Czym były serwituty?
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?”.
Serwituty aż do XX wieku stanowiły powód nieustannych zatargów między wsią a dworem. Nie była to polska specyfika, podobnie bowiem działo się w sąsiednich państwach. Jedynie w Anglii, Danii, Holandii i Szwecji likwidacja serwitutów połączona z separacjami gruntów nie wywołała poważniejszych napięć społecznych. Serwituty to inaczej służebności gruntowe (łac. servitutes praediorum), czyli uprawnienia wspólnot wiejskich oraz pojedynczych gospodarstw chłopskich, a także miast i plebanów, do korzystania z pańskich lasów, pastwisk, łąk, zagajników i wrzosowisk. Panowie i chłopi nazywali je również wolnościami, użytkami, wspólnościami lub dogodnościami. Dwukrotny premier II RP, ekonomista i historyk Władysław Grabski pisał, że „ważną podporą bytu włościan było szerokie używanie wszelkich służebności i dogodności pastwiskowych i leśnych”. To właśnie dostęp do zasobów leśnych oraz pastwisk i łąk był dla chłopów najbardziej istotny. Włościanie mogli mieć prawo do połowu ryb, pławienia i pojenia zwierząt gospodarskich w dworskiej rzece lub stawie, eksploatacji gliny, piasku czy kamienia oraz wypalania w pańskich wapiennikach. Znaczyło to, że majątek pański jest obciążony serwitutem.
Babie lato (mal. Józef Chełmoński)
W umowach między stronami formułowano to jako „służebności na majątku”, a szczegółowe warunki użytkowania serwitutów określał właściciel. Ujmowano je w odrębnym akcie lub — co było częstszą praktyką — dokumencie całościowo określającym relacje pańsko-chłopskie. Bywało i tak, że chłopi otrzymywali służebności na mocy decyzji wyrażonej ustnie, co okazywało się przyczyną kwestionowania ich uprawnień przez kolejnych właścicieli. W jednych majątkach lista służebności była dłuższa i korzystniejsza dla chłopów, w innych krótsza i mniej atrakcyjna. Zdarzały się wsie, aczkolwiek nieliczne, których mieszkańcy w ogóle nie posiadali serwitutów.
W epoce wczesnopiastowskiej prawo do korzystania ze służebności przekazywali monarchowie, a w późniejszych dekadach czynili to również właściciele prywatni, świeccy i kościelni. Nie wynikało to z ich dobrej woli. Była to konieczność. Chłopi musieli mieć dostęp do drewna, które stanowiło materiał budowlany i opałowy, a żeby wywiązać się ze zobowiązań wobec pana, musieli mieć też możliwość wypasania zwierząt hodowlanych na łąkach. Prawo do korzystania z pastwisk było możliwe dzięki trójpolówce, ponieważ jedna część pól była przeznaczona na zboże jare, druga na ozime, a trzecia odpoczywała i pełniła wtedy funkcję pastwiska.
Największe znaczenie dla chłopskiej gospodarki miał dostęp do drewna, które było niezbędne do budowy i remontu zagród, obiektów gospodarczych, ogradzania pastwisk, produkcji narzędzi pracy, chodników, drogowskazów czy umacniania brzegów kanałów. Umowy zawarte między panem a chłopami określały ilość i jakość drewna, które można było wywieźć z pańskiego lasu, oraz informowały o jego grubości (obwodzie), określanej na przykład w calach. Dostęp do lasu był ściśle reglamentowany. W wyznaczonym dniu tygodnia (nazywanym wolnicą), podążając nakazaną drogą, chłop mógł wjechać do lasu na podstawie asygnaty, którą wydawał zarząd dworski, a kontrolował strażnik leśny. Jeśli serwitut przyznany był gromadzie, to kolejność korzystania z lasu ustalał wójt. Uprawnieni pozyskiwali również suche drewno opałowe, ale nie wolno było im ścinać gałęzi siekierą ani piłą, lecz jedynie ściągać tak zwaną kulką (narzędzie złożone z liny i obciążnika) lub grabiami i jedynie na „wyrąbanych porębach”. Mogli zbierać chrust, w tym kawałki suchego drewna leżące na ziemi (nazywało się to leżaniną), oraz liście i ściółkę na podściółkę dla inwentarza.
Panowie wskazywali miesiące, w których do lasu mogły wjechać chłopskie „fury parobydlne”, oraz określali częstotliwość tych wizyt. Harmonogram wyglądał zwykle tak: od października do marca po drewno budulcowe mogła wjechać do lasu jedna fura chłopska tygodniowo, a w regionach górskich dwie, natomiast w pozostałych miesiącach jedna fura raz na dwa tygodnie. Umowy określały także liczbę fur zabierających suche drewno opałowe oraz liście i ściółkę. W przypadku gdy rolnicy nie dysponowali furami z „bydlęciem”, mogli z lasu zabrać tylko tyle drewna, ile mogli udźwignąć.
Podobnie działo się w przypadku pastwisk i łąk. Panowie określali liczbę sztuk bydła, koni i owiec, które mogły w danym dniu paść się na pastwisku. Wyznaczali drogi ich pędzenia, pilnując, aby zwierzęta nie zniszczyły pańskich zasiewów. Nieraz były one okrężne i długie, co rozpalało niekończące się spory między wsią a dworem. Chłopi mogli również zbierać jagody, jeżyny, maliny, grzyby, orzechy, zioła i kwiaty do zasuszenia. Korzystanie ze służebności najczęściej było bezpłatne, ale zdarzały się symboliczne opłaty w postaci kogutów czy jaj. W przypadku klęsk elementarnych, pożaru czy powodzi chłopi mieli możliwość otrzymania dodatkowej porcji drewna budulcowego, ale ów nadzwyczajny przydział musieli odpracować lub zapłacić za niego, żeby nie zapomnieć, kto jest właścicielem lasu.
Tyle teoria. W praktyce chłopi nie przestrzegali określonych norm służebności. Z reguły wynosili z lasu znacznie więcej chrustu, suchych gałęzi, chojaków i opadłego igliwia, zwanego grzeboliną. Uważali, że jest to własność tego, kto je zbierze. Nie mieli też większych oporów przed wywożeniem drewna budulcowego, i to nie tylko na własne potrzeby, ale również na sprzedaż. „Ludzie kradzież lasu nie uważają za występek, dziwny jakiś pociąg mają do niszczenia drzewa” — pisał w XIX wieku Karol Belina Brzozowski w poradniku O nowoczesnym zarządzaniu majątkiem. Wywożenie drewna z lasu było powszechne, „a chłop ma to przekonanie, że głupi, kto nie bierze, kiedy wziąć można”. Potwierdzali to plebani. Argumentacja chłopów była logiczna: las rośnie bez pańskiej pomocy, więc nie należy do pana i można z niego czerpać do woli.
Chłopi bawili się ze strażnikami pańskimi w kotka i myszkę lub „prezentami” skłaniali ich do przymykania oczu. W kradzieżach leśnych specjalizowali się górale, zwłaszcza na Podhalu, gdzie objęta serwitutami była prawie połowa lasów. Jeździli do nich sobie tylko znanymi duktami lub umawiali się na zbiorowe „najazdy”. Wtedy, w wyznaczone dwa dni w tygodniu, po lasach krążyło kilkaset chłopskich furmanek, a ich skontrolowanie nie było możliwe. W XIX wieku proceder przestępstw leśnych dotykał wszystkich właścicieli lasów, niezależnie od położenia geograficznego i zaboru. Liczba ukaranych może dawać wyobrażenie o skali problemu, tym bardziej że łapano tylko niewielką część osób łasych na pańskie lub rządowe drewno. W roku gospodarczym 1820/1821 w dobrach tenczyńskich na obszarze Wolnego Miasta Krakowa odnotowano 87 tak zwanych defraudantów, czyli osób ukaranych za wyrządzenie szkód leśnych, a w roku 1821/1822 — już 143 osoby. W pobliskim kluczu spytkowickim, leżącym w zaborze austriackim, w analogicznym okresie kary finansowe nałożono na 59 osób. W Królestwie Polskim w leśnictwie Garwolin w 1865 roku wykryto blisko 230 defraudacji leśnych, z czego spraw o drzewo było 126, a o wypas bydła w lesie — 101, w trzech pierwszych kwartałach 1867 roku — 129 takich defraudacji, a w następnym roku — 166.
Akty uwłaszczeniowe z XIX wieku musiały się odnieść do serwitutów. Władze państw zaborczych uważały, że powinny one zostać zlikwidowane. Nie mogło być tak, że ten sam las i to samo pastwisko miało dwóch faktycznych właścicieli: panów i chłopów. Jeśli rolnictwo miało się rozwijać, aby wyżywić szybko rosnącą liczbę ludności, serwituty powinny odejść w przeszłość. W zaborze pruskim władze rozstrzygnęły kwestię własności łąk, pastwisk, lasów i zagajników w sposób korzystny dla panów.
Prawo służebności zostało odebrane wsi, co jednocześnie oznaczało zakończenie niekończących się sporów. Zniknął ważny powód napięcia społecznego. Chłopi musieli teraz płacić za możliwość korzystania z serwitutów, ale najbardziej zapobiegliwi spośród nich kupowali coraz więcej lasów i pastwisk od ziemian i państwa, stając się zamożnymi farmerami. Dokonano jednocześnie odseparowania od siebie gruntów pańskich i chłopskich — jak powiadali włościanie: dokonał się „separunek”. Na granicy chłopskich włości stawiano krzyże, które stały się miejscem symbolicznym, tam się bowiem żegnano i tam też witano powracających do wsi.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?”.
W Królestwie Polskim sprawa serwitutów nie została jednoznacznie przesądzona. Władze rosyjskie uznały, że chłopom przysługują służebności ciążące na określonym majątku, natomiast las i pastwiska są własnością pana. Artykuł 12 aktu uwłaszczeniowego z 2 marca 1864 roku stanowił: „prawo włościan może być uchylone jak tylko za obopólną zgodą dziedzica z włościanami lub też na żądanie dziedzica, atoli pod koniecznym warunkiem stosownego wynagrodzenia”. Czyli prawo przewidywało dwie drogi likwidacji serwitutów: dobrowolną oraz przymusową za odszkodowaniem dla chłopów. Ta druga możliwość nie doczekała się realizacji ze względu na brak przepisów wykonawczych. Po 1900 roku władze rosyjskie rozpatrywały kilka propozycji rozwiązania kwestii własności za pomocą przymusowej likwidacji, ale żadna z nich nie została przyjęta przez władze rządowe. Pozostała tylko droga polubownego porozumienia, a o to nie było łatwo.
Przymusowe rozwiązanie zastosowano jedynie w przypadku dóbr skarbowych (rządowych) oraz majoratów (majątków ziemskich urzędników i generałów carskich, funkcjonujących jak ordynacje rodowe). Dotyczyło zatem służebności tych włościan, którzy w latach przed uwłaszczeniem zostali najbardziej pokrzywdzeni przez rządy Królestwa Polskiego. Już w 1815 roku ograniczono im prawo do serwitutów leśnych, argumentując, że wymaga tego planowa gospodarka leśna oraz konieczność maksymalizacji pozyskiwania oraz sprzedaży drewna. W 1823 roku wprowadzono opłaty za korzystanie z lasów dla chłopów z dóbr skarbowych. Jeśli któryś z nich nie chciał płacić, mógł odpracować należność w rządowych manufakturach, kopalniach i folwarkach. Na te zarządzenia chłopi odpowiedzieli odmową ich respektowania oraz masową kradzieżą drewna, co nazywano „puszczaniem się na defraudacje”. Odnotowano nawet przypadki zbiegostwa do majątków prywatnych. Z powodu chłopskiego oporu władze czasowo zawiesiły opłaty, po czym ponownie do nich wróciły. W 1836 roku chłopi z gromady Niestachów w powiecie kieleckim pisali do Komisji Wojewódzkiej Krakowskiej: „Będąc tak dalece ogołoceni z drzewa zmuszeni jesteśmy chwytać się własnych pobudynków lub drzewek […] i temi opalać się, chociaż tego jak tylko zapamiętać możemy nigdy nawet za pradziadków naszych nie było wzbronionem”. Rok później sołtys wsi Kowala w powiecie kieleckim pisał, że chłopi „nie tylko opału nie mają z tego tytułu, ale nawet żywności przy czym ugotować nie są w stanie”.
Ukaz z 2 marca 1864 roku stanowił, że do czasu likwidacji służebności włościanie mogą z nich korzystać na dotychczasowych warunkach. Zostały one ściśle wyliczone i ujęte w tabelach likwidacyjnych. Najistotniejsze były służebności leśne, pastwiskowe oraz „służebność wodopoju”, czyli prawo do pojenia i pławienia zwierząt gospodarskich, na przykład w rzece przy młynie czy w dworskich stawach. Ponadto władze postanowiły, że chłopi odzyskują prawa do służebności, jeśli utracili je po 1846 roku.
Proces likwidacji serwitutów komplikowała wielość podmiotów, które były stronami kontraktu. Mogli to być indywidualni chłopi, grupy osad oraz — najczęściej — gromady. Z inicjatywą likwidacji występowali zwykle panowie. Proces rozpoczynał się od przeprowadzenia pomiarów separacyjnych i otaksowania drzewostanu. Potem następowały negocjacje, które z reguły trwały latami, a wieńczyło je podpisanie umowy. Obopólna zgoda nie oznaczała jednak zakończenia sprawy, ponieważ tekst umowy przekazywano komisarzom do spraw włościańskich, którzy mogli ją zakwestionować i zażądać ponownego rozpatrzenia. Komisarze nieraz mnożyli problemy, licząc na łapówki od obu zainteresowanych stron. W opinii rosyjskiej żandarmerii „dobrze się przy tym obłowili”.
Panowie twierdzili, że komisarze faworyzowali wieś, ale włościanie byli dokładnie przeciwnego zdania. Trudno o jednoznaczną opinię w tym względzie, aczkolwiek z setek spraw wynika, że komisarze — zgodnie z zaleceniami rządu — łaskawsi byli dla chłopów. Podpis komisarza do spraw włościańskich oznaczał tylko tyle, że umowa może wędrować dalej, tym razem na biurko warszawskiego Urzędu Gubernialnego do spraw Włościańskich, który ponownie ją rozpatrywał i zatwierdzał. Jeżeli uznał, że wszystko jest w porządku, to i tak nie następował jeszcze koniec. Rosyjska biurokracja była bezlitosna. Umowa musiała dotrzeć aż do Wydziału Ziemskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Petersburgu. Po ostatecznym zatwierdzeniu umowę kierowano do archiwum i wówczas serwituty wykreślano z księgi hipotecznej. Tak długa droga administracyjna powodowała wydłużenie czasu ich likwidacji. Do 1894 roku, czyli w ciągu trzydziestu lat od ukazu uwłaszczeniowego, uregulowano jedynie dwie piąte ogółu służebności. W kolejnych kilkunastu latach tempo osiągania porozumień serwitutowych się nie zwiększyło.
Podpisanie umowy z gromadą oznaczało, że serwituty zostały jej cofnięte, ale akt ten nie oznaczał automatycznego uregulowania służebności indywidualnych, przypisanych chłopom oraz osadom — o ile takie występowały. Z każdą ze stron trzeba było przeprowadzić odrębne postępowanie. Jeżeli nie zrobił tego pan, to indywidualni gospodarze i mieszkańcy osad nadal korzystali ze służebności, które były zabezpieczone na jego majątku. Jeśli po likwidacji części służebności majątek został sprzedany, to jego nabywca przejmował dotychczasowy stan prawny. W 1891 roku car Aleksander III nabył dobra Zagórz koło Częstochowy. W umowie znalazł się następujący zapis: „Najjaśniejszemu Nabywcy wiadomo, że w stosunku do włościan na sprzedawanych majątkach […] ciążą serwituty, których urządzenie jest częściowo wniesione do księgi hipotecznej, częściowo znajduje się jeszcze w postępowaniu w urzędach do spraw włościańskich. W tej mierze zarówno prawa sprzedawcy, jak i jego zobowiązania przechodzą na Najjaśniejszego Nabywcę”.
Dopóki nie uregulowano kwestii służebności, obowiązywać miały — o czym już wspomniano — dotychczasowe zasady. Panowie uznali jednak, że skoro carski ukaz rozstrzygnął, że są prawnymi właścicielami lasów i łąk, to mogą robić z nimi, co chcą: wycinać drzewa, grodzić pastwiska i usuwać z nich chłopów. Do takiego postępowania skłaniała ich niełatwa sytuacja finansowa majątków po uwłaszczeniu. Ziemianie, pozbawieni pańszczyźnianej siły roboczej i czynszów, starali się wycisnąć z majątków ostatniego rubla — wyrąb lasu i sprzedaż drewna jawiły im się jako prosty sposób na biznes. Poza tym w obawie przed kradzieżą drewna zabraniali chłopom zbliżania się i wstępu do lasu. Powszechnym zjawiskiem stało się przygotowywanie przez służbę dworską stosów drewna na skraju lasu, które chłopi mieli zabierać w wyznaczone dni. Takie postępowanie oznaczało wejście z wsią na wojenną ścieżkę, chłopi twierdzili bowiem, że korzystając przez dziesięciolecia z serwitutów, stali się ich pełnoprawnymi właścicielami, a oczekiwania panów pozostają w konflikcie z tabelami likwidacyjnymi. Dowodzili też, że bez pastwisk i lasów nie mogą funkcjonować jako gospodarze.
Dlatego chłopi przy okazji korzystania z serwitutów wyrąbywali lasy, niszczyli graniczne płoty i rowy oraz wywozili nielegalnie drewno. Czasami nie dopuszczali do ścinania i wywożenia drzew z lasów serwitutowych, atakując i przepędzając pracujących na zlecenie pana robotników leśnych. O skali napięcia świadczy liczba spornych spraw. Tylko w jednym 1879 roku odnotowano aż 1937 postępowań o naruszenie pańskich praw serwitutowych. Na przykład chłopi z gminy Chroberz w guberni kieleckiej mieli około tysiąca procesów i taką samą liczbę wyroków w sporach o lasy i ziemię z Zygmuntem Wielopolskim. Zatargi przybierały nieraz dramatyczny przebieg, kiedy chłopi zbrojnie wyprawiali się do pańskich lasów w głębokim przekonaniu, że postępują zgodnie z prawem zwyczajowym — tak samo jak mieszkańcy reymontowskich Lipiec pod wodzą Borynów. W skrajnych przypadkach dochodziło do niszczenia dworskiego mienia, podpaleń zboża i zabudowań dworskich, pobić, a nawet zabójstw urzędników majątków ziemskich. Niejednokrotnie interweniowali żandarmi i kozacy, a przywódcy chłopskich wystąpień trafiali do więzień. Z reguły — jeżeli w grę nie wchodziło zabójstwo ani ciężkie pobicie — szybko wychodzili na wolność, ponieważ władze nie chciały niszczyć kapitału zaufania wśród włościan.
Zgodnie z prawem odszkodowanie dla chłopów, wynikające z umów likwidacyjnych, nie mogło być wypłacane w pieniądzach, lecz jedynie w ekwiwalencie w postaci lasów, pól i pastwisk. Prawo to obowiązywało również panującą dynastię Romanowów, posiadającą majątki w Królestwie. Wielki książę Michał Romanow, właściciel dominium kłobuckiego, obdarzył chłopów sześcioma morgami ziemi oraz dwoma morgami zagajnika w zamian za zlikwidowanie ich prawa do służebności. W innych przypadkach po zlikwidowaniu serwitutów na mocy porozumienia z panem chłopi nadal z nich korzystali w zamian za stałą roczną opłatę lub pracę na folwarku. Następstwem takich rozwiązań było utrzymanie zależności wsi od dworu oraz praktykowanie przez nadzorców przemocy wobec chłopów.
Bilans likwidacji serwitutów w Królestwie Polskim prezentował się następująco: od 1864 do 1912 roku liczba majątków obciążonych serwitutami zmniejszyła się z 8225 do 2707, liczba osad korzystających z serwitutów leśnych z 46 220 do 12 262, natomiast liczba osad korzystających z serwitutów leśnych i pastwiskowych z 212 063 do 49 117.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Chwalby i Wojciecha Harpuli „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?”.
Jak z kwestią serwitutów poradziły sobie władze austriackie w Galicji? Punkt wyjścia był podobny jak w zaborze rosyjskim. Prawodawca w akcie uwłaszczeniowym z 1848 roku nie przesądził kwestii służebności w sposób niebudzący wątpliwości ani nie określił środków i sposobów regulowania spornych kwestii. W dokumencie uznano jedynie, że uprawnieni mogą korzystać z serwitutów na podstawie dotychczasowych zwyczajów oraz prawa, dopóki nie zostaną one zlikwidowane, a chłopi nie otrzymają odszkodowania. Władze austriackie ogłosiły, że zostaną opracowane regulacje, które pozwolą na rozpoczęcie procesu likwidacji, ale na zapowiedziach się skończyło. Panowie uznali jednak, że skoro pańszczyzna i inne powinności zostały zlikwidowane, to nie mają już żadnych zobowiązań wobec wsi. Znika więc także prawo włościan do służebności. Jeżeli chłopi chcą skorzystać z pańskich lasów i pastwisk, muszą za to zapłacić, a jeżeli nie mają pieniędzy, to zawsze mogą należności odpracować. Blokując prawo wsi do służebności, liczyli, że „kuchennymi drzwiami” powróci pańszczyzna. Kwestionowali wartość asygnat leśnych, twierdząc, że były jedynie oznaką ich dobrej woli wobec chłopów. Postawa panów wywołała silny odruch obronny wsi. Chłopi nie mogli pogodzić się z ograniczeniami służebności leśnych i pastwiskowych. Pisali protesty do władz cyrkularnych, do lwowskiego gubernium, a nawet do cesarza. W ostateczności używali siły i dochodziło wtedy do starć ze strażnikami leśnymi.
Zdarzało się, że w spornych sytuacjach decyzję na drodze administracyjnej podejmował starosta. Tak stało się na przykład w cyrkule brzeżańskim. Starostwo przyznało chłopom ze wsi Bakowce prawo do korzystania z lasu. W efekcie ci w krótkim czasie wycięli i wywieźli drewno na obszarze stu mórg, a pieniądze ze sprzedaży przepili. Oburzony właściciel dóbr odwołał się od decyzji starosty do gubernium, które przyznało mu rację. Chłopi zostali zobowiązani do wypłaty odszkodowania za wycięte drzewa. Nie mieli wyjścia i musieli się zadłużyć.
Patent cesarza Franciszka Józefa I znoszący serwituty leśne za wykupem został wydany dopiero w 1853 roku. Regulacją i wykupem zajmowały się specjalne komisje, których kompetencje określono w 1855 roku. Dwa lata później wydano przepisy określające uprawnienia organów administracji państwowej w zakresie rozstrzygania sporów oraz opracowano instrukcję w sprawie realizacji patentu cesarskiego. Proces dobrowolnego znoszenia służebności w połączeniu z odszkodowaniami rozpoczął się na dobre w latach sześćdziesiątych XIX wieku. Z żądaniem uregulowania kwestii służebności mogły wystąpić obie strony, składając stosowne pismo w lokalnych komisjach serwitutowych.
W pierwszej kolejności komisje sporządzały wykaz osób uprawnionych, wpisując w dokumentach imię, nazwisko i numer domu, a następnie przystępowały do gromadzenia materiału dowodowego. W razie potrzeby komisje powoływały świadków, aczkolwiek wartość dowodowa ich zeznań była niewielka, ponieważ z reguły się wykluczały. Świadkowie wsi zeznawali, że serwituty chłopom należały się od zawsze i były starodawnym prawem, z kolei świadkowie pana twierdzili, że są to „urojone pretensje”. Gdy już ustalono źródło i charakter uprawnień chłopów, pojawiały się kolejne trudne pytania. Spierano się o listę osób, które mogły skorzystać z prawa służebnego, jego wartość pieniężną, a także wysokość i charakter odszkodowania. Wszystko to powodowało, że polubowne orzeczenia nie zdarzały się często. Zgromadzoną dokumentację przekazywano Komisji Krajowej we Lwowie, która podejmowała decyzję.
Panowie i chłopi mogli odwołać się od niej do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Wiedniu lub do tronu, co zresztą nagminne praktykowano. Decyzja Komisji Krajowej lub ministerstwa mogła ulec również zaskarżeniu do sądu, jeżeli któraś ze stron uznała ją za naruszającą jej interesy. Do 1890 roku zarejestrowano w Galicji aż 30 025 procesów sądowych w sprawach serwitutów, co tylko dowodziło wagi i złożoności problemu. Większość chłopi przegrali. Odnotowano też kilkaset wystąpień chłopów, którzy stanowczo protestowali przeciwko niekorzystnym w ich przekonaniu decyzjom urzędów i sądów. Niezadowoleni, nieraz siłą próbowali dochodzić swego, dokonując najść na lasy, dewastując je i kradnąc drewno. Panowie w zmaganiach o serwituty mieli przewagę nad wsią. Dysponowali wiedzą i doświadczeniem, a także utrzymywali kontakty towarzyskie z urzędnikami i sędziami. Łatwiej im było dotrzeć do dobrych prawników. Na ich korzyść działały również względy pozaprawne: niedostateczna aktywność wspólnot wiejskich, spory między włościanami, a także wpływy panów wśród części mieszkańców wsi, co ułatwiało rozbijanie gromadzkiej solidarności. Natomiast włościanie szukali prawników nie najlepszych, ale najtańszych.
Między chłopami i prawnikami pośredniczyli tak zwani faktorzy, którzy w zamian za sowitą opłatę obiecywali mieszkańcom wsi „załatwienie” adwokata, który poprowadzi sprawę we właściwym kierunku. Nietrudno się domyślić, że w efekcie włościanie trafiali często na kombinatorów i naciągaczy. Joachim Popek, badacz dziejów serwitutów w Galicji, zatytułował jeden ze swoich artykułów Nierówne szanse wobec równego prawa. Zmagania o prawa służebne mieszkańców Galicji na przykładzie wsi Bratkówka i Odrzykoń w XIX wieku. Trudno się z tym tytułem nie zgodzić. Na mocy decyzji i wyroków serwituty wracały do panów i ich prawo własności nie było już kwestionowane, natomiast chłopi otrzymywali zadośćuczynienie, najczęściej w postaci lasów, pastwisk i ziemi. W efekcie mieli znacznie mniej paszy, budulca drzewnego i opału niż dotychczas.
Niektórzy panowie zezwalali im na korzystanie z dworskich lasów i pastwisk, ale w zamian za pracę na folwarku. Oznaczało to powrót najmu przymusowego. Inni ziemianie przekazywali uprawnienia karczmarzom, a ci uzgadniali z chłopami ceny zakupu drewna i paszy, co było wygodne dla panów, ponieważ chłopi mieli pretensje o zawyżanie stawek do żydowskiego karczmarza, a nie do właściciela majątku.
Chłopi ratowali się znanym sobie sposobem: kradzieżą drewna i ściółki. Bez zgody właściciela zbierali jagody i grzyby, które następnie sprzedawali na miejskich targowiskach. W dalszym ciągu wypasali bydło i konie w lasach dworskich, tłumacząc się, że zwierzęta weszły w las przypadkowo. Ścigali ich tak zwani leśni, czyli strażnicy pańscy. Jeśli chłopom nie dopisało szczęście, musieli się liczyć z karami. Jedni leśni nakazywali im pracę na gruncie pańskim, inni zadowalali się przyjęciem masła, jajek i kogutów. Czasami chłopi trafiali przed sąd.
W okresie Wielkiej Wojny i tuż po niej ziemianie poszukujący gotówki sprzedawali spore fragmenty lasów i pastwisk ludności chłopskiej. Proces ich stopniowego transferu w ręce chłopów przyspieszył w następstwie reformy rolnej i parcelacji oraz uchwalenia ustawy o likwidacji serwitutów na terenie byłego Królestwa Polskiego (Galicji i byłego zaboru pruskiego ten problem już nie dotyczył). Sejm Rzeczpospolitej Polskiej przyjął ustawę 7 maja 1920 roku. Wprowadziła ona ujednolicone zasady likwidacji, w tym na drodze przymusowej. Sprawy prowadziły komisje statutowo-rozjemcze, w których zasiadali pełnomocnicy obu stron. Najtrudniejszym wyzwaniem było — jak zawsze — oszacowanie wartości majątkowej służebności oraz wysokości odszkodowania. Z inicjatywy ludowców został powołany Chłopski Związek Serwitutowy, zatrudniający prawników, którzy pomagali rolnikom w gromadzeniu dokumentacji, służyli radą i pośredniczyli w układach z geometrami. W 1921 roku Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie” wydało broszurę pod tytułem Serwituty, jak i dlaczego trzeba je likwidować i jak obliczać ich wartość przy zamianie na ziemię albo na las. Do 1939 roku prawie wszystkie serwituty zostały zlikwidowane, a chłopi otrzymali ekwiwalent w postaci lasów, pastwisk i ziem ornych.
Jednak relikty serwitutów funkcjonują w niektórych miejscowościach Polski do dziś. Z przywileju nadanego jeszcze w 1454 roku przez króla Kazimierza Jagiellończyka korzysta ponad dwieście osób — rdzennych mieszkańców Wąchocka. Uprawnieni na podstawie królewskiego przywileju mają prawo pobierać rocznie od Nadleśnictwa Skarżysko łącznie 281,1 metra sześciennego drewna użytkowego, 84,08 metra przestrzennego szczap opałowych osikowych i 320 metrów przestrzennych gałęzi opałowych. Podziałem drewna zajmuje się zarząd komitetu serwitutowego. Członkowie komitetu mają drewno za darmo i ponoszą tylko koszty jego pozyskania: ścięcia, okrzesania lub wyrobienia desek. Serwituty drzewne respektowane są także w Ostrowach nad Okszą i w niektórych miejscowościach gminy Kamienica w powiecie limanowskim. Mieszkańcy wsi Szczawa, Kamienica, Zasadne i Zbludza mogą pobrać — na podstawie rocznej karty serwitutowej — określoną ilość drewna na opał i są uprawnieni do wypasu 1338 owiec w okresie od czerwca od października w części górskich kompleksów leśnych Beskidu Wyspowego: Mogielicy, Ćwilina i Łopienia.