Józef Makowski - „Uciekinier” - recenzja i ocena
Ośrodek „Karta” i PWN od dłuższego czasu wydają książki z serii „Karty Historii”, w których prezentują mniej lub bardziej znane wspomnienia dotyczące wydarzeń trudnego XX wieku. Kolejną publikacją z tej serii jest recenzowany przeze mnie „Uciekinier” Józefa Makowskiego. Pozycja została wydana po raz pierwszy w 1961 roku pod tytułem „Wehrmachtgefolge” nakładem wydawnictwa „Czytelnik”. Cieszyła się zresztą sporą popularnością, o czym świadczy fakt, że rok później zdecydowano się na jej drugie wydanie. Czy po blisko 54 latach opowieść Makowskiego, może być wciąż interesująca?
Zanim odpowiem na to pytanie, warto napisać kilka słów o autorze. Józef Makowski (1909-1992) był polskim Żydem, który jesienią 1939 roku, uciekł do okupowanego przez Sowietów Lwowa. Na miejscu podjął studia uniwersyteckie. Po napaści Hitlera na Związek Radziecki, Makowski uciekł do Warszawy, gdzie trafił do getta. Następnie, wielokrotnie ocierając się o śmierć, dostaję się przypadkowo do Wehrmachtgefolge, czyli cywilnych służb pomocniczych Wehrmachtu. Pod „ochroną” niemieckiego munduru korzysta ze wszystkich możliwych przywilejów, które przysługują wyłącznie Niemcom. Nie bez znaczenia jest również fakt, że autor wspomnień doskonale zna język niemiecki, który nie raz pozwala udowodnić mu jego „niemieckość”.
Pozornie bezpieczny, Makowski w ciągu trzech lat odbywa niesamowitą podróż po okupowanej Europie. Odwiedza Mińsk, Wiedeń, Wilno, Kraków, Zakopane, Paryż oraz ponownie Warszawę, którą zastaje w trakcie przygotowań do powstania. W każdym z tych miejsc, wraz ze swoim kompanem Tadeuszem, przeżywa przeróżne przygody, bardzo często balansując na krawędzi życia i śmierci. Makowski, choć posiadający „legalne” dokumenty oraz mundur w kolorze feldgrau, doskonale zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może zostać zdekonspirowany i podzielić tragicznych los pisany Żydom przez władców III Rzeszy. Nietrudno jest zauważyć, wszechobecny na kartach książki, lęk autora o prośbę … ściągnięcia spodni przy bardziej szczegółowych kontrolach dokumentów.
Czytając książkę, powstaje pokusa, aby stwierdzić, że przeżycie wojny Makowski, zawdzięcza wyłącznie własnemu szczęściu. Choć miało ono niewątpliwie bardzo duże znaczenie, jeszcze ważniejsze w mojej opinii było wykorzystanie przez niego własnych atutów. Należały do nich przede wszystkich umiejętność chłodnej kalkulacji oraz niezwykła pomysłowość. Nie bez znaczenia były również umiejętności aktorskie, które pozwoliły Makowskiemu doskonale odgrywać role narzucane przez określone sytuacje. Autor, co słusznie stwierdza redaktor obecnego wydania dr Aleksandra Janiszewska: „nie miał żony, dzieci, rodzice nie żyli – podejmowanie ryzyko szło wyłącznie na jego konto”.
Czy książka jest kontrowersyjna? Na pewno inaczej na pewne sprawy patrzyli czytelnicy „Wehrmachtgefolge” w latach 60., a inaczej współcześni odbiorcy „Uciekiniera”. Wiele spraw opisywanych przeze autora, na przestrzeni lat stało się tematami tabu (szmalcownictwo w Warszawie) lub zostało zmitologizowanych (Powstanie Warszawskie). Makowski nie sili się na żadne szersze oceny napotykanych przez niego ludzi i ich moralności. Autor szybko zdał sobie sprawę, że znajduje się w wirze szalonej „gry”, w której nie obowiązują żadne reguły a główną stawką jest przeżycie. Dlatego też do wspomnień autora „Uciekiniera”, należy podchodzić z pewnym dystansem. Nie warto przesadnie ulegać emocjom, które mogą przysłonić główną treść książki, jaką jest po prostu walka o przetrwanie.
Wspomnienia Makowskiego to dramat człowieka, który obrał jedną z najbardziej nietypowych, ale zarazem najbardziej niebezpiecznych strategii ocalenia przed Holocaustem. Nie był bohaterem, który walczył z bronią w ręku za ojczyznę. Nie był człowiekiem, który ryzykował życiem za innych ludzi. Czy można go oceniać za jego czyny? Niech odpowiedzią na postawione pytanie, będzie własna refleksja autora:
Domyślam się, że biorą nas za bohaterów [autor oraz jego kolega Tadeusz uciekli z walczącej Warszawy], co to krew przelewają. Przykro mi. Budzą się we mnie skrupuły, których nigdy nie doznawałem w zetknięciu z Niemcami. Lecz cóż innego mi pozostało – przecież nie mogę zagrać w otwarte karty, choć mierzi mnie to i zawstydza głęboko. Nasiąkłem przez te lata kłamstwem i wystarczy mnie lekko pocisnąć, aby wyciekło ze mnie jak woda z gąbki.