Hitler kontra polskie zabytki

opublikowano: 2014-03-12, 10:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Od wielu miesięcy w niemieckim Sztabie Generalnym gotowe były szczegółowe plany inwazji, sprecyzowane nawet co do daty w słynnej dyrektywie „Plan Biały” z 3 kwietnia 1939 roku. Przez wiele miesięcy Hitler wywierał bezlitosny ekonomiczny i dyplomatyczny nacisk na Polskę, żądając dostępu do Gdańska, prowadząc kampanię propagandową w kraju, wydalając polskich Żydów z Rzeszy, składając niekorzystne propozycje handlowe, stwarzając, jak sam chętnie przyznał, „powody propagandowe” do dawno zaplanowanego ataku.
reklama

Wbrew temu wszystkiemu rząd polski żywił jeszcze jakieś nadzieje i do końca lata 1939 roku zwlekał z ostrzeżeniem obywateli i nakłonieniem ich, by przygotowywali się do wojny. Telegram z ambasady Stanów Zjednoczonych donosił o pierwszych środkach zaradczych podjętych w dniu 25 czerwca. Radzono właścicielom ziemskim w zachodnich rejonach, by przesłali trzodę "w głąb kraju" i przyspieszyli żniwa. "Poufną radę" przesłano "wszystkim mieszkającym we wzmiankowanej strefie i posiadającym cenne dzieła sztuki lub dające się przetransportować wartościowe przedmioty, by stopniowo ewakuowali je w głąb kraju. Szczególny nacisk należy kłaść na konieczność przeprowadzenia tych czynności w taki sposób, by nie zwracać uwagi i nie wzbudzać niepokoju miejscowej społeczności". Reszcie społeczeństwa oznajmiono tylko, że do 1 sierpnia każdy dom w Warszawie powinien zostać wyposażony w schron przeciwlotniczy i przeciwgazowy.

"Dama z gronostajem" (Leonardo da Vinci, domena publiczna)

Być może z westchnieniem rezygnacji wielu przedstawicieli polskiego ziemiaństwa po raz kolejny wysłało swe zbiory na wschód, gdzie, jak sądzili, będą bezpieczne. "Stała konieczność chronienia dowodów wielowiekowej historii i kultury przed niszczycielską potęgą mocarstw rozbiorowych" sprawiła, że niemal przez dwa wieki polskie zbiory znajdowały się w ustawicznym ruchu. Właściciele po wielekroć chronili cenne przedmioty w Berlinie lub Rosji albo wywozili je do Paryża czy Szwajcarii. Teraz słynna kolekcja Czartoryskich, składająca się z ponad pięciu tysięcy obrazów, obiektów starożytnych, porcelany i grafik, została przewieziona ze zbudowanych przez rodzinę muzeów w Gołuchowie niedaleko Poznania i Krakowie do piwnic wiejskiej rezydencji w Sieniawie. W ciemności spoczęły "Dama z gronostajem" Leonarda da Vinci, "Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta i "Portret młodzieńca" Rafaela. Dzieła z wielu innych wiejskich dworów znalazły schronienie u przyjaciół i krewnych na wschodzie lub zostały wysłane do Muzeum Narodowego w Warszawie. Rodzina Tarnowskich, żeby się dodatkowo zabezpieczyć, przesłała dwadzieścia swoich najlepszych obrazów do muzeum ufundowanego przez Lubomirskich we Lwowie, gdzie przechowywano również wspaniałą kolekcję rysunków Dürera. Inni wcale się nie przejęli: książę Drucki-Lubecki zakopał swoje srebra w piwnicy, a hrabia Alfred Potocki z Łańcuta schował najcenniejsze przedmioty w zwyczajnych kryjówkach, resztę zaś zostawił na miejscu.

Dla polskich muzeów państwowych konieczność zmagazynowania lub ewakuowania dzieł stanowiła cios szczególnie okrutny. Warszawa, Kraków i Katowice nadal jeszcze rozwiązywały problemy związane z ulokowaniem eksponatów w nowych budynkach, zaprojektowanych tak, by mogły przyjąć zreorganizowane zbiory narodowe, w większości odzyskane po skonfiskowaniu ich przez Rosjan na początku lat dwudziestych. Zamek Królewski w Warszawie, rezydencja prezydenta Polski, i Zamek Królewski na Wawelu zostały wspaniale odrestaurowane i wyposażone dzięki dotacjom państwowym i prywatnym darowiznom. Kustosze z niechęcią wrócili do zbijania skrzyń. Muzea nad granicą niemiecką wysłały eksponaty na wschód, samą jednak Warszawę uznano za bezpieczną - tam dzieła po prostu złożono w magazynach.

reklama

Z punktu widzenia muzealnika była to może decyzja najmądrzejsza, jeśli wziąć pod uwagę niezwykłą pielgrzymkę stu trzydziestu sześciu wspaniałych tapiserii z Arras, znanych jako arrasy wawelskie, które ozdabiały zamek na Wawelu. Kolekcja, przedstawiająca zwierzęta i sceny biblijne, została zamówiona przez króla Zygmunta Augusta i podarowana narodowi w roku 1571. Wywieziono je tuż po rozpoczęciu działań wojennych. W cudowny sposób przybyły w końcu do Kanady. Hrabia Raczyński, ówczesny ambasador Polski w Londynie, opisał, jak się to stało:

Pewnego dnia przybyły do ambasady ciężarówką [...]. W sumie było tego siedemdziesiąt sztuk, bądź to cynowych skrzyń, bądź zaszytych w płótno tobołków. Zostały przywiezione przez kustosza i jego asystentów, którzy - chwała im za to - zdołali je bezpiecznie wywieźć z Polski, a potem z Francji. Najpierw spławili je barką po Wiśle, która została zbombardowana w Kazimierzu, następnie zarekwirowali kilka ciężarówek i przewieźli je do Rumunii, skąd przez Włochy dotarły do Francji. Próbowali zawierzyć skarb papieżowi, Watykan odmówił jednak z obawy przed komplikacjami politycznymi, tak więc zabrali je ze sobą do Francji. Po kapitulacji udało im się, przy pomocy kilku polskich uciekinierów, załadować te skarby na trampowiec, który przywiózł je do Anglii [...]. Po krótkim odpoczynku oddani strażnicy gotowi byli do dalszego etapu podróży: w roku 1940 załatwili sobie przejazd do Kanady na polskim statku Batory.
Ołtarz Zaśnięcia NMP, autorstwa Wita Stwosza (fot. Pko, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

W miarę pogarszania się stosunków z Niemcami kościoły, synagogi i klasztory rozbierały ołtarze i ukrywały skarby. Biskup pomorski polecił wysłać najświętsze przedmioty z diecezji do Torunia. Wspaniałe złote naczynia, zabytkowe szaty i ołtarze złożono w miejskim muzeum. W kościele Mariackim w Krakowie ogromne figury z ołtarza Wita Stwosza (odnowione ogromnym kosztem w 1933 roku) zostały zdjęte, spławione Wisłą i ukryte w podziemiach katedry w Sandomierzu. Drobniejsze części ołtarza ukryto w Muzeum, Ołtarz Wita Stwosza w kościele Mariackim w Krakowie. Teraz nie było już ucieczki.

Zaledwie kilka godzin po tym, jak 1 września Niemcy przekroczyli granicę Polski, obserwatorzy zauważyli, że ta kampania charakteryzuje się szczególnym okrucieństwem. Herman Field, przedstawiciel Brytyjskiego Komitetu do spraw Uchodźców, uciekając z Polski samochodem, był świadkiem bombardowania małego prowincjonalnego miasteczka i gospodarstw znajdujących się na linii frontu: "stało się to tak oczywiste, że zatrzymywaliśmy samochód, ilekroć nadlatywały samoloty, chociaż znajdowaliśmy się daleko od jakiejkolwiek zagrody". Wkrótce potem członkowie amerykańskiej misji, udając się do Rumunii w pojedynkę, "aby nie zwracać na siebie uwagi", byli świadkami wielu takich przypadków. Attaché wojskowy zwrócił uwagę na nieuzasadnione użycie bomb zapalających, co "zdawało się wskazywać, że [Niemcy] wykorzystywali obecność linii kolejowych, szos czy linii telefonicznych jako pretekst do terrorystycznego bombardowania ludności cywilnej [...]. Wymówka, że bomby chybiały celu, wydaje się pozbawiona podstaw". Nawet Walter Schellenberg, wysłany do Polski jako doradca wywiadu Himmlera, zdumiewał się zajadłością niszczenia Gdyni:

reklama
Głęboko poruszyło mnie całkowite zniszczenie dzielnic mieszkalnych i nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem sobie pytania, po co Wehrmacht przeprowadza działania wojenne w tych rejonach. Do tej pory nie miałem pojęcia, co naprawdę znaczy wojna totalna.

Blitzkrieg wszelako nie był gromem z jasnego nieba, a takie traktowanie ludności polskiej starannie wpojono hitlerowskim dowódcom wojskowym. W niezwykłym przemówieniu wygłoszonym do najwyższych dowódców 22 sierpnia, tuż po tym, jak zgodził się podpisać pakt z Rosją, Hitler nakłaniał swoje wojska, by "działały brutalnie [...] były surowe i bezlitosne", i zachęcał je do "zabijania bez litości ani współczucia mężczyzn, kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i języka" w czasie nadchodzącej "inwazji na Polskę i jej eksterminacji".

Polska miała się bowiem stać tworem całkowicie niemieckim. Jej kultura i naród miały zostać wyeliminowane i zastąpione przez nazistowski "nowy porządek". Naziści pragnęli wprowadzić w czyn swe rasistowskie teorie tam, gdzie wszelki opór można będzie zdławić z bezwzględną brutalnością. Nie mieli najmniejszych wątpliwości, że Słowianie, mimo iż chrześcijanie, są rasą na tyle gorszą, iż nie można ich uważać za ludzi. Są, tak samo jak Żydzi, "zdegenerowaną sztuką" ludzkiej rasy.

Reinhard Heydrich (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 152-50-10, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany)

Na konferencji oficerów SS 21 września, jeszcze przed kapitulacją Polski i mimo sprzeciwów regularnego dowództwa wojskowego, któremu nie podobało się uszczuplanie jego autorytetu, Heydrich i Eichmann nakreślili wytyczne dla swoich Einsatzgruppen (sił specjalnych), które miały "sporządzić profilaktycznie listy polskich dowódców wojskowych, ziemian, księży, fachowców i intelektualistów wszelkiego typu". Żydzi zostaną zamknięci w gettach dla "poprawy kontroli". Hitler nie był tak subtelny: nieco później w czasie rozmowy przy obiedzie z Bormannem i Hansem Frankiem oświadczył, że "Polacy będą niewolnikami Wielkiej Rzeszy Niemieckiej".

Zabytki i dzieła sztuki w nie mniejszym stopniu niż ludzie musiały się dopasować do tego niemieckiego schematu. W ogniu bitwy nieuniknione są pewne zniszczenia i rabunki, jednakże w trakcie tej inwazji dwa elementy stały się wkrótce oczywiste: nadmierne niszczenie polskich zabytków i niezwykle szczegółowa wiedza o lokalizacji dzieł sztuki.

reklama

Zbombardowanie klasztoru, w którym znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i który jest najświętszym sanktuarium Polski i miejscem pielgrzymek, nie mogło być koniecznością wojskową, ale dopiero kiedy wojska Hitlera dotarły do Warszawy, jego nienawiść do Wschodu stała się całkiem jasna. Zirytowani zawziętą obroną miasta, które dało odpór niepowstrzymanej dotąd armii, Niemcy, w pewnym momencie dowodzeni przez samego Hitlera, zarzucili najstarsze dzielnice miasta bombami zapalającymi i pociskami artyleryjskimi.

Zamek Królewski, stanowiący znakomity cel, został poważnie zniszczony. Popękały rury wodociągowe, a opanowanie pożaru stało się niemożliwe. Otto Abetz, członek bliskiego otoczenia Hitlera, później nazistowski ambasador we Francji, wspominał, że podczas oblężenia Führer czytał dzieje Dżyngis-chana.

Znacznie lepiej powiodło się armii niemieckiej w pozostałych rejonach Polski. 14. Armia, dowodzona przez generała Lista, wkroczyła do Sandomierza 8 września. W ciągu tygodnia jednostka SS dotarła do rzeźb z ołtarza Wita Stwosza; tydzień później wysłano je do Berlina. Warunki po temu nie były idealne. Untersturmführer SS Paulsen, który sprawował pieczę nad tą operacją, napisał do przyjaciela:

Przetransportowanie rzeźb Wita Stwosza okazuje się dość trudne. Ruchy wojsk poważnie to utrudniają [...]. Skrzynie z katedry w Sandomierzu są duże. Cztery z nich ważą osiemset kilogramów każda. Ze względu na złe warunki na drogach musieliśmy jechać bez przyczepy, a ze względów bezpieczeństwa tylko za dnia.

Natychmiast wskazano Gestapo ceglane piwnice w Sieniawie, gdzie znajdowały się zbiory Czartoryskich, i Niemcy wywieźli zbiór słynnych złotych emalii z Limoges z XII do XVI wieku, wspaniałą kolekcję dzieł złotniczych, monet, polskich pamiątek historycznych i wielką liczbę rycin Dürera, Lucasa van Leydena i innych. Bezcenne obrazy, zbyt ciężkie do wywiezienia lub ukrycia, na razie pozostawiono na miejscu.

W całym kraju splądrowano wielkie dwory znajdujące się na trasie przemarszu wojsk. Hrabia Julian Tarnowski, przesłuchiwany przez Gestapo, zmuszony został do wyjawienia miejsca ukrycia swych zbiorów, inni jednak mieli więcej szczęścia. Hrabina Małgorzata Radziwiłłowa pospiesznie wysłała z rezydencji w pobliżu Białegostoku swą owdowiałą synową Jadwigę Potocką do Warszawy, aby zabrała z bankowego sejfu rodzinne klejnoty. Ta ze zgrozą stwierdziła, że bank znajduje się już w rękach Niemców. Nazistowscy oficerowie metodycznie otwierali każdą skrytkę i badali jej zawartość. Kładąc przed nimi bajeczne klejnoty, dyrektor banku roześmiał się i powiedział: "Jaka szkoda, że nie są prawdziwe!". Niemcy nie poznali się na ich wartości i machnęli ręką. Zachwycony dyrektor powiedział do swej klientki: "Uratowaliśmy biżuterię hrabiny!".

Powyższy tekst pochodzi z książki Lynn H. Nicholas pt. „Grabież Europy”:

Lynn H. Nicholas
„Grabież Europy”
cena:
59,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Tłumaczenie:
Barbara Sławomirska
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
696
Seria:
Historia
Data i miejsce wydania:
1 (2014)
Format:
150x225
ISBN:
978-83-7818-459-1
reklama
Komentarze
o autorze
Lynn H. Nicholas
Urodziła się w USA, a kształciła także w Wielkiej Brytanii oraz Hiszpanii. Jest autorką książki The Rape of Europa wydanej w Polsce pod tytułem Grabież Europy przez wydawnictwo Rebis. Odznaczono ją francuską Légion d'Honneur oraz uhonorowano _Nat

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone