Jak Niemcy rozkradali starożytne dzieła sztuki?

opublikowano: 2023-09-27 13:31
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Zamiast ocalić starożytne skarby – rozkradali je. Ołtarz pergamoński, popiersie Nefretete i skarb Priama to tylko niektóre bezcenne zabytki, które padły łupem niemieckich archeologów.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Dilek Zaptcioglu-Gottschlich i Jürgena Gottschlicha „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu”.

Ołtarz pergamoński, czyli ołtarz ku czci Zeusa, Muzeum Pergamońskie w Berlinie (fot. Lestat)

Po tym, jak w latach 1878–1886 Carl Humann i Alexander Conze przywieźli cały ołtarz pergamoński do Berlina, zadaniem Theodora Wieganda było przemycenie do Berlina skarbów z wykopalisk w Prienie i Milecie, a także znalezisk z Mezopotamii. Wiegand nie tylko polegał na bezpośredniej protekcji cesarza Wilhelma II, lecz także stała za nim cała potęga finansowa i polityczna Niemiec, która osiągnęła największe wpływy w Imperium Osmańskim właśnie pod koniec XIX i na początku XX wieku.

W liście do ambasadora Grafa von Bernstorffa z maja 1918 roku, kiedy należało zabezpieczyć tajny układ jeszcze przed zakończeniem wojny, Wiegand krótko opisał, w jaki sposób jego zdaniem przebiegał podział znalezisk zgodnie z ustawą o antykach z 1884 roku. „Przed ustawą z 1884 roku archeologom przypadała 1/3 znalezisk. [Tak oficjalnie przedstawiała się sytuacja w czasie, gdy Humann prowadził wykopaliska w Pergamonie]. Następnie przepis ten został zniesiony, a rząd turecki osiągnął polubowne porozumienie z dyrektorami wykopalisk w sprawie «podziału», tj. oddania partie convenable, którą następnie ponownie przyznano na mocy irade, dzięki czemu mogła zostać wywieziona”. Według Wieganda trwało to aż do nowej ustawy o antykach z 1906 roku, która zdecydowała o „absolutnym zakazie sprzedaży i eksportu”. „Od tego czasu niemieckie interesy związane z wykopaliskami bazowały na tajnym porozumieniu”.

To, co Wiegand opisuje nieco zdawkowo w liście do Bernstorffa jako podział polubowny po ustawie z 1884 roku, tj. przeniesienie znalezisk do odpowiedniej partie convenable, było w rzeczywistości niczym innym jak stałą presją wywieraną przez niego i innych przedstawicieli mocarstw europejskich na tureckiego dyrektora ds. starożytności, Osmana Hamdiego Beya, z którym należało negocjować podział znalezisk. Nowe prawo o antykach wprowadzone przez Hamdiego Beya w 1884 roku, które zastąpiło prawo jednej trzeciej Antona Dethiera, w ogóle nie pozwalało na swobodne negocjacje w sprawie znalezisk, a wręcz zabraniało jakiegokolwiek wywozu starożytnych znalezisk za granicę – wyjątek stanowiła sytuacja, gdy znalezione artefakty były częścią skarbów już wywiezionych za granicę. Miało to miejsce podczas trzecich – i ostatnich – wykopalisk Carla Humanna w Pergamonie, kiedy to znaleziono kilka fragmentów ołtarza pergamońskiego, które następnie trafiły do Niemiec w ramach umowy kompensacyjnej między muzeami w Berlinie i Konstantynopolu.

REKLAMA

Nie dotyczyło to jednak wykopalisk w Prienie i Milecie, a tym bardziej w Mezopotamii. W Berlinie nie było już żadnych znalezisk, które wymagałyby uzupełnienia. Niemniej z Prieny do Berlina i tak przybyło kilka starożytnych skarbów, w tym całe kolumny świątyni Ateny, wspaniała brama targowa z Miletu, „tak duża jak łuk Konstantyna w Rzymie” – o czym z dumą napisał Wiegand – gigantyczna fasada pustynnego pałacu Mszatta z okolic Ammanu w dzisiejszej Jordanii oraz brama Isztar i droga procesyjna z Babilonu, by wymienić tylko najbardziej znane zabytki.

Cokół ołtarza w Pergamonie współcześnie (obecnie w Turcji)

Chociaż na przełomie XIX i XX wieku skarbów w Imperium Osmańskim szukały też inne narody, mianowicie Brytyjczycy i Francuzi, ale także Rosjanie, Austriacy, a coraz częściej Amerykanie, w tym okresie to Theodor Wiegand był najbardziej wpływowym przeciwnikiem Osmana Hamdiego Beya. Wiegand stał się najważniejszą pochodzącą z zagranicy osobą pociągającą za sznurki w kwestii dotyczącej wykopalisk archeologicznych w Imperium Osmańskim. Stał się niezwykle czujny, a rosnące wpływy Niemiec w Imperium Osmańskim – również poprzez bezpośrednią znajomość cesarza Wilhelma II z absolutystycznym władcą osmańskim Abdülhamidem II – zapewniały mu silną pozycję wobec Hamdiego Beya.

Pierwszą rundą, w której Theodor Wiegand mógł wykorzystać swoje umiejętności dyplomatyczne przeciwko swojemu rzekomemu przyjacielowi Osmanowi Hamdiemu Beyowi, był podział znalezisk z Prieny. Cała rozgrywka odbyła się w dwóch oddzielnych etapach. Pierwsza runda miała miejsce w styczniu 1899 roku w muzeum w Konstantynopolu. Na prośbę Hamdiego Beya Wiegand na własny koszt przetransportował część znalezisk do Konstantynopola i dzięki „wielkiej wytrwałości – jak pisze jego biograf Watzinger – wytargował od Hamdiego Beya niemal wszystkie części rzeźb, które cenił, jednocześnie utrzymując z nim dobre relacje”.

W rzeczywistości transakcja ta tylko podkreśliła, jak słabą w tym czasie miał pozycję turecki dyrektor ds. starożytności. Hamdi Bey, który walczył o każdy nowy artefakt dla swojego nowego muzeum, ukończonego ostatecznie w 1891 roku po długiej budowie, nie miał – z kilkoma wyjątkami – ani pieniędzy na zlecenie dużych wykopalisk, ani środków na przetransportowanie znalezisk z zagranicznych wykopalisk do Konstantynopola oraz ich zbadanie.

Był więc zależny od Niemców, którzy płacili za transport, i wykazywał odpowiednią hojność w przekazywaniu znalezisk zagranicznym archeologom. Osman Hamdi Bey, który odebrał artystyczne wykształcenie we Francji, był zasadniczo przyjazny wobec europejskich kolegów. Zależało mu na dobrej współpracy, korzystnej dla Muzeum Archeologicznego w Konstantynopolu i odpowiednich placówek w Berlinie, Wiedniu, Paryżu oraz Londynie. Był jednak wyczulony na ignorowanie jego zdania.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dilek Zaptcioglu-Gottschlich i Jürgena Gottschlicha „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dilek Zaptcioglu-Gottschlich, Jürgen Gottschlich
„Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Emilia Skowrońska
Rok wydania:
2023
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-240-8873-7
EAN:
9788324088737
REKLAMA
Theodor Wiegand

W drugiej rundzie podziału znalezisk Hamdi Bey zgodził się nawet, aby odbyła się ona na miejscu, w Prienie, chociaż w tym czasie z rozkazu sułtana nie mógł opuścić Konstantynopola. Zawsze nieufny Abdülhamid podejrzewał go o sympatyzowanie z ruchem Młodoturków. Biograf Wieganda Watzinger twierdzi nawet, że Hamdi Bey czasowo ukrył część swojej korespondencji z Wiegandem, aby nie wpadła ona w ręce tajnej policji Abdülhamida. Z tego powodu negocjacje podczas drugiego podziału znalezisk w Prienie prowadził inny przedstawiciel muzeum. Wiegand pozostawił dla muzeum w Konstantynopolu niektóre reliefowe panele świątyni Ateny, a sam skupił się na tzw. fragmentach architektonicznych. Kategoria ta była tak obszerna, że na początku nawet zaprzęgi z dwunastoma wołami nie były w stanie przetransportować ciężkich skrzyń na kolej ani do Söke. Ostatecznie dwie dwunastometrowe kolumny świątyni Ateny, brama świątyni Zeusa, kolumny i belkowanie Świętej Sali oraz, co nie mniej istotne, duży posąg kapłanki Demeter trafiły do Muzeum Pergamońskiego w Berlinie. 24 sierpnia 1899 roku ambasador Marschall pisał w raporcie do Berlina: „Znaleziska z Prieny wyruszyły do Niemiec”.

Po drodze Wiegand zrealizował również zamówienie Wilhelma Bodego, który w październiku 1898 roku wysłał do Konstantynopola cesarską delegację z listą życzeń dotyczącą dzieł sztuki, których ambasada nie była w stanie pozyskać. Według biografa Watzingera Wiegand wykorzystał drogę służbową i rozmawiał na ten temat bezpośrednio z Osmanem Hamdim Beyem. Jak wspominał turecki historyk Edhem Eldem, podczas wizyty niemieckiego cesarza Hamdi Bey zabrał z Rawenny kilka bizantyjskich kosztowności i umieścił je w bezpiecznym miejscu, gdyż obawiał się, że sułtan mógłby beztrosko je komuś rozdać. Następnie Wiegand poprosił go, by udostępnił berlińskiej Galerii Malarstwa część chrześcijańskich obrazów bizantyjskich, które i tak nie miały być wystawiane w muzeum w Konstantynopolu. Hamdi Bey na to przystał.

Wilhelm von Bode, ówczesny dyrektor Galerii Malarstwa, a od 1905 roku, po śmierci Richarda Schönego, także dyrektor generalny muzeów, poszukiwał prestiżowych obiektów dla przyszłego Kaiser-Friedrich-Museum, dzisiejszego Muzeum im. Bodego – czy to średniowiecznej sztuki niemieckiej, w której się specjalizował, czy chrześcijańskiej sztuki bizantyjskiej, a nawet islamskiej. Tak czy inaczej, miały to być spektakularne dzieła sztuki.

REKLAMA

„Musimy to mieć bez względu na cenę”

Z powodu życzeń Bodego w latach 1902–1903 w Konstantynopolu rozwinął się konflikt, który miał trwale zaszkodzić dobrym relacjom Wieganda z Osmanem Hamdim Beyem. W lutym 1902 roku Bode otrzymał wiadomość dotyczącą działu sztuki islamskiej. Poczuł się wstrząśnięty. Austriacki kolega, profesor Josef Strzygowski z Uniwersytetu w Grazu, powiedział mu, że pośrodku pustyni arabskiej znajduje się pustynny pałac z początków istnienia islamu, zdobiony wspaniałą fasadą. Volkmar Enderlein, wieloletni dyrektor Muzeum Sztuki Islamskiej w Berlinie, kilkakrotnie opowiadał historię tzw. fasady pałacu Mszatta. 

Fasadę przedstawił europejskiej scenie artystycznej odkrywca Rudolf Ernst Brünnow, który odnalazł ją w 1898 roku w pobliżu dzisiejszej stolicy Jordanii Ammanu. Dokładnie udokumentował i sfotografował budynek z jego imponującą fasadą. Brünnow miał nadzieję, że Strzygowski wesprze go w publikacji na temat jego wyprawy badawczej, i dlatego przekazał mu zdjęcia. Strzygowski pokazał zdjęcia Bodemu i zapytał go, czy nie byłby zainteresowany fasadą, ponieważ, według profesora z Grazu, dzieło sztuki było zagrożone. W tym czasie, w trakcie budowy Kolei Bagdadzkiej w północnej Syrii, sułtan zaplanował odnogę, która przez Damaszek brzegiem pustyni miała prowadzić do świętych miejsc w Medynie, a następnie do Mekki. Ta tzw. Kolej Hidżaska została zbudowana pod kierownictwem niemieckiego inżyniera Heinricha Augusta Meißnera w latach 1900–1908 i miała przebiegać w bezpośrednim sąsiedztwie pałacu. Według Strzygowskiego istniało oczywiście niebezpieczeństwo, że opuszczony pustynny pałac zostanie wykorzystany jako kamieniołom, a fasada – bezpowrotnie zniszczona. Po raz kolejny rzekome ryzyko zniszczenia zostało wykorzystane jako uzasadnienie do „kradzieży sztuki”.

Tzw. Maska Agamemnona, odkryta przez Schliemanna w Mykenach (fot. DieBuche)

Gdy Bode zobaczył zdjęcia, był zachwycony. To było dokładnie to spektakularne dzieło, którego wciąż szukał dla swojego Kaiser-Friedrich-Museum. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że sprowadzenie fasady pałacu Mszatta do Berlina będzie trudne nie tylko ze względów technicznych i finansowych, ale przede wszystkim dlatego, że coraz trudniej było wywozić tak duże dzieła sztuki z Imperium Osmańskiego. Zrozumiał, że w takiej sytuacji konieczne jest zaangażowanie cesarza. Zaledwie miesiąc później przedłożył cesarzowi Wilhelmowi II memorandum w sprawie fasady pałacu Mszatta i natychmiast został zaproszony na audiencję. Doskonale się przygotował i w piękny sposób zaprezentował Wilhelmowi zdjęcia. Ten zapoznał się z ofertą i, zgodnie z oczekiwaniami, ogarnęła go ekscytacja: jak twierdzi Bode w swoich pisemnych relacjach, wykrzyknął: „Musimy to mieć bez względu na cenę!”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dilek Zaptcioglu-Gottschlich i Jürgena Gottschlicha „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dilek Zaptcioglu-Gottschlich, Jürgen Gottschlich
„Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Emilia Skowrońska
Rok wydania:
2023
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-240-8873-7
EAN:
9788324088737
REKLAMA

Minęło trochę czasu, zanim Bode skłonił do działania również Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Miało ono wysłać ambasadora z misją pozyskania cennego zabytku, ale ambasador Marschall – jak to często robił, gdy chodziło o wykopaliska – zareagował bardzo niechętnie. Bode miał jednak powiązania z Wiegandem, który był skłonny spełnić jego życzenie. Kazał wysłać odbitki zdjęć do Konstantynopola i zaprosił na kolację drugiego człowieka w ambasadzie, pełnomocnika ambasadora, barona von Wangenheima, wraz z żoną, która interesowała się sztuką. Pokazał małżeństwu zdjęcia pustynnego zamku z bogato zdobioną fasadą. Baronowa była nastawiona bardzo entuzjastycznie, a jej mąż chętnie zgodził się spełnić życzenie cesarza. Zdecydowano, że musi to być dar na najwyższym szczeblu – od monarchy dla monarchy – aby wykluczyć jakąkolwiek ingerencję osób z niższych warstw. Wiegand poprosił jednak Wangenheima, by ten nie podejmował działań od razu. Najpierw musiał się zająć inną sprawą.

Mniej więcej w tym samym czasie, latem 1902 roku, na biurku Wieganda pojawił się drugi delikatny problem. Robert Koldewey, człowiek od 1899 roku odpowiedzialny za duże niemieckie wykopaliska w Babilonie (zob. rozdział siódmy), od pewnego czasu nalegał, aby tysiące znalezisk – głównie glazurowanych kawałków cegieł, które zebrał w ciągu pierwszych czterech lat – zostało jak najszybciej przywiezionych do Berlina. Łatwiej było to jednak powiedzieć, niż wykonać, ponieważ zgodnie z obowiązującym prawem znaleziska należały do Konstantynopola i tylko tam – i to za zgodą Hamdiego Beya – można było wybrać niektóre fragmenty dla archeologów i przywieźć je do Berlina. Koldewey, który wierzył, że może zignorować władze ds. starożytności w Konstantynopolu i bez trudu przeforsuje swoje życzenia dzięki kierownictwu Niemieckiego Towarzystwa Orientalnego i jego powiązaniom z cesarzem, już wcześniej wywołał pewną niechęć u Hamdiego Beya.

Aby uniknąć większych szkód, Wiegand zajął się problemem i poświęcił dużo czasu na przekonanie Hamdiego Beya – jak zawsze krótkimi oficjalnymi kanałami – że ze względów naukowych konieczne jest najpierw dostarczenie znalezisk z Babilonu do Berlina. Powinny one zostać tam ocenione, tj. wyczyszczone, a następnie złożone w całość. Potem oczywiście większość z nich miała z powrotem zostać przetransportowana do muzeum w Konstantynopolu. Wiegand argumentował, że gdyby skrzynie z ponad stu tysiącami fragmentów cegieł zostały najpierw rozpakowane w Konstantynopolu, lata pracy poświęcone na wstępne sortowanie i numerowanie poszłyby na marne.

REKLAMA

Dyrektor generalny berlińskich muzeów Richard Schöne złożył oficjalny wniosek o eksport skrzyń z Babilonu do Berlina, obiecując, że po renowacji i złożeniu cegły zostaną zwrócone do muzeum w Konstantynopolu. Po tym, jak Osman Hamdi Bey zatwierdził wniosek, został on przedyskutowany w rządzie i ostatecznie otrzymał zielone światło. Żaden z fragmentów cegieł, których „naukowe opracowywanie” przeciągnęło się do czasów po I wojnie światowej, nigdy nie został odesłany do Konstantynopola.

Richard Schöne

Podczas procesu zatwierdzania Wiegand ukrył przed Hamdim Beyem fakt, że zaangażował się również w proces pozyskiwania fasady pałacu Mszatta bezpośrednio od sułtana i że wspomniana fasada miała być prezentem dla cesarza Wilhelma. Wiegand był świadom, że Hamdi Bey natychmiast wstrzymałby transport cegieł, gdyby się dowiedział, że w tym czasie odbywa się wywóz znacznie cenniejszego zabytku.

Plan Wieganda się powiódł. W marcu 1903 roku 400 skrzyń z Babilonu, z których większość zawierała glazurowane cegły ze słynnej bramy Isztar, spłynęło Eufratem do Basry, gdzie zostały załadowane na statek niemieckiej firmy żeglugowej Levant Line i przetransportowane do Hamburga. Zaraz po tym baron von Wangenheim, podczas osobistej audiencji u sułtana, zaczął go przekonywać do kwestii przekazania fasady Mszatta. Techniczne możliwości transportu zostały przeanalizowane już zimą. Ponieważ wizyta cesarza Wilhelma II w Konstantynopolu w 1898 roku przyniosła pożądane skutki, a sułtan nadal miał nadzieję na dokonanie wielkich rzeczy w przyszłości dzięki współpracy z Cesarstwem Niemieckim, przekonanie go do oddania starych kamieni niemieckiemu cesarzowi nie było takie trudne. Prawdopodobnie nie powiedziano mu jednak, że to sztuka islamska, tylko stwierdzono, że to budynek bizantyjski, ponieważ w przeciwnym razie zapewne nie wyraziłby na to zgody. 11 czerwca 1903 roku sułtan Abdülhamid podpisał irade upoważniające do podarowania fasady pałacu Mszatta cesarzowi Wilhelmowi. Dziś jest ona wyeksponowana jako monumentalne dzieło sztuki wczesnego okresu islamu, na piętrze Muzeum Sztuki Islamskiej w Berlinie. W dowód wdzięczności cesarz Wilhelm wysłał do Konstantynopola kilka koni.

Theodor Wiegand był podekscytowany tym, że udało mu się to wszystko zorganizować, ale prawdopodobnie zdawał sobie również sprawę z tego, że straci zaufanie Osmana Hamdiego Beya. Do Bodego napisał: „Przez kilka lat po tym, jak połknęliśmy ten wielki kawał, musimy zachować ostrożność”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dilek Zaptcioglu-Gottschlich i Jürgena Gottschlicha „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dilek Zaptcioglu-Gottschlich, Jürgen Gottschlich
„Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Emilia Skowrońska
Rok wydania:
2023
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-240-8873-7
EAN:
9788324088737
REKLAMA

Dla Osmana Hamdiego Beya operacja pozyskania fasady stała się przełomem. Wpadł we wściekłość, ponieważ został całkowicie zignorowany zarówno przez swoich niemieckich kolegów, jak i sułtana – i spontanicznie złożył rezygnację ze stanowiska. Kiedy sułtan odrzucił jego wniosek, Hamdi Bey postanowił wyciągnąć daleko idące konsekwencje. Stał się znacznie surowszy w kontaktach z zagranicznymi archeologami, zwłaszcza Niemcami, i zaczął przygotowywać nową ustawę o antykach, która miała wprowadzić całkowity zakaz wywozu starożytnych artefaktów za granicę.

Nowa ustawa o antykach

W sierpniu 1905 roku dyrektor generalny berlińskich muzeów Richard Schöne wysłał do swojego ministra kultury Konrada von Studta pilny list na temat niepokojących wydarzeń w Turcji. Theodor Wiegand zaalarmował go, gdy się dowiedział, że Osman Hamdi Bey po cichu pracuje nad nową bronią.

Celem ustawy było stworzenie znacznie surowszych zasad obejmujących wykopaliska, z których najgroźniejszy był całkowity zakaz wywozu antyków. W liście do archeologa z Babilonu Roberta Koldeweya Wiegand nazwał planowane nowe prawo „kompleksowym atakiem na zagraniczną naukę”.

Heinrich Schliemann i Wilhelm Dörpfeld przy Lwiej Bramie w Mykenach podczas wykopalisk w 1891 roku (fot. Deutsches Archäologisches Institut Athen Neg)

Schöne zażądał w liście, by minister kultury nalegał na Ministerstwo Spraw Zagranicznych, aby zmusiło ono ambasadora w Konstantynopolu do natychmiastowego zajęcia się proponowaną ustawą, zanim jej uchwalenie – „co może nastąpić szybko” – stanie się faktem. Schöne zwrócił szczególną uwagę na to, że tajne porozumienie z 1899 roku, na mocy którego berlińskie muzea otrzymały połowę znalezisk ze wszystkich wykopalisk, nie powinno być kwestionowane przez prawo. Ogólnie prawo – kontynuował – nie powinno być stosowane do trwających wykopalisk, które przecież „zostały rozpoczęte z takim zastrzeżeniem, że nic istotnego nie zmieni się w ustalonych warunkach, a w każdym razie nie na naszą niekorzyść”.

Tym razem ambasador Marschall nie wahał się wkroczyć do akcji, zwłaszcza że inne zagraniczne przedstawicielstwa, głównie Austriacy, nie chciały zaakceptować nowego prawa w proponowanym kształcie. Wspólna nota protestacyjna została wysłana do rządu osmańskiego, który przynajmniej osiągnął to, że status prawny zagranicznych poszukiwaczy skarbów – który w dużej mierze chronił ich przed ściganiem przez tureckie sądownictwo – pozostał bez zmian, ale nic się nie zmieniło w ustawie, zgodnie z którą eksport starożytnych artefaktów był całkowicie zakazany.

Jednak ambasador Marschall nadal wymieniał notatki z rządem, o czym inne ambasady nie miały pojęcia. Marschall nalegał, by tajny traktat nie podlegał nowemu prawu, zarówno w odniesieniu do trwających wykopalisk, jak i wszystkich nowych wykopalisk prowadzonych przez berlińskie muzea w Imperium Osmańskim. W liście do kanclerza Rzeszy Bülowa z czerwca 1906 roku (nową ustawę o antykach przyjęto w kwietniu 1906 roku) Marschall napisał: „Jeśli chodzi o załączoną interpretację noty Hamdiego Beya dotyczącą podziału znalezisk, to jest ona zupełnie nie do przyjęcia i odrzuciłem ją z całą surowością i, jak zakładam, z takim skutkiem, że Porta nie będzie już próbowała kwestionować charakteru tajnego porozumienia i uzna ją za prawnie wiążącą konwencję dyplomatyczną”.

REKLAMA

Tak więc podczas gdy rząd cesarski zakładał, że tajny traktat nadal jest ważny, sprawa ta była kwestionowana przez rząd osmański, co stało się oczywiste kilka lat później. Chociaż pozwolenia na wykopaliska zostały przedłużone dla niemieckich prac prowadzonych przez Wieganda w Milecie i Koldeweya w Babilonie oraz Aszurze, przed I wojną światową nie rozpoczęły się już żadne niemieckie wykopaliska na szerszą skalę.

Theodor Wiegand również wyraził swoje zaniepokojenie trwającymi sporami. Ze swojego stanowiska wykopaliskowego w Milecie 16 września 1906 roku napisał do Roberta Koldeweya, że jest „zmęczony i znużony” pracą dyplomatyczną, zwłaszcza w Konstantynopolu. „Jestem niewymownie udręczony moim ciągłym poświęcaniem się i wystawianiem mojej cierpliwości na próbę w Konstantynopolu. Kiedy myślę o tej części mojej pracy, czuję w gardle lekkie mdłości i coraz częściej zdarza się, że jestem z tego powodu nieszczęśliwy”. Wiegandowi zaproponowano profesurę na prestiżowym uniwersytecie w Niemczech. Zastanawiał się nad jej przyjęciem, o czym napisał Koldeweyowi. Po 10 latach spędzonych w Imperium Osmańskim miał dość dostosowywania się do miejscowych zwyczajów. W nadchodzących latach Wiegand chciał skupić się bardziej na swoich wykopaliskach w Milecie i Didymie, a następnie zorganizować swój powrót do Niemiec.

Brama targowa z Miletu

Theodor Wiegand rozpoczął wykopaliska w Milecie na krótko przed przełomem stuleci, jesienią 1899 roku. Niegdyś wielkie miasto Milet nie mogło się równać z małą Prieną, a zasięgiem wykopalisk znacznie przewyższało nawet prace archeologiczne w Pergamonie. Ponadto w 1905 roku Wiegand otrzymał również pozwolenie na prowadzenie wykopalisk w oddalonej o 25 kilometrów dużej świątyni Apolla w Didymie, będącej niegdyś najważniejszym sanktuarium Miletu. Połączono ją z miastem długą drogą procesyjną. Wykopaliska te wymagały ogromnego wysiłku i pomimo wszystkich pomniejszych sukcesów ostatecznie nie doprowadziły do wyników, na które początkowo liczyli Wiegand i jego bezpośredni zleceniodawca Reinhard Kekulé. W Milecie nie zostało już niemal nic ze starożytnych rzeźb i struktur, które Kekulé, jako szef Działu Starożytności berlińskich muzeów, chciał mieć w swojej kolekcji.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dilek Zaptcioglu-Gottschlich i Jürgena Gottschlicha „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dilek Zaptcioglu-Gottschlich, Jürgen Gottschlich
„Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Emilia Skowrońska
Rok wydania:
2023
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-240-8873-7
EAN:
9788324088737
REKLAMA
Brama targowa z Miletu, Muzeum Pergamońskie w Berlinie (fot. Kameister)

Pozostałości starożytnego miasta leżą pośrodku ogromnej delty ujścia rzeki Meander, która od czasu powstania pierwszej osady w Milecie, w III tysiącleciu p.n.e., do dziś przesunęła linię brzegową o ponad 20 kilometrów z powodu aluwiów. W rezultacie Milet leży już nie nad brzegiem morza, ale pośrodku bagnistego obszaru delty meandrowej. Niektóre obszary starożytnego miasta są całkowicie zanurzone w zimie, a dostępne stają się wyłącznie w lecie. Już same te okoliczności postawiły Wieganda przed poważnymi wyzwaniami logistycznymi i spowodowały gwałtowny wzrost kosztów wykopalisk. Ponieważ Wiegand otrzymywał od muzeów jedynie około 30 000 marek rocznie, a w rzeczywistości potrzebował 100 000 marek, był stale zajęty pozyskiwaniem pieniędzy. Szczególnie aktywnie wspierał go jego teść Georg von Siemens. Przedwczesna śmierć patriarchy w 1901 roku dotknęła zatem Wieganda na wiele sposobów.

Na wzgórzu oddalonym o jakieś pięć kilometrów od wykopalisk Wiegand kazał zbudować dom, w którym zamieszkał cały niemiecki personel. Dzięki temu pracownicy wykopalisk mogli na noc i w wolnym czasie opuszczać teren, na którym szalała malaria. Ścisła kuracja chininą obowiązywała wszystkich członków zespołu, ale i tak oni wszyscy – w tym również sam Wiegand – wielokrotnie chorowali na malarię.

Przed rozpoczęciem wykopalisk Wiegand musiał wykupić ziemię, na której chciał kopać, od rolników z Balatu – wioski, która dziś leży na niewielkim wzniesieniu pośrodku starożytnego miasta. Następnie należało wykopać rowy odwadniające, aby przynajmniej częściowo osuszyć teren. Wiegand chciał objąć pracami całe miasto w jego dawnym, największym zasięgu. Wkrótce jednak odkrył, że jest w stanie zlokalizować tylko pozostałości późnego Miletu, miasta, które zostało odbudowane na mniejszą skalę po wojnach perskich w 494 roku p.n.e.

Później, na oddalonym o 800 metrów wzgórzu Kalabak Tepe, znalazł pozostałości starojońskiego akropolu z 900 roku p.n.e. Dowody osadnictwa minojskich kolonistów z Krety, którzy już w 2200 roku p.n.e. założyli tu przyczółek na kontynencie azjatyckim, zostały odkryte dopiero w trakcie współczesnych wykopalisk archeologicznych po II wojnie światowej. Jednakże pod świątynią Ateny Wiegand znalazł pozostałości mykeńskich fundamentów z XIII wieku p.n.e.

REKLAMA

Poza tym wraz z przejęciem Krety Mykeńczycy praktycznie odziedziczyli minojską placówkę w Milecie. Podczas wojen trojańskich, które większość ekspertów datuje na około 1180 roku p.n.e., Mykeńczycy mieli przyczółek na wybrzeżu Azji Mniejszej w postaci Miletu.

Wiegand osiągnął swój największy sukces wykopaliskowy w Milecie już pod koniec 1903 roku. Na targu południowym, jednym z trzech dużych targów w Milecie, jego ludzie natknęli się na pozostałości bramy stanowiącej niegdyś jedno z wejść. Był to, jak napisał Wiegand, późny twór hellenistyczny, który jednak został rozbudowany w czasach rzymskich, kiedy to nadano mu formę, którą odkrył Wiegand. W listopadzie 1903 roku napisał do swojego przyjaciela Schradera: „Znaleźliśmy wspaniałą, późnohellenistyczną bramę”. Brama została częściowo zniszczona, ale, jak wyjaśnił Wiegand: „Wszystko można bardzo dobrze zrekonstruować”. Brama targowa w Milecie jest ogromna: „Jest tak duża jak łuk Konstantyna w Rzymie” – ogłosił dumnie Wiegand.

Stela asyryjskiego króla Asarhaddona, Muzeum Pergamońskie w Berlinie (fot. Richard Mortel)

Wiegand po sensacyjnym odkryciu bramy, której znaczenie utrzymywał jednak w tajemnicy, a Hamdiemu Beyowi powiedział, że to jedynie fragmenty architektoniczne, coraz mniej uwagi poświęcał starożytnym pozostałościom w Milecie i koncentrował się na pobliskiej świątyni Apollina w Didymie.

Świątynia ta ma również ogromne rozmiary i niewątpliwie pochodzi z okresu starojońskiego, z około 900 roku p.n.e., kiedy to Milet został ponownie zasiedlony przez greckich kolonistów po „ciemnych wiekach”, które nastąpiły po upadku kultury mykeńskiej. Świątynia ta, przez wieki będąca również ważną wyrocznią, była znana europejskim podróżnikom od XVIII wieku. Najpierw angielscy dyletanci zaczęli kopać w gruzach i ukradli kilka artefaktów dla Muzeum Brytyjskiego, a następnie, pod koniec XIX wieku, francuscy archeolodzy rozpoczęli systematyczne wykopaliska z ramienia Luwru. Jednak na przełomie wieków Francuzi zrezygnowali z nich z powodów finansowych i po kilku latach Wiegandowi udało się przejąć licencję na wykopaliska. Później ostro zganił Francuzów za użycie dynamitu do wysadzenia drogi do świątyni Apollina.

Wykopaliska prowadzone przez Wieganda od maja 1904 roku były znacznie lepiej finansowane. Po żmudnych negocjacjach wykupił od mieszkańców domy wokół ruin świątyni, dzięki czemu stworzył większą wolną przestrzeń do systematycznych prac. Jego asystent, Hubert Knackfuß, który pracował z nim w Milecie od 1901 roku, przejął kierownictwo na miejscu.

W przeciwieństwie do zamulonego Miletu świątynia Apollina nadal znajduje się blisko morza. Wokół niej już dawno wyrósł nowoczesny kurort Didyma, a restauracje dla turystów znajdują się tuż przy ogrodzeniu starożytnej świątyni. W czasach starożytnych istniała tu mająca około 20 kilometrów długości misternie zbudowana trasa procesyjna z centrum Miletu do wolno stojącego sanktuarium w Didymie. Podczas wykopalisk odkryto marmurowy chodnik, po którym społeczność Miletu pielgrzymowała do Didymy.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dilek Zaptcioglu-Gottschlich i Jürgena Gottschlicha „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dilek Zaptcioglu-Gottschlich, Jürgen Gottschlich
„Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Emilia Skowrońska
Rok wydania:
2023
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-240-8873-7
EAN:
9788324088737

Wiegand, po tym, jak poniósł ogromne koszty i zaangażował w wykopaliska wszystkie siły, w końcu był w stanie zrozumieć, jak niegdyś musiał wyglądać ten ogromny budynek i jego przybudówki. Niektóre kolumny zostały odbudowane z ocalałych części, dzięki czemu dziś można odtworzyć obraz dawnej świątyni.

Latem 1907 roku Wiegand przygotował swoje skarby z Miletu i Didymy do transportu do Niemiec. 15 września tego roku napisał do swojej żony Marie: „W Milecie sześciu stolarzy pakuje 4–10 dużych skrzyń dziennie, brama targowa niemal znika w oczach. Z Aydın zamówiłem 15 par bawołów, a droga do Plakki (miejsca na wybrzeżu w pobliżu Didymy, gdzie miały zostać załadowane wszystkie łupy) została naprawiona. Teraz prośmy dobrego Boga, żeby nie padało – inaczej cały nasz misterny plan legnie w gruzach. Martwię się też o inne rzeczy – statek, który ma zabrać skarby, musi mieć maszynę podnoszącą o mocy 6 ton. Prawdopodobnie będę musiał porozumieć się z Lloydem, [niemiecka] Levant Line ma zbyt małe statki”.

Do grudnia 1907 roku Wiegand przywiózł na wybrzeże łącznie 533 duże skrzynie. Według jego informacji waga wszystkich skrzyń ze starożytnym marmurem wynosiła 0,75 miliona kilogramów.

Ruiny świątyni Apolla w Didymie (fot. Lutz Langer)

Kiedy wreszcie udało mu się znaleźć statek, który mógł zabrać jego ładunek, był maj 1908 roku. W kolejnym liście do żony opisywał, jak trudno było wszystko spakować. „Przez pięć dni dzień i noc siedziałem na pokładzie parowca, by nadzorować załadunek. Do tej pory wszystko przebiegało znakomicie i bez większych przeciwności. Dziś mamy sztorm z północy, który wprawdzie wygląda pięknie, ze swoimi białymi grzbietami fal rozbijającymi się o najbardziej wysunięty żółty wierzchołek meandra, ale uniemożliwia nam załadunek. Miejmy jednak nadzieję, że jutro wieczorem zakończymy pracę. Zaczynamy zawsze o 5 rano i kończymy o 8 wieczorem. Szkoda, że nie ma tutaj Kekulégo”.

Oprócz ogromnej bramy targowej, która dziś zdobi Muzeum Pergamońskie jako jeden z najważniejszych zabytków grecko-rzymskich po ołtarzu pergamońskim, przetransportowano wiele innych pamiątek architektonicznych, inskrypcji, mozaik, ogromny marmurowy trójnóg z dawnego ratusza w Milecie, rzeźby i elementy konstrukcyjne ołtarzy.

W jaki sposób Wiegand był w stanie to zrobić, biorąc pod uwagę, że od 1906 roku obowiązywał ogólny zakaz wywozu antyków, a ważność tajnego porozumienia była wysoce kontrowersyjna? Odpowiedzią jest sytuacja polityczna w Imperium Osmańskim w tamtym czasie. Organizacja wyzwoleńcza skupiona wokół Komitetu Jedności i Postępu (Młodoturcy), która przez długi czas działała w podziemiu, ujawniła się w latach 1906–1907. Komitet miał tajną siedzibę w Salonikach, na dalekim zachodzie imperium, w ówczesnej prowincji Macedonii. Dopóki Komitet składał się głównie z intelektualistów i studentów, nie stanowił realnego zagrożenia dla sułtana Abdülhamida. Jednak w 1906 roku sytuacja uległa zmianie. Do powstańców dołączyli bowiem oficerowie armii macedońskiej. Jednym z nich był ówczesny major İsmail Enver, późniejszy minister wojny i naczelny dowódca armii w I wojnie światowej Enver Pasza.

Na początku 1907 roku İsmail Enver wziął udział w ataku na kwaterę główną III Armii w Salonikach w celu wyeliminowania dowódcy armii Nâzıma Beya, zaufanego pomocnika sułtana. Próba zamachu się nie powiodła i Enver uciekł w macedońskie góry. Później jednak, dzięki popularności Envera, do powstania zaczęła dołączać coraz większa część macedońskiej armii. Padły groźby marszu na Konstantynopol. Abdülhamid musiał się poddać. Spełnił najważniejsze żądania zbuntowanej armii oraz cywilnych przedstawicieli Komitetu Jedności i Postępu i w końcu wprowadził w życie konstytucję, która została przyjęta już w 1876 roku. Absolutystyczny reżim Abdülhamida zakończył się w lipcu 1908 roku.

Oczywiste jest, że w tych rewolucyjnych czasach mało komu w stolicy zależało na dzieleniu się znaleziskami z archeologami z zagranicy. Sułtan i jego ludzie, a także opozycja, z którą podobno sympatyzował Osman Hamdi Bey, mieli inne sprawy na głowie. Theodor Wiegand, który oczywiście doskonale wiedział, co się dzieje w Konstantynopolu, mógł spokojnie pakować swoje skarby. W swoim dzienniku zanotował: „Udało nam się zapakować całą milezyjską bramę targową i opisać ją jako «elementy architektoniczne», a tureckie władze nie mają pojęcia, że dały nam cały pomnik tak duży jak łuk Konstantyna w Rzymie.”

Brama Isztar, Muzeum Pergamońskie w Berlinie (fot. Rictor Norton)

Już wcześniej napisał do przyjaciela: „Hamdi dał się nabrać na kilka dekoracyjnych rzeczy, których nawet nie wykopaliśmy, tylko odziedziczyliśmy je po Francuzach [w Didymie]. Nie ma też pojęcia o stojącej archaicznej figurze, którą dla nas pakuję”.

Z kolei jego biograf Watzinger twierdzi, że doszło do zgodnego podziału znalezisk (Hamdi nie mógł być przy nim obecny), w wyniku którego fryz z ratusza w Milecie i rzymskie kopie słynnych greckich rzeźb trafiły do muzeum w Konstantynopolu. Wiegand bez wątpienia nie był zainteresowany tymi znaleziskami.

W ten sposób po ołtarzu pergamońskim, fajansach bramy Isztar i fasadzie pałacu Mszatta w nieuczciwy sposób usunięto z Imperium Osmańskiego czwarty wielki zabytek, który dziś stanowi znak rozpoznawczy Muzeum Pergamońskiego i jego działów bliskowschodniego i islamskiego.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Dilek Zaptcioglu-Gottschlich i Jürgena Gottschlicha „Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu” bezpośrednio pod tym linkiem!

Dilek Zaptcioglu-Gottschlich, Jürgen Gottschlich
„Łowcy skarbów. Jak ojcowie archeologii rozkradli bogactwa Orientu”
cena:
69,99 zł
Wydawca:
Znak Horyzont
Tłumaczenie:
Emilia Skowrońska
Rok wydania:
2023
Okładka:
twarda
Liczba stron:
384
Format:
158x225 [mm]
ISBN:
978-83-240-8873-7
EAN:
9788324088737
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Dilek Zaptcioglu-Gottschlich
(Ur. 1959) Turecko-niemiecka historyk dziennikarka. Współautorka kilku książek.

Wszystkie teksty autora
Jürgen Gottschlich
(Ur. 1954) Niemiecki dziennikarz i pisarz, korespondent kilku czasopism. Autor i współautor książek.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone