Aleksander Bocheński – „Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie” – recenzja i ocena

opublikowano: 2020-09-17 06:32
wolna licencja
poleć artykuł:
Aleksander Bocheński z pewnością przeszedł długą drogę życiową, zawodową, może nawet światopoglądową. Urodził się jako poddany Franciszka Józefa I, zmarł jako polski obywatel za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Może to właśnie losy Polski w pierwszej połowie XX wieku skłoniły go do stworzenia serii artykułów na temat Dziejów głupoty w Polsce?
REKLAMA

Aleksander Bocheński – „Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie” – recenzja i ocena

Aleksander Bocheński
„Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie”
nasza ocena:
10/10
cena:
49 zł
Wydawca:
Universitas
Rok wydania:
2020
Okładka:
miękka
Liczba stron:
548
ISBN:
9788324234516

Najnowsze wydanie „Dziejów głupoty” jest rzeczywiście uzupełnione. Do pisanych jeszcze w czasie wojny felietonów dodano wypisy z polemik z pierwszym, jak i późniejszymi wydaniami. Ale to dopiero początek.

Jan Sadkiewicz dokonał tytanicznej pracy, uzupełniając tekst na podstawie zachowanych rękopisów i maszynopisów. Widać wyraźnie, że książka Bocheńskiego „żyła” aczkolwiek ciężko jest podejrzewać, żeby autor dokonywał zasadniczej zmiany swoich głównych tez i poglądów. Jednak wyjęte fragmenty są starannie dopasowane – czasem jako przypisy (tam gdzie dany fragment zmienił się w znaczny sposób) czy jako uzupełnienie tekstu (co w głównej treści jest wyraźnie zaznaczone… aczkolwiek czcionka mogłaby być większa).

Dzieło Bocheńskiego jest przede wszystkim polemiką na temat historii Polski XVIII i XIX wieku – chodzi konkretnie o czasy upadku, zaborów oraz romantycznych powstań narodowych, tak mocno zacementowanych w polskiej historii, duszy czy pamięci. Bocheński nie ukrywa, że sam kształtował się w oparach tej idei, jednak II wojna światowa, a może też jej ostateczny rezultat „otrzeźwiły” go na tyle, że postanowił zgłębić ten fenomen.

W każdym rozdziale Bocheński prowadzi dyskusję z danym historykiem z XIX wieku czy pierwszej połowy XX wieku. Przedstawia ich główne teorie na temat historii – teorie, które zdają się być mitami. Następnie brutalnie się z nimi rozprawia, przywołując źródła oraz analizując fakty. Oczywiście są u niego chlubne wyjątki takie jak ks. Walerian Kalinka, Stanisław Koźmian lub Michał Bobrzyński. W jego opiniach łatwo widać duszę „Galicjanina” – czuje się związany poglądowo z krakowskimi Stańczykami. Nie powinno to dziwić, ponieważ Bocheński jest jednak konserwatystą z krwi i kości.

Bezwzględnie krytykuje Joachima Lelewela, nie ma litości dla Szymona Askenazego (wśród licznych jego grzechów zarzuca mu kwiecisty styl, maskujący brak logiki wywodów). Dostaje się nawet wielkiemu Władysławowi Konopczyńskiemu (za krótkowzroczność i wąskie horyzonty analityczne). O co mu tak naprawdę chodzi?

Odnoszę wrażenie, że w wyniku tragicznego przebiegu i zakończenia wojny Bocheński pozbywa się iluzji i wyobrażeń, jakie – co trzeba przyznać – zaszczepiali społeczeństwu przed wojną piłsudczycy. Bocheński widzi tutaj analogię do wcześniejszych klęsk, jakie spotykały naszą Ojczyznę. I widzi przyczynę tego – trzymanie się ułudy, wyobrażeń i stosowanie myślenia życzeniowego.

Idealnym przykładem udowodnienia swoich teorii jest upadek Rzeczpospolitej zakończony rozbiorami. Zdaniem Bocheńskiego większość przyczyn podawanych przez naszych dziejopisarzy są istotne, ale nie przeważają. Albowiem wykazując się niesamowitym polonocentryzmem, nie zwracają uwagę na istniejącą geopolitykę. W sumie czego się spodziewać po kraju, który od końca XVII wieku stawał się przedmiotem a nie podmiotem wielkiej międzynarodowej gry?

Bocheński jasno daje do zrozumienia, że przy istniejącej dysproporcji oraz międzynarodowych powiązaniach Polska była zmuszona oprzeć się na jednym z sąsiadów. Jako jedynego w tej roli widział… Rosję. Brzmi to dziwnie, ale autor brutalną logiką broni swej teorii. Rosja nie miała sił, aby samemu wchłonąć Polskę, więc nawet tego nie planowała. Za to idealnie pasował jej protektorat ze spolegliwym rządem w Warszawie.

