Jerzy Kędzierski - piłsudczyk i Służba Bezpieczeństwa (cz.1)

opublikowano: 2014-06-16 12:18
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Londyńska emigracja, Służba Bezpieczeństwa, walka frakcji w rządzie emigracyjnym... a w środku Jerzy Kędzierski, człowiek, którego miano wyeliminować.
REKLAMA

Przeczytaj także drugą część

W maju 1965 roku oficer wywiadu kapitan Wincenty Pęciak skierował do wicedyrektora Departamentu I Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pułkownika Eugeniusza Pękały wniosek o wyeliminowanie z sieci tajnego współpracownika o pseudonimie „Kędzik”, pod którym krył się Jerzy Zdzisław Kędzierski.

Odznaka pamiątkowa Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich (fot. Maciej Szczepańczyk, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0)

Ten emigracyjny historyk, prozaik i poeta urodził się 23 września 1920 roku w Lublinie. W 1938 roku ukończył gimnazjum w Brodnicy. W przededniu II wojny światowej był w Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty w Częstochowie. We wrześniu 1939 roku wziął udział w wojnie z Niemcami. Wiosną następnego roku poprzez Słowację, Węgry i Jugosławię dotarł na Bliski Wschód, gdzie wstąpił do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Jesienią 1941 roku, ranny w walce, został zwolniony ze służby wojskowej. W latach 1942–1943 pracował w British Overseas Airways Corporation w Asmarze (Etiopia), a następnie jako redaktor audycji polskich w rozgłośni radiowej w Jerozolimie. Był członkiem Rady Naczelnej Uchodźstwa Polskiego na Bliskim Wschodzie oraz działaczem Związku Ziem Północno-Wschodnich – Oddział Wschód. W 1946 roku w Jerozolimie opublikował pod pseudonimem Tadeusz Klonowski wydaną własnym nakładem powieść Powrót. W końcu 1947 roku Kędzierski wyjechał do Wielkiej Brytanii. Zamieszkał w Londynie, gdzie w latach 1949–1952 studiował historię na University of London. Naukę kontynuował (do 1953 roku) w Institute of Education. Jako piłsudczyk działał w Lidze Niepodległości Polski.

Po śmierci prezydenta Władysława Raczkiewicza w czerwcu 1947 roku emigrantów podzielił spór o obsadę stanowiska głowy państwa. Konkurentami do fotela prezydenckiego byli Tomasz Arciszewski, premier rządu, desygnowany w 1944 roku na następcę prezydenta, oraz August Zaleski, były minister spraw zagranicznych i urzędujący szef kancelarii cywilnej prezydenta, którego śmiertelnie chory Raczkiewicz w ostatnich tygodniach życia wyznaczył na swojego następcę. Zmiany tej nie uznał Arciszewski i jego stronnictwo – Polska Partia Socjalistyczna. Pozycja prezydenta i rządu uległa znacznemu osłabieniu, gdy w 1949 roku „zamek” opuściło Stronnictwo Narodowe. W grudniu tego roku opozycyjne partie utworzyły Radę Polityczną. Wzajemne oskarżenia pogłębiły rozłam, w istotny sposób przyczyniając się do marginalizacji emigracji politycznej.

REKLAMA

Nadzieje na ponowne zjednoczenie powszechnie wiązano z misją ostatniej szansy, podjętą przez cieszącego się autorytetem i zaufaniem w środowiskach emigracyjnych generała Kazimierza Sosnkowskiego. W grudniu 1952 roku generał po raz pierwszy przybył z Kanady (gdzie osiedlił się w 1944 roku) do Londynu. Mediacja miała doprowadzić do zjednoczenia i dobrowolnego ustąpienia (tak by ocalić legalizm) ze stanowiska prezydenta Augusta Zaleskiego. Następcę powszechnie widziano w Sosnkowskim.

Apogeum konfliktu przypadło na rok 1954. Mimo trzech wizyt generała w Londynie, niespodziewanego oświadczenia Zaleskiego o ustąpieniu z zajmowanego stanowiska po upływie siedmioletniej kadencji (faktycznie była to gra na zwłokę), a nawet podpisania przez zwalczające się grupy w marcu 1954 roku Aktu Zjednoczenia – nie doprowadzono do jedności. Misja Sosnkowskiego zakończyła się klęską. Urzędujący prezydent nie zgodził się ostatecznie na wyznaczenie generała swoim następcą, wbrew własnej zapowiedzi nie ustąpił też z fotela prezydenckiego. 8 czerwca 1954 roku Zaleski złożył oświadczenie o pozostaniu na urzędzie. Dekompozycja „polskiego” Londynu stała się faktem. Ponowne rozbicie okazało się znacznie głębsze i trwalsze. Na wiele lat utrwaliło się formalne zdublowanie emigracyjnych władz. Konkurencyjnym wobec obozu prezydenckiego („zamek”) ośrodkiem politycznym stała się utworzona w sierpniu 1954 roku Rada Trzech i Egzekutywa Zjednoczenia Narodowego („zjednoczenie”). W opozycji do prezydenta i rządu znalazła się zdecydowana większość emigracyjnych elit – na czele z generałem Władysławem Andersem – i ugrupowań politycznych.

W takich okolicznościach z datą 1 lipca 1954 roku ukazał się „Monitor Londyński”. Pismo, zapowiadane jako dwutygodnik, miało być „wolną trybuną Polaków w wolnym świecie”. Jego redaktorem został Jerzy Zdzisław Kędzierski, a wydawcą Jerzy Ścibor. Redakcja deklarowała, że stoi na gruncie legalizmu, „wiedząc dobrze, że wrogowie Polski różnymi drogami konsekwentnie dążą do zniszczenia władz Rzeczypospolitej na obczyźnie”. Emigracyjnej prasie zarzucano stronniczość, chwiejność i zależność od obcych pieniędzy. W tej sytuacji istniała „paląca konieczność wydawania pisma niezależnego, które by odważnie i z otwartą przyłbicą dawało świadectwo polskiej prawdzie”. Takim pismem miał być właśnie „Monitor Londyński”. Na jego łamy zapraszano „każdego Polaka, z wyjątkiem komunistów i mikołajczykowców”.

REKLAMA
August Zaleski (autor nieznany, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Niemcy)

Nowy periodyk był organem zajadłych przeciwników zjednoczenia, bezkompromisowych obrońców legalizmu i żarliwych zwolenników prezydentury Augusta Zaleskiego. W pierwszym numerze Jerzy Z. Kędzierski, broniąc urzędu i osoby prezydenta Zaleskiego, dezawuował Akt Zjednoczenia, „będący zwyrodniałą karykaturą pierwotnego projektu zamiarów gen. Sosnkowskiego”. Przekonywał, że podpisane niedawno porozumienie w istocie rzeczy było „spiskiem i zamachem na istnienie legalnych władz Rzeczypospolitej” oraz „na niezależność polskiej siły od obcych”. Miało ono jakoby na celu „osłonę bergowców przed odpowiedzialnością sądową i oddanie na zawsze władzy partyjnikom bez i poza kontrolą społeczeństwa oraz uzależnienie emigracji od pieniędzy amerykańskich i Mikołajczyka”. Demaskując emigracyjne ugrupowania, uważał, iż „degeneracja partii politycznych jest zupełna”: „Przekupne, agenturalne, płatne, muszą być zwalczane przez społeczeństwo jako zło nr 2, gdyż wrogiem nr 1 są Sowiety i Mikołajczyk”. Jako żarliwy legalista podkreślił, iż „konstytucji [kwietniowej z 1935 roku – K.T.] należy trzymać się wiernie, bez żadnych interpretacji”. Krytykując „żółwie i ospałe tempo” działalności Skarbu Narodowego oraz słabe wyrobienie obywatelsko-polityczne „pewnych członków” jego prezydium, uważał, że instytucja ta powinna zbierać na działalność emigracyjnych władz „najmniej milion funtów rocznie”. Postulował „wciąganie do pracy państwowej ludzi, którzy odchodzą i będą odchodzić od skorumpowanych kadłubów partyjnych oraz tych, którzy ostatnio uciekli z Polski i są wolni od sklerozy emigracyjnej, tej typowej choroby większości czcigodnych mężów, trzymających się kurczowo zgrzybiałymi rękami władzy w organizacjach politycznych”. Uzdrowienie organizacji społecznych przynieść miał „dopływ ludzi z prowincji, ludzi z hosteli, fabryk i kopalń, na miejsce pasożytów, żerujących na ciele tych organizacji, tzw. urzędników społecznych, którzy piastują po kilka płatnych stanowisk”.

REKLAMA

Po przystąpieniu LNP do obozu „zjednoczenia” Kędzierski wraz z kilkoma innymi secesjonistami jeszcze w końcu czerwca 1954 roku utworzył Konwent Walki o Niepodległość. Organizacja miała mieć charakter ponadpartyjny. Członkowie Konwentu stali bez zastrzeżeń u boku prezydenta Zaleskiego i kategorycznie sprzeciwiali się zjednoczeniu z Radą Polityczną („bergowcami”). Prezesem nowego ugrupowania został Jerzy Ścibor, wiceprezesami: Stanisław Pomianowski i Jerzy Z. Kędzierski, sekretarzem generalnym Juliusz Sokolnicki, skarbnikiem Tadeusz Deiholos. W depeszy skierowanej do Zaleskiego działacze Konwentu złożyli mu „hołd” oraz „wyrazy najgłębszej wdzięczności za nieugiętą postawę w obronie najżywotniejszych praw Narodu i Państwa”. Zapewniali prezydenta, że będą „stać przy legalnych Władzach Rzeczypospolitej, bez względu na tak zwaną opinię, dziś celowo w błąd wprowadzaną”. Decyzja Zaleskiego o pozostaniu na urzędzie, „mimo nacisku sił wrogich obcych i polskich”, była dla nich „wezwaniem do podjęcia akcji politycznej”.

Wobec niechęci generała Sosnkowskiego do „rewolucyjnych” działań redaktor „Monitora Londyńskiego” nie tracił nadziei na odciągniecie go od obozu „zjednoczenia”. Kędzierski pytał niedoszłego zjednoczyciela emigracji, „z kim i dokąd” zamierza iść. Przekonywał Sosnkowskiego, że powinien przekreślić Akt Zjednoczenia oraz odciąć się od „bergowców” z Rady Politycznej i „renegatów piłsudczyzny” z LNP: „Czas oprzeć się nie na degeneratach politycznych – twierdził, nie przebierając w słowach – ale na masach żołnierskich, swej przysiędze wiernych. Sytuacja polityczna dziś nie pozwala na żadne kłamstwa zjednoczeniowe. Wyrasta armia niemiecka i jutro agenci z Rady Politycznej gotowi wziąć pieniądze z Niemiec. Z nimi nie zajdzie Pan do wolnej Polski. Trzeba pogrzebać tego bękarta martwo urodzonego, jakim jest Akt Zjednoczenia i bez żadnej sofistyki stanąć tam, gdzie każdy prawy Polak w walce o wolną Ojczyznę stanąć musi”, czyli przy prezydencie Zaleskim. Sosnkowski nie zamierzał jednak dołączyć do pogrążającego się w politycznej izolacji ośrodka prezydenckiego. Chcąc ocalić legalizm i zjednoczenie (co okazało się niemożliwe), nie opowiedział się jednoznacznie po żadnej ze stron i powrócił do Kanady.

REKLAMA
Generał broni Kazimierz Sosnkowski (fot. Wojsko Polskie, domena publiczna)

W kolejnym numerze „Monitora Londyńskiego” Kędzierski demaskował działalność „rokoszan” w ostatnich latach. „Zamkowy” publicysta piętnował „agenturalne, płatne przez obcych partie z Rady Politycznej, splamione aferą Bergu”. O stronniczość i manipulację w przedstawianiu wydarzeń oskarżył „prasę w języku polskim w Wielkiej Brytanii” na czele z londyńskim „Dziennikiem Polskim”. Nie oszczędził też generała Andersa, któremu zarzucił zdradę, złamanie przysięgi żołnierskiej, wybujałe ambicje: „Sumienie generała Andersa, gdy zniszczył swój honor i nie wykonał rozkazu, pełne jest hańby!”. Nadzieję pokładał w prezydencie Zaleskim: „Ten człowiek – pisał Kędzierski – kieruje naszą walką, w której jedynie zdrada zniszczyć nas może, zdrada rodzima, nie zdrada obcych. Obca zdrada osłabia, ale serca nie tyka, dzieje się poza nami. Zniszczyć nas może tylko zdrada rodzima”.

W trudnej sytuacji finansowej, w jakiej znalazł się „zamek”, redakcja „Monitora Londyńskiego” apelowała do „polskich patriotów i prawdziwych niepodległościowców” o wpłaty na fundusz wydawniczy: „Pismo nasze – podkreślono – jest niezależne i nie jest przez nikogo subsydiowane. Istnienie jego, w naszej ocenie, jest konieczne dla rzeczowego bezstronnego naświetlania sytuacji politycznej i walki o najżywotniejsze sprawy Państwa Polskiego”. „Monitor Londyński” okazał się efemerydą i po wydaniu zaledwie trzech zeszytów pismo upadło.

Marginalizacja obozu „zamkowego”, rozczarowanie polityką Zachodu oraz liberalizacja systemu komunistycznego w kraju rychło doprowadziły Kędzierskiego do zerwania ze środowiskiem „niezłomnych” i wycofania się z życia politycznego emigracji. Latem 1956 roku Kędzierski wysłał nawet swoje dzieci na kolonie w Polsce, organizowane przez peerelowską placówkę nad Tamizą. Przychylnie nastawionym do krajowej rzeczywistości emigrantem zainteresował się również wywiad cywilny PRL. Wstępne informacje na jego temat przekazał redaktor „Tygodnika” Jan Matłachowski „Maksym”. Pismo Matłachowskiego było początkowo organem „zamku”, stopniowo ewoluowało jednak w kierunku rewizji „niezłomnej” postawy emigracji na pozycje „prokrajowe”. Po roku 1956 na łamach „Tygodnika” Kędzierski opublikował pod pseudonimem Jan Kalinowski kilka artykułów, w których opowiadał się za współpracą emigracji z krajem. Zadanie „opracowania” Kędzierskiego otrzymał również Juliusz Sokolnicki „Mikron”. Latem 1956 roku wywiad PRL uznał Sokolnickiego za prowokatora i zerwał z nim współpracę. Kędzierski przyznał się później, że tłumaczył doniesienie Sokolnickiego dla policji angielskiej o jego kontaktach z „Dąbrowskim” (Mieczysław Wentel, oficer wywiadu zatrudniony pod przykryciem w Konsulacie Generalnym PRL w Londynie).

REKLAMA

Zawodowo Kędzierski pracował jako portier w londyńskim domu towarowym Harrods (jego żona – Maria była kelnerką w kawiarni Stowarzyszenia Polskich Kombatantów). Pasjonowała go historia Anglii. Mimo trudnych warunków życia pracował nad książką na ten temat, którą planował wydać po powrocie do kraju. W jednym z listów do ojca w 1956 roku pisał, że zamierza wrócić na stałe do Polski za 2–3 lata. Książka stanowić miała dla niego „kapitał”, pomocny w uzyskaniu odpowiedniego zatrudnienia. W kraju chciał pracować naukowo. Liczył, że otrzyma katedrę na jednym z uniwersytetów. Kędzierski interesował się również polską sztuką ludową. Utrzymywał kontakt korespondencyjny z Janem Zarembą, artystą-plastykiem z Kielc. Latem 1957 roku Zaremba zwrócił się do niego o pomoc w zorganizowaniu w Londynie wystawy polskiej sztuki ludowej. Przy okazji załatwiania sprawy w peerelowskiej placówce nad Tamizą Kędzierski wdał się w rozmowę z pracownikiem konsulatu Mieczysławem Kowalskim, w rzeczywistości oficerem wywiadu. Zaprosił nawet „Bartosza” (pseudonim kapitana Kowalskiego w korespondencji z Centralą MSW) do swojego domu.

Oficer wywiadu miał wykorzystać zawarcie znajomości z Kędzierskim, aby podtrzymać z nim kontakt, początkowo na płaszczyźnie półoficjalnej, przechodząc stopniowo na kontakt poufny. Kandydat na tajnego współpracownika posiadał „szerokie kontakty” wśród działaczy „zamkowych”, byłych wojskowych oraz w kołach naukowców polskich w Wielkiej Brytanii. Kierownictwo wywiadu uważało, że może być wykorzystany do zbierania informacji o różnych działaczach emigracyjnych: „Nie będąc obecnie zaangażowanym w żadnym stronnictwie, ma możliwość uplasowania się w dowolnej organizacji emigracyjnej i działać zgodnie z naszymi sugestiami”. Podstawą werbunku były „prokrajowe” poglądy Kędzierskiego oraz jego trudna sytuacja materialna.

REKLAMA
Budynek ambasady RP w Londynie, pierwsza siedziba Rządu RP na uchodźstwie (fot. Oxyman, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Zgodnie z instrukcją Centrali, 12 grudnia 1957 roku „Bartosz” zadzwonił do Kędzierskiego. Umówili się na spotkanie za cztery dni w domu „Kędzika” (pseudonim nadany Kędzierskiemu przez wywiad). W ocenie oficera wywiadu „atmosfera rozmowy była przyjemna i wydaje mi się szczera”. Kapitan Kowalski zachwycał się swoim interlokutorem. W notatce z rozmowy stwierdził, że jest on „człowiekiem bardzo inteligentnym i wykształconym. Każde jego zdanie jest głęboko przemyślane. Jest niezmiernie pracowity”. Książkę o historii Anglii, nad którą Kędzierski pracował od kilku lat, zamierzał skończyć w 1960 roku. Żalił się, że nie miał możliwości poświęcić się wyłącznie pisaniu, gdyż pracował zawodowo codziennie do godziny 18. Brakowało mu też pieniędzy na kupno książek, dlatego musiał chodzić do bibliotek. British Council obiecało przyznać mu stypendium, ale dopiero wówczas, gdy wyda pierwszy tom. W tej sytuacji Kędzierski zwrócił się o pomoc do „Bartosza”. Tłumaczył, że potrzebuje 5 funtów tygodniowo na zakup niezbędnych książek. Przechwalał się, że po wydaniu pierwszego tomu wszystkie dzienniki angielskie będą stały przed nim otworem. Wykorzystując sprzyjającą sytuację, zamierzał wówczas postawić sprawę uznania przez Wielką Brytanię granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. W notatce z rozmowy oficer wywiadu dodał, że jego rozmówca „niezmiernie tęskni za krajem i coraz bardziej nienawidzi Anglię” (za kilka miesięcy Kędzierski wybierał się na urlop do Polski).

Przy okazji Kowalski wypytywał go również o informacje na temat różnych środowisk emigracyjnych. „Kędzik” uważał, że „zamek” przestanie istnieć wraz ze śmiercią prezydenta Zaleskiego. Polityków tego obozu uważał za nieszkodliwych maniaków, „z którymi czas zrobi swoje”. Z atencją mówił jedynie o prezydencie Zaleskim. Ostrzegał również „Bartosza”, że Amerykanie i Anglicy wykorzystują działaczy Tymczasowej Rady Jedności Narodowej do „brudnych interesów” oraz w celach propagandowych. Demaskując oponentów Zaleskiego, twierdził, iż „andersowcy kaptują sobie ludzi spośród przyjezdnych z kraju celem prowadzenia antykrajowej akcji na terenie Polski”. Mieli oni składać przysięgę na ręce generała Andersa, że „będą walczyć przeciw komunizmowi w kraju wszelkimi sposobami”. Kędzierski dodał, że nie może podać żadnych nazwisk, „bo jest to utrzymywane w wielkiej tajemnicy, ale akcja ta jest prowadzona na pewno”. Skąd się o tym dowiedział mimo „wielkiej tajemnicy”? Uważał, że „prawdopodobnie podobną akcję mają prowadzić endecy, jednak może to być tylko pogłoska”.

REKLAMA

Dyskredytując politycznych przeciwników obozu „zamkowego”, Kędzierski wciągał peerelowską placówkę nad Tamizą (a właściwie komunistyczny wywiad) w wewnętrzne rozgrywki na emigracji. Był też pewny, że Amerykanie chcą wykorzystać antysowieckie nastroje wśród Polaków w celu zbierania informacji dotyczących Związku Sowieckiego. Antyamerykańskie czy szerzej antyzachodnie nastroje od dawna obecne w otoczeniu prezydenta Zaleskiego tworzyły korzystny grunt dla penetracji tego środowiska przez komunistyczne służby. „Kędzik” stwierdził nawet, że sojusz ze Związkiem Sowieckim był prawdziwą racją stanu Polski.

Dom towarowy Harrods, miejsce pracy Kędzierskiego (fot. Diliff, udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

„Bartosz” opowiadał się za udzieleniem „prokrajowo” nastawionemu emigrantowi pomocy finansowej: „Byłby to moment – argumentował – wiążący K. z nami i zobowiązywałby go do udzielania pewnych informacji, które mu są dostępne. Również mielibyśmy wpływ na artykuły K., które chce umieszczać w angielskiej prasie”. Zachowując czujność, funkcjonariusz wywiadu dodał: „Sprawa werbowania ludzi z kraju przez andersowców jest poważna i należałoby więcej zwrócić uwagi na ten odcinek, przez zbieranie informacji zarówno z tej strony, jak i z kraju”. Kędzierski ewidentnie wyczuł zapotrzebowanie swojego rozmówcy na tego rodzaju informacje, a przy okazji oczerniał politycznych przeciwników Zaleskiego, z którym nadal był sentymentalnie związany. Kolportowane przez niego pogłoski oficer wywiadu przyjął za dobrą monetę. Rezydent wywiadu nad Tamizą, Czesław Makowski „Sulma”, także uważał, że opinie Kędzierskiego dotyczące „obrabiania” przyjeżdżających z kraju w odwiedziny do rodzin, „aczkolwiek ogólne są na pewno słuszne. Mieliśmy luźne sygnały na ten temat”. Informował również Centralę, że „Bartosz” będzie podtrzymywał systematycznie kontakt z Kędzierskim: „Przypuszczam – dodał – że drobną dotację można mu udzielić, legendując ew., że pochodzi to z funduszu polonijnego czy jakiegoś innego”.

O wizycie urzędnika z konsulatu Kędzierski powiedział Matłachowskiemu. Dodał, że Kowalski wypytywał go o opinię na jego temat oraz na temat „Tygodnika”. Matłachowski, zaniepokojony sytuacją, dopytywał się z kolei swojego „opiekuna” z wywiadu, o co chodzi. Ten starał się bagatelizować sprawę, tłumacząc, że pytanie Kowalskiego miało przypadkowy charakter. Mówiąc o swoim koledze z wywiadu, stwierdził: „to młody, energiczny «aktywista», który jeździ po Anglii i interesuje się wszystkim”.

REKLAMA

Kapitan Kowalski odwiedził ponownie Kędzierskiego 21 stycznia 1958 roku. Ze spotkania nie zachowała się żadna notatka, natomiast – jak wynika z zestawienia wydatków dotyczących sprawy – funkcjonariusz wywiadu wręczył wówczas „Kędzikowi” 10 funtów. Zachowało się również pokwitowanie na 10 funtów, podpisane przez Kędzierskiego własnym nazwiskiem.

Kolejny raz „Bartosz” spotkał się z „Kędzikiem” w jego mieszkaniu wieczorem 10 lutego. Ponieważ żona Kędzierskiego jadła razem z nimi kolację, początkowo rozmawiali na neutralne tematy. Gospodarz był w dobrym nastroju. Chwalił się, że wydawnictwo Ossolineum zainteresowane było drukiem jego książki. Oficer wywiadu odnotował, iż „pewien zasiłek pieniężny”, który ofiarował Kędzierskiemu na poprzednim spotkaniu, „wpłynął pozytywnie na dalsze pisanie pracy”. Gdy żona wyszła do drugiego pokoju, „Kędzik” powiedział swojemu gościowi, że jej ojciec jest bratem pułkownika Adama Koca, założyciela Obozu Zjednoczenia Narodowego. Wracając do swojej książki, Kędzierski z uznaniem wypowiadał się o zastosowaniu marksistowskiej metodologii w historii. Podkreślił, że „sam bez szkoleń marksistowskich, doszedł prawie do pozycji marksizmu z czynnego piłsudczyka”. Na jego przemianę wpłynęło powolne, ale głębokie „prokrajowe” nastawienie. Swoją przyszłość „Kędzik” wiązał z krajem. Po powrocie do Polski deklarował podjęcie walki z polskim „kołtuństwem i chorobą uwielbiania Zachodu”. Miał nadzieję, że władze PRL umożliwią mu wygłaszanie na ten temat odczytów i pisanie artykułów w prasie. Przekonywał „Bartosza”, że skuteczność oddziaływania jego przemówień i artykułów, „będzie większa, niż ludzi oficjalnie stojących na gruncie marksizmu”. Kolejny raz namawiał też Kowalskiego do uatrakcyjnienia „Tygodnika” i przekształcenia go w organ „katolików postępowych” na emigracji. Narzekał, że pismo redagowane przez Matłachowskiego stało się nudne. Oficer wywiadu, zgodnie z poleceniem Centrali, nie rozwijał tego wątku. Kędzierski podczas wizyty w kraju zamierzał na ten temat rozmawiać z przewodniczącym Stowarzyszenia PAX Bolesławem Piaseckim. W roli nowego szefa „Tygodnika” widział Jana Tokarskiego, byłego redaktora katolickiego „Życia”. Kędzierski uważał go za „najtęższą głowę katolików polskich [na emigracji]”. Zasadniczym celem nowego „Tygodnika” miało być „rozbijanie muru jedności reakcyjnych katolików działających w Anglii”.

REKLAMA
Antoni Pająk, premier Rządu RP na uchodźstwie w latach 1955-1965 (autor nieznany, domena publiczna)

Kowalski, zmieniając temat i powołując się na deklarację pomocy ze strony Kędzierskiego, poprosił go o napisanie charakterystyk ludzi, których znał. Wywiad interesowały zwłaszcza opinie emigrantów na temat sytuacji w kraju. „Kędzik” obawiał się jedynie, że zbieranie informacji na temat różnych osób może zwrócić uwagę Anglików. Podał przykład czeskiego emigranta, który z tego powodu został deportowany. „Bartosz” uspokajał go, że „zbieranie informacji – praktycznie biorąc – odbywa się codziennie przez zwykłe rozmowy z ludźmi na ich temat, czy też na temat ich znajomych. Nie należy być przy tym nerwowym […] i zbyt dużej aktywizacji w tym kierunku nie wykazywać. Po prostu być takim, jak dotychczas, z tą jednak różnicą, że zebrane w ten sposób informacje nie puszczać w niepamięć, a przekazywać nam”. Kędzierski osobiście znał prezydenta Zaleskiego czy redaktora „Orła Białego” Ryszarda Piestrzyńskiego. Wymienił też całą plejadę innych osób, których nazwisk „Bartosz” nie zapamiętał. Wspomniał, że Józef Godlewski, prezes Związku Ziem Wschodnich, uczy języka rosyjskiego oficerów brytyjskich wyjeżdżających na placówki dyplomatyczne do Związku Sowieckiego czy krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Od znajomych „Kędzik” usłyszał, iż Witold Olszewski, redaktor paryskich „Horyzontów”, miał już dość Zachodu i stwierdził, że „dojrzał do współpracy z nami”. Sugerował też Kowalskiemu, aby placówka w Paryżu zebrała na jego temat bliższe informacje. „Bartosz” prosił go natomiast o zebranie dokładnych danych dotyczących „werbunku ludzi przyjeżdżających z kraju przez środowisko Andersa”. Kędzierski oświadczył, że nie będzie to takie proste, gdyż sprawę trzymano w największej tajemnicy. „Kędzik” zorientował się, że jego rozmówca nie jest zwykłym urzędnikiem konsulatu, za którego się podawał. W pewnym momencie stwierdził, że Kowalski zna „dużo większy wachlarz zagadnień niż to jest potrzebne referentowi” i interesuje się kwestiami, które wybiegają poza zakres spraw konsularnych. Nie stało się to jednak dla niego powodem do przerwania rozmowy. W tej sytuacji „zdekonspirowany” oficer wywiadu, odwołując się do uczuć patriotycznych „Kędzika”, postanowił go formalnie zwerbować. Zaproponował Kędzierskiemu podpisanie zobowiązania o tajnej współpracy z władzami PRL. Gospodarz był zaskoczony propozycją i przez chwilę milczał, po czym zapytał, czy takie oświadczenie jest konieczne. „Bartosz” stwierdził, że jeśli jego wcześniejsze deklaracje były szczere, to „winien być konsekwentny do końca”. Kędzierski nadal jednak się wahał. Obawiał się, że może być szantażowany. W końcu zgodził się podpisać oświadczenie na następnym spotkaniu. Oficer wywiadu przekonał go jednak, że nie ma sensu odkładać tej sprawy na później. Ostatecznie „Kędzik” podpisał zobowiązanie do współpracy. Wręczając je „Bartoszowi”, powiedział: „życzę panu i sobie, aby współpraca nasza, której bazą jest Polska, była owocna dla kraju, jak również dla nas”. W zamian Kowalski wręczył mu za pokwitowaniem kolejne 10 funtów. Poinstruował też gospodarza, aby raporty pisał na maszynie (o ile to możliwe – nie na swojej), a nie odręcznie. Nalegał również, aby w przyszłości nie spotykali się już w jego mieszkaniu. „Kędzik” zgodził się, choć swój dom uważał za bardziej pewny niż restaurację. W raporcie dla przełożonych oficer wywiadu zaznaczył, że według niego werbunek nie został przeprowadzony zbyt wcześnie. Podkreślił, że znał Kędzierskiego od roku. Uważał również, że jego deklaracja współpracy była szczera i „oparta na patriotyzmie”. Zachętą do współpracy miał być również czynnik materialny. „Kędzik”, biorąc pieniądze od „Bartosza”, żalił się, że zarabia tylko 9 funtów tygodniowo.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Krzysztofa Tarki pt. „Jest tylko jedna Polska? Emigranci w służbie PRL”:

Krzysztof Tarka
„Jest tylko jedna Polska? Emigranci w służbie PRL”
cena:
Wydawca:
LTW
Okładka:
twarda
Liczba stron:
464
ISBN:
978-83-7565-332-8

Przeczytaj także drugą część

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Krzysztof Tarka
Absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. W 1993 roku obronił doktorat pt. Litwa w polityce rządu polskiego na uchodźstwie 1939-1945, pod kierunkiem prof. Wojciecha Wrzesińskiego. W 1999 roku zaś habilitację pt. Litwini w Polsce 1944-1997. Profesor w Instytucie Historii Uniwersytetu Opolskiego, członek Komitetu Nauk Historycznych Polskiej Akademii Nauk.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone