Bengt Jangfeldt – „Majakowski. Stawką było życie” – recenzja i ocena
Dwudziestoletni zwykle bywają piękni; wystarczy rozejrzeć się po ulicach. Swobodni efebowie i młode boginie, już nie dzieci, ale jeszcze nie dorośli. Całe ich piękno wydaje się zasadzać na zawieszeniu pomiędzy tymi dwoma stanami, na byciu nieprzypisanym do żadnych tłamszących ram. Dwudziestoletni rewolucjonista to jednak piękno podniesione do kwadratu. Jego bowiem nie ogranicza już nic, nawet nieubłagane standardy mody, cały jest determinacją, krzykiem, genialnym i zarazem obrazoburczym przesłaniem. Pierwsze fragmenty biografii rysują taki mniej więcej obraz Włodzimierza Majakowskiego; obraz, jak się wydaje, silnie zapośredniczony przez jego poezję. Aż do ostatnich rozdziałów, na profilu bohatera pozostaje jednak trudna do ukrycia rysa. Jest nią naiwność – smutna przypadłość anarchistów – która również autora „Człowieka” doprowadziła do tragicznego końca. Jak przekonuje biograf: „Majakowski nie był [bowiem – przyp. A.R.] oportunistą ani cynikiem, tylko osobą naiwną politycznie. Chciał budować nowe i lepsze społeczeństwo, ale pozostawał ślepy na wydarzenia, które w rzeczywistości przeszkadzały temu procesowi”.
Bengt Jangfeldt, szwedzki historyk i slawista, od wielu lat specjalizujący się w badaniach nad literaturą rosyjską, poświęcił Majakowskiemu wiele pomniejszych publikacji. Tym razem jednak podjął próbę całościowego opisu. Powstało dzieło imponujące, mimo to niepozbawione kontrowersji, czy miejscami zwykłych uchybień. Momentami można odnieść wrażenie, że to niezwykłe studium dotyczy nie tyle samego poety, co całego ówczesnego środowiska elit intelektualnych i artystycznych Rosji – a po rewolucji roku 1917 – Związku Radzieckiego. Rosyjscy futuryści – Dawid Burluk, Wasilij Kamienski, Boris Pasternak (który w pewnym momencie porzucił formację) czy Nikołaj Asiejew, regularnie gościli na salonach bogatej burżuazji Moskwy i Petersburga. Podczas jednego z takich poetyckich wieczorów, latem 1915 roku w petersburskim mieszkaniu Lili i Osipa Brików Włodzimierz Majakowski debiutował poematem „Obłok w spodniach”. Choć był już wówczas rozpoznawalną postacią rosyjskiej bohemy, to właśnie ten moment był prawdziwym początkiem jego literackiej kariery. Od czasu owej pamiętnej recytacji Lila Brik stała się prawdziwą faworytą poety, kapryśną muzą, której cień unosi się nad całym jego twórczym dorobkiem.
Uderzające jak, zdaniem biografa, wielki był wpływ Lili Brik na Majakowskiego. Tym bardziej, że na kartach książki pojawia się liczna plejada inspirujących kobiet, które przez całe życie otaczały tytana sowieckiej literatury. Biografia, oparta w dużej mierze na korespondencji oraz wspomnieniach osób, które znały poetę, zważywszy na silną obecność kobiecej narracji, wydaje się tu przyjmować formę romansu. Główną postacią nie jest poeta lecz właśnie Lila. Interesujący zabieg metodologiczny polegający na ukazaniu Majakowskiego w pryzmacie wyznań i wspomnień osób z jego najbliższego otoczenia jest tyleż udany, co ryzykowny. Wiele z tych postaci wydaje się być bowiem bardziej zajmująca niż sam artysta. Najbardziej zaś wśród nich intrygująca jest nieznacznie perwersyjna pani Brik, która w myśl filozofii wyjętej wprost z „Co robić?” Czernyszewskiego stroni od monogamii. Owiany legendą trójkąt miłosny jaki tworzyła z Osipem i Władimirem fascynuje, ale również przeraża. Jest bowiem prostym dowodem na niewielkie powodzenie każdej formy utopii, bez względu na to czy dotyczy to sfery politycznej czy emocjonalnej.
Kolejnym ryzykownym zabiegiem na jaki zdecydował się Jangfeldt wydaje się umieszczenie w publikacji sporej ilości fragmentów dzieł samego Majakowskiego, wraz z nie zawsze szczęśliwą interpretacją ich politycznego i osobistego znaczenia. Bez takiego nagromadzenia fraz autorstwa poety trudno byłoby tak łatwo dać się uwieść jego urokowi. Jednak próba ujawniania zawiłości futurystycznych i symbolicznych zabiegów wydaje się być niezupełnie potrzebna w takim gatunku jak biografia. Zamiarem biografa było zapewne stworzenie wielogłosowego opus magnum, swoistego hołdu dla geniuszu Majakowskiego, który jednak objawił się w niewłaściwym czasie. Powstała książka niezwykła, lecz czasami przeciążona nadmiarem postaci i wątków. Wypada mieć nadzieję, że owo przesycenie było tu zabiegiem celowym, tłumaczącym dramatyczny wybór, jaki stał się udziałem samego poety w 1930 roku.
Majakowski nie był cynikiem, był genialnym artystą, który nie rozpoznał na czas znaczenia rewolucji nazbyt szybko okrzepłej w przedziwną totalitarną formę. Nie jest jednak prawdą, że z powodu niechlubnej czołobitności sowieckiemu reżimowi, warto czytać co najwyżej jego miłosną lirykę. Lektury warte są, jak się wydaje, również jego poematy czy też krótkie formy politycznie zaangażowane. Pozwalają bowiem odczuć smak i dramat każdej rewolucji, która prędzej czy później, jeśli wierzyć słowom Georgesa Dantona, „[…] jak Saturn, pożre własne dzieci”.
„A potem mówi: Dostojewski, Raskolnikow, rewolucja, szafoty krwi..”
Korekta: Justyna Piątek