REKLAMA

Bocheński mocno gloryfikuje Stanisława Augusta Poniatowskiego, który dostrzegał tę zależność i starał się wykorzystać istniejącą sytuację. Nie można monarsze odmówić racji, jednak Bocheński delikatnie prześlizguje się po słabym charakterze monarchy, który nie potrafił w godzinie próby walczyć o swoje poglądy i swój kraj. Dostaje się również krótkowzrocznej elicie politycznej (zwłaszcza Czartoryskim), którzy dla własnego interesu popełniają błędy w mądrym programie reform.

Po drugiej stronie mamy patriotów – ludzi szczerze kochających kraj, ale wybitnie niezwracających uwagi na zmianę koniunktury, okoliczności i otaczające ich uwarunkowania. Brutalnie naiwni w kwestii wiary w pomoc mitycznego Zachodu, nie zwracają uwagi, że hasło walki o honor, i to z Rosją, jest pozbawiona tak szans jak i sensu. Ale dalej autorzy tej błędnej koncepcji brną w tę ślepą uliczkę.

Bocheński zwraca uwagę na inne narody, startujące z gorszej pozycji jak Finowie czy Czesi. Oni nie urządzali samobójczych powstań, nie prowadzili beznadziejnej walki, nie odurzali się dziwacznym mesjanizmem tylko w miarę możliwości wykorzystywali okoliczności aby budować wspólnotę narodową. Jest ona istotna w rozważaniach Bocheńskiego – dla niego silna wspólnota jest w stanie wytrwać bez własnego państwa. Ochrona tej cennej tkanki przewodniej powinna być naczelnym aksjomatem elity.

Jego poglądy mogą wynikać z wielu przyczyn. Sztandarowym jest przykład Galicji, w której po ułożeniu się z monarchą wiedeńskim kwitło życie polityczne i kulturalne, dbające o zachowanie świadomości narodowej. Pamiętajmy również, że ta prorosyjskość autora może wynikać z okoliczności powstawiania felietonów oraz jego losów. Po 1945 mieszkał w Polsce będącą pod większą czy mniejsza kontrolą Związku Radzieckiego. Dal człowieka, który przeżył koszmar niemieckiej okupacji, nowa sytuacja (pomimo utraty statusu i majątku) życie w kraju satelickim wobec sowieckiego mocarstwa wydaje się lepszym rozwiązaniem. Dlatego, że dzięki temu można było żyć i rozwijać się w miarę możliwości – to niewielka zapłata za całkowity brak suwerenności w polityce międzynarodowej czy ideologicznej.

Poglądy Bocheńskiego wydają się stać twardo na gruncie Realpolitik, czyli czegoś co wielu patriotów-marzycieli nie chce czy nie umie przyjąć do wiadomości. Jego poglądy w dzisiejszych czasach kultu walki o niepodległość za wszelką cenę czy „żołnierzy wyklętych” mogą się wydawać najzwyklejszą herezją. Jednak w moim odczuciu prace Bocheńskiego można uznać za prosty, twardy i donośny głos przedefiniowania nie tylko ocen historycznych, lecz także wezwania do pragmatycznego kształtowania społecznej i narodowej świadomości. Można powiedzieć, że jest on niczym Roman Dmowski w swoich najlepszych czasów.

Dzieje głupoty w Polsce powinny być obowiązkową lekturą, „warsztatową” w pewnym sensie, dla każdego, kto chce zrozumieć polską historię. Ze współczesnych, znanych mi historyków może tylko Lech Mażewski swoimi pracami jak „Powstańczy szantaż: od Konfederacji Barskiej do stanu wojennego” czy „Oblany egzamin z polityki. O narodzinach, istnieniu i upadku państwa polskiego w latach 1806–1874” zbliża się do poziomu Aleksandra Bocheńskiego. Może wyłączywszy żywy i brutalnie szczery język.

Zainteresowała Cię nasza recenzja? Zamów książkę Aleksandra Bocheńskiego – „Dzieje głupoty w Polsce. Pamflety dziejopisarskie”!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Staniszewski
Absolwent Wydział Historycznego UW, autor książki „Fort Pillow 1864”. Badacz zagadnień związanych z historią wojskowości, a w szczególności wpływu wojny na przemiany społecznych, gospodarczych i kulturowych - ze szczególnym uwzględnieniem konfliktów XIX wieku.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone