księstwa. Nie była natomiast nigdy zainteresowana podbojem ziem polskich. Gdy za rządów Katarzyny Wielkiej dołączyła do ligi wielkich mocarstw Europy, wzrosły również jej ambicje względem zachodniego sąsiada. Nadal jednak nie chciała go anektować, tylko zmienić w swego wasala. I dopiero po wojnie o Konstytucję 3 maja i powstaniu kościuszkowskim Rosja dała się namówić Prusom na dokonanie rozbiorów i wymazanie Polski z mapy Europy. Ale nawet wówczas, choć zaanektowała największą część Rzeczypospolitej, w swoim apetycie ograniczyła się tylko do ziem, które uznawała za ruskie (do linii Bugu). Ziemiami polskimi nie była zainteresowana – Kraków oddała Austrii, a Warszawę Prusom.

Warszawa w początkach XX wieku

Prawdziwy kaprys losu zdarzył się dwadzieścia lat później. Romantyczny i liberalny (za młodu) car Aleksander I postanowił naprawić ciężki grzech swojej babki Katarzyny i odbudować Polskę. Wielkodusznie wybaczył nam sojusz z Napoleonem i udział po niewłaściwej stronie w wojnie roku 1812. Jako zwycięzca na kongresie wiedeńskim zażądał od pozostałych mocarstw oddania ziem polskich, z których chciał utworzyć pod własnym berłem odrodzone Królestwo Polskie. Dla zapewnienia sobie poparcia Prus musiał oddać im Wielkopolskę, ale za to obiecywał Polakom dołączenie do królestwa części ziem zaboru rosyjskiego.

Dalsze losy kraju spowodowały, że dziś o tym czasem zapominamy, ale Aleksander I naprawdę odbudował w ten sposób narodowe państwo polskie. Na dołączenie do niego Litwy się nie zdecydował, nie chcąc drażnić swych rosyjskich poddanych, i tak jednak zrobił sporo. Utworzył państwo nieduże, lecz wolne w sprawach wewnętrznych, z konstytucją (której nie miała Rosja), Sejmem, polskim rządem i administracją, własnym wojskiem i pieniądzem, z byłym powstańcem kościuszkowskim generałem Zajączkiem jako cesarskim namiestnikiem. Narastający za rządów jego reakcyjnego następcy Mikołaja I nacisk na ograniczenie polskich wolności (nawet nie dlatego, że „polskich”, ale dlatego, że „wolności”, sprzecznych z Mikołajowską wizją porządku świata) wywołał wybuch powstania listopadowego i ograniczenie swobód, którymi cieszyło się królestwo. Dalsze zaostrzenie sytuacji przyniosło powstanie styczniowe – po jego zdławieniu kolejni carowie uznali Polaków za zdrajców i niewdzięczników, którym nie należą się żadne specjalne prawa. Rozpoczął się proces rusyfikacji (na szczęście dość nieudolnej) i odzierania Królestwa Polskiego z resztek autonomii, z nazwą włącznie. Polskę zaczęto nazywać „krajem nadwiślańskim”, administracja przeszła w ręce urzędników przysłanych z Rosji, a miejsce rezydującego dawniej w Warszawie cesarskiego namiestnika zajął, jak w zwykłych prowincjach, generał-gubernator.

REKLAMA

W ten sposób Polska spadła w ciągu stu lat z roli konstytucyjnego królestwa, związanego z Rosją tylko osobą monarchy i ścisłym sojuszem militarnym, do roli pozbawionej wszelkich praw, podbitej i usilnie rusyfikowanej prowincji. Wspólnym interesem Rosji i sąsiadujących z nią Prus (władających również podbitą, pozbawioną praw i usilnie germanizowaną Wielkopolską) było to, by na ziemiach tych panował spokój. I działo się tak aż do momentu, gdy między Rosją i Niemcami wybuchła wojna.

Społeczeństwo Królestwa Polskiego powitało wybuch wojny z nadzieją. Nie taką jednak, na jaką liczył próbujący wywołać kolejne powstanie narodowe Piłsudski. Poparciem cieszyła się głównie sformułowana przez Dmowskiego idea szukania antyniemieckiego porozumienia z Rosją. Choć ze strony zaborcy nie padały żadne obietnice, niezrażeni tym polscy politycy składali kolejne propozycje lojalnej współpracy, a mieszkańcy Królestwa kwiatami żegnali wyruszające na front wojska rosyjskie.

Łódź pod koniec XIX wieku

Ze strony rosyjskiej dostrzeżono entuzjazm mieszkańców „kraju nadwiślańskiego”, który mógł oznaczać, że Polacy wreszcie się pogodzili ze swym losem i przestają się buntować przeciw rosyjskiemu panowaniu. Do życzliwych słów dla polskich poddanych, których lojalność mogła mieć ogromne znaczenie w czasie wojny, nakłaniał cara minister spraw zagranicznych Sazonow (wobec nieufności reszty rządu skończyło się na mglistej odezwie głównodowodzącego wojska rosyjskiego). Jednocześnie Rosja zaczęła się zastanawiać nad żądaniami, które sformułuje po zwycięstwie wobec pokonanych przeciwników. Jedyną wartą zachodu nagrodą były wielkie aneksje granicznych prowincji niemieckich i austriackich. Były one jednak w większości zamieszkane przez Polaków, a dodawanie kolejnych zbuntowanych polskich poddanych do rosyjskiego imperium wcale by go nie wzmacniało. W końcu car i jego ministrowie zdecydowali, że najbardziej sensownym rozwiązaniem jest uzasadnienie aneksji odbudową Polski i formalne przywrócenie jej narodowej autonomii, oczywiście w ramach Imperium Rosyjskiego. A więc zerwanie antypolskiej solidarności z Niemcami i częściowy powrót, przynajmniej na papierze, do rozwiązania z czasów Aleksandra I – co zostałoby z dużym zadowoleniem przyjęte przez francuskich i brytyjskich sojuszników.

Jak wyglądałaby Polska, gdyby Rosjanie odnieśli wojenne zwycięstwo i narzucili Niemcom i Austro-Węgrom swoje warunki pokoju?

Uwaga: od tego miejsca zaczyna się historia alternatywna

Skalę planowanych rosyjskich aneksji mniej więcej znamy, bo zdradził ją w rozmowie z francuskim ambasadorem car Mikołaj II. Wchodzące w skład Rosji, odnowione Królestwo Polskie miało być powiększone o zabraną Niemcom Wielkopolskę i Górny Śląsk oraz o zabraną Austrii zachodnią część Galicji (w pierwszych latach wojny po Rosji krążyła również mapa, sugerująca powiększenie Polski aż do Odry; tak daleko sięgające aneksje pewnie by jednak nie nastąpiły). Jednocześnie wschodnia część Galicji, traktowana jako ziemie „odwiecznie ruskie”, miała zostać bezpośrednio włączona do Rosji, podobnie jak zaanektowane ze względów strategicznych Prusy Wschodnie. Zapewne podobny los spotkałby należącą przed wojną do Królestwa Polskiego ziemię chełmską (także traktowaną jako „rdzennie ruska”).

REKLAMA

Powstałe w ten sposób, władane przez rosyjskiego cara Królestwo Polskie miałoby powierzchnię 176 tys. km2 i zamieszkane byłoby przez 18,8 mln ludzi (w tym 83% Polaków, 8% Niemców i 7% Żydów), co stanowiłoby nieco ponad 10% całej ludności imperium. Dzięki bardzo rozwiniętemu przemysłowi ciężkiemu Śląska i Zagłębia oraz przemysłowi włókienniczemu okolic Łodzi należałoby do jego najzamożniejszych części (z PKB na głowę mieszkańca wynoszącym w roku 1922 około 3,5 tys. USD według obecnej siły nabywczej dolara, a więc o 25% wyższym niż w pozostałej części kraju, choć sięgającym tylko połowy poziomu zachodniej Europy). Pod względem gospodarczym rozwijałoby się prawdopodobnie całkiem dobrze, korzystając z nieskrępowanego dostępu do ogromnego rynku imperium, z przemysłem niezagrożonym przez niemiecką konkurencję. Problemem byłaby oczywiście bieda panująca na wsi, bo w konserwatywnej Rosji nie można byłoby liczyć na radykalną reformę rolną. Nadmiar ludności na wsi zapewniłby jednak jej ogromny napływ do rozwijających się szybko i bezładnie miast, w których chłopi zmienialiby się w pracujący w skrajnym wyzysku proletariat. Polska byłaby dzikokapitalistycznym piekłem, w którym narastałby bunt zdesperowanych robotników, krwawo tłumiony przez rosyjskie wojsko i policję.

Rosyjska wspaniałomyślność w zakresie ofiarowanych swobód politycznych uległaby prawdopodobnie szybkiemu ograniczeniu. Zaraz po wojnie nastąpiłoby zniesienie obowiązującego od lat stanu wojennego, wyhamowanie agresywnej rusyfikacji i częściowa polonizacja administracji. W Warszawie na nowo zostałby ustanowiony namiestnik cesarski, złożona z polskich lojalistów namiastka rządu i lokalny Sejm z ograniczonymi kompetencjami (został zlikwidowany po powstaniu listopadowym). Jednak odwilż prawdopodobnie nie trwałaby długo.

Obwieszczenie z 1868 roku dotyczące wprowadzenia na mocy rozporządzenia rosyjskiego generał-gubernatora wileńskiego zakazu prowadzenia rozmów w języku polskim we wszystkich miejscach publicznych

Wrogo nastawiona wobec polskiej samorządności rosyjska biurokracja i armia szybko ograniczyłyby możliwość korzystania z oficjalnie przyznanej autonomii. Władza Sejmu i rządu byłaby sparaliżowana przez zarządzenia organów wojskowych, a sam Sejm byłby systematycznie rozwiązywany przez cara (tak jak autonomiczny parlament, którym teoretycznie cieszyła się przed wojną Finlandia). Rusyfikacja powróciłaby, choć pewnie w bardziej stonowanej formie, na nowo zostałyby też ograniczone wolności obywatelskie. Po kilku latach polska autonomia byłaby już tylko wspomnieniem, a w kraju narastałyby znów nastroje buntu.

REKLAMA

Odbudowana pod berłem carów autonomiczna Polska nie byłaby więc krajem wolnym. Nadal czekałaby na zmianę swego losu, a o jej przyszłości musiałyby przede wszystkim zadecydować wydarzenia w zacofanej, reakcyjnej i rządzonej w anachroniczny sposób Rosji. A ta mimo zwycięskiej wojny zmierzałaby tak czy owak w stronę rewolucji lub antyustrojowego buntu. Analizować takiego scenariusza raczej nie warto.

Ten tekst jest fragmentem książki Witolda M. Orłowskiego – „Inna Polska? 1918-2018: alternatywne scenariusze naszej historii”:

Witold M. Orłowski
„Inna Polska? 1918-2018: alternatywne scenariusze naszej historii”
cena:
39,90 zł
Rok wydania:
2018
Liczba stron:
328
Premiera:
2018-10-30
Format:
produktu [mm]: 225 x 150

Scenariusz niemiecki: własna, ale ubezwłasnowolniona

No i pozostaje jeszcze scenariusz trzeci, najłatwiejszy do wyobrażenia. Scenariusz, w którym to Niemcy wygrywają I wojnę światową i realizują swój plan stworzenia Mitteleuropa, wianuszka satelickich państw utworzonych na obszarach zabranych Rosji, od Finlandii i krajów bałtyckich na północy, poprzez Polskę, aż po Ukrainę. Nie jest to trudne do wyobrażenia, bo właściwie niemal się stało. W lutym 1918 roku zwycięscy Niemcy narzucili pokonanej Rosji pokój brzeski, wymuszając zgodę na zrzeczenie się tych obszarów. I choć na zachodzie wciąż ciągnęła się ciężka, daleka od rozstrzygnięcia wojna, mogło się wydawać, że na wschodzie Rzesza tak czy owak zrealizowała wszystkie swoje wojenne cele. Trzeba było dopiero załamania się wielkich niemieckich ofensyw we Francji, niespodziewanej kapitulacji i pogrążenia się Rzeszy w rewolucyjnym chaosie, aby owoce zwycięstwa nad Rosją w ostatniej chwili wyślizgnęły się Niemcom z rąk.

Obwieszczenie o II zaborze pruskim, 1793 rok

Przez długie lata przed wybuchem wojny Niemcy (a właściwie Prusy, które zjednoczyły i zdominowały Rzeszę) uważano za najbardziej antypolskiego i najgroźniejszego spośród zaborców. To właśnie Prusy były inicjatorem rozbiorów, dzięki którym z niedużego państewka przekształciły się w europejskie mocarstwo. Prowadziły nie tylko aktywną, ale co gorsza całkiem skuteczną politykę germanizacji obszarów zamieszkanych przez Polaków – Wielkopolski, Pomorza, Górnego Śląska, Warmii i Mazur. Jednocześnie od stulecia ściśle współpracowały z Rosją w sprawach Polski, robiąc wszystko, by przypadkiem nie odzyskała ona niepodległości, a nawet autonomii w ramach imperium. Bo niepodległa Polska na pewno upomniałaby się o prowincje utracone na rzecz Prus.

Kiedy jednak wybuchła I wojna światowa, Berlin zaczął niechętnie rozważać zmianę swojej tradycyjnie antypolskiej polityki. Wojna z Rosją zmieniła się w wojnę na śmierć i życie – a w tej sytuacji wszystkie inne kalkulacje polityczne poszły w kąt. Po zajęciu terenów Królestwa Polskiego Niemcy postanowiły więc pokazać Polakom łagodniejsze oblicze. Choć okupacja była wyniszczająca i rabunkowa, przywrócono jednak polski samorząd, pozwolono na otwarcie polskojęzycznych uniwersytetów (na co władze carskie nie godziły się od pół wieku), a nawet na zakazane przez Rosjan obchody świąt narodowych. Bo Polska kusiła milionem rekrutów, których można byłoby skierować na front wschodni, odciążając dywizje niemieckie.

REKLAMA

W roku 1916 zarówno wszechwładne naczelne dowództwo niemieckiej armii, jak kajzer i rząd doszli do wniosku, że nie ma co liczyć na kompromisowy pokój z Rosją. Trzeba więc zabrać jej okupowane tereny i stworzyć samodzielne Królestwo Polskie, z własnym władcą (pochodzącym z którejś z niemieckich dynastii – rozważano kandydatury książąt z Saksonii, Wirtembergii lub arcyksięcia Karola Stefana z Żywca), własnym rządem (o uprawnieniach ograniczonych przez umowę z Rzeszą) oraz własną armią (oczywiście pod niemieckim dowództwem).

Na tyle samodzielne, by stanowiło dla Polaków atrakcyjną alternatywę w stosunku do czasów okupacji carskiej. I na tyle zależne od Rzeszy, by mogło być tylko jej posłusznym, całkowicie zdominowanym politycznie i gospodarczo wasalem. Albo, jak to określali niemieccy teoretycy, by miało status Unterstaat – czyli państwa teoretycznie suwerennego, ale pozbawionego wielu podstawowych atrybutów swej suwerenności.

Plan stworzenia samodzielnego państwa polskiego przedstawiono oficjalnie w odezwie z 5 listopada 1916 roku. Obietnice były sformułowane mgliście i nieprecyzyjnie. Jednak z tekstu łatwo można było wywnioskować, że nowe polskie państwo nie obejmie ani obszarów Galicji, ani Wielkopolski, a jego granice mogą być dodatkowo okrojone. I rzeczywiście, dowództwo armii niemieckiej zażądało, by z powodów strategicznych włączyć do Prus blisko jedną czwartą obszaru Królestwa, a zwłaszcza uprzemysłowione Zagłębie, i wysiedlić z tego terenu ludność polską i żydowską (kajzer zdołał wynegocjować z armią pewne ograniczenie skali planowanych aneksji). Dodatkowo Berlin zdecydował, by ziemię chełmską przekazać innemu Unterstaat, Ukrainie. Polacy na te plany patrzyli bez entuzjazmu, od początku realistycznie oceniając wartość niemieckiej oferty. Ale nie mieli wyboru, bo jeszcze latem roku 1918 wydawało się pewne, że Niemcy pozostaną po wojnie panami wschodniej części Europy.

Jak wyglądałaby powojenna Polska, gdyby Niemcy rzeczywiście utrzymali w ręku efekty zwycięstwa na wschodzie?

Wspólne manewry Armii Imperium Rosyjskiego i wojsk pruskich w Kaliszu w 1835 roku dla uczczenia zawarcia traktatu kaliskiego w 1813 roku przy udziale cara Mikołaja I Romanowa i króla Prus Fryderyka Wilhelma III,

Uwaga: od tego miejsca zaczyna się historia alternatywna

Byłaby państwem rozciągającym się na obszarze 118 tys. km2, zamieszkanym (po przesiedleniu ludności z pasa przygranicznego) przez 11,1 mln mieszkańców (85% Polaków, 12% Żydów) – maleńkim w stosunku do co najmniej osiem razy większej ludnościowo, potężnej i bogatej Rzeszy (do której prawdopodobnie dołączono by kraje bałtyckie oraz skrawki terytorium Belgii i Francji).

REKLAMA

Większym problemem byłaby jednak słabość gospodarcza Królestwa Polskiego. Kraj zostałby pozbawiony przemysłu i zmieniony w rolniczo-surowcowe zaplecze Rzeszy, a także rezerwuar taniej sezonowej siły roboczej dla niemieckiego rolnictwa. Musiałby wejść do unii celnej (niemieccy celnicy kontrolowaliby granicę z Rosją) i przyjąć niemiecki dyktat we wszystkich sprawach gospodarczych, stając się pozbawioną prawa głosu częścią niemieckiego organizmu gospodarczego (Królestwo miałoby jedynie prawo wysyłać swoich delegatów do parlamentu niemieckiego dla wyrażenia opinii w wybranych sprawach). Niemieccy przemysłowcy uzyskaliby prawo pierwokupu polskich przedsiębiorstw, a polskie koleje byłyby podporządkowane specjalnej niemieckiej spółce. Słowem, teoretycznie samodzielne Królestwo Polskie byłoby w sferze gospodarczej typowym Unterstaat, co w praktyce oznaczałoby status tylko nieco lepszy od niemieckiej kolonii. Choć w roku 1922 PKB na głowę mieszkańca takiej Polski wynosiłby około 3,1 tys. USD według obecnej siły nabywczej dolara, czyli około połowy poziomu ówczesnych Niemiec, to po kilkunastu latach tak nierównoprawnych stosunków gospodarczych relacja ta musiałaby się wyraźnie pogorszyć.

W sferze politycznej byłoby niewiele lepiej. Niemcy kontrolowaliby wojsko polskie i mieliby prawo utrzymywać na terenie królestwa własne oddziały. W razie jakiegokolwiek zagrożenia kajzer mógłby ogłosić w Polsce stan wojenny. Z pewnością wprowadzono by ostrą cenzurę, niepozwalająca na krytykę wielkiego sąsiada, a wolności polityczne byłyby ograniczone, by nie dopuścić do władzy polityków antyniemieckich albo tych, którzy za bardzo dbaliby o interes narodowy kraju. Byłby wprawdzie własny herb z białym orłem, własny król, własny Sejm, własny rząd i własna polityka oświatowa oraz kulturalna, ale wiele więcej suwerenności Polska by nie dostała.

Polacy pewnie musieliby zacisnąć zęby i pogodzić się z niemieckim dyktatem leżącym u podstaw nowego państwa. Ale państwo to nie stwarzałoby nawet minimalnej ułudy niepodległości. A Polakom trudno byłoby się z tym pogodzić.

Polonia Triumphans, autorstwa Stanisława Batowskiego Kaczora z 1929 roku. Projekt fragmentu tryptyku przewidzianego do dekoracji sali posiedzeń Sejmu RP

Scenariuszy, w których nie nastąpiłby cud, a powojenna Polska powstałaby wskutek decyzji jednego z mocarstw rozbiorowych, nie warto dalej analizować. Jakieś zmiany by nastąpiły, ale tak powstała Polska nie byłaby ani niepodległa, ani zdolna do trwałego rozwoju. Polacy musieliby więc nadal cierpliwie czekać na swoją szansę, z biblijną wiarą, że kiedyś noga może się powinąć nawet najpotężniejszym imperiom. I na pewno kiedyś by się to stało: anachroniczną monarchię Habsburgów czekałby w końcu rozpad, zacofane Imperium Rosyjskie chaos rewolucji, a potężna Rzesza Niemiecka musiałaby ostatecznie ponieść klęskę w walce z całym zjednoczonym przeciw niej światem. Ale kiedy by to się stało – i czy pozwoliłoby na odbudowę niepodległej Polski – nie wiadomo.

Niezależnie od tego, jak potoczyły się losy minionego stulecia, jak oceniamy dojrzałość i zdolność do konstruktywnego współdziałania polskiego społeczeństwa, jak wiele słów uznania lub krytyki budzi u nas II Rzeczpospolita, Polska Ludowa, III Rzeczpospolita, a także marząca się niektórym IV Rzeczpospolita – jedno nie ulega wątpliwości: to szczęście, że w roku 1918 Polska odzyskała niepodległość.

I że po stu latach jest niepodległa.

Ten tekst jest fragmentem książki Witolda M. Orłowskiego – „Inna Polska? 1918-2018: alternatywne scenariusze naszej historii”:

Witold M. Orłowski
„Inna Polska? 1918-2018: alternatywne scenariusze naszej historii”
cena:
39,90 zł
Rok wydania:
2018
Liczba stron:
328
Premiera:
2018-10-30
Format:
produktu [mm]: 225 x 150
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Witold M. Orłowski
Profesor ekonomii, pisarz, doradca prezydentów i premierów, instytucji międzynarodowych oraz wielkiego biznesu, uważny obserwator zmian zachodzących w ciągu ostatniego ćwierćwiecza w Polsce i na świecie. Badacz, który odważnie sięga po dobrze sobie znane narzędzia modelowe, by próbować odpowiadać na pytania daleko wykraczające poza obszar ekonomii.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone