Jak przebiegał proces amerykanizacji polskiego katolicyzmu w Stanach Zjednoczonych?

opublikowano: 2022-06-25 17:06
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Dla tysięcy Polaków, których los rzucił do Ameryki, katolicyzm był podglebiem kodu kulturowego. Był też ważnym czynnikiem integrującym Polonię amerykańską. Jakie ślady materialne w Stanach Zjednoczonych pozostawili polscy emigranci?
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki „Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie”.

Zagłębiając się w obszar poznawczy, jakim jest polskie dziedzictwo za granicą, podjęto w ostatnich latach starania, aby do wielu zagadnień badawczych koncentrujących się geograficznie na kontynencie europejskim dodać także dokonania i ślady kultury materialnej, które pozostawili po sobie nasi rodacy-emigranci w Stanach Zjednoczonych.

Kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Detroit (prawa zastrzeżone)

W rzeczywistości rozbiorowej drugiej połowy XIX wieku ze względu na swoją liczebność, dynamikę przemian rozpiętą między zachowaniem ojczystych tradycji a postępującą akulturacją, jak też odległe, więc i odrębne miejsce osiedlenia, polscy emigranci, którzy znaleźli się za Atlantykiem, określali się jako „czwarta dzielnica”. Choć nie weszła ona w granice odrodzonej Polski, bo i wejść nie mogła, to zawsze Polskę współtworzyła przez dziesięciolecia, a także wspierała ją na polu gospodarczym i politycznym. Tym, co pozwalało bezbłędnie identyfikować macierz, było poczesne miejsce polskiego katolicyzmu. Pozostawał on sprawdzonym sojusznikiem polskiego etosu dziejowego, podglebiem polskiego kodu kulturowego. Zatem parafia i świątynia katolicka były warunkiem sine qua non samoidentyfikacji dla ogromnej większości emigrantów z ziem polskich, a następnie dla ich dzieci, czyli pierwszego pokolenia Amerykanów polskiego pochodzenia.

Spojrzenie do wydanego w 1925 roku Schematyzmu Kościoła Rzymsko-Katolickiego w Rzeczpospolitej Polskiej, po raz pierwszy wówczas oddającego całościowe geograficzne i statystyczne oblicze polskiego Kościoła, przekierowywało uwagę analizującego ten materiał na wielowątkowy fenomen, który z pewnością zaskakiwał. Po pierwsze, katolicyzm polski nie został w nim zamknięty granicami państwa, lecz autor zadał sobie trud i w przedłożonym zestawieniu wziął również pod uwagę polskie parafie w Stanach Zjednoczonych. Nikt wcześniej na polskim gruncie w jednym miejscu nie zestawił tych dwóch światów w kontekście eklezjalnym.

Po drugie, to, co uświadamiała sobie dotychczas niewielka grupa zainteresowanych problematyką duszpasterstwa polskiego w świecie, zostało zobrazowane przez liczby, które znacznie skuteczniej oddziałują na wyobraźnię. Przyglądając się zawartym w publikacji danym, można zauważyć, że główne miasta – Kraków, Warszawa, Poznań, Lwów i Wilno, formujące strukturę sieci parafialnej przez stulecia – miały za oceanem „odpowiedniki”, czyli Chicago, Detroit, Milwaukee, Cleveland czy Buffalo, proporcjonalnie mniejsze o około 30% co do liczby polskich parafii i wiernych. Jednak największym fenomenem było to, że wszystko zostało przez naszych rodaków zorganizowane i wzniesione w przeciągu zaledwie kilku dekad.

REKLAMA

Amerykanizacja katolicyzmu

Kościół katolicki od początku swojej obecności w Stanach Zjednoczonych był kościołem mniejszości, zasilanym falami emigracji europejskiej – najpierw irlandzkiej i niemieckiej, a następnie włoskiej i słowiańskiej. Przyszło mu się rozwijać w społeczeństwie zdominowanym przez denominacje protestanckie. Najpoważniejszym wyzwaniem było zakorzenienie się w rzeczywistości opanowanej przez kulturę protestancką, która postrzegała go jako instytucję obcą i „nieamerykańską”. Wynikało to choćby stąd, że katolicy nie używali w czasie nabożeństw języka angielskiego, lecz łaciny, a jeszcze bardziej z faktu, że jego struktura instytucjonalna miała charakter hierarchiczny i paternalistyczny, a więc sprzeczny z kongregacjonalnym funkcjonowaniem kościołów protestanckich. Skutkowało to powszechnym postrzeganiem go jako stanowiącego zagrożenie dla demokracji, czyli fundamentu ustrojowego Ameryki. Ponadto protestanci amerykańscy uważali, że religia jest podstawowym czynnikiem kształtującym kulturę republikańską, Kościół pełnić miał w życiu państwowym funkcję tygla, w którym wytapia się dobrych albo złych Amerykanów. Kościół katolicki, wewnętrznie niedemokratyczny, nie mógł przecież ex definitione – w rozumieniu protestanckiej większości – takich dobrych obywateli ogółowi dostarczać. Postrzeganie katolików miało też związek z tym, że pierwszą emigracją katolicką do USA byli Irlandczycy, którzy wprawdzie językowo byli bliscy protestanckiej większości, lecz charakteryzowali się niskim standardem ekonomicznym, niskim poziomem wykształcenia oraz znaczną odmiennością zachowań i obyczajów.

„Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie” (wyd. Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą POLONIKA)

Progresywna część duchowieństwa twierdziła, z arcybiskupem Johnem Irelandem z Saint Paul na czele, że z racji językowych włączy się w proces amerykanizacji katolicyzmu, ponadto jest w stanie znaleźć modus vivendi między koniecznością pozostania w łączności z hierarchicznym Rzymem a lojalnością wobec praw demokracji obowiązującą obywateli Stanów Zjednoczonych. Jednak obóz kierowany przez arcybiskupa Michaela A. Corrigana z Nowego Jorku i biskupów pochodzenia niemieckiego ze środkowo-zachodnich diecezji USA – na podstawie wydanej przez papieża Piusa IX encykliki Quanta cura i dodatku do niej Syllabus errorum (1864) – utrzymywał, że nie ma możliwości pogodzenia Ewangelii z liberalizmem, będącym jedną z głównych cech charakteryzujących ustrój i kulturę codzienności w Stanach Zjednoczonych. Dodatkowo w ostatnich dwóch dekadach XIX wieku dochodziło również do coraz mocniejszych tarć narodowościowych na poziomie duchowieństwo parafialne – hierarchia oraz na linii laikat – hierarchia. Fakt istnienia i działania kościołów etnicznych nie pomagał w misji amerykanizacyjnej.

REKLAMA

Aby wybrnąć z pogarszającej się sytuacji, gdzie separatyzmy narodowościowe realnie groziły jedności Kościoła, metropolita Baltimore arcybiskup James Gibbons wdrożył politykę dialogu i łagodzenia napięć przy jednoczesnym wyraźnym zaakcentowaniu, że wszystkie  nacje znajdują się w amerykańskim domu. W 1884 roku, w czasie trzeciego synodu plenarnego w Baltimore, posługując się dekretami, hierarchowie podjęli skuteczną próbę wejścia na ścieżkę ujednolicania reguł, które miały obowiązywać wszystkich katolików zamieszkujących Stany Zjednoczone. Gibbons stwierdził, że „Kościół amerykański jest nasz, a nie irlandzki, niemiecki, włoski czy polski – zachowamy jego amerykański charakter”.

Jednoznacznie wskazuje to na zwrócenie się ku drodze stanowczej centralizacji Kościoła. Odtąd, wewnętrznie etnicznie zróżnicowany, miał ewoluować stopniowo w kierunku amerykanizacji. Ów autor najpoczytniejszego katechizmu na kontynencie amerykańskim rządził silną ręką – określano go mianem generała – i starał się ograniczać dotychczasową, znaczącą autonomię parafii. Częścią tego programu było m.in. wprowadzanie obowiązku (w miarę możliwości) posiadania przez parafię szkoły parafialnej, a w niej edukacji w języku angielskim. Od 1917 roku Gibbons zalecił odejście od zwyczaju tworzenia tak rozpowszechnionych dotychczas parafii etnicznych na rzecz polityki erygowania parafii terytorialnych.

Polacy zamieszkujący skoncentrowane skupiska w strukturze danej aglomeracji stosowali nowe wytyczne, zachowując ex definitione charakter parafii wyłącznie polonijnej. Nie oddalało to jednak zagrożenia marginalizacji i zatracenia fundamentalnej dla polskich emigrantów defensywnej i jednocześnie akulturacyjnej funkcji polskiej parafii. Świadomość, że w okolicy znajduje się miejsce, w którym mogą się wspólnie modlić, zachowując formy pobożnościowe, które kształtowały przodków i ich od dzieciństwa, było bez wątpienia kotwicą ich trwania i rozwoju w sąsiedztwie wielu nacji, wyznań i ras.

REKLAMA
Kościół pw. św. Franciszka z Asyżu w Detroit. Detal architektoniczny (prawa zastrzeżone)

Polska parafia i kościół

Henryk Sienkiewicz, kiedy przybył do Stanów Zjednoczonych w 1876 roku, czyli na początku trzydziestolecia zwanego dzięki Markowi Twainowi „wiekiem pozłacanym” (The Gilded Age), stwierdzał: „Główną jednak siłą podtrzymującą jaką taką jedność moralną jest Kościół i przewodniczący polscy księża”3. Mimo iż było to jeszcze przed nadejściem głównej fali emigracji polskiej do Ameryki, to oddawało – mimo licznych jednostkowych odstępstw – profil polskiego osadnictwa na „kresach zachodnich”. Ta minimum dwuipółmilionowa grupa etniczna swoje miejsce na ziemi Thomasa Jeffersona, Benjamina Franklina, George’a Washingtona, ale także Kazimierza Pułaskiego i Tadeusza Kościuszki, znaczyła przede wszystkim parafiami i świątyniami. Ciągle niesprecyzowane ustalenia, mające charakter szacunkowy, dowodzą, że w latach 1870–1930 powołano do istnienia około 800 polskich parafii.

W emigranckiej wspólnocie decyzja o powołaniu do życia parafii dojrzewała szybko. Najpierw tworzył się komitet (mogło to być też towarzystwo samopomocowe albo religijne), który wnosił do miejscowego biskupa o erygowanie nowej parafii i mianowanie jej proboszcza. W przypadku, gdy inicjatywę podejmował duchowny, który przybył do Ameryki jako misjonarz lub emigrant, to był on rzecznikiem takiego komitetu.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Anna Sylwia Czyż, Bartłomiej Gutowski, Paweł Sieradzki
„Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie”
cena:
Wydawca:
Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą POLONIKA
Tłumaczenie:
Małgorzata Matysik
Rok wydania:
2021
Okładka:
twarda
Liczba stron:
231
Ilustracje:
Norbert Piwowarczyk
Seria:
„Parafie i kościoły polskie w USA”, część II
Format:
210 x 260[mm]
Redakcja:
Agnieszka Kurpisz
ISBN:
978-83-66172-33-3
EAN:
9788366172333

Ten tekst jest fragmentem książki „Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie”.

Pozytywna decyzja biskupa odnośnie miejsca dawała kapłanowi i wiernym możliwość legalnego kanonicznie odprawiania pierwszych nabożeństw. Odbywały się one zwykle w prowizorycznych halach lub w kościele istniejącej parafii innojęzycznej. Zgromadzenie przez tak samoorganizującą się wspólnotę kapitału początkowego – nierzadko uzyskiwano też kredyt poręczany przez biskupa – rozpoczynało budowę kościoła oraz innych budynków, a więc plebanii i zazwyczaj szkoły.

REKLAMA
Wnętrze kościoła pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Chicopee, Massachusetts (prawa zastrzeżone)

Polski dziennikarz, Ludwik Włodek, który w 1908 roku odbył podróż po Stanach Zjednoczonych, tak dookreślał, generalizując, funkcjonowanie polskich parafii i opisywał tamtejsze polskie kościoły: „W Ameryce inaczej: kto jest zapisany do gminy katolickiej, ten nie tylko spełnia praktyki religijne, ale chce je spełniać, skoro ze swoich niewielkich zarobków decyduje się płacić względnie wysokie podatki i ofiary; skoro raz już płaci, pragnie jak najbardziej korzystać z kościoła, z nabożeństw, kazań, spowiedzi i t. d. Zupełna wolność Kościoła, jest najlepszym sprawdzianem gorliwości w wierze. Te wszystkie olbrzymie piękne kościoły polskie, oświetlone elektrycznie, ogrzewane centralnie, z samemi miejscami siedzącemi, w Chicago, w Milwaukee, w Detroit, w Buffalo i t. d. powstały z ciężko zapracowanych groszy ludu polskiego. Są tacy, którzy uważają, że w stosunku do sił ekonomicznych żywiołu polskiego w Ameryce kościoły te są za piękne i za kosztowne. Może ze stanowiska ekonomicznego zarzuty te są słuszne; trzeba się jednak liczyć z psychologią ludu wierzącego, który pragnie mieć ładne kościoły; wiemy przecież, że i u nas, w »starym kraju«, popularność proboszcza mierzy się nieraz jego usiłowaniami w kierunku wybudowania nowego ładnego kościoła lub odnowienia starego, jego dbałością o przybytek Boży. Ale niewątpliwie te wszystkie piękne kościoły mają i stronę ujemną, mianowicie są obciążone długami, olbrzymie nieraz pro centy cisną barki parafian, a tytuły własności spoczywają w ręku biskupów. Niema między Polakami ludzi bardzo zamożnych, którzy nieraz sypnęliby hojną ofiarą, dlatego też poczęści długi spłacają się wolno [...]” [ortografia i interpunkcja cytatów zgodna z oryginałem].

Również wśród obserwatorów ówczesnej rzeczywistości eklezjalnej w Ameryce, acz niebędących polskiego pochodzenia, zdarzały się głosy zachwytu nad świątyniami wznoszonymi przez naszych rodaków. Niemieckojęzyczny periodyk katolicki ukazujący się w San Francisco pod koniec lat 80. XIX wieku stwierdzał wprost: „Kościoły polskie w Chicago, Detroit, Buffalo, Cleveland, Milwaukee należą do najpiękniejszych w kraju”.

REKLAMA

Koszty budowy kościoła w zależności od lokalizacji, kubatury, poziomu materiałowego i artystycznego wykończenia wnętrz wahały się w granicach od pięciu tysięcy do pół miliona dolarów. W świadczeniach na budowę świątyni, jak i w ogóle w świadczeniach na rzecz kościoła, znajdował wyraz kompleks polskiego chłopa i księdza, nakazujący Polakom zaprezentować się jak najlepiej wobec otoczenia, zarówno protestanckiego z jego skromnymi budowlami sakralnymi, jak i katolików innych  nacji, w szczególności dominujących liczebnie pochodzenia irlandzkiego. Nie wszędzie okazałość świątyni była ostatecznym wyznacznikiem tego, co stanowiło esencję katolicyzmu polskiego na ziemi amerykańskiej. Przywołany wcześniej Ludwik Włodek opisał też inny, z pewnością nieodosobniony stan, tu przedstawiający sytuację w Black Rock na przedmieściach Buffalo, gdzie posługę wśród rodaków sprawował ks. Ludwik Chodacki: „Plebania i kościół proste i ubogie, ale ani grosza długu, parę tysięcy na hypotekach i dużej wartości plac, jako zadatek na przyszły kościół. Proboszcz – chłop z pod Tarnowa, ma parafian chłopów galicyjskich; za nim i za nimi pozostał grunt w starym kraju, za nim – matka, za nimi – żony. Rozumieją się doskonale. Patos, rubaszność, wesołość proboszcza – wszystko im przemawia  do przekonania. To też drzwi się nie zamykają, dzwonek ciągle jęczy. Niema godzin przyjęć, niema porady, proboszcz oddany tylko parafianom i kościołowi – zawsze ma czas; spieszą do niego po radę i pociechę ze wszystkiemi zmartwieniami i kłopotami”.

Pod wieloma względami różniła się jednak parafia polska w Stanach Zjednoczonych od tej w „starym kraju”. Różnice dają się zauważyć już w zasadach ich powoływania. W warunkach europejskich kościoły budowało najczęściej państwo lub arystokracja, w USA budowa była owocem wspólnego wysiłku i ofiarności imigrantów. „Lud – kolatorem” – tym trafnym sloganem oddał w 1899 roku realia tamtejszej sytuacji ks. Wacław Kruszka. W kontekście amerykańskim chłop polski wchodził w rolę kolatora, którym w jego rodzinnej wsi bywał najczęściej właściciel większej własności ziemskiej. Ten  fakt przekładał się oczywiście na ewolucję samoświadomości emigranta polskiego, dla którego postać dziedzica była do niedawna jedną z miar sukcesu, punktem odniesienia i skalą awansu, jakiego doznał jako imigrant w Ameryce. Następstwem tego była chęć, by zgodnie z modelem kolatora wpływać na kształtowanie się stosunków we wspólnocie na linii wierny – duszpasterz. Jednakże z powodu krzyżowania się przepisów kościelnych i amerykańskiego prawodawstwa państwowego wytworzyła się w tej sferze dość specyficzna sytuacja.

REKLAMA

Budynki sakralne oraz inne zabudowania parafialne – szkoły, plebanie wzniesione z ofiarności imigrantów – nie miały pozostawać własnością parafii, lecz tytuł własności (tzw. deed) musiał być formalnie scedowany na biskupa, rzeczywistego reprezentanta korporacji kościelnej, jaką w prawodawstwie amerykańskim był Kościół katolicki. Ten skomplikowany system stawiał  po jednej stronie biskupa z jego oczywistym i decydującym wpływem na całokształt kwestii kościelnych, a po drugiej – przewidywał sprawowanie kontroli nad sprawami parafii przez jej członków, zazwyczaj skupionych w komitecie, w którego skład wchodził proboszcz, kilku radnych, w tym dwóch tzw. opiekunów – trustees.

Kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Detroit (prawa zastrzeżone)

Choć, co oczywiste, w pierwszym etapie budowano – najczęściej równolegle – kościół z plebanią oraz szkołę parafialną, to w kolejnych etapach wznoszono też halę przeznaczoną na zebrania i imprezy. W liczniejszych i zamożniejszych parafiach powstawały także schroniska, przytułki, sierocińce i świetlice dla młodzieży. Nie zapominano też o budynkach mieszkalnych dla sióstr zakonnych posługujących i pracujących w przyparafialnych instytucjach. Obok bazy materialnej rozwijała się również struktura organizacji religijnych i semi-religijnych. Każda niemal parafia tworzyła na swoim terenie od kilku do kilkunastu organizacji o profilu religijno-kulturalnym czy społecznym, z klubami sportowymi włącznie. Wielu duszpasterzy w porozumieniu z radami powoływało do życia tzw. banki parafialne. Tworzono towarzystwa z myślą o wzajemnej pomocy, na którą mogli zdać się imigranci w nowym, obcym środowisku. Oderwany od wspólnoty rodzinnej, wyobcowany kulturowo imigrant stawał się często bezradny wobec konieczności zapewnienia środków na wypadek śmierci i pogrzebu, stąd istnienie tego typu zabezpieczeń finansowych było jednym z naczelnych motywów powstawania wielu różnego rodzaju towarzystw. Oskładkowanie w ramach parafii prowadziło nierzadko do sytuacji, że parafianin płacił i – zgodnie z merkantylnymi normami społeczeństwa amerykańskiego – oczekiwał prefinansowanych usług. Spodziewał się ze strony parafii pomocy, w tym porady proboszcza i księży w różnych sprawach życia codziennego, a nawet pisania w jego imieniu listów do bliskich pozostających w rodzinnych stronach.

REKLAMA

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Anna Sylwia Czyż, Bartłomiej Gutowski, Paweł Sieradzki
„Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie”
cena:
Wydawca:
Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą POLONIKA
Tłumaczenie:
Małgorzata Matysik
Rok wydania:
2021
Okładka:
twarda
Liczba stron:
231
Ilustracje:
Norbert Piwowarczyk
Seria:
„Parafie i kościoły polskie w USA”, część II
Format:
210 x 260[mm]
Redakcja:
Agnieszka Kurpisz
ISBN:
978-83-66172-33-3
EAN:
9788366172333

Ten tekst jest fragmentem książki „Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie”.

Sprowadzenie księdza i stworzenie mu warunków posługiwania przez parafię oczywiście uzależniało go od niej w znacznej mierze. Jego praca duszpasterska była weryfikowana w sposób quasi-rynkowy. W jego codzienności kumulowały się zadania księdza, wójta oraz częstokroć nauczyciela. Stał na czele parafii, a więc struktury wyodrębnionej na mocy kryterium konfesyjnego, gdzie funkcje pozareligijne odgrywały w jego aktywności co najmniej równorzędną, a niekiedy i większą rolę. Pozycję kapłana w społeczności parafialnej wyznaczał fakt, że był on najczęściej jedyną wykształconą, a więc i darzoną zaufaniem osobą we wspólnocie.

Kościół Trójcy Świętej w Chicago. Przykład polskiego stylu budownictwa sakralnego w Ameryce (fot. JeremyA)

Wraz z rozwojem Polonii amerykańskiej charakter parafii ewoluował. Wyznaczały ten proces dwa integralnie ze sobą związane wektory – asymilacja językowa oraz ruchliwość społeczna. Z upływem czasu u każdego z emigrantów dokonywała się z różnym natężeniem asymilacja językowa, czyli dokładnie to, czego pragnął z biegiem lat coraz bardziej kościół hierarchiczny – amerykanizacja. Protagonistą tego kierunku był energiczny potomek niemieckich emigrantów kardynał George W. Mundelein, który od 1915 roku stał na czele archidiecezji chicagowskiej, będącej największym skupiskiem polonijnym w Stanach Zjednoczonych. Wraz z postępującą amerykanizacją ustępowały kolejne przesłanki, które stanowiły podstawę wielorakich pozareligijnych funkcji parafii. Wraz z pojawieniem się  w polskich rodzinach pokolenia urodzonego w Ameryce, regresowi zaczęła ulegać potrzeba używania języka polskiego (dotyczy to i innych grup etnicznych) w liturgii oraz w innych formach życia kościelnego. Następne pokolenia katolików amerykańskich polskiego pochodzenia stawały się pokoleniami anglojęzycznymi. W życie polskiej parafii zaczął coraz silniej wkraczać język angielski, by z biegiem lat w sposób naturalny je zdominować. W rezultacie tych dwóch czynników – anglojęzyczności i mobilności – dawni mieszkańcy dzielnic polskich bądź wiązali się z anglojęzyczną parafią  swej nowej dzielnicy, bądź podtrzymywali łączność wyłącznie formalną z odległą dla nich w nowym miejscu pobytu parafią polską.

REKLAMA

Równolegle z procesem usamodzielniania się kolejnych pokoleń redefiniowała się parafialna rzeczywistość. Migracja dzieci emigrantów była często podyktowana potrzebą znalezienia własnego miejsca, w którym spełniłoby się ich marzenie o samorealizacji i awansie. Pozostając przy praktykach religijnych, przyłączali się oni do istniejących parafii, na których terenie przyszło im mieszkać, już bez nacisku na ich polską genezę czy obecność polskiego rysu pobożnościowego w duszpasterstwie.

Trwanie polskich emigrantów przy katolicyzmie, materializujące się w zakładaniu polskich parafii etnicznych, mimo nasilających się przeciwności, nie wynikało z poprzedzającej ten proces rozwiniętej świadomości narodowej. Emigranci chcieli po prostu być wśród „swoich”, czego dowodem było kultywowanie typowo polskich, regionalnych form pobożnościowych, częstokroć narażających ich na niezrozumienie, a wręcz wykluczenie, nawet pośród katolików innych nacji. Polski emigrant dopiero w USA uświadamiał sobie w całej pełni, że sam wraz ze „swoimi” jest Polakiem. Uświadamiał sobie to z jednej strony dzięki istnieniu „obcych”, z którymi w tej formie nie spotykał się w swoim kraju, a z drugiej – dzięki Kościołowi, wspólnocie, w której odkrywał swoją tożsamość narodową.

Z perspektywy „starego kraju”

Znaczenie Kościoła będącego depozytariuszem polskości wśród polskich emigrantów w Stanach Zjednoczonych dostrzegali zarówno przedstawiciele hierarchii katolickiej, jak i władze odrodzonej Rzeczypospolitej.

REKLAMA

Uczestniczący w Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Chicago w 1926 roku biskup ordynariusz częstochowski Teodor Kubina w liście, który wystosował do diecezjan, pisał m.in.: „Odwiedziłem setki polskich parafij podczas mego studniowego pobytu w Stanach Zjednoczonych. [...] A co w tych głównych centrach naszej Polonji amerykańskiej widziałem, napełniło mnie wprost zachwytem dla dzieł wiary, dokonanych przez naszych dzielnych rodaków. Dzieła te są tak wielkie, tak oryginalne, że żaden opis nie może dać o nich dokładnego wyobrażenia. Trzeba je własnemi oczyma widzieć, żeby należycie ocenić. Są cudem wiary w Polonji amerykańskiej. Widziałem setki pięknych katolickich kościołów polskich, obok tych kościołów setki wspaniałych szkół parafjalnych, obok tych szkół piękne klasztory Sióstr polskich, które wyłącznie uczą dzieci w tych szkołach, obok tych klasztorów praktycznie i wygodnie urządzone plebanje, w których żyje  i pracuje polski ksiądz katolicki. Oprócz tych zakładów, które posiada każda prawie parafja polska, widziałem w licznych miejscowościach średnie szkoły katolicko-polskie dla młodzieży męskiej i żeńskiej, gdzie się wyrabia młoda polska inteligencja w duchu katolickim; widziałem słynne seminarjum duchowne w Orchard Lake w pobliżu Detroit, położone w lasach między dwoma romantycznemi jeziorami, składające się z całego szeregu wielkich gmachów. Tam kształcą się w zaciszu młodzi kapłani. [...] A gdy wstąpiłem do polskich kościołów, gdy w nich odprawiłem nabożeństwa i głosiłem słowo Boże, widziałem je przepełnione naszym polskim ludem, zachwycałem się jego głęboką pobożnością, podziwiałem jego zachowanie się, pełne godności i karności, słyszałem bądź to ogólny ludowy śpiew polski, bądź śpiewy liturgiczne, wykonane przez chóry kościelne, jakie u nas spotyka się tylko w naszych katedrach. Widziałem w kościołach liczne sztandary, świadczące, że w parafjach istnieje cały szereg katolickich organizacyj. Nigdzie na całym świecie nie spostrzegłem większej czystości, lepszego porządku jak w tych kościołach naszych rodaków, nigdzie chyba w samym Rzymie nie widziałem uroczystszych nabożeństw. I na zewnątrz, i wewnątrz życie religijne naszych rodaków przedstawia się wprost potężnie. Jest to, jeżeli mi wolno użyć tego wyrazu, najlepiej zorganizowany »polski kościół katolicki« na całym świecie. Wartości materjalne, które posiada, przedstawiają setki miljonów dolarów, a jego wartości duchowe żadną wogóle cyfrą określić się nie dadzą”.

Wnętrze kościoła św. Wojciecha w Detroit (fot. Scott Calleja)

Polska służba dyplomatyczna w Stanach Zjednoczonych, analizując regularnie sytuację w tamtejszej Polonii, również zauważała fundamentalne znaczenie polskiego katolicyzmu jako spoiwa i depozytariusza polskości. W kilku lapidarnych zdaniach, które otwierały raport Konsulatu w Pittsburghu z listopada 1937 roku na temat stanu sytuacji wyznaniowej i eklezjalnej w grupie Amerykanów polskiego pochodzenia, stwierdzono: „Wychodźstwo polskie w Stanach Zjednoczonych znalazło pierwsze swe trwalsze formy organizacyjne w Kościele rzymsko-katolickim. Dążąc do zaspokojenia swych potrzeb religijnych, skupiało się w parafie, dzięki czemu proboszcz stawał się pierwszym przywódcą skupisk polskich i zyskiwał bezpośredni wpływ na wychowanie młodego pokolenia polskiego, jemu bowiem – jako posiadającemu, w większości wypadków, najwyższe w parafii wykształcenie – powierzano zorganizowanie szkoły, w której młode pokolenie wychodźców uczyło się jednocześnie zasad wiary ojców i języka ojczystego. W ten sposób Kościół polski, względnie parafia polska, stawała się ostoją polskości”.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę „Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie” bezpośrednio pod tym linkiem!

Anna Sylwia Czyż, Bartłomiej Gutowski, Paweł Sieradzki
„Parafie i kościoły polskie w Michigan, Massachusetts i Minnesocie”
cena:
Wydawca:
Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą POLONIKA
Tłumaczenie:
Małgorzata Matysik
Rok wydania:
2021
Okładka:
twarda
Liczba stron:
231
Ilustracje:
Norbert Piwowarczyk
Seria:
„Parafie i kościoły polskie w USA”, część II
Format:
210 x 260[mm]
Redakcja:
Agnieszka Kurpisz
ISBN:
978-83-66172-33-3
EAN:
9788366172333
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Sieradzki
Dr, pracownik Ośrodka Badań nad Polonią i Duszpasterstwem Polonijnym na Wydziale Nauk Humanistycznych KUL.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone