Hitler w księgarni, Che na koszulce, Lenin w barze

opublikowano: 2017-03-18 14:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Od niedawna na polskim rynku dostępna jest książka „Wiek Hitlera. Hitler demokrata" Leona Degrelle'a, belgijskiego SS-mana. Słynne „Mein Kampf" z kolei jest obecnie w domenie publicznej i może być ponownie wydawane. Bardzo często powraca jednak pytanie, czy tego typu dzieła wydawać się powinno.
REKLAMA

Zobacz też: Leon Degrelle – „Wiek Hitlera. Hitler demokrata” – recenzja

Nim jednak sobie na nie odpowiemy, warto zwrócić uwagę, jak zróżnicowane potrafi być poczucie historycznej kontrowersji. W moim rodzinnym Sosnowcu, w samym centrum miasta można zobaczyć portrety trzech władców-zaborców: Mikołaja II, Wilhelma II i Franciszka Józefa I. Znajdują się na witrynie Destylarni Cesarskiej, w miejscu dobrze widocznym dla setek mieszkańców. Dziwne? Być może osoby z innych regionów Polski mogłyby to tak odebrać, ale miejscowi wiedzą, że to nawiązanie do Trójkąta Trzech Cesarzy, dawnej granicy między zaborami, lokalnej atrakcji turystycznej, która aż prosi się o użycie w reklamie. Ciężko się dziwić, że właściciel wykorzystał okazję do wplecenia w promocję historii regionu, a przy tym poszczęściło mu się – nikt nie podniósł o to larum, chociaż zaborcy mogliby wzbudzić przecież wśród niektórych złe emocje. Być może skończyłoby się gorzej, gdyby przybytek ten nosił imię Katarzyny II albo Bismarcka.

Chyba za dosyć znany przykład może posłużyć Ernesto „Che" Guevara, antykapitalista, który stał się jednym z symboli kapitalizmu w postaci nadruku na koszulce i różnych gadżetach. Kiedyś jego oblicze noszono bez większej refleksji, dzisiaj może to zostać odebrane, delikatnie mówiąc, jako faux pas. Choć też nie wszędzie, bo w niektórych krajach Ameryki Południowej dalej bywa postacią mocno poważaną (mnie osobiście zapadł w pamięci tatuaż z jego podobizną na ramieniu Diego Maradony, wielkiego przecież idola tłumów).

Mural upamiętniający Che Guevarę w Nikaragui, fot. Jose Porras, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.

Inne postacie podlegają już bardziej jednoznacznym ocenom. Włodzimierz Lenin swego czasu został twarzą reklamy pewnego sosnowieckiego baru („smak rewolucji" itp.) i tu reakcja, przynajmniej w mediach społecznościowych, była zdecydowanie mniej przychylna. Podobnie było (tym razem już w skali ogólnopolskiej) z Leninem reklamującym sieć telefoniczną Heyah. Taka promocja przeszkadzała, ale nikt nie kłócił się już o pełne wydania dzieł zebranych Lenina, które można kupić na co drugim stoisku z tanią książką. Z kolei jedno tylko dzieło pewnego austriackiego malarza, który został politykiem, wywołało ogromną burzę. Dosyć to burzliwe i pełne paradoksów.

No ale dotarliśmy w końcu do książek – przedmiotów (zabrzmi to niepoważnie) specyficznych, będących nośnikami myśli, kultury i obyczajów. Książki stawiane są w opozycji do tej strasznej telewizji i okropnego Internetu, które mają nas tylko ogłupiać. Na jednej książce kładzie rękę prezydent USA w trakcie składania przysięgi, inna książka z kolei jest podstawą dla opartych na religii systemów prawnych. Mała książka w kolorze czerwonym była podstawą dla rewolucji kulturalnej. Przywiązujemy do nich wagę, nie dziwi więc, że wiążemy też z nimi pewne obawy.

REKLAMA

Z ponownym wydaniem „Mein Kampf" i podobnych pozycji wiążę się chyba taki problem, że istnieje gdzieś podskórna obawa, że po jej przeczytaniu ktoś stanie się drugim Hitlerem (Stalinem, Mao...). Być może lektura odpowiednich dzieł dałaby komuś podstawę ideologiczną, być może taka osoba zgodziła by się z pewnymi zawartymi na kolejnych stronach myślami i stwierdzeniami. Ale czy to by wystarczyło do radykalizacji i zwrócenia się ku totalitaryzmom? Jest to wątpliwe, bo przecież żaden z dyktatorów nie zdobył władzy pisząc książki, a były one tylko jednym z kanałów, pewnym narzędziem.

„Mein Kampf" sam przeczytałem dobrych kilka lat temu, w formie elektronicznej, po polsku, któreś ze starszych wydań. I szczerze powiedziawszy... ciężko mi się do tej pozycji odnieść. Nie było to dla mnie porywające doświadczenie, ale przynajmniej bardzo kształcące. Książka ta to bowiem wykładnia narodowego socjalizmu od podstaw, ale też przede wszystkim autobiografia führera. Przeczytanie jej nie zmieniło moich poglądów – koncepcje Hitlera dalej uważam za szalone – ale dzięki zapoznaniu się z jego wspomnieniami potrafiłem dojść, jak te koncepcje się wyklarowały, kiedy i dlaczego pojawiła się niechęć kanclerza Rzeszy do Żydów itp. W tym sensie, choć zabrzmi to dziwnie, książka mnie ubogaciła, bo zrozumiałem więcej. I ta wykładnia nazizmu przeraziła mnie wręcz bardziej.

Pierwsze niemieckie wydanie „Mein Kampf", domena publiczna

Często pojawia się argument, że przy tego typu wydawnictwach powinien znajdować się komentarz historyczny. Być może byłoby to panaceum na moralny niepokój związany z rynkiem księgarskim, a już na pewno stało się odskocznią od treści faszystowskich/nazistowskich oraz komunistycznych i pozwoliło na jeszcze szerszy ogląd na sprawę. Ponadto byłby to pewien wytrych, być może zabezpieczający wydawców przed ewentualnymi oskarżeniami sądowymi o propagowanie ustrojów totalitarnych, co reguluje np. w Polsce kodeks karny i do czego odwołuje się na swój sposób jeden z artykułów konstytucji naszego kraju.

Zakazany owoc smakuje najlepiej. Od czasu ponownego wydania, „Mein Kampf" w Niemczech stał się bestsellerem, co z polskiego punktu mogło zaniepokoić. Miało to akurat związek z wygaśnięciem praw autorskich, ale tak czy inaczej odgórny zakaz, jakiś indeks ksiąg zakazanych nie ma moim zdaniem większego sensu. Wszystkie wspomnienia nazistowskich dygnitarzy, komunistyczne rozprawki (oczywiście nie mam na myśli w ogóle Marksa i Engelsa, którzy z XX-wiecznym totalitaryzmem nie mieli nic wspólnego) i inne tego typu dzieła nie powinny być objęte cenzurą. Owszem, rzetelny komentarz historyczny byłby do nich świetnym dodatkiem, podobnie jak konstruktywna krytyka. Mogło by to być wręcz dobro komplementarne, w całości tworzące świetną naukę.

Odwoływanie się w ideologii do przemocy i nienawiści do kogokolwiek jest czymś złym i strasznym i na pewno nie powinno być propagowane. Ale zakaz druku i posiadania książek sam w sobie nie kojarzy mi się dobrze. Przywodzi mi na myśl... totalitaryzm. I tutaj możemy zakończyć ten rozdział, a tytuł jego brzmiał: Paradoks.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Czechowski
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. W historii najbardziej pasjonuje go wiek XX, poza historią - piłka nożna.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